Przez lata twarz mojego biologicznego ojca prawie zatarła mi się w pamięci. Nie spotykałam się z nim, nie wyjeżdżałam na wakacje. I tak naprawdę wcale za tym nie tęskniłam. Pamiętałam z wczesnego dzieciństwa, że był dla nas, dla mnie i dla mamy, niedobry, że bardzo się go bałam. Krzyczał, raz też uderzył mamę i płakała. I pamiętałam jeszcze, jak spałyśmy w suszarni na strychu. To nie były miłe wspomnienia.
Potem nagle tata zniknął. Mama mówiła, że wyjechał do pracy za granicę. Wtedy miałyśmy spokój, ale po pewnym czasie musiałyśmy się wyprowadzić i zamieszkałyśmy z moim dziadkiem. Żona dziadka chyba nie lubiła ani mnie, ani mojej mamy. Wiecznie jej się coś nie podobało, ciągle na mnie krzyczała. Nie lubiłam tam mieszkać.
– Mamo, wyprowadźmy się – prosiłam, a mama patrzyła smutno i obiecywała, że już niedługo na pewno to zrobimy.
Dla mnie jednak to niedługo trwało i trwało, aż się przyzwyczaiłam. Kiedyś zadzwonił dzwonek do drzwi. Mama otworzyła, a w progu stał mój tata. Poznałam go i natychmiast schowałam się za mamę. Tym razem nie krzyczał, przywiózł mi lalkę i bardzo duże pudełko kredek, a potem długo rozmawiali z mamą w kuchni. Z początku cicho, a potem coraz głośniej i gwałtowniej. Kiedy tata zaczął znowu krzyczeć, schowałam się pod stół. Bałam się, że przyjdzie do pokoju, ale nie przyszedł. Po prostu nagle trzasnęły drzwi i wszystko ucichło. Wtedy zajrzałam do kuchni. Mama siedziała przy stole i płakała.
– Mamusiu – wzięłam ją za rękę – wyprowadzimy się do taty? – zapytałam.
Mama pokręciła głową.
– Nie, kochanie – powiedziała.
Uff, wolałam mieszkać u dziadka z jego żoną, która nie była moją babcią, niż z ojcem. Szłam do pierwszej klasy, kiedy w życiu mojej mamy pojawił się wujek Rafał. Pamiętam, jak początkowo go nie lubiłam, bałam się, że będzie tak samo jak z tatą. Ale wujek był inny, nie krzyczał, nie kłócił się z mamą, chodziliśmy razem na spacery do parku i na lody. W końcu mama powiedziała:
– Michalinka, przeprowadzamy się.
– Dokąd? – mimo że nie lubiłam dziadka ani jego żony, bałam się zmiany, bałam się, że mama będzie chciała znowu zamieszkać z tatą.
– Przeprowadzamy się do Rafała.
Nie wiedziałam – cieszyć się, czy nie
Nie byłam pewna, czy to dobra zmiana w naszym życiu. Okazało się jednak, że bardzo dobra. W mieszkaniu Rafała dostałam swój własny pokój, miałam swoje biurko do odrabiania lekcji, swoją szafkę na książki, drobiazgi i zabawki. Chyba po raz pierwszy w życiu poczułam się jak u siebie w domu.
– Mamo, my już tu zostaniemy na zawsze, prawda? Obiecaj mi to – poprosiłam mamę.
– Nie wiem, kochanie – usłyszałam w odpowiedzi. – Zobaczymy.
Pamiętam, że podobne pytanie zadałam Rafałowi. Tylko że jego zapytałam, czy zostanie z moją mamą na zawsze. Roześmiał się wtedy i powiedział:
– Jasne, że tak. Bardzo kocham twoją mamę – a po chwili dodał: – i ciebie też.
Nie pamiętałam, żeby mój tata mówił mi kiedykolwiek, że mnie kocha. Od tamtej chwili dałabym się pokroić za wujka Rafała. Stał się dla mnie najważniejszą osobą po mamie. Byłam w czwartej klasie, kiedy urodziła się moja siostra Agatka. I mama, i Rafał bardzo się z tego powodu cieszyli, ale najbardziej cieszyłam się ja.
– Teraz to już się nie rozstaniecie, prawda? – upewniałam się.
– Co ty wymyślasz, Michasia? – śmiał się Rafał. – I tak nie mieliśmy zamiaru się rozstawać.
To chyba było właśnie wtedy, kiedy zapytałam Rafała, czy mogę mówić do niego tato. Mama zrobiła dziwną minę, ale Rafał natychmiast się zgodził. Słyszałam wieczorem, jak mama zapytała go, czy jest pewien, że to dobry pomysł.
– A dlaczego nie? – zapytał Rafał.
– Ona ma ojca. Nigdy nie wiadomo, co Pawłowi przyjdzie do głowy.
– Daj spokój, czym ty się przejmujesz? Przecież on się nią zupełnie nie interesuje, chyba zapomniał już jak wygląda.
– A jak kiedyś sobie przypomni?
Przestraszyła mnie ta rozmowa, więc następnego dnia zapytałam mamę, czy tata może sobie o mnie przypomnieć, i co mógłby wtedy zrobić.
– Nic – stwierdził kategorycznym tonem Rafał. – W ogóle o tym nie myśl.
Kiedy moja siostra skończyła rok, mama i Rafał wzięli ślub. Wyglądali wspaniale, a ja byłam bardzo, bardzo szczęśliwa. Czułam, że dopiero teraz mam oboje rodziców, mimo że ja jedna nosiłam inne nazwisko. Zaczęłam zaraz męczyć mamę, żeby mi to nazwisko zmieniła. Nie chciała o tym słyszeć, więc zwróciłam się o pomoc do Rafała. On był bardziej temu pomysłowi przychylny, ale do dziś pamiętam odpowiedź mamy.
– Paweł o nas zapomniał, i tak jest bardzo dobrze. Nie trzeba się przypominać.
Miałam wtedy żal do mamy, że nie chce zmienić mi nazwiska, a do Rafała, że tak łatwo jej ustąpił.
– Dorośniesz, wyjdziesz za mąż, sama sobie zmienisz – powiedziała na koniec.
Miała rację, ale ja chciałam już teraz nazywać się tak jak oni wszyscy. Byłam w liceum, kiedy przyszła na świat jeszcze jedna moja siostra, Edyta. Wtedy już wszystko wyglądało inaczej. Już mi nie zależało na nazwisku, czułam się i bez tego nierozerwalną częścią rodziny. Zapomniałam prawie zupełnie o swoim biologicznym ojcu. Nawet nie bardzo pamiętałam, jak wyglądał, bo nie starałam się pamiętać. Teraz moim tatą był Rafał, on chodził na wywiadówki do szkoły, jego pytałam o pozwolenie na wyjście do kina. Miałam wrażenie, że tak było zawsze, o wszystkim, co było przed Rafałem, dawno zapomniałam.
Mężczyzna nie był jeszcze stary, ale zaniedbany, zniszczony
Wyszłam za mąż na trzecim roku studiów. Moi rodzice się temu sprzeciwiali. Nawet nie dlatego, że nie akceptowali Marka, ale uważali, że to za wcześnie, że powinnam najpierw skończyć studia i znaleźć pracę, a za mąż zawsze zdążę wyjść. Jednak my tak bardzo się kochaliśmy, że chcieliśmy wziąć ślub teraz, natychmiast.
– Zostaniecie dziadkami – oznajmiłam im pół roku po ślubie. Rafałowi zwilgotniały oczy, a mama załamała ręce.
– Dziecko drogie, jak ty dasz radę skończyć studia?
– Pomożemy jej – stwierdził natychmiast Rafał. Ten mój przybrany tata był naprawdę fajnym facetem!
Pomagali nam wychowywać Karolinkę, mimo że oboje jeszcze pracowali, a moje siostry chodziły jeszcze do szkoły. Pięć lat później urodziłam syna. Rafał oszalał z radości, o wiele bardziej niż Marek.
– Nareszcie jakiś chłopak w rodzinie! – cieszył się. No rzeczywiście, jak dotąd były same dziewczyny.
Zupełnie już zapomniałam o początkach mojego dzieciństwa. O tym, co było w moim życiu niełatwe, a wręcz złe. Mężczyzna, który pewnego wieczoru stanął w drzwiach naszego mieszkania, z nikim mi się nie kojarzył, był mi obcy, zupełnie.
– Michalina, ktoś do ciebie. Chyba…– usłyszałam zdumiony głos męża, po tym jak poszedł otworzyć drzwi.
– Pan chyba musiał pomylić adres – stwierdziłam zdumiona. Mężczyzna nie był jeszcze stary, ale zaniedbany, zniszczony. Musiał w swoim życiu wypić sporo alkoholu. Stał i przyglądał mi się uważnie, przesuwał wzrokiem ode mnie do Marka, a potem gdzieś w głąb mieszkania, jakby sprawdzał, na jakim poziomie żyjemy i co mamy.
– Niech pan już idzie – rzuciłam. – Nie znam pana.
– Jestem twoim tatą, Michasiu – usłyszałam i zakręciło mi się w głowie. W tej samej chwili przypomniałam sobie ojca stojącego nad mamą ze wzniesioną pięścią. Zamknęłam oczy. Tak, to był on.
– Niech się pan stąd wynosi! – cofnęłam się, chociaż miałam ochotę wypchnąć go na klatkę schodową i zatrzasnąć mu drzwi przed nosem. – Proszę stąd wyjść – powtórzyłam – nie jest pan moim ojcem, nie znam pana.
– Nie możesz mnie wyrzucić, córeczko.
– Nie jestem żadną córeczką! – nie pozwoliłam mu dokończyć.
– Proszę wyjść w tej chwili! – wtrącił się Marek. – Żona nie chce rozmawiać.
– Nie możecie ot tak się mnie pozbyć – zaprotestował – jesteśmy rodziną. – Potrzebuję pomocy, potrzebuję pieniędzy.
Nie chciałam tego dłużej słuchać. Odwróciłam się gwałtownie i uciekłam do pokoju, zabierając ze sobą dzieci, które wyglądały na coraz bardziej zaniepokojone. Nie chciałam, żeby na niego patrzyły, a przede wszystkim nie chciałam, żeby on patrzył na nie. One miały jednego dziadka, Rafała. Po chwili usłyszałam zamykające się drzwi i Marek wszedł do pokoju. Przytulił mnie mocno.
– Kto to był, tatusiu? – dopytywała się Karolinka.
– Pan pomylił drzwi.
– Ale on mówił, że jest tatusiem naszej mamy – nasza córeczka zawsze była bardzo dociekliwa.
– Pomylił się – powtórzył Marek. – Pora spać, dzieciaki.
Kiedy mąż już je uśpił, dowiedziałam się, że dał mojemu „tatusiowi” dwie stówy, żeby sobie poszedł.
– On wróci – szepnęłam. – I zatruje nam życie.
Marek pokiwał głową.
– Wiem. Wróci na pewno. Powiedział, że jesteśmy zamożni. Dosłownie tak to ujął, a on jest chory, nie może pracować i potrzebuje pieniędzy.
Tydzień później mój biologiczny ojciec pojawił się po raz kolejny. Oznajmił nam, że jeżeli będziemy mu dawać miesięcznie tysiąc złotych, nie będzie nas odwiedzał. Jeśli sobie nie życzymy oczywiście, bo on bardzo chętnie poznałby swoje wnuki. Już miałam ochotę mu przypomnieć, że nigdy nie chciał poznać nawet swojej córki, ale ugryzłam się w język. Nie chciałam w ogóle z nim rozmawiać. Zagroził, że jeśli nie damy mu tych pieniędzy, to będzie zmuszony pozwać nas do sądu o alimenty dla chorego ojca.
– Może coś takiego zrobić? – zapytałam Marka, kiedy zostaliśmy sami.
Mój mąż smutno pokiwał głową.
– Chyba może – mruknął. – Czy sąd przyznałby mu takie alimenty, tego nie wiem, ale pozew złożyć może. A przede wszystkim może uprzykrzyć nam życie. I jestem coraz bardziej przekonany, że jeśli mu nie ustąpimy, zrobi to.
– Za co mam mu płacić? – krzyknęłam. – Nie znam go. Nigdy nie był moim ojcem. Pamiętam tylko, że się go bardzo bałam. A teraz przychodzi i mówi do mnie „córeczko”? Jakim prawem?!
Marek po dwóch dniach rozmyślań zdecydował, że spróbuje negocjować z ojcem kwotę i będzie mu płacił, żeby tylko się od nas odczepił. Aż mnie zatrzęsło, kiedy mi to powiedział.
– Nie zgadzam się! – zaprotestowałam.
– Więc co zamierzasz zrobić? Przyjmować go na herbatce? Poznać z naszymi dziećmi? Będziesz patrzyła, jak się z nimi bawi?
– On wcale nie chce się z nimi bawić! – warknęłam ze złością. – Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek się ze mną bawił choć dwie minuty.
– No więc co? – Marek też zaczynał coraz bardziej się denerwować. – Będziemy się z nim użerać? Będzie nas ciągał po sądach, a my będziemy się na to godzić?
– Na nic nie będziemy się godzić! Chce iść do sądu? Proszę bardzo, niech idzie. Ode mnie nie dostanie ani złotówki, rozumiesz? Ani złotówki! Nie zasłużył sobie. Nigdy nie płacił alimentów, nigdy nie kupił mi żadnego prezentu – wymieniałam. – Nic mu nie dam. W każdym sądzie udowodnię, że nie zasłużył.
Kiedy znów się u nas pojawił, nie dałam Markowi dojść do słowa. Nawrzucałam ojcu, ile tylko mogłam. Wszystkie żale, których już od dawna w sobie nie miałam, a które wróciły, kiedy on się pojawił. Niech wie, jak bardzo go nienawidzę, jak obcym jest dla mnie człowiekiem.
– Więcej tu nie przychodź – zakończyłam – nie chcę cię oglądać. Nie jesteś moim tatą, nigdy nie starałeś się nim być. I nic ci się ode mnie nie należy.
– Pójdę do sądu! – zagroził.
– Idź, proszę bardzo. Przed każdym sądem udowodnię, jakim okropnym byłeś ojcem. A właściwie, że wcale nim nie byłeś. Moim ojcem jest Rafał. A ty się wynoś.
Bałam się, że będzie się awanturował
Wyszedł i pozwolił mi zamknąć za sobą drzwi. Nawet się bardzo nie odgrażał. Tylko to „pójdę do sądu” brzmiało mi w uszach.
„Niech sobie idzie” – powtarzałam w myślach. „Żaden sąd nie przyzna mu alimentów” – usiłowałam w to uwierzyć…
– Moja córeczka! – podsumował Rafał, kiedy w niedzielę Marek opowiedział wszystko rodzicom.
– On nie odpuści – martwiła się mama. Ja się jednak zawzięłam. To ja nie odpuszczę, nie chcę znać tego człowieka, tak jak on nie chciał znać mnie.
Minęło pół roku i jak na razie żaden pozew z sądu nie przyszedł. Może ojciec jednak sobie odpuścił? Prawnik, do którego poszłam po radę powiedział, że na razie możemy tylko czekać. Jeżeli dostaniemy pozew, będziemy udowadniać, jakim złym ojcem był powód, a właściwie – że w ogóle tym ojcem dla mnie był.
Czytaj także:
„Zostałam sama z córką, bo uznałam, że nie dam rady dłużej grać roli Penelopy, która czeka na powrót męża”
„Miała być sielska starość na wsi, a zostałam parobkiem i sponsorką Adama. Chciało mi się związku z rolnikiem”
„Wszyscy myśleli, że pani Stefania to ciamajdowata staruszka. Okazało się, że to wielka bohaterka. Było nam wstyd”