Kiedy dostałam wezwanie z sądu, na początku myślałam, że to jakaś pomyłka. Mój ojciec, którego nie widziałam od kilkudziesięciu lat, pozwał mnie o alimenty?! Na jakiej podstawie? Chciałam nawet zignorować wezwanie, ale na szczęście mój mąż mi wytłumaczył, że to niczego nie rozwiąże.
– Idź z tym do prawnika – powiedział. – Sądu lekceważyć nie możesz. Z tego, co wiem, nawet jeżeli nie stawisz się na rozprawie, oni i tak mogą zasądzić, żebyś płaciła na ojca.
– Ale na jakiej podstawie? – wybuchłam. – Przecież on nie dał mi nigdy złamanej złotówki! A wiedział, że jestem w ciężkiej sytuacji.
– Dlatego tym bardziej powinnaś to załatwić tak, jak trzeba – przekonywał. – Umów się z jakimś mądrym prawnikiem, niech ci podpowie, jak to załatwić. Masz jakikolwiek dowód, że tata na ciebie nie łożył?
– Mam – powiedziałam, rzucając się w kierunku komody. – Jego odpowiedź na mój list.
Nigdy nie interesował się, co ze mną
Całe szczęście, że mam zwyczaj nie wyrzucać niczego, żadnej korespondencji. Wyjęłam teraz z dna szuflady paczkę listów i zaczęłam je przeglądać. Były tam wszystkie – i te, które dostawałam jako młoda dziewczyna od swoich chłopaków i karty z życzeniami od bliskich. I list, który tata mi przysłał, gdy prosiłam go o pomoc. Byłam wtedy na drugim roku studiów i wszystko zaczęło się walić. Mama straciła pracę i nie mogła mi pomagać. Ja dorabiałam, ale na dziennych studiach nie miałam zbyt wiele czasu. A musiałam sobie opłacić i akademik, i książki, no i za coś żyć! To mama mi doradziła, żebym napisała do ojca.
– Nigdy od niego nic nie chciałam – powiedziała z zaciętą twarzą, gdy przyjechałam na święta do domu i opowiadałam, jak mam ciężko. – Kiedy mnie zostawił, byłaś malutka. Nie wystąpiłam o alimenty, chociaż mogłam.
– No to trzeba było – wzruszyłam ramionami. – Przecież u nas nigdy się nie przelewało.
– Owszem, ale nie chciałam dać mu pretekstu, że ma jakiekolwiek prawa do bycia ojcem – powiedziała mama. – Odszedł od nas i nigdy go nie interesowało, jak sobie radzę i co słychać u ciebie. Zresztą, było minęło, nie chcę o tym mówić. Może masz żal do mnie, że podjęłam decyzję za ciebie?
– Nie – zawahałam się, ale po chwili zastanowienia potwierdziłam. – Nie, nie mam. Nie pamiętam go. Kiedy byłam na początku liceum, to chciałam go poznać. Ale bałam się poprosić cię o adres.
– Dlaczego? – zdziwiła się mama. – Co prawda, ja nawet nie wiem, gdzie on jest. Mam tylko adres jego matki, zaraz po rozwodzie tam się przeprowadził. Ale czy tam nadal mieszka, czy jego mama żyje?
– A moja babcia też nie chciała utrzymywać ze mną kontaktu? – poczułam lekkie ukłucie.
– Nie wiem – mama zagryzła wargi i nad czymś rozmyślała. – Może i chciała. Ona w sumie była w porządku, tylko strasznie się bała. I swojego męża, i syna. Pewnie twój tata jej powiedział, że nie chce mieć z nami nic wspólnego i jej nawet do głowy nie przyszło, żeby widywać się z wnuczką. Tak mogło być.
– A ty do niej też się nie odzywałaś?
– A po co? – mama wzruszyła ramionami. – Jak się rozwiodłam, to uznałam, że to zamknięty rozdział. Dlatego właśnie nie wystąpiłam o alimenty. Może to była niepotrzebna duma, ale naprawdę nie chciałam, żeby miał w przyszłości jakiekolwiek podstawy do roszczeń.
– I myślisz, że zapłaci za moje studia? – zapytałam z powątpiewaniem.
– Wiesz, możesz go pozwać, sądownie – powiedziała mama. – Ale może najpierw spróbuj po prostu do niego napisać? W końcu ludzie się zmieniają… Dam ci adres babci.
Gdy przeczytałam list, popłakałam się
Długo nosiłam się z zamiarem napisania tego listu. Nie wiedziałam nawet jak zacząć. Mam napisać „tato”? Miałam trzy lata jak nas zostawił i nawet w mglistych wspomnieniach go nie pamiętam. Z drugiej strony, głupio byłoby zwracać się do niego „per pan”. Napisałam więc bezosobowo. Zaznaczyłam, że gdyby nie moja ciężka sytuacja, nie nękałabym go.
Wyjaśniłam, że studiuję, ale nie stać mnie na utrzymanie. A ponieważ ani moja mama, ani ja nigdy nic od niego nie chciałyśmy, to teraz czuję się upoważniona do wystąpienia o alimenty. Wymieniłam kwotę – nie była duża, chciałam tylko, żeby pokrył koszt wynajęcia pokoju. List był rzeczowy i oschły, ale nie miałam ochoty ani potrzeby wylewać swoich uczuć.
Odpisał. Otworzyłam kopertę z niecierpliwością. Prawdę mówiąc liczyłam, że będzie chciał się spotkać, że może zapragnie mnie poznać. Tymczasem on napisał, że nic mnie z nim nie łączy i nie ma w stosunku do mnie żadnych zobowiązań. Że nawet nie jest pewny, czy jest moim ojcem. I żebym przypadkiem nie oddawała sprawy do sądu, bo on i tak jest bezrobotny, więc nic nie wskóram.
Rozpłakałam się wtedy. Gdzieś w skrytości ducha liczyłam na to, że jednak będę miała tatę. Ten list przekreślał wszystko.
Nie wystąpiłam do sądu. I wcale nie dlatego, że był bezrobotny. Po prostu doszłam do wniosku, że mama miała rację. Nie chciałam mieć z nim nic wspólnego ani niczego mu zawdzięczać. Teraz czytałam ten list po latach i nadal czułam to samo. Złość, rozgoryczenie i żal.
Do prawnika umówiłam się od razu. Pokazałam mu list, wezwanie z sądu i wytłumaczyłam, o co chodzi.
– Czy pani mama zeznałaby, że tata nie płacił na panią alimentów?
– Myślę, że tak – zawahałam się. – Chociaż jest schorowana i wolałabym jej nie ciągać po sądach.
– Zobaczymy – zastanowił się. – Istnieje duża szansa, że pani wygra, chociaż według prawa nawet zwyrodniały rodzic ma prawo żądać alimentów od dzieci, jeżeli wykaże, że nie jest w stanie się utrzymać. Jednak sędzia też człowiek – uśmiechnął się do mnie. – Myślę, że ten list i pani słowa będą wystarczającym dowodem na to, że nie musi pani czuć się zobowiązana do opieki nad ojcem. Ale uprzedzam, że to nie będzie prosta sprawa, zwłaszcza emocjonalnie. Jest pani pewna, że chce wystąpić przeciw własnemu ojcu?
Nie obchodzi mnie, co z nim będzie
– To nie jest mój ojciec – zaprzeczyłam. – I nie czuję się w obowiązku mu pomagać. Nie mam wyrzutów sumienia. Całe życie musiałam sobie radzić bez niego. Było mi ciężko, bo odmówił mi pomocy. Więc niech on też radzi sobie sam.
Ten prawnik miał rację – sprawa nie była łatwa. Po pierwsze, musiałam stanąć twarzą w twarz z własnym ojcem. Z człowiekiem, którego znam z fotografii, na której miał niewiele ponad dwadzieścia lat. Teraz na sali siedział staruszek. Zgarbiony, schorowany, zniszczony przez życie. Pewnie gdyby poprosił mnie na ulicy o wsparcie, udzieliłabym mu go. Ale to był mój ojciec, który nigdy nie chciał nim być. Wyparł się mnie.
Może gdyby zwrócił się do mnie jak do córki, gdyby powiedział, że żałuje, że chciałby naprawić to, co zrobił, coś by we mnie drgnęło. Zawsze chciałam mieć tatę… Ale nie, on wytoczył przeciwko mnie sprawę. Chodziło mu tylko o pieniądze, nie o mnie! A gdy spojrzałam w twarz mamy i zobaczyłam jej ból i cierpienie, kiedy uświadomiłam sobie, że zmusił nas, żebyśmy tu przyszły i przeżywały ten koszmar, postanowiłam, że zrobię wszystko, żeby przegrał.
Udało mi się. Pod tym względem prawnik też miał rację – sędzia nie miała żadnych wątpliwości, że mój tata nie zasługuje ani na takie miano, ani na alimenty. Koronnym argumentem okazało się zdanie z listu, w którym mój tata przytacza podejrzenia, że nie jestem jego córką. Zresztą i bez tego bym wygrała.
Wyszłam z sali z mamą, nawet nie oglądając się za siebie. Naprawdę nie obchodziło mnie, co się z nim stanie. Czy wyląduje w przytułku, czy na ulicy. Zasłużył sobie na taki los i na moją obojętność! I chociaż może się to wydawać okrutne, to naprawdę nie mam wyrzutów sumienia!
Czytaj także:
„Pokochałem ją całym sercem, a ona z dnia na dzień ze mną zerwała. Nie wierzyła w moje uczucia, myślała, że jestem z nią z litości"
„Po roku od śmierci córki wciąż przeżywam żałobę. Szwagierka zamiast to zrozumieć, stroi fochy jak rozpieszczony bachor”
„Moi sąsiedzi to czysta patologia. Biją i wyzywają dzieci. Zagłuszałam to muzyką, ale w końcu postanowiłam zareagować"