W domu nigdy się nie przelewało, chociaż rodzice pracowali od świtu do zmierzchu, a w czasie żniw nieraz i przy księżycu. Ledwie odrośliśmy z siostrami od ziemi, pomagaliśmy w gospodarstwie, stopniowo nabierając coraz większej niechęci do obrabiana lekkiej, piaszczystej ziemi zdolnej urodzić najwyżej żyto i ziemniaki.
Kiedy o tym myślałem, przechodziły mnie ciarki
– Gospodarzem tu będziesz, przyzwyczajaj się do dziedzictwa, ziemia potrzebuje rąk do pracy – burczał ojciec, kiedy chciałem się urwać na szkolną wycieczkę w czasie wykopków.
Normalne życie nastolatka mogłem pędzić tylko zimą, o ile wcześniej oporządziłem dwie krowy i konia. Nie skarżyłem się, urodziłem się na wsi i takie życie było mi pisane. Miałem być rolnikiem jak ojciec i dziedzicem gospodarki
Za dwadzieścia lat będę wyglądał jak on, z twarzą pociętą przedwczesnymi bruzdami, byle jak ubrany, bo szkoda pieniędzy, i niezainteresowany światem. Będę zmordowany przysypiał wieczorem przed starym telewizorem, a wiadomości dotrą do mnie przez znajomych spotkanych pod wiejskim sklepem.
Ojciec godził się na takie życie, bo nie miał wyjścia, ale ja miałem.
– Będzie tak, jak zdecydujecie, a potem na to zapracujecie. Wszystko jest w waszych rękach – powiedział kiedyś dyrektor szkoły, wygłaszając nudne przemówienie rozpoczynające początek roku.
Chyba tylko ja go słuchałem, a jego słowa mocno zapadły mi w pamięć. Będzie tak, jak zdecyduję, nikt nie może tego zrobić za mnie, a już na pewno nie ojciec, chociaż rościł sobie do tego prawo.
Awantury zaczęły się, kiedy oznajmiłem, że chciałbym uczyć się w liceum w mieście. Domyślałem się, że ojciec nie będzie zachwycony, ale nie spodziewałem się wypowiedzenia wojny.
Wolałbym pójść do liceum w mieście
– Nie ma mowy, nie będziesz mieszkał w bursie, jesteś mi tutaj potrzebny – rozzłościł się nie na żarty.
Słysząc to, uniosłem się gniewem.
– Nie jestem niewolnikiem tego gospodarstwa!
Ojciec walnął pięścią w stół, aż zadzwoniły szklanki.
– To twoje dziedzictwo, ziemia przodków i masz ją szanować. Karmiła cię i odziewała, musisz się jej odwdzięczyć.
Przyznam, że mnie zatkało. Takie teksty dobre były w XIX wieku, nie wiedziałem, że ojciec myśli w ten sposób. Niewiele dotąd ze sobą rozmawialiśmy, był małomówny, mrukliwy i nie czuł potrzeby wymieniania opinii na jakikolwiek temat. Już chciałem powiedzieć to głośno, ale wtrąciła się mama.
– Daj spokój, Kazik, Olek jest jeszcze dzieckiem, powinien się uczyć. Wróci na gospodarkę po maturze, za kilka lat.
– A czy ja mu bronię? Do zawodówki ma niedaleko, mógłby w domu mieszkać, byłoby taniej i wygodniej.
– Zależy dla kogo… – mruknąłem krnąbrnie.
– Dla wszystkich – huknął wyprowadzony z równowagi ojciec. – Ty też żyjesz z gospodarstwa, masz obowiązki. Ja nie młodnieję i sił mi nie przybywa, potrzebuję następcy i pomocnika, a do tego liceum nie będzie ci potrzebne.
Zaplanował całe moje życie
Zrozumiałem wtedy, że powinienem o siebie zawalczyć, bo inaczej ugrzęznę w tej naszej piaszczystej glebie.
– Nie gniewaj się na ojca – szepnęła mi wieczorem mama, oglądając się na drzemiącego męża. – Postaw się w jego sytuacji. Jest jedynym żywicielem rodziny, musi wyciągnąć z ziemi tyle, żeby wystarczyło dla ciebie, sióstr, na remonty i konieczne naprawy. W zeszłym roku wiatr zwiał dachówki, w tym trzeba pomyśleć o zrobieniu nowego odwiertu wody, bo stara studnia jest zbyt zanieczyszczona.
Pokiwałem głową. Rzeczywiście stary hydrofor ledwie rzęził, co zapowiadało kolejny wydatek, a z kranu leciała rdzawa woda.
– No widzisz. Na wszystko potrzebne są pieniądze, a skąd je brać? Tylko z ziemi, a ona licha, wymaga poświęcenia. Dlatego ojciec haruje jak wół, chociaż bardzo bolą go plecy. Na wszystkim oszczędza, głównie na sobie. Wiesz, kiedy ostatnio kupił sobie buty? Jeszcze ciebie na świecie nie było. A garnitur? Na pogrzeb własnej matki.
Mama mnie zaskoczyła, nie wiedziałem, że ojciec tak się dla nas poświęcał. Ja miałem wszystko, czego potrzebowałem, siostry też. Nie były to rzeczy drogie ani bardzo modne, o co nieraz miałem cichy żal, ale wystarczające.
– Ojciec jest dobrym człowiekiem, chropowatym w obejściu, lecz przyzwoitym. Boi się, że uciekniesz mu z gospodarki, martwi się, że zostanie sam i nie poradzi sobie na starość.
– Rozumiem, mamo, ale ja nie jestem jego polisą ubezpieczeniową, nie chcę zostać na gospodarce.
Ta rozmowa rozkleiła mnie, wyrywając skrzętnie skrywane uczucia, których nie chciałem ujawniać przed rodzicami.
– Nie mów tego ojcu, to by go zabiło – nakazała mi surowo mama. – Dorośniesz, zmądrzejesz i odmieni ci się.
Kłóciliśmy się o wszystko
Nie poszedłem do liceum, zgodnie z wolą ojca skończyłem zawodówkę i jednocześnie pracowałem razem z nim w gospodarstwie. Dużo wtedy myślałem o straconych szansach na lepsze, a przede wszystkim ciekawsze życie, obarczałem ojca winą za odebranie mi nadziei.
Z dnia na dzień coraz mocniej się buntowałem, nie tyle przeciw pracy na roli, ile przeciw niemu. Kłóciliśmy się o wszystko. On chciał podejmować decyzje, ja miałem być wykonawcą, nie współgospodarzem, tylko wyrobnikiem bez prawa głosu.
– Ojciec ma ciężki charakter, przez tyle lat sam gospodarował, wrósł w ziemię i wydaje mu się, że nikt inny nie rozumie jej potrzeb. Musi się przyzwyczaić, że jest was teraz dwóch. Już niedługo ci zaufa, cierpliwości – łagodziła nasze scysje mama.
Tylko że ja nie chciałem czekać. Marzyłem, by wyjechać jak najdalej od nudnej rutyny i niepewnych efektów ciężkiej pracy i rozpocząć życie na własny rachunek. Pragnąłem się usamodzielnić, nawet jeśli miałoby to oznaczać same trudności.
Dzień, w którym oznajmiłem rodzicom, że wyjeżdżam do Anglii, będę pamiętał do końca życia. Ojciec nie odezwał się ani słowem, wbił oczy w stół i siedział bez ruchu. Spodziewałem się wszystkiego, awantury, krzyków, próby odwiedzenia mnie od powziętej decyzji, ale nie kamiennego milczenia. W końcu nie wytrzymałem tej tortury.
– Tato, powiedz coś – poprosiłem.
– Zrobisz, jak zechcesz, ale już tu nie wracaj – ojciec z hurgotem odsunął krzesło, wstał i wyszedł z domu.
Namówiła mnie, bym ich odwiedził
Mama się popłakała, mnie też było ciężko na sercu.
– Synku, idź za nim, przeproś, powiedz, że zostaniesz. Pogódź się z nim – błagała mnie o coś, czego nie mogłem zrobić.
Wybiegłem za ojcem w noc, zastanawiając się, dokąd mógł pójść. Wieczorem w naszej wsi nie ma zbyt wielu możliwości – sklep jest zamknięty, sąsiedzi siedzą w domach i nie spodziewają się wizyt. Nigdzie go nie znalazłem, wrócił rano, nieskalanie trzeźwy, jakby spędził noc, chodząc po polach.
– Jeszcze tu jesteś? – burknął wrogo. – Myślałem, że cię nie zastanę, dla odszczepieńców nie ma miejsca na mojej gospodarce.
Na jego gospodarce! Od razu poczułem się mniej winny.
– Dlatego wyjeżdżam, będziesz mógł sam się tu rządzić. Ale żal mi cię, bo ugrzązłeś po uszy w nieurodzajnych piaskach i nie umiesz się z nich wykaraskać.
Odwróciłem się i opuściłem podwórko, na którym się wychowałem. Tęsknota przyszła później, kiedy już znalazłem swoje miejsce w życiu i umościłem się dość wygodnie. Nie ckniło mi się za pracą na roli – co to, to nie – ale tęskniłem do wspomnień z dzieciństwa i, o dziwo, bardzo brakowało mi ojca.
Po kilku latach wróciłem z emigracji, osiadłem w mieście, znalazłem dziewczynę i za namową Hanki pojechałem do rodziców. Nikt mnie nie wypędzał, ale ojciec ciągle miał do mnie żal i na każdym kroku wypominał mi, że odrzuciłem dziedzictwo.
Czułem, że mi nie przebaczył
– Te kawałki ziemi przedzielone szosą nazywasz dziedzictwem? – nie wytrzymałem i bylibyśmy znów się pokłócili, ale coś mnie powstrzymało.
Dawno się nie widzieliśmy, przez ten czas rodzice, a szczególnie ojciec, postarzeli się. Wciąż byli jeszcze krzepcy, ale czas wyraźnie odcisnął na nich piętno. Teraz to zauważyłem.
– Za ciężko pracujecie – dotknąłem z wahaniem ręki ojca.
Odpowiedziała mi mama.
– Cóż robić, synku, tak trzeba. Ojca znów plecy bolą, żołądek mu dokucza i okulary by się lepsze przydały, ale powiedz mu, żeby do lekarza poszedł, to cię ofuknie. Znasz go, nigdy się na nic nie skarży, ale przecież ja widzę.
– Nic mi nie jest, szkoda czasu na doktorów – mruknął niechętnie ojciec.
– Tato, zawiozę cię do lekarza, tylko powiedz kiedy – zaproponowałem.
– Mnie niczego nie trzeba – odburknął.
Nie udało mi się go namówić do zadbania o własne zdrowie ani do przyjazdu do mnie, do miasta. Jego upór świadczył o tym, że choć wpuścił mnie do domu i usadził przy stole, to wciąż jeszcze mi nie przebaczył.
Zacząłem się o niego martwić
Przeze mnie został sam na swojej ukochanej gospodarce, a gołym okiem było widać, że długo nie podoła ciężkiej pracy.
Co innego, gdybym mu pomagał, ale ja wciąż nie miałem zamiaru zostać rolnikiem i oddać się na usługi piaszczystej ziemi. Im więcej myślałem, jak poprawić los rodziców, tym byłem głupszy. Rozwiązanie przyszło znienacka i było tak wspaniałe, że z początku w nie nie uwierzyłem.
– Ktoś chce kupić od was ten kawałek ziemi po drugiej stronie szosy? – krzyczałem do telefonu, bo mama twierdziła, że komórka, którą jej kupiłem, źle odbiera.
– Deweloper, synku, pod budowę centrum handlowego – głos brzmiał tak czysto, jakby stała obok.
– Nie podpisujcie niczego, dopóki nie przyjadę, muszę sprawdzić, czy nikt was nie chce oszukać.
– Nie podpiszemy, ojciec powiedział, że po jego trupie – zapewniła mnie mama. – Twierdzi, że nie sprzeda twojego dziedzictwa, ale według mnie chodzi o co innego. Przywiązał się do tych piasków i tyle. Wiesz, jaki on jest.
Wiedziałem, dlatego zabrałem Hankę i pojechałem na wieś. Myślę, że to Hania go przekonała do sprzedaży. Nie naciskała, ale łagodnie przedstawiała argumenty. Mówiła, że będzie miał na starość pieniądze na wygodniejsze życie, podleczy się, wypocznie, pozbędzie trosk.
– Pieniądze szczęścia nie dają, ale mogą wiele ułatwić – zakończyła, uśmiechając się do mojego ojca. – A reszta ziemi zostanie i będzie się mógł pan nią cieszyć do woli.
– To tylko utrapienie – mruknął w odpowiedzi, ku mojemu zdumieniu uśmiechając się nieznacznie. Hanka dokonała cudu, rozchmurzyła twardziela!
Ojciec uśmiechnął się z dumą
Transakcja okazała się uczciwa. Na starym kartoflisku miał stanąć supermarket budowlany, rodzice zgodzili się sprzedać ziemię i założyli w banku konto, na które wpłynęła pokaźna suma pieniędzy.
Jakiś czas później ojciec, który nigdy nie chciał mnie odwiedzić, znienacka przyjechał z wizytą. Do lekarza, ale do mnie zajrzał po drodze.
Wyglądał o niebo lepiej – nowa kurtka, buty, garnitur, a przede wszystkim skórzana teczka, pojemna, ale nobliwa, w sam raz dla starszego pana. Twarz też miał gładszą, jakby spłynęły z niej wszystkie troski.
– Przyjechałem powiedzieć, że już nie mam do ciebie żalu – przyłożył na moment rękę do klatki piersiowej, jakby to wyznanie dużo go kosztowało. – Niezbadane są wyroki boskie, widać tak miało być. Może i lepiej, że uciekłeś, gdybym miał na widoku spadkobiercę gospodarki, nigdy nie sprzedałbym ziemi i dalej klepalibyśmy biedę.
– Nie było tak źle – wtrąciłem szybko, bo naprawdę tak myślałem. Żyliśmy skromnie, ale mieliśmy wszystko, co potrzeba.
– Nie wiesz do końca, jak było naprawdę – machnął ręką ojciec, jakby chciał odpędzić stare troski. – Teraz się odmieniło, oby na zawsze.
– Korzystaj z tego, tato – powiedziałem serdecznie. – Należy ci się jak mało komu.
– Wam też, dlatego tu przyjechałem. Ty i twoje siostry musicie mieć udział w zysku z gospodarki.
Przywiózł w teczce plik banknotów
Sięgnął do nowej teczki i wyciągnął pakunek owinięty w gazetę i ściśnięty recepturką.
– Przywiozłeś pieniądze ze sprzedaży ziemi? – spytałem.
– Podzieliłem uczciwie między wszystkie moje dzieci.
– Ja ich nie potrzebuję, są twoje.
– Jak ojciec daje, grzech odmówić – burknął po swojemu i wcisnął mi stos banknotów.
Długo mi zajęło, zanim go przekonałem, że jest o wiele za wcześnie na dzielenie spadku. Kiedy zrozumiał, o czym mówię, uśmiał się za wszystkie czasy. Patrzyłem na niego z przyjemnością, zmienił się, stał się bardziej radosny i jakby młodszy.
– A bo matka namówiła mnie na leczenie, to i lepiej się czuję. Jak plecy mniej bolą, głowa od razu inaczej pracuje. Jakoś mi lżej na duszy, synu.
Ojciec zwariował, obrósł w piórka
Bo pozbyłeś się przygniatających cię trosk, pomyślałem wzruszony. Miałeś ciężkie życie, należy ci się wypoczynek.
Ojciec dopiero uczy się, jak o siebie dbać, kupił ubrania i teczkę, odwiedził kilku prywatnych lekarzy i optyka, ale na tym poprzestał, tłumacząc, że ma już wszystko, nic więcej nie jest mu do szczęścia potrzebne. A mimo to znalazło się coś, o czym od dawna marzył.
– Ojciec zwariował, tak obrósł w piórka, że kupił mercedesa – mama mówiła głośno, żeby przekrzyczeć pracujący silnik Diesla.
Ten dźwięk był mi dziwnie znajomy.
– Chyba nie od Ignaczaka? – zawołałem, bo udzieliła mi się ekscytacja. – Ten wóz ma tyle lat co ja.
– Jest dużo młodszy, to świetny samochód – powiedziała z urazą mama. – Ojciec mówi, że ciągnie jak smok.
Powstrzymałem się od uwag, niech im będzie. Dobrze, że są szczęśliwi.
Czytaj także:
„Pasierb nękał mojego syna. Ukochany wiecznie usprawiedliwiał swoje dziecko i wypominał mi, że nie jestem u siebie”
„Ojciec twierdził, że kobieta, którą kocham jest moją siostrą. Byłem pewien, że kłamie, by rozbić mój związek”
„Rodzice upokarzali mnie od dziecka. Kiedy tata trafił do szpitala, matka wykrzyczała, że to wszystko przeze mnie”