„Ojczym był tyranem. Ja uciekłam z domu, ale mama i siostra widocznie lubiły być poniewierane i traktowane jak służba”

Ojciec się nade mną znęcał, a mama to akceptowała fot. Adobe Stock, AungMyo
„– Co jest złego w tym, że przyniosę mu obiad? To przecież mój ojczym. – Chodzi o to, jak się do was odnosi. Obrzydliwie. I zapomniałaś już, jak cię bił, kiedy byłaś młodsza? – O co ci chodzi? – zdenerwowała się. – Musisz od razu wszczynać konflikty? Jak się go nie denerwuje, to jest spokojny. Więc bądź tak dobra i nie wkurzaj go, okej?”.
/ 20.06.2022 08:15
Ojciec się nade mną znęcał, a mama to akceptowała fot. Adobe Stock, AungMyo

Tata zmarł ponad 10 lat temu. Zostałyśmy same. Tylko że mamusia uznała, że potrzebuje kogoś przy boku i związała się z facetem. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby on nie był takim gnojkiem. A to okazało się bardzo szybko i doprowadziło niemal do katastrofy.

Wiedziałam, że powrót do domu to zły pomysł

Nie mieszkałam tam już od dobrych kilku lat i czułam się z tym znakomicie. Pamiętam, jak się cieszyłam, kiedy jeszcze w trakcie studiów znalazłam w miarę dobrze płatną pracę, która pozwoliła mi się usamodzielnić, chociaż łatwo nie było. Na początku dzieliłyśmy się kosztem wynajmu stancji z koleżankami z roku, które przyjechały z innych miast, a nie udało im się załatwić akademika.

– Po co marnujesz pieniądze na wynajem, skoro twoi rodzice mieszkają pod Warszawą? – dziwiły się.

– A wiesz, dojazdy i te sprawy… – odpowiadałam wymijająco. – Tu mi wygodniej.

Tak naprawdę nie chodziło o żadne dojazdy. Wukadka z Piastowa do centrum jedzie mniej niż pół godziny. O wygodę też nie. Na stancji cisnęłam się w maleńkim pokoiku w starej kamienicy, przedtem mieszkałam w domu z dużym ogrodem. Chodziło o… święty spokój. Mój ojciec zmarł już prawie dekadę temu, a mama bardzo szybko znalazła sobie nowego faceta. Właściwie tylko dzięki niemu udało nam się zatrzymać dom, którego ogrzanie i wyremontowanie sporo kosztowało.

Mama nie miałaby na to pieniędzy, gdyby nie Mariusz

Przez większość swojego życia zajmowała się domem i nami – mną i moją młodszą siostrą Agą. Kiedy tata odszedł, zostałyśmy właściwie bez środków do życia, poza rentą, którą dostałyśmy my, jako dzieci zmarłego, bo nadal się uczyłyśmy. Ale wtedy pojawił się on. Nasz wybawiciel, jak nazywała go mama. Potem zastanawiałam się, czy się w nim zakochała, czy chodziło jej o pieniądze. W każdym razie Mariusz lubił wypić. A kiedy wypił, robił się agresywny. Nie był żadnym żulem, który nie myje się miesiącami i sika pod siebie. O nie! On był alkoholikiem.

Poważnym facetem w drogim garniturze, chodzącym codziennie do pracy, który po prostu lubił się po tej pracy „zrelaksować”. Szkoda tylko, że jego relaks dla nas zazwyczaj oznaczał stres. Nie zliczę, ile razy podniósł na mnie rękę, czy zwyzywał mnie od najgorszych. Moją siostrę też. A mama? Mamie oczywiście też się dostawało, ale była w niego wpatrzona jak w obrazek.

Nikt nie jest idealny, Gabrysiu – mawiała. – A Mariusz, jak nie pije, jest bardzo, ale to bardzo porządnym człowiekiem. Opiekuje się nami, dzięki niemu mamy co do garnka włożyć…

O tak, rzeczywiście jadłyśmy dzięki niemu i on nie omieszkał nam tego wypominać na każdym kroku. Pamiętam, że jak coś mu się nie podobało, na przykład wróciłam do domu kilka minut za późno albo źle się do niego odezwałam, potrafił wydzielać mi jedzenie. Miałam tego dość, uciekłam stamtąd najszybciej, jak tylko mogłam. Żal mi było tylko mamy i siostry, bo one zostały.

Kiedy poznałam Michała, długo nie przedstawiałam go rodzinie. Bałam się, czy ojczym znowu z czymś nie wyskoczy. O dziwo, kiedy już się poznali, zachowywał się przyzwoicie.

– On teraz mniej pije, bardzo się zmienił – mówiła mama.

Nie do końca jej wierzyłam, ale dowodów, że nadal jest źle, nie miałam. Przyjeżdżałam do rodzinnego domu bardzo rzadko, choć rzeczywiście droga nie zajmowała więcej niż pół godziny, a kiedy wraz z Michałem kupiliśmy auto na raty, jeszcze krócej.

A potem przyszła pandemia

Ja straciłam pracę, Michał został zdegradowany i zarabiał połowę mniej niż przedtem. Stało się to dosłownie w przeddzień kolejnej już naszej rozmowy w banku na temat kredytu, który chcieliśmy wziąć, żeby kupić własne mieszkanie. Na szczęście nie zdążyliśmy tego zrobić, bo bylibyśmy w jeszcze większych tarapatach. Ale i tak…

Mimo wielokrotnych prób dogadania się, właścicielka mieszkania, które wynajmowaliśmy, nie zgodziła się obniżyć nam czynszu. Nagle, niemalże z dnia na dzień, okazało się, że nie mamy gdzie podziać.

Zamieszkajcie z nami, mamy mnóstwo miejsca – namawiała mnie mama.

– No nie wiem… – nie byłam przekonana do tego pomysłu.

– Tylko na jakiś czas, aż staniecie na nogi. Przecież to na pewno nie potrwa długo… Zobaczysz, będzie dobrze.

– Mamo, wiesz, jaki jest Mariusz, nie chciałabym żadnych problemów.

– Przecież mówiłam ci już tyle razy, że się zmienił! – obruszyła się. – On też chętnie by was widział u nas.

Aha, jasne. Bo z tym „chętnie by was widział” to mocno przesadziła. Owszem, przez pierwsze 2 tygodnie nie dawał po sobie poznać, że coś go uwiera i rzeczywiście nie pił, ale potem… Potem się zaczęło. Piwo przed telewizorem. Docinki i drobne uszczypliwości. Może to nic, ale nie jest miło słyszeć od obcego faceta, który panoszy się po domu, w którym się wychowałaś, że masz po nim posprzątać brudne naczynia, które zostawił w salonie, bo inaczej jesteś „d…a, a nie gosposia”. No nie, gosposią nie byłam, tylko córką jego żony, ale on chyba uważał inaczej.

„Przynieś, wynieś, pozamiataj…” – tak zaczął mnie traktować, co było irytujące.

Na początku myślałam, że może przeszkadza mu nasza obecność, bo przyzwyczaił się do mniejszej liczby osób w domu, ale potem zauważyłam, że dokładnie tak samo traktuje moją mamę i siostrę. Były posługaczkami, na każde jego skinienie, rozstawiał je po kątach, jak chciał.

– Nie rozumiem, o co ci chodzi – burknęła Aga, kiedy zwróciłam jej na to uwagę. – Co jest złego w tym, że przyniosę mu obiad? To przecież mój ojczym.

– Nie chodzi o obiad, tylko o to, jak się do was odnosi. Jak dla mnie – opryskliwie. Zresztą, to nic nowego. Zapomniałaś już, jak cię bił, kiedy byłaś młodsza?

– To było dawno temu, nie chcę pamiętać – mruknęła, spuszczając wzrok.

– Ale co? Teraz jest lepiej? Już się nie zdarza? – dopytywałam.

– O co ci chodzi? – zdenerwowała się. – Musisz od razu wszczynać konflikty? Jak się go nie denerwuje, to jest spokojny. Więc bądź tak dobra i nie wkurzaj go, okej? Nie chcemy tutaj awantur.

A więc taki znalazły sposób na Mariusza….

Grzecznie i potulnie robić to, co on im każe, byle tylko pan i władca się nie zdenerwował. No nie, ja tak nie potrafiłam. Zwłaszcza że z biegiem czasu ten drań był coraz bardziej złośliwy. Oczywiście bardzo szybko się okazało, że jego „niepicie” to fikcja.

Na początku trochę się z tym krył, bardziej chyba przed Michałem niż przede mną. Chciał pewnie pokazać, jaki to z niego normalny gość i odpowiedzialny ojciec rodziny. Ale w końcu wyszło szydło z worka. Znów zaczęły się awantury, których moja mama i siostra tak bardzo chciały uniknąć. Co gorsza, najczęściej to my byliśmy oskarżani o ich spowodowanie, bo na przykład zrobiliśmy coś inaczej niż pan i władca sobie życzył.

Na przykład stawaliśmy w obronie wyzywanej matki, co stanowiło obrazę majestatu. Taka właśnie sytuacja ostatecznie doprowadziła do katastrofy. To była sobota. Tego dnia Mariusz miał wolne, więc pił od rana. Właściwie zaczął już poprzedniego wieczoru i około szesnastej był już nieźle wstawiony. Nie mam pojęcia, o co poszło. Prawdopodobnie mama wkurzyła go czymś, co powiedziała lub zrobiła albo po prostu coś mu odbiło. W każdym razie rzucił się na nią z łapami. I o ile krzyki dochodzące z góry z trudem tolerowaliśmy, o tyle rękoczynów tolerować już nie mogliśmy.

Michał popędził po schodach na półpiętro i zastał mamę skuloną w kącie przedpokoju, zapłakaną i tego drania, który pochylał się nad nią z wściekłością.

– Zabiję cię, ty głupia... – syczał, a mnie aż słabo zrobiło się na ten widok.

Michał od razu podbiegł, żeby go od niej odciągnąć

Padło kilka przekleństw, trochę się poprzepychali, a potem ten pijak zwymiotował! Tak, to właśnie zrobił. Widocznie był już tak napruty, że jego żołądek nie wytrzymał. W każdym razie, jak już wyrzucił z siebie treść żołądka, pośliznął się na własnych wymiocinach i spadł ze schodów. Ot, potoczył się na dół jak piłka i uderzył głową w ścianę, przez co paskudnie rozciął sobie brew. Krew lała się obficie i nieźle był poturbowany, ale że złego licho nie bierze, to generalnie nic mu się nie stało. Wstał, otrzepał się, po czym… Zadzwonił na policję, opowiadając brednie o tym, że mój chłopak zrzucił go ze schodów!

Michał nic nie zrobił. To był wypadek – tłumaczyłam funkcjonariuszom przybyłym na miejsce. – Proszę na niego spojrzeć, przecież on jest zalany w trupa! – wskazałam ojczyma.

Policjanci patrzyli na nas podejrzliwie.

– Pijany czy nie, ma rozciętą brew.

– I złamane żebra! – dodał Mariusz, ostentacyjnie łapiąc się za bok.

Najgorszym ciosem jednak było dla mnie to, że… matka i siostra stanęły w jego obronie i potwierdziły, że został zrzucony ze schodów podczas przepychanki. I w ten oto sposób mój ukochany, który nie zrobił nic złego, a jedynie bronił prześladowanej kobiety, będzie najpewniej odpowiadać w sądzie.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA