Można zagłuszyć krzyki i przekleństwa sąsiadów, płacz ich dzieci. Ale nie da się zagłuszyć sumienia! Milewscy zamieszkali nade mną rok temu. Na pierwszy rzut oka normalna rodzina… Mąż, żona i dwójka dzieci. Mniej więcej trzyletni chłopczyk i może ze dwa lata starsza od niego dziewczynka. Podobni do siebie jak dwie krople wody i śliczni jak z reklamy syropu dla maluchów. Blond włoski, dołeczki w policzkach, wielkie niebieskie oczy…
Dokładnie pamiętam dzień, w którym się wprowadzili
Paliłam papierosa przy lekko uchylonym oknie i patrzyłam, jak wypakowują rzeczy z ciężarówki. Pogoda była okropna. Padał deszcz ze śniegiem, wiał lodowaty wiatr. Dzieci bezradnie kręciły się między pudłami. Nie miały czapek ani rękawiczek. Były zmoknięte i przemarznięte.
– Mamo, zimno! – odezwała się w pewnej chwili dziewczynka.
– Nie marudź, nie widzisz, że jesteśmy zajęci? – odparła kobieta.
– Ale zimnooo. Piotrusiowi też… – małej zbierało się na płacz.
Mężczyzna rzucił pudło i chwycił ją za kurtkę.
– Milcz, bo ci przywalę. Nie rozumiesz, co matka powiedziała?! – wrzasnął i potrząsnął nią z całej siły.
Mała skuliła się i zamarła. Bała się poruszyć. Dopiero gdy ojciec odszedł, podbiegła do brata i mocno go przytuliła. Więcej nie odezwała się ani słowem. Żadne z nich się nie odezwało. Patrzyłam na to przerażona.
To chyba jednak nie jest normalna rodzina…
Pierwszą awanturę usłyszałam kilka dni później. W bloku z wielkiej płyty nie ma mowy o prywatności. Słychać, co sąsiedzi oglądają w telewizji. A co dopiero, gdy wrzeszczą, przeklinają. A oni kłócili się, wyzywali od najgorszych. Obwiniali się o wszystko. O niezapłacone rachunki, bałagan w mieszkaniu, pustki w lodówce. I swoją złość wyładowywali na dzieciach.
Słyszałam ich krzyki i płacz za ścianą. Powtarzało się to dwa, trzy razy w tygodniu. Bywało, że awantury rozgrywały się każdego dnia. Trudno było mi to znieść. Stukałam kijem od szczotki w sufit, waliłam w rury. Miałam nadzieję, że to pomoże, że się opamiętają, uspokoją. Nic z tego. Któregoś wieczoru nie wytrzymałam i poszłam na górę. Z dziesięć razy musiałam nacisnąć dzwonek, zanim zareagowali.
Otworzyła Milewska. Myślałam, że będzie kompletnie pijana. Zawsze mi się wydawało, że ludzie biją dzieci tylko po alkoholu. Że to wóda odbiera im rozum. No bo jak w pełni świadomości można znęcać się nad dziećmi? Ale sąsiadka była zupełnie trzeźwa. Za to aż czerwona z emocji i złości.
– O co chodzi? – warknęła.
– Dlaczego dzieci tak strasznie płaczą? Czy coś się stało? – zapytałam.
– Tak to już z dziećmi jest… Czasem płaczą. Jak sobie pani swoje urodzi, to się pani przekona – wzruszyła ramionami i zatrzasnęła mi drzwi przed nosem.
Gdy wróciłam do siebie, słyszałam, jak wrzeszczą z mężem na maluchy. Że jak się nie zamkną, to taki wpier... dostaną, że popamiętają. Postanowiłam, że na górę więcej nie pójdę. Bo wtedy dzieci będą obrywać jeszcze bardziej. Wiem, że powinnam była od razu coś zrobić. Zadzwonić na policję albo do opieki społecznej. Gdzieś to zgłosić.
Ale najzwyczajniej w świecie się bałam
Dzień po rozmowie z Milewską spotkałam na klatce jej męża. To nie był przypadek, czekał na mnie. Zagrodził mi drogę.
– Nie wsadzaj, dziwko, nosa w nie swoje sprawy, bo ci go utnę. Ciekawość jest niezdrowa. Rozumiesz? – wysyczał.
– Odczep się, człowieku! – próbowałam go wyminąć.
Przycisnął mnie do ściany. Jedną ręką złapał mnie za gardło.
– Pytałem, dziwko, czy rozumiesz? – cedził każde słowo.
Nie mogłam złapać tchu. Całe życie stanęło mi przed oczami. Dobrze, że akurat pani Kosowska wychodziła na zakupy… Gdy usłyszał, jak otwiera drzwi, puścił mnie. Nie, nie uciekał. Jak gdyby nigdy nic zaczął wolniutko wchodzić schodami na górę. Po drodze powiedział nawet sąsiadce „dobry wieczór”.
– Widziała pani, co on chciał mi zrobić? – wykrztusiłam, gdy mnie mijała.
– Pani Malwinko, w dzisiejszych czasach lepiej niczego nie widzieć i nie słyszeć. Każdy tu pani to powie. Po co sobie problemy niepotrzebnie stwarzać – odparła sąsiadka.
– Słuchaj, dziwko, starszych! To mądrzy ludzie! – dobiegło mnie z góry.
Posłuchałam.
Zrozumiałam, że w tym bloku nikt niczego nie zrobi
Przestałam się więc wtrącać. Gdy na górze coś się działo, włączałam muzykę na maksa. Zagłuszałam sumienie. Wmawiałam sobie, że tak to już z dziećmi jest, czasem płaczą. I że to nic nadzwyczajnego. Trzy miesiące temu odwiedził mnie kolega z pracy, Olek.
Chciał pożyczyć jakieś materiały ze szkolenia… Mówiłam mu, że przyniosę je do biura, ale się uparł, żeby do mnie przyjść. Dziewczyny śmiały się, że to tylko pretekst, że chce mnie odwiedzić, pogadać. Bo jest we mnie szaleńczo zakochany. Faktycznie kilka razy próbował zaprosić mnie na kolację, ale zawsze odmawiałam.
Nie podobał mi się za bardzo. Owszem wyglądał super, ale… to wszystko. Miałam wrażenie, że to zapatrzony w siebie, bezmyślny goguś. A ja nie lubię takich facetów. Zrobiłam kawę, zaczęliśmy rozmawiać.
Na górze jak zwykle zaczęła się awantura. Milewscy się wyzywali, dzieci płakały.
– Co tam się dzieje? – zapytał Olek.
– A nic, kłócą się, jak zawsze – odparłam i puściłam głośniej muzykę.
– Co ty robisz? – zdziwił się.
– Zagłuszam! Zawsze tak robię. Mają taki repertuar przekleństw, że aż uszy więdną – odparłam, udając beztroskę.
– Tylko na to cię stać? Sumienia nie masz? Przecież tam dzieci płaczą! – w jego głosie wyczułam niechęć.
– A co ja mogę? Próbowałam reagować, ale omal tego życiem nie przypłaciłam. W tym bloku nikt palcem nawet nie kiwnie. Połowa się boi, tak jak ja, a druga ma to gdzieś! Jak jesteś taki mądry, to sam zadzwoń na policję – zdenerwowałam się.
– Właśnie zamierzam to zrobić – powiedział i zaczął wystukiwać numer.
Nie rozważał argumentów za i przeciw
Nie myślał o konsekwencjach. Po prostu uznał, że tak trzeba zrobić. Pomyślałam, że chyba jednak nie jest takim zapatrzonym w siebie gogusiem, za jakiego go uważałam... Policjanci przyjechali po dziesięciu minutach. W samym środku awantury. Rany boskie, co tam się potem działo!
Milewska płakała i błagała, żeby nie zabierać jej męża, Milewski złorzeczył. Wyprowadzili go w kajdankach. Na schodach wrzeszczał, że ten, kto na niego doniósł skończy w Wiśle z kamieniem przy szyi. Olek wcale się nie ukrywał. Wyszedł na klatkę i krzyknął, że będzie tu na niego czekał. I wtedy się okaże, kto gdzie skończy.
– Nie boisz się? – zapytałam, gdy radiowóz już odjechał.
– Pewnie, że się boję. Ale nigdy nie darowałbym sobie, gdyby tym dzieciom coś się stało – odparł.
Zrobiło mi się potwornie wstyd. Olek nie skończył w Wiśle. Jest cały i zdrowy. I często mnie odwiedza. Spotykamy się. Po tamtym wydarzeniu inaczej na niego spojrzałam. I im dłużej go znam, tym coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że to bardzo mądry, wartościowy mężczyzna…
Krzyki i płacz dzieci ustały
Sąsiedzi na razie bardzo się pilnują. Są pod nadzorem policji, czeka ich rozprawa w sądzie rodzinnym. Będę świadkiem. Kilku innych lokatorów też. Tylko pani Kosowska uparcie milczy. Chociaż… Ostatnio widziałam, jak Milewska zaczepiła ją przed blokiem.
Skarżyła się jej, że przez Olka i przeze mnie mają same kłopoty. Że do psychologa musieli iść, na terapię ich wysyłają, że opieka społeczna robi o nich wywiady, że mąż ma w pracy zszarganą opinię. Że przez nas dzieci mogą stracić. Pani Kosowska nie wytrzymała.
– Co ty za bzdury, kobieto, wygadujesz? Przez nich? Sami jesteście sobie winni! Co ty myślisz, że ja ślepa i głucha jestem? – wrzasnęła.
Czytaj także:
„Po ślubie moja Kalinka zmieniła się w jędze nie do wytrzymania. Szkoli mnie jak w wojsku. Ktoś mi podmienił żonę"
„Urodziłam i mąż stracił na mnie ochotę. Woli po nocach oglądać porno niż pójść ze mną do łóżka. Czuję się jak śmieć"
„Po 12 latach pracy, dzięki której wzbogacił się on, jego dzieci i jego była żona, ja nie mam nic”