„Ojciec zostawił mamę i wyjechał za granicę z kochanką. Prawie ze sobą nie rozmawiamy, bo nie potrafię mu wybaczyć”

dziewczyna, która waha się, czy zadzwonić do ojca fot. Adobe Stock, Drazen
„– Chciałam ci powiedzieć, tato, że cię kocham – wydusiłam w końcu do słuchawki, choć nie ukrywam, ze z trudem przeszło mi to przez gardło. – Wiem, że rzadko dzwonię, bo długo byłam zła. Ale nie można wściekać się przez całe życie, prawda?”.
/ 01.05.2022 18:50
dziewczyna, która waha się, czy zadzwonić do ojca fot. Adobe Stock, Drazen

Może to zabrzmi dziwnie, ale święto zmarłych zawsze było moim ulubionym świętem. Pamiętam je z dzieciństwa jako dzień, kiedy rodzice nigdzie się nie spieszyli. Spędzaliśmy go razem od rana do wieczora. Po śniadaniu ubierali nas ciepło, zawijali szale, nakładali jednopalczaste rękawice i ruszaliśmy razem na cmentarz. Był niedaleko, więc szliśmy pieszo i rozmawialiśmy. Opowiadali nam o dawnych czasach. Przypominały im się różne śmieszne lub ciekawe historie o członkach naszej rodziny, których nigdy nie poznałyśmy.

Pamiętam jedną – o babci, która mieszkała na wsi i nie mogła zrozumieć, dlaczego któregoś lata przyjechali ludzie z miasta i rozłożyli się z kocami na pastwisku. Byli ubrani elegancko, mieli ze sobą kosze z jedzeniem. Jedli na dworze, a mieszkańcy wioski stali i obserwowali ich z daleka, nie mogąc się nadziwić temu widokowi. Bo kto to widział, leżeć na pastwisku! Im, ludziom ze wsi, wydawało się to niewiarygodne, a w miastach rozkwitła właśnie moda na pikniki.

Kiedy już byliśmy na cmentarzu, rodzice zapalali znicze i pozwalali nam stawiać je na grobach. Mama zawsze miała ze sobą w termosie gorącą herbatę z miodem i cytryną. Nalewała ją do zakrętki i dawała nam po kolei, żebyśmy wypili i się rozgrzali.

– Święto Zmarłych to wbrew pozorom czas, gdy trzeba pomyśleć przede wszystkim o żywych. Pogodzić się, dopóki są wśród nas. Zapomnieć o konfliktach, by móc usiąść na święta Bożego Narodzenia przy jednym stole – mówiła do nas.

Potem wracaliśmy do domu na obiad. Był bigos albo kotlet schabowy z kapustą. Na podwieczorek jedliśmy ciasto z jabłkami, a wieczorem szliśmy raz jeszcze na cmentarz, żeby pooglądać setki palących się w ciemności świeczek. Widok był niesamowity. Nie wiem, czy było tak co roku, ale właśnie taki obrazek został mi w pamięci.

Zaczęliśmy wspominać krewnych

Mój mąż Marek rzadko jeździł z rodzicami na cmentarz, bo nie miał do kogo. Jego wspomnienia z pierwszego listopada wiążą się już z grobem taty, który umarł na zawał, kiedy Marek był nastolatkiemNiespodziewana śmierć taty położyła się cieniem na jego dalszym życiu. Nie był na nią gotowy. Oczywiście nikt nigdy nie czuje się gotowy na odejście rodzica, ale okres nastoletniego buntu jest wyjątkowo trudny i szczególnie boleśnie odczuwa się wtedy wszelkie straty.

Po raz pierwszy rozmawiałam z nim na ten temat po dwóch miesiącach znajomości. To, że otworzył się przede mną, zmieniło naszą relację. To wtedy Marek pokazał mi swą wrażliwość. Nigdy wcześniej ani później nie widziałam go płaczącego. Zobaczyłam w nim zranionego dzieciaka, który stracił przewodnika i autorytet. To tata otworzył mu oczy na świat techniki i elektroniki. Świat, który zafascynował go tak bardzo, że do dziś jest jego pasją, dumą i ambicją,  a także źródłem utrzymania.

W moim życiu technika też odgrywała dużą rolę. Mój tata jest inżynierem. Dopóki nie zostawił mamy i nie wyjechał z Polski, jego obecność była dla mnie czymś stałym i oczywistym. To on tłumaczył mi zawiłości matematyki. On też kupił pierwszy komputer i nauczył mnie z niego korzystać. Pomagał mnie i mojej siostrze robić projekty na zajęcia praktyczno – techniczne i naprawiał wszystko, co zepsułyśmy. Był też naszym pierwszym instruktorem prawa jazdy. Dlatego doskonale wiem, czym jest  świat techniki.

Marek zawdzięcza swojemu tacie więcej niż samo zamiłowanie do techniki. Tadeusz, czyli jego tata, w przeciwieństwie do mamy był bezpruderyjny. To on tłumaczył mu, na czym polega dorastanie i jak należy  traktować dziewczyny. Powinnam być mu wdzięczna za to, że wychował fajnego faceta. Ale jednocześnie mam mu za złe, że odszedł tak wcześnie i zostawił w sercu mojego męża pustkę, której nie jestem w stanie zapełnić.

Tęsknota za ojcem jest w Marku ciągle żywa, dlatego tak mu trudno o tym rozmawiać – nawet ze mną. Nie ciągnę go za język. Kiedy ktoś opowiada czasem o swoim ojcu, widzę, jak nerwowo przełyka ślinę i błądzi niewidzącym wzrokiem po niebie. Tylko ja to zauważam. Wiem wtedy, że w tym chwilowym smutku uczestniczymy we trójkę – ja, Marek i Tadeusz.

W zeszłym roku pojechaliśmy na cmentarz do Szczecina, gdzie pochowany jest jego tata. Im bliżej byliśmy celu podróży, tym Marek głębiej zanurzaj się w stan zadumy. Nie ma lepszego czasu w roku na wspomnienia, więc milczałam, sama dumając o swoich dziadkach. O dziadku Janku, którego pamiętam siedzącego w fotelu i łupiącego orzechy dla mnie i Zuzki, i o babci Hani, która robiła dla nas swetry na drutach.

Żałuję, że tak krótko ich znałam i nie miałam możliwości zadać tylu pytań, które teraz chętnie bym zadała. O to, jak się poznali i pokochali, o ich wspomnienia z młodości, o to, czy byli szczęśliwi, i co ich zdaniem liczy się w życiu najbardziej. Na pewno jednak pozostaną w mojej pamięci jako dobrzy, ciepli dziadkowie, u których w domu zawsze pachniało ciastem drożdżowym.

– Dawno już nie byłeś u taty, co? – zapytałam, gdy stanęliśmy nad grobem.

– Dawno. Może zbyt dawno. Myślisz, że ma mi za złe?

– A był pamiętliwy? – uśmiechnęłam się i spojrzałam na niego.

– Nie. Nie lubił konfliktów. Był fajny, cichy, konkretny. Facet szukający rozwiązań, a nie problemów. Mało dziś takich ludzi. Mało też zegarmistrzów. A on był taki precyzyjny i zaangażowany. Najlepszy w mieście. Wtedy ustawiały się do niego kolejki. Dzisiaj miałby pustki w zakładzie albo musiałby się przekwalifikować.

Odruchowo spojrzał na zegarek, który przed laty dostał od taty.

– Bardzo go kochałeś, prawda?

– Tak, choć rzadko mu to mówiłem. Może ze dwa razy. Ale on wiedział. Nie był taki sentymentalny, żeby się rozwodzić nad tym, co czuje. A jakie miał poczucie humoru, uśmiałabyś się, jakbyś z nim pogadała. Na pewno by cię uwielbiał.

Dostrzegłam łzę w kąciku jego oka, ale szybko ją wytarł. Wyciągnęłam z torebki kubki z herbatą – takie specjalne, trzymające ciepło, i podałam mu.

– Myślisz o wszystkim. Dzięki, że mnie namówiłaś na ten wyjazd.

To było dla nas jak trzęsienie ziemi

Staliśmy w milczeniu i myśleliśmy.

– A ty chcesz się spotkać ze swoim tatą? – zapytał nagle. 

– On przecież żyje.

– No właśnie. Tęsknisz za nim?

Wzruszyłam ramionami. Oczywiście, że tęskniłam. Ale wydawało się, że nic na to nie mogę poradzić. Odkąd zostawił mamę i wyjechał za granicę, nie miałam z nim częstego kontaktu. A ten, który był, też nie sprawiał mi przyjemności. Zbyt dużo dźwigałam niewypowiedzianego żalu, by pozwolić sobie na naturalność i szczerość. Nie cieszyłam się więc, gdy od czasu do czasu usłyszałam w słuchawce znajomy głos.

– Może kiedyś… – westchnęłam.

– Ale kiedyś może nie nadejść. Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą – Marek zacytował księdza Twardowskiego. – Mój już odszedł. Ty jeszcze masz szansę…

– Pomyślę o tym.

To było zdanie rzucone ot tak, ale chyba zadziałało jak zaklęcie, bo faktycznie nie mogłam przestać o tym myśleć. Tata, który był w dzieciństwie moim bohaterem, zniknął kilka lat temu z mojego życia. To było już po tym, jak wyprowadziłam się z domu, ale wciąż nie mogłam uwierzyć, że zostawił mamę i ułożył sobie życie z inną kobietą za granicą. Wywinął wszystkim taki numer i to w momencie, kiedy ja sama zaczynałam myśleć o własnej rodzinie.

Tych kilka tygodni po tym, jak odszedł, było dla nas jak trzęsienie ziemi. Przyjechałam wtedy do mamy, żeby pomóc jej jakoś poukładać wszystko na nowo. Niby została w tym samym mieszkaniu, w tym samym mieście, wśród tych samych ludzi, ale cały świat jej runął i musiała jakoś się podnieść z tego gruzowiska. Nie było lekko. Miała do siebie pretensje, zarzucała sobie, że nie była wystarczająco dobrą żoną, że nie była czujna na znaki.

Chwilę potem dopadał ją atak wściekłości na niego i tę kobietę. Czułam się taka bezradna, nie wiedziałam co mówić, żeby jej pomóc. Miała już odchodzić na emeryturę, ale zrezygnowała, bo w tej sytuacji praca była jej bardzo potrzebna. Żartowała gorzko, że przynajmniej w domu kultury zachowuje resztki kultury, bo w domu jest nieznośna. To jednak nie była prawda. Dzielnie sobie ze wszystkim radziła, choć naprawdę musiało jej być bardzo ciężko na duszy. Tata odszedł nie tylko od niej. Zakochany po uszy zapomniał o świecie i nie odzywał się do nas przez ponad rok.

Wieczorem, już w domu, wpatrywałam się w ekran komórki jak zahipnotyzowana. W końcu wybrałam jego numer.

– Cześć, tato.

– Dzióbku, to ty? – głos mu się załamał.

Powiedziałam, że dzwonię, żeby zapytać, co u niego słychać, czy dobrze mu idzie interes i jak tam… z Lidką. To ostatnie przeszło mi przez gardło z wielkim trudem. Nie mogłam wciąż wyobrazić go sobie mieszkającego z inną kobietą. Na samą myśl, że teraz to z nią, a nie z mamą jada śniadania, jeździ na zakupy i pewnie wychodzi gdzieś wieczorami, łzy napływały mi do oczu. Nie byłam jeszcze na etapie, by szczerze życzyć im szczęścia w miłości. Nadal kochałam ojca, ale zadra pozostawała, rana jątrzyła się na nowo.

– Wszystko dobrze, Dzióbku. A z Lidką… – szepnął cicho i jakoś chrapliwie. – Z Lidką też.

– Chciałam ci powiedzieć, tato, że cię kocham – powiedziałam, choć nie ukrywam, ze z trudem przeszło mi to przez gardło.  Wiem, że rzadko dzwonię, bo długo byłam zła. Ale nie można wściekać się przez całe życie, prawda?

– Prawda. Ja ciebie też bardzo kocham, Dzióbku. Dziękuję ci, że zadzwoniłaś.

Tego wieczoru poczułam się jakaś lżejsza. Z jednej strony miałam trochę wyrzutów sumienia wobec mamy, ale z drugiej wiedziałam, że jaki by nie był ten mój tata, innego mieć nie będę. Nie mogę go potępiać do końca życia.

Marek podszedł i mnie przytulił, jakby wiedział, że teraz trzeba to szybko zrobić. Chwilę później zalała mnie fala łez. Emocje, jak widać, nadal były żywe. Obudziło je święto zmarłych.

Czytaj także:
„Jestem po trzech rozwodach i ma dwoje dzieci. Moje małżeństwa rozpadły się, bo za każdym razem popełniłem ten sam błąd”
„Kopałam dołki pod koleżanką z pracy, która była samotną matką bez grosza. Brzydziłam się własnego odbicia w lustrze”
„Miałam 33 lata i po wypadku straciłam władzę w nogach, trafiłam na wózek. Wtedy odnalazłam miłość życia i szczęście”

Redakcja poleca

REKLAMA