„Okradłem swoje rodzeństwo ze spadku po rodzicach. Okłamałem ich, że ojciec obiecał dom mnie. Nie dostali niczego”

Okradłem swoje rodzeństwo ze spadku fot. Adobe Stock, aletia2011
Byłem zły na los, że im pozwolił robić to, co chcą, a mnie skazał na siedzenie na roli. Że szczerze nienawidziłem tej pracy, tej ziemi, tej harówki. Że to dlatego zdecydowałem się zataić wolę ojca i prawdziwą wartość ojcowizny, bo im zazdrościłem.
/ 20.10.2021 10:56
Okradłem swoje rodzeństwo ze spadku fot. Adobe Stock, aletia2011

Gdy brat i siostra wyprowadzali się z domu, nie dostali nic od rodziców. Tata powtarzał, że nie chce sprzedawać ziemi, lecz po jego śmierci mamy się podzielić majątkiem. Ale mówił to tylko do mnie. Moje rodzeństwo o tym nie wiedziało...

Patrzyłem na lekarza i nie do końca rozumiałem, co on mówi. Jak to nie kwalifikuję się do operacji? Jakie przerzuty? To nie tak miało być! Pierwszy szok przeżyłem kilka miesięcy temu, gdy po standardowych badaniach lekarz powiedział, że musimy przeprowadzić kolejne.

– Wie pan, wyniki nie są najlepsze, wysokie OB, poza tym zdjęcie płuc wykazuje pewne anomalia – powiedział. – Za wcześnie, żeby postawić diagnozę, najpierw trzeba zrobić dokładne badania. Dam panu skierowania, zaznaczę, że to pilne. Bardzo proszę z tym nie zwlekać. Jak będzie pan miał wyniki, zapraszam.

Nie jestem w ciemię bity, podejrzewałem więc, że nie chce mi powiedzieć o swoich podejrzeniach, dopóki ich nie potwierdzi.

Brał pod uwagę jakąś poważną chorobę

Sądziłem, że może gruźlicę – słyszałem, że odnotowano ponowne zachorowania, a skoro rentgen płuc coś wykazał… Raka wcale nie brałem pod uwagę. Dlatego gdy dowiedziałem się, że mnie dopadł, byłem w szoku.

– Jak to, mam raka płuc? – dziwiłem się. – Przecież ja nigdy w życiu nie paliłem! I nikt w moim towarzystwie nie pali!

– Ale to nie jest jedyna przyczyna powstawania raka – lekarz z wyrozumiałością się do mnie uśmiechał. – To w sumie mało znana choroba, podstępna, nigdy nie wiadomo, kogo i dlaczego zaatakuje.

– I co teraz? – spytałem bezradnie.

– Dam panu skierowanie do onkologa – powiedział. – Dalej to on już zadecyduje, jakie wprowadzić leczenie.

– A to się w ogóle leczy? – byłem zrozpaczony.

– Tak, w większości przypadków z powodzeniem – lekarz podał mi skierowanie. – Czasem konieczna jest operacja, czasem lekarze decydują się na chemię lub naświetlanie. Na pewno będzie pan miał robione jeszcze dodatkowe badania. I proszę mi wierzyć – najważniejsze w całym leczeniu jest nastawienie pacjenta. Niech pan będzie dobrej myśli.

Niby jak?

Poczułem się, jakbym dostał wyrok

Dobrej myśli? Ja naprawdę się załamałem. W dodatku najgorsze było to, że nie miałem z kim się podzielić tą nowiną, gdzie szukać pocieszenia. Kumple z pracy byli zainteresowani robieniem kariery i ewentualnie napiciem się piwa, a rodzina…

Od rodziny sam się dawno temu odsunąłem. Mam brata i siostrę, ale po śmierci rodziców nie chciałem utrzymywać z nimi kontaktów. Dlaczego? Nigdy nikomu się do tego nie przyznałem, nawet sam przed sobą, ale ja ich zwyczajnie okradłem…

To było prawie 30 lat temu. Miałem wtedy niespełna 25 lat i marzyłem, żeby wyjechać w świat, zrobić karierę. A tymczasem tkwiłem na zabitej dechami wsi i prowadziłem ojcowską gospodarkę. Brat, który zawsze chciał być wojskowym, dopiął swego. Wyjechał do miasta, skończył studia, pracował gdzieś tam jako ważny mundurowy.

Siostra z kolei wyszła za mąż za Anglika, którego poznała podczas wyjazdu na letni zarobek. Miała wrócić po wakacjach, skończyć szkołę policealną, ale została za granicą. Z tego co wiem, jest szczęśliwa… A ja… Miałem do nich pretensje.

Bo ktoś musiał przecież zostać i pomóc coraz starszym rodzicom. Padło na mnie. Wcale mnie ta gospodarka ani rolnictwo nie pociągały, ja chciałem być reporterem albo filmowcem. A tymczasem musiałem zapomnieć o studiach, nauce i jeździć traktorem po polu.

Zgorzkniałem, zamknąłem się w sobie, zacząłem pić

I pewnie bym skapcaniał na wsi, gdyby nie to, że moi rodzice nagle zmarli. Najpierw mama. Okazało się, że ma raka i to w takim stopniu zaawansowania, że lekarze nie dawali jej żadnej szansy na przeżycie. Faktycznie, od diagnozy do śmierci minęło zaledwie pół roku. Za kolejne kilka miesięcy odszedł mój tata.

Wszyscy mówili, że nie umiał żyć bez swojej Wiesi i chyba coś w tym było... Nagle zostałem sam na gospodarce i zacząłem się zastanawiać – co dalej? Byłem wolny, nic mnie tu już nie trzymało, a chociaż kochałem rodziców, to do ojcowizny sentymentu nie czułem. Zresztą, co to była za ojcowizna – stara chałupa i kilka hektarów nie najlepszej ziemi. Ale gdybym to sprzedał, starczyłoby mi na kupno kawalerki w mieście i na studia…

Tyle że przecież scheda po rodzicach należała się też rodzeństwu, więc musiałbym wszystko podzielić na trzy części.

Nie starczyłoby mi na zrealizowanie marzeń

Wtedy wpadłem na ten szatański pomysł.

„Właściwie dlaczego miałbym coś im dawać?” – myślałem.

To ja harowałem na gospodarce, to ja musiałem zrezygnować ze swoich marzeń. Oni już ułożyli sobie życie, teraz moja kolej. Co prawda w związku z tym, że tata testamentu nie spisał, teoretycznie powinniśmy dokonać podziału majątku. Ale miałem plan…

Najpierw zadzwoniłem do siostry i powiedziałem jej, że chcę sprzedać gospodarkę, a ponieważ wolą ojca było, żeby była na mnie, to chciałbym sobie za to kupić małe mieszkanko, bo i tak na więcej nie starczy pieniędzy.

Siostra, która akurat cieszyła się z narodzin drugiego dziecka powiedziała, że nie ma problemu i jak trzeba coś podpisać, to ona podpisze, tylko żebym jej tam przysłał, bo ona teraz nie może przyjechać.

Do brata pojechałem osobiście. Powiedziałem mu o swoich planach, zatajając, tak jak przed siostrą, prawdziwą wartość spadku. Zaniżyłem ją, twierdząc jednocześnie, że gospodarka i tak zapisana była na mnie. Brat także nie oponował, więc szczęśliwy z takiego obrotu sprawy, zacząłem działać.

Dom i ziemię sprzedałem za niezłą kwotę

Wiem, jestem draniem, jednak chyba nie do końca, bo miałem wyrzuty sumienia. I właśnie przez te wyrzuty zerwałem kontakt z rodzeństwem. Rzuciłem się w wir najpierw nauki, potem pracy. Dobrze wykorzystałem spadek. Zostałem operatorem kamery i zacząłem nieźle zarabiać, bo brałem każdy dyżur i każdą chałturę. Ale z tego powodu zostałem sam na świecie.

Nie miałem czasu założyć rodziny, a do brata i siostry się nie odzywałem. Nawet nie mieli mojego numeru telefonu ani adresu! Teraz za to wszystko przyszło mi zapłacić. Ciężko jest być chorym i samotnym. Gdy tylko dowiedziałem się, że mam raka, zacząłem robić rachunek sumienia. Długo się zastanawiałem, czy jest sens wyznawać po latach prawdę rodzeństwu.

Jeśli jednak miałem się z nimi pojednać przed śmiercią, to musiałem to zrobić.

Postanowiłem więc, że napiszę do nich list

Taki sam, do obojga.

„Tata nigdy nie wyraził woli, żeby gospodarka była tylko na mnie” – pisałem. „Miałem ją prowadzić, ale potem podzielić ziemię albo pieniądze z jej sprzedaży między naszą trójkę. Nie zrobiłem tego, bo chciałem zrealizować swoje marzenia. Udało mi się, ale waszym kosztem”.

Napisałem, że byłem zły na los, że im pozwolił robić to, co chcą, a mnie skazał na siedzenie na roli. Że szczerze nienawidziłem tej pracy, tej ziemi, tej harówki. Że to dlatego zdecydowałem się zataić wolę ojca i prawdziwą wartość ojcowizny, bo im zazdrościłem.

„Jedyne, co mam na swoje usprawiedliwienie to fakt, że nie zmarnowałem tych pieniędzy. Mam mieszkanie, dobry sprzęt i pieniądze na koncie. I wszystko to zapisuję wam sprawiedliwie”.

Wysłałem listy i czekałem. Przez dwa tygodnie nic się nie działo i myślałem już, że jednak mi nie wybaczą...

Pierwszy przyjechał brat. Bez słowa, jeszcze w przedpokoju, objął mnie i przytulił. Zmienił się, posiwiał, przytył, ale nadal pozostał tak samo serdeczny jak przed laty. Powiedział, że Ania, nasza siostra, przylatuje za dwa dni.

Pojechali ze mną oboje na moją pierwszą chemię. Jacek powiedział, że mnie zabiera do siebie, że będzie mnie przywoził na kolejne zastrzyki. Ania obiecała, że za miesiąc znowu się pojawi. Ani razu nie wspomnieli o spadku.

Wręczyłem im swój testament, ale nawet na niego nie spojrzeli. Głupio mi. Widzę, że jestem dla nich ważny, że mnie kochają, chcą ratować moje życie. Ale czy to znaczy, że mi wybaczyli? Ja sobie nie potrafię wybaczyć. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA