„Macocha dostała mnie w spadku po mężu, a i tak kochała jak rodzoną córkę. Teraz patrzę, jak choroba powoli mi ją odbiera”

Kobieta, która żegna matkę fot. Adobe Stock, pikselstock
„Była zupełnie inna od mojej biologicznej matki! Oddałaby nam wszystko, a sobie nie wzięła nic. Każde pieniądze, jakie zarobiła, szły na nasze potrzeby. Ona chodziła w tym samym płaszczu z poprzecieranymi rękawami przez 10 lat, a nam uchyliłaby nieba”.
/ 30.07.2022 11:15
Kobieta, która żegna matkę fot. Adobe Stock, pikselstock

– W jakim mama jest dzisiaj stanie? – zapytałam opiekunki w różowym uniformie.

– Rano rozmawiała z moją poprzedniczką – odpowiedziała. – Mówiłyśmy jej, że przyjedzie do niej córka, ale ciągle zapominała i pytała, czy będzie mieć jakichś gości.

Podziękowałam za informację i cichutko weszłam do pokoju, w którym leżała mama i jeszcze jedna pani. Obie drzemały. Usiadłam obok łóżka mamy i delikatnie pogładziłam ją po ręce. Otworzyła oczy, zamrugała i zapytała:

– Alinka?

– Nie, mamuś. Jagoda – odpowiedziałam z uśmiechem przykrywającym niepokój, bo przecież z Aliną wcale nie byłyśmy podobne.

Demencja mamy pogłębiała się od kilku lat

Czasami brała mnie za Alinę, czasami za swoją nieżyjącą od czterdziestu lat siostrę, a czasem nawet za moją babcię. Bywało, że pytała o tatę. Kiedy Alina do niej przyjeżdżała, słyszała pytania o mojego ojca, ja – o jej. Żaden z nich już nie żył, my same byłyśmy po sześćdziesiątce, ale naszej mamie często wydawało się, że Józek albo Heniek ją odwiedzą.

Bywały jednak dni, kiedy naprawdę dobrze kojarzyła. Rozmawiała wtedy ze mną o przeszłości, ale też o życiu w domu opieki, ciekawiły ją zdjęcia mojego psa. Nieraz już czułam się normalnie, jakby znowu była sobą, a potem zadawała pytanie: „Kim pani jest?” albo mówiła zaskoczona:

– Dlaczego ty masz takie siwe włosy, moje dziecko? Przecież masz dopiero osiemnaście lat!

Odpowiadałam wtedy łagodnie, że mam wnuczkę, która ma już piętnaście lat i trzech synów i niedługo idę na emeryturę. I wtedy wracałyśmy do pytania „Kim pani jest?” Tym razem jednak mama kiwnęła głową, że rozumie, kim jestem.

– Moja córeczka… – szepnęła i poczułam, że jej palce szukają moich na kosmatym kocu. – Taka byłaś śliczna, jak cię urodziłam. Miałaś taki czepeczek z uszkami, wyglądałaś jak miś koala. A Alinka miała różki na kapturku od skafandra. Jakie wy byłyście śliczne, moje dziewczynki! Wszyscy mi was zazdrościli! Każdej z was wiązałam czerwoną wstążeczkę na rączce, żeby mi was nie zauroczyli tym gadaniem!

Poczułam, że łzy napływają mi do oczu

To była taka piękna opowieść, tyle że… zupełnie nieprawdziwa. Było zupełnie, ale to zupełnie inaczej… Moja mama była gwałtowną, hałaśliwą kobietą, której się bałam. Była ogromna – wysoka, potężnie zbudowana. I patologicznie skąpa. Urodziła się zaraz po wojnie, ledwie przeżyła, doświadczyła głodu, chorób i wszelkich nieszczęść, więc w życiu dorosłym bała się nędzy.

To dlatego w domu nigdy nic nie było, jedzenia, ubrań, ciepłych butów. Ojciec chodził do pracy, ale ona zabierała mu pieniądze i coś z nimi robiła, chowała. Tata był kochany, zawsze coś mi dawał ukradkiem – a to cukierek, a to kawałek kiełbasy, a to kolorowy wiatraczek. Ale mamy się bał.

Zmarła na zawał serca, kiedy miałam osiem lat. To okropne, ale wtedy moje życie zmieniło się na lepsze. W domu było jedzenie, miałam ubrania na swój rozmiar i buty bez dziur. Tata nawet zabrał mnie na wakacje nad jakieś jezioro. Pływaliśmy łódką i zbieraliśmy ciekawe okazy roślin, żeby zrobić z nich zielnik. To właśnie tam poznałam Alinę, młodszą ode mnie o dwa lata córkę pewnej wdowy, która też tam spędzała wakacje.

Na początku mówiłam do niej „ciociu”, a Alina do mojego taty „wujku”. Potem, kiedy nasi rodzice się pobrali, same chciałyśmy nazywać ich mamą i tatą. My byłyśmy jak rodzone siostry, chociaż kompletnie do siebie niepodobne. Ona – mimo że ode mnie młodsza, to sporo wyższa, szczupła, czarnowłosa, ja – po mamie raczej niewysoka, po tacie jasnooka blondynka. Ale nie zwierzałyśmy się nikomu, że nie jesteśmy spokrewnione.

Byłyśmy siostrami i już

Miałam piętnaście lat, kiedy tata nagle zmarł. Myślałam, że wstaje od stołu, żeby iść do łazienki, ale on przewrócił się i już nigdy nie odzyskał przytomności. Nie był to jednak koniec dramatu. Okazało się, że mama, która była „tylko” żoną mojego ojca nie miała do mnie żadnych praw, a władza ludowa dbała o to, żeby sieroty były wychowywane przez państwo. Po prostu zabrano mnie do domu dziecka, gdzie spędziłam półtora roku.

– Wrócisz do nas – powtarzała mama, kiedy przychodziła się ze mną spotykać. – Moja koleżanka ma znajomego adwokata w Krakowie, on załatwi dokumenty i cię adoptuję.

– Kiedy? – pytałam, czując, że dłużej nie wytrzymam w sierocińcu. – I dlaczego nie mogę po prostu z wami mieszkać? Po co im tutaj jestem?

Nie rozumiałam tego. Przecież moi biologiczni rodzice nie żyli, a mama Danuta mnie chciała! Ale czy ktoś rozumie, dlaczego wtedy prawo, sądy i administracja działały jak działały? Ona więc załatwiała sprawy z adwokatem, dawała łapówki i szukała dojść, jak się wtedy mówiło na ustosunkowanych znajomych. W końcu jej się udało.

– Już niedługo będziesz z nami! – powtórzyła, a ja tylko kiwnęłam głową, bo sama już w to nie wierzyłam.

Ale wtedy to naprawdę się wydarzyło i mama mnie adoptowała. Nie byłyśmy zamożne. Mama znowu została wdową, ale tym razem miała na utrzymaniu nie jedno, a dwoje dzieci. Pracowała na dwóch zmianach, żebyśmy z Aliną miały na podręczniki, buty i w miarę godne życie.

Była zupełnie inna od mojej biologicznej matki!

Oddałaby nam wszystko, a sobie nie wzięła nic. Każde pieniądze, jakie zarobiła, szły na nasze potrzeby. Ona chodziła w tym samym płaszczu z poprzecieranymi rękawami przez dziesięć lat, a kiedy zerwał jej się pasek od torebki, nie kupiła sobie nowej, tylko po prostu nosiła ją w ręce.

– Tak jest modnie – śmiała się. – Paryżanki tak się noszą!

Dzięki jej poświęceniom obie skończyłyśmy studia. Alina została nauczycielką, ja poszłam na projektowanie krajobrazu. To niesamowite, ale mama nigdy nie robiła między nami różnicy, jakby obie nas urodziła. A przecież ja byłam dla niej tylko córką jej drugiego męża. Jak wielkie trzeba mieć serce, żeby – samej mając niewiele – przygarnąć pod swój dach obce dziecko i tak wiele mu oddać?

Kiedy tylko zaczęłam zarabiać pieniądze, pomagałam mamie i Alinie. Siostra potem na jakiś czas wyemigrowała do Niemiec, wróciła stamtąd z chłopakiem, którego potem poślubiła. Nie mieli dzieci, co było wielkim dramatem obojga, ale uwielbiali moich trzech synków, a jej mąż zaprzyjaźnił się z moim.

– Naprawdę nie jesteście rodzonymi siostrami? – nieustająco dziwił się któryś z nich. – Przecież wy jesteście takie same! No, nie fizycznie, ale tak ogólnie…

Rzeczywiście, mamy z Aliną wiele wspólnego, ale uważam, że to zasługa naszej mamy. I tego, że Alina nigdy nie uważała, że to bardziej jej mama.

Byłyśmy rodziną na dobre i złe

Niestety, to złe znowu nas nawiedziło, kiedy parę lat temu Alina zaczęła zauważać symptomy choroby u mamy. Ja na początku to wypierałam. Nie wierzyłam, że mama się zmienia.

– Jagoda, sama mówiłaś, że dwa razy podczas tej samej rozmowy pytała cię, jak weszłaś do mieszkania – przypomniała siostra. – Mnie ostatnio pytała, kiedy mój syn wreszcie się ożeni. Ona nas myli, nie pamięta faktów, to zaczyna być niebezpieczne.

Ośrodek opieki, który wybrałyśmy dla mamy jest prywatny i to jedne z najdroższych w Polsce. Alina płaci tylko jedną piątą całej sumy, bo na więcej jej nie stać. Ja rozwinęłam firmę zakładającą ogrody, więc mogę przelewać więcej. Chciałam płacić sto procent, ale siostra się nie zgodziła.

– To też moja mama, prawda? – powiedziała wtedy.

Zabawne, prawda? Ona mówi do mnie, że to „też” jej mama. Ale tak właśnie wygląda historia naszej małej, trzyosobowej rodziny. Nie wiem, czy dzisiaj mama wie, że wcale mnie nie urodziła. Te jej opowieści o uszatym czepku i czerwonej wstążeczce na rączce to jej wyobraźnia, bo poznała mnie przecież dopiero, kiedy miałam dziesięć lat…

Jej życie nie było usłane różami

Była wtedy wdową, potem poznała kolejnego mężczyznę, który również umarł, została z córką i adoptowała drugie dziecko. Spędziła życie w biedzie, żegnając ukochanych mężczyzn i martwiąc się, jak przetrwać kolejny tydzień. Jej życie nie było usłane różami.
Kiedy u niej byłam ostatnio, spojrzała na mnie i zapytała:

– A ty, córeczko, pamiętasz, jak byliśmy wszyscy, z tatą i Alinką, w wesołym miasteczku i tatuś wam ustrzelił na strzelnicy takiego wielkiego zająca? I jak go nieśliśmy do domu we czwórkę? Ile ty miałaś wtedy lat? Z pięć, może sześć? Pamiętasz, kochanie?

– Tak, mamuś, pamiętam – odpowiedziałam, czując gorące łzy pod powiekami. Uśmiechnęła się do tego „wspomnienia” z takim rozczuleniem, że zaczęłam mówić dalej:

– Miałaś wtedy na sobie granatową sukienkę w białe grochy, a tata ustrzelił dla ciebie takie pluszowe serce z napisem „Kocham Cię”. I pocałował cię pod tą strzelnicą, a potem poszliśmy na watę cukrową.

Mama zadumała się przez chwilę, jakby naprawdę odtwarzała tę wymyśloną scenę w pamięci.

– Tak właśnie było… wszystko pamiętam – szepnęła.

A potem zapadła w drzemkę. Wyszłam cicho, mając nadzieję, że śni o życiu, które mogła mieć i które teraz w jakimś sensie, dzięki fanaberiom pamięci, miała.

Czytaj także:
„Dałem jej serce na dłoni, a ona zdeptała je i wyrzuciła do kosza. Zamiast powiedzieć >>tak<<, kazała mi wstać i odejść”
„Zaciągnęłam faceta przyjaciółki do łóżka. To był test na wierność, powinna mi dziękować, a nie prawić kazania”
„Mąż zgrywał niewiniątko, a tak naprawdę był zwykłym furiatem. Gdy zaczął mnie szarpać przy znajomych, powiedziałam dość"

Redakcja poleca

REKLAMA