„Okłamywałem wszystkich, że jestem wielką szychą w banku. Było mi wstyd, że tyle obiecywałem i niczego nie osiągnąłem”

Przez fałszywą plotkę straciłem pracę fot. Adobe Stock, fizkes
„Znalazła się też osoba, która była z mojej porażki nawet zadowolona – moja licealna sympatia, Marysia. Ona sama nie miała zamiaru studiować. Marysia nie kryła, że ma pracować aż do czasu, gdy znajdzie sobie odpowiedniego kandydata na męża, który weźmie odpowiedzialność za jej utrzymanie. I wyraźnie liczyła na to, że to ja nim zostanę”.
/ 16.04.2023 08:30
Przez fałszywą plotkę straciłem pracę fot. Adobe Stock, fizkes

Od małego byłem nauczony pomagania w gospodarstwie rodziców, ale w odróżnieniu od mojego dużo starszego brata, nigdy tego nie lubiłem. Marzyłem o innym życiu, takim, które nie pachnie oborą albo świeżo nawiezionym polem. Dlatego przykładałem się mocno do nauki, żeby dobrze zdać maturę i wyjechać na studia. Najlepiej takie, po których będę mógł dostać dobrą pracę, żeby mnie było stać na ładne mieszkanie i życie w wielkim mieście.

Rodzice podchodzili sceptycznie do moich marzeń

Nasze gospodarstwo nie przynosiło zbyt wielkich dochodów i nie byli mi w stanie dać pieniędzy na studia. Ja byłem pewien, że dam sobie jakoś radę, zarobię na utrzymanie. Nie brałem pod uwagę tylko jednego. Liceum w naszym miasteczku nie miało wysokiego poziomu, dlatego nie udało mi się dostać na żaden z dwóch wymarzonych, bezpłatnych kierunków. Najbardziej zmartwiony moim niepowodzeniem wydawał się brat. Z kolei rodzice specjalnie się tym nie przejęli. Byli już starsi i coraz bardziej przydawała się im pomoc w gospodarstwie. Znalazła się też osoba, która była z mojej porażki nawet zadowolona – moja licealna sympatia, Marysia. Ona sama nie miała zamiaru studiować. Jeszcze przed maturą jej matka przygotowała dla niej ciepłą posadkę w Urzędzie Gminy. Marysia nie kryła, że ma tam pracować aż do czasu, gdy znajdzie sobie odpowiedniego kandydata na męża, który weźmie odpowiedzialność za jej utrzymanie. I wyraźnie liczyła na to, że to ja nim zostanę. Ja jednak nie chciałem spędzić reszty życia w tej okolicy, gdzie zdolni ludzie nie mają żadnych perspektyw. Dlatego postanowiłem uparcie dążyć do wyznaczonego wcześniej celu. Ale jedyną realną alternatywą wydawały się studia płatne. Realną do pewnego stopnia, bo wiedziałem, że nie mam co marzyć, że dostanę na czesne od rodziców. A potem musiałbym zacząć naprawdę nieźle zarabiać, żeby mnie było stać na to wszystko. Byłem w kropce. I wtedy z pomocą przyszedł mi brat.

– Wiesz, Adaś, rozmawiałem z Halinką – tak miała na imię jego żona – że moglibyśmy ci pożyczyć na te studia…

– Naprawdę? Dzięki, Karol! – ucieszyłem się na początku, ale po chwili przyszło otrzeźwienie. – Ale ja nie wiem, kiedy będę mógł wam oddać…

– Mamy pewien pomysł. Ciebie nie ciągnie do ziemi, a mnie wprost przeciwnie. Gospodarstwo Halinki nie jest duże…

– Bez przesady, jest prawie takie jak naszych rodziców.

– No właśnie, oba nie są za duże. Ale jakby je połączyć, to by można było pomyśleć o rozwoju… Rodzice coraz starsi, coraz mniej siły mają… Słowem, to ja bym nie tyle ci pożyczył, co wykupił tę część, co na ciebie będzie przypadać, jak oni na emeryturę pójdą… – spojrzał na mnie niepewnie, bojąc się, jak zareaguję.

Wiedziałem, że mój brat dzięki tej transakcji zrobi świetny interes, bo moja część była warta sporo więcej niż koszt studiów i utrzymania w ich trakcie. Dlatego potargowałem się jeszcze, żeby oprócz czesnego mieć jeszcze pieniądze na życie. Ale ponieważ dla mnie też było to znakomite rozwiązanie, nie windowałem ceny. Ta transakcja pozwalała mi z czystym sumieniem oderwać się od ziemi, zostawiając jej uprawę na głowie mojego brata. Zapisałem się do Prywatnej Wyższej Szkoły Marketingu i Bankowości.

Przed wyjazdem rozstałem się z Marysią

Ją wprawdzie ciągnęło do dużego miasta, ale bała się ryzyka, jakie to ze sobą niosło. Wolała cichą i spokojną egzystencję na miejscu, którą zapewniały jej kontakty jej matki. Na studiach bardzo dużo uczyłem się i miałem jeden z lepszych wyników na roku. Wiedziałem jednak, że ważniejsze od moich ocen są praktyki i staże. Brałem więc wszystko jak leci, żeby zdobyć doświadczenie, wyrobić sobie kontakty. Wydawało mi się, że już wkrótce, jeszcze na studiach, powinienem dostać jakąś dobrą ofertę. Zamiast tego wciąż mogłem liczyć tylko na bezpłatne praktyki i staże. Z każdym miesiącem, który przybliżał mnie do egzaminu magisterskiego, robiło się coraz bardziej nerwowo. Jeszcze kilka lat wcześniej prawie każdy z absolwentów mojej uczelni od razu dostawał nieźle płatną pracę. Teraz mało kto mógł na nią liczyć. Najczęściej ci, którzy mieli w odpowiednich instytucjach rodziców albo starsze rodzeństwo. To byli zresztą głównie „miastowi”. Tacy spoza, ze wsi i małych miasteczek, jak ja, stali na przegranej pozycji. Nie mogli liczyć na darmowy „wikt i opierunek” w rodzinnych pieleszach, który pozwoli im spokojnie poszukać zajęcia. Oni musieli mieć je teraz. A szanse na to były coraz mniejsze.

Kiedy zaczynaliśmy studia, nikt z nas nie uprzedzał, że tak naprawdę rynek jest już nasycony specjalistami z naszej branży i z każdym rokiem będzie nasycony jeszcze bardziej. Kandydatów na bankowców było całe mnóstwo, a pracy dla nich nie przybywało, a jakby na odwrót, było jej coraz mniej. W domu nie przyznawałem się, że mam problemy ze znalezieniem zatrudnienia. Wszyscy tam wciąż żyli w przeświadczeniu, że przebieram w ofertach, nie mogąc się zdecydować na tę właściwą. Tak myślała również Marysia. Była już zamężna, miała rocznego synka. Teraz chyba trochę żałowała, że nie odważyła się na wyjazd ze mną i jakieś studia. A ja na dodatek, jak głupi, puszyłem się przed nią perspektywami, jakie na mnie czekają w wielkim mieście. A może po prostu wstyd mi się było przyznać do tego, że wszystkie te pieniądze wydane na moje studia wyglądają coraz bardziej na wyrzucone w błoto. Dlatego zacząłem się chwytać różnych kiepsko płatnych prac, tylko po to, żeby móc zostać w mieście po zakończeniu studiów. Rodzinie mówiłem, że wynajmuję sobie ładne, trzypokojowe mieszkanie w centrum miasta. I częściowo była to prawda.

Tyle tylko, że mieszkaliśmy w nim w sześciu

Kiedy brat i mama chcieli mnie odwiedzić i przenocować, musiałem wydać sporo pieniędzy, żeby zafundować w tym czasie jakieś rozrywki moim współlokatorom. W końcu jednak znalazłem zatrudnienie w swojej branży. W pewnym sensie… Zostałem kasjerem w banku. Pensja niewielka, ale jednak wyższa, od tego, co miałem do tej pory. No i dostałem trochę gadżetów, kubków, plakietek, długopisów, smyczy na telefony, na których było logo mojego banku. Kiedy przyjeżdżałem odwiedzać rodziców i brata, te gadżety uwiarygadniały to, że mam świetną pracę i nieźle zarabiam. Być może, gdybym nie pochwalił się, że dostałem awans, mógłbym przez jakiś czas jeszcze oszukiwać najbliższych. Ale ja koniecznie chciałem powiedzieć, że stałem się kimś ważnym, podczas gdy tak naprawdę zostałem „starszym kasjerem”. W tym momencie mój brat potrzebował kredytu i poprosił mnie o pomoc. Pech chciał, że w miasteczku niedaleko moich rodziców był akurat oddział banku, w którym pracowałem. Dlatego brat chciał, żebym „nacisnął ich z góry” w sprawie jego kredytu.

Obiecałem, że się postaram, choć oczywiście nic nie byłem w stanie zrobić. Brat nie dostał kredytu. Był na mnie zły i zwyczajnie się obraził. Uważał, że zlekceważyłem jego prośbę, bo skoro jestem tak ważny, to na pewno mogłem mu ten kredyt załatwić. Rodzice trochę mnie bronili, choć też chyba byli rozczarowani. A ja czułem się coraz gorzej z tym moim ciągłym okłamywaniem bliskich mi osób. Któregoś dnia, gdy wracałem z pracy, przechodziłem koło kościoła. Od czasu przyjazdu do miasta przestałem uczęszczać na mszę, a księdza widywałem tylko, kiedy odwiedzałem rodziców, bo był naszym sąsiadem. Teraz jednak poczułem, że muszę wejść do środka, do kościoła. Wewnątrz zobaczyłem, że jeden z wiernych wstaje od konfesjonału. I pomyślałem, że dobrze mi zrobi, jak powiem komuś o tym moim cholernym życiu. Nie oczekiwałem rozgrzeszenia, rady.

Chciałem tylko, żeby ktoś mnie wysłuchał

– To, co robisz, jest bardzo złe – powiedział ksiądz, gdy skończyłem swoją spowiedź. – Krzywdzisz swoich bliskich, krzywdzisz również siebie…

– Wiem, ale jest już za późno, by…

Nigdy nie jest za późno na powiedzenie prawdy. Przypomnij sobie słowa naszego papieża, Jana Pawła II. On powiedział, że prawda nas wyzwoli. Wyznaj ją swoim bliskim, a zobaczysz, jaka zajdzie w tobie zmiana. Przestaniesz żyć w niewoli strachu, nie będziesz się wciąż bać, że twoje kłamstwa wyjdą na jaw.

Długo myślałem o słowach księdza. W duchu przyznawałem mu rację, że zwyczajnie boję się tej prawdy. Ale na głos, nie potrafiłem się do tego przyznać. I wciąż marzyłem, że przytrafi mi się jakiś łut szczęścia i wreszcie dostane jakąś niezła posadę. Te marzenia były coraz bardziej iluzoryczne, no bo kto nagle zatrudni „starszego kasjera” na menedżerskim stanowisku? Dlatego wciąż żyłem w tym moim kłamstwie, choć teraz już nie mogłem chwalić się bezkarnie w rodzinie, jaki to ja ważny jestem. Ale wkrótce się okazało, że to najmniejszy problem, jaki mam. Kilka miesięcy po spowiedzi dowiedziałem się, że nasz bank będzie przejmowany przez silniejszego konkurenta. Było jasne, że sporo oddziałów musi zostać zlikwidowane, nieuchronne są zwolnienia… Tak też się stało. Pół roku po przejęciu mojego banku przez inny, dostałem wypowiedzenie. I to głównie przez ten minimalny awans, z którego byłem tak dumny. Większość zwykłych kasjerów zachowała prace, zwolniono natomiast wszystkich „starszych”. Na znalezienie innej pracy w branży nie miałem szans. Mogłem się wprawdzie szarpać i próbować utrzymać z jakiś dorywczych robót w mieście. Ale miałem już ponad trzydzieści lat i czułem, że mam coraz mniej sił na taką szarpaninę. I może to dobra okazja, żeby wreszcie powiedzieć bliskim prawdę.

Albo przynajmniej jej część

Zrezygnowałem z mieszkania i któregoś mroźnego dnia stanąłem z całym moim życiowym dorobkiem, który zmieścił się w dwóch walizkach, przed drzwiami domu moich rodziców. Oni sami już byli na emeryturze, całość ich gospodarstwa przejął mój brat Karol, dlatego pomyślałem, że mogę się im po prostu przydać do czasu, kiedy się nie zastanowię, co dalej mam zrobić z moim życiem. Drzwi otworzyła mi mama.

– Co ty tu robisz, Adasiu? – spytała.

– Zwolnili mnie. Wyprowadziłem się z mieszkania i chciałbym tu u was jakiś czas pomieszkać. Mogę?

– Oczywiście, synku! Słyszeliśmy, że twój bank likwidują, w miasteczku też go już przemalowali na jakiś inny. Trochę się baliśmy o twoją pracę, no ale myśleliśmy, że takiego dobrego fachowca jak ty…

Mogłem zaprzeczyć i powiedzieć, jak było naprawdę, ale wciąż nie byłem na to gotów. Zresztą łudziłem się, że może teraz w ogóle nie będę musiał tego mówić. No bo co to za różnica, czy zostałem zwolnionym menedżerem czy kasjerem? Byłem po prostu bezrobotny i już. Rodzice cieszyli się z mojego powrotu, choć raczej myśleli, że to kwestia góra kilku miesięcy, kiedy taki fachowiec jak ja, znajdzie nowe zatrudnienie. Jeśli zaś chodzi o mojego brata, to miałem wrażenie, że miał on satysfakcję i uważał moje zwolnienie za karę za to, że nie chciałem mu pomóc. Cały czas też wymieniał ze mną tylko półsłówka, ucinając każdą próbę dłuższej rozmowy z mojej strony. O moim powrocie w rodzinne pielesze dowiedziała się również Marysia, obecnie samotna matka dwójki dzieci. Rozwiodła się, jej mąż okazał się totalnym palantem, alkoholikiem i brutalem.

Teraz czułem, że szuka ze mną kontaktu

Pomyślałem nawet, że może to nie jest złe rozwiązanie, gdybyśmy się z powrotem zeszli? Jej matka mogła mi pewnie załatwić niezłą posadę w gminie, a ja byłem już w takim wieku, że zacząłem tęsknić za posiadaniem rodziny. Dlatego kiedy zobaczyłem któregoś dnia, jak niesie ciężkie zakupy, podszedłem do niej i zaproponowałem, że pomogę jej zanieść je do domu. A kiedy dotarliśmy na miejsce, przyjąłem zaproszenie na herbatę.

– I co, na długo tu zawitałeś? – spytała Marysia, gdy usiedliśmy już w jej przytulnej kuchni.

– Sam nie wiem, cały czas się rozglądam za robotą. Ale sytuacja na rynku jest ciężka…

– Na pewno sobie poradzisz. Zawsze sobie radziłeś.

– Różnie to bywało…

Nie bądź taki skromny. Zawsze ci zazdrościłam tej przebojowości, tej pewności siebie. I jestem pewna, że niedługo wrócisz do wielkiego miasta. Zresztą, przyznam ci się, że też bym tak chciała. Mam już dość tej dziury zabitej dechami. Żałuję, że tu zostałam. Ale matka tak chciała mnie mieć przy sobie. Teraz, gdyby mi się trafiła jakaś okazja…

Od razu zrozumiałem, że Marysia chętnie byłaby z tym kimś, kogo udawałem, a nie z tym, kim naprawdę jestem. Dlatego po herbacie szybko się pożegnałem i nie zwracałem uwagi na jej sugestię kolejnego spotkania. Oczywiście, wciąż śledziłem przy pomocą starych znajomych i w internecie, czy nie ma jakiś ciekawych ofert pracy dla mnie. Ale zaczynał się właśnie kryzys i o pracę w bankowości wszędzie było coraz trudniej. Zupełnie przypadkiem zobaczyłem jednak, że bank spółdzielczy znajdujący się niedaleko moich rodziców potrzebował starszego kasjera. Wymagania mieli dość spore (m.in.: trzy lata doświadczenia na podobnym stanowisku) a płacili raczej marnie dlatego przez dłuższy czas nie mogli znaleźć odpowiedniego kandydata. Pomyślałem, że pewnie miałbym szansę dostać tę pracę. Tylko że wtedy musiałbym się przyznać do swojego „zawodowego doświadczenia”. A na to wciąż nie byłem gotowy. Pomógł mi przypadek.

Było lato

Żona mojego brata wyjechała na tydzień z dziećmi nad morze, żeby powdychać jod. On sam poważnie się przeziębił. Trzeba mu było pomóc w gospodarstwie, przywieźć lekarstwo. Zrobiłem to i choć widziałem, że bardzo byłby rad, gdybym jak najszybciej opuścił jego dom, postanowiłem zostać i zmusić go wreszcie do jakiejś rozmowy. Długo się przed tym bronił, mówił, że się źle czuje. Ale kiedy powiedziałem, że w takim razie mogę z nim pomieszkać ze dwa dni, od razu stwierdził, że tak właściwie zdrowieje, tylko potrzeba mu dużo snu. Wtedy zrozumiałem, że jeśli nie przyznam mu się do wszystkiego, on wciąż będzie miał mi za złe tę historię z kredytem. I że możemy się na siebie „boczyć” nawet do końca życia.

– Karol, posłuchaj mnie, z tym kredytem…

– Daj spokój, nie mam ochoty o tym rozmawiać.

– Ale musisz mnie wysłuchać. Ja naprawdę nie mogłem ci pomóc…

– Dobra, dobra, daruj sobie. Ktoś tak ważny jak ty…

– Nie byłem nikim ważnym. W tym banku pracowałem jako kasjer.

– Nie rżnij głupa. Chcesz mi wmówić, że pięć lat studiowałeś za ciężkie pieniądze, po to, żeby zostać zwykłym kasjerem?!

– Niestety tak, bracie. Nie udało mi się zrobić kariery, a teraz nawet straciłem tę nędzną pracę, którą miałem. Dlatego tu wróciłem.

W pierwszej chwili mi nie uwierzył. Ale jak opowiedziałem mu ze szczegółami, jak to musiałem się męczyć z różnymi współlokatorami, bo nigdy nie było mnie stać na samodzielne wynajęcie mieszkania, zaczął mieć wątpliwości. Stracił je, gdy dodałem, że nie zależy mi na utrzymaniu tego wszystkiego w tajemnicy. Teraz nawet i dla niego stało się jasne, że to nie jest historyjka wymyślona na jego potrzeby. Kiedy wyszedłem od brata, natychmiast poczułem, jak zrobiło mi się lekko na duszy, jakbym zrzucił z siebie niewiarygodny ciężar. Wtedy przypomniały mi się słowa tego księdza, ten cytat z papieża o tym, że prawda nas wyzwoli.

I ja właśnie poczułem się strasznie wolny

Niemal pobiegłem do banku spółdzielczego, żeby zapytać się o tę wolną posadę starszego kasjera. Wciąż była do wzięcia, ale kierownik banku nie chciał mi wierzyć, że mam odpowiednie doświadczenie. On także żył w przekonaniu, że pracowałem jako bardzo ważny menedżer w dużym banku. Zgodził się rozpatrzeć moją kandydaturę dopiero po tym, jak dostarczę mu świadectwo pracy z poprzedniego miejsca. Moi rodzice, gdy powiedziałem im prawdę, byli bardzo rozczarowani. Ale mam wrażenie, że raczej nie tym, że nie byłem kimś ważnym, ale tym, że tak długo ich okłamywałem. Ucieszyli się za to, że pewnie zostanę już z nimi na dłużej. Dostałem bowiem posadę starszego kasjera w banku spółdzielczym w naszym miasteczku.

Wkrótce też rozniosło się w całej okolicy, że nigdy nie miałem naprawdę dobrej pracy i nie byłem nikim ważnym. Dla wielu osób to chyba nie było istotne. Chociaż zauważyłem, że Marysia jakby zaczęła na mnie spoglądać mniej życzliwym okiem. Ale to już jest jej problem. Ja się cieszę, że wreszcie nie muszę udawać kogoś, kto awansował ze wsi na miejskie salony. 

Czytaj także:
„Wiedziałam, że szef jest humorzasty, ale teraz przeciągał strunę. Chciałam mu pomóc, ale takiej odpowiedzi się nie spodziewałam”
„Wdałam się w romans z szefem wszystkich szefów. Czuję się jak Kopciuszek, który wreszcie spotkał swojego księcia”
„Szef dyskryminował mnie w pracy, bo jestem kobietą. Zaciągnęłam drania do łóżka, żeby dopiąć swego i dostać awans”

Redakcja poleca

REKLAMA