Mój ojciec był bardzo trudnym człowiekiem. Wszystko wiedział najlepiej, wszystkich dookoła chciał wychowywać i wszystkim doradzać. Twierdził, że otaczają go sami głupcy, którzy wiecznie działają mu na nerwy. Jeszcze jak pracował w wojsku, to miał się na kim wyżywać, bo tam go słuchali. Ale potem, na emeryturze, cała złość wrzała w nim, nie znajdując żadnego ujścia.
Ojciec od zawsze dokuczał wszystkim dookoła, bez wyjątku, także rodzinie. Jako dziecko doświadczyłem od niego mnóstwo przykrości. Do dziś pamiętam, jak beształ mnie, że na niczym się nie znam i plotę trzy po trzy. Ileż to razy kazał mi się zamknąć, kiedy próbowałem wyrazić swoje zdanie. Wrzeszczał na mnie przy obiedzie, że „chyba trzeba być jakimś debilem, żeby nie lubić marchewki”.
Kiedy nie mogłem w nocy spać i wołałem mamę, to wpadał do pokoju wściekły, zapalał światło i rzucał na środek dywanu pudełko z zabawkami. „Jak nie możesz spać, to się baw! Tylko zamknij gębę, bo spać nie można!” – warczał i wychodził. Mama czekała, aż zaśnie i wymykała się, żeby mnie uspokoić i uśpić.
To była złota kobieta, ale on ją tymi swoimi humorami wpędził do grobu. Patrzyła biedna, jak znęca się nade mną. Jak na przykład karze mi chodzić do sklepu w butach bez sznurówek, bo jego zdaniem zbyt wolno przychodziła mi nauka ich wiązania. Patrzyła i starzała się z tego cierpienia. Umarła, jak miałem 22 lata. Tuż po jej śmieci wyprowadziłem się z domu.
Rozpoczął regularną wojnę z sąsiadami
Choć ojciec nigdy nie uderzył mnie ani mamy, jego znęcanie się nad nami sprawiało ból. Dlatego po jej śmierci jakiś czas go unikałem. Gdzieś tam w podświadomości wiedziałem jednak, że ona by nie chciała, żebym się mścił. Żebym go dla tej zemsty porzucił na starość. Więc odwiedzałem go regularnie. Głównie po to, żeby wysłuchiwać nieustannego zrzędzenia i po to, żeby łagodzić jego waśnie z sąsiadami.
To właśnie one doprowadziły go do śmierci. Tragicznej i gorzkiej jak całe jego życie. Bo jak już został sam i nie miał co robić na emeryturze, to zajął się „wychowywaniem sąsiadów”. Sam tak tę swoją wojnę z nimi nazwał. A z czym walczył? Na przykład z tym, by na klatce okien nie otwierać, bo ciepło ucieka i wszyscy mają wyższe rachunki. Na początku myślałem, że może ma rację, może jest jakiś wariat, co wypuszcza to ciepło jak szalony. Ale kiedy porozmawiałem z oskarżonym o to sąsiadem, okazało się, że to bardzo rozsądny człowiek i wietrzy tę klatkę krótko i rzadko.
Zresztą, ojciec miał na pieńku ze wszystkimi. Z pewną rodziną z drugiego piętra wiecznie darł koty, że korzystają z windy. Wydzierał się na nich, że za nią nie płacą, a jeżdżą.
– Tato, oni płacą. To kiedyś było tak głupio, że ci, co mieszkali do trzeciego piętra, nie płacili. Teraz jak jest wspólnota, to wszyscy płacą i mogą jeździć do woli – tłumaczyłem ojcu.
– A tam, pieprzenie! Nóg nie mają, że na drugie muszą jeździć. Zresztą, już ja ich widzę, jak oni płacą… Oni groszem nie śmierdzą!
– Tato, mają trójkę dzieci. Ta biedna kobiecina ma dźwigać wózek i dzieciaki dwa piętra po schodach, bo ty tak sobie wymyśliłeś? Daj jej święty spokój.
– A co? Ja im kazałem tyle czortów robić? – drwił, a we mnie gotowała się krew.
No i tak właśnie uprzykrzał życie ludziom. Nie było sąsiada, który by go lubił. Nie miał żadnych przyjaciół, znajomych. Miał tylko swoją walkę o to, żeby wszyscy ludzie żyli po jego myśli. Ścigał sąsiadów za to, że wnoszą błoto na klatkę, wrzeszczał na dzieci, że grają w piłkę pod oknem i hałasują. Prawie wdał się w bójkę z chłopakiem roznoszącym ulotki, urwał mu rękaw od kurtki.
Raz nawet porysował lakier na kilku samochodach. Co jakiś czas sąsiedzi znajdowali na drzwiach rysy. W końcu któryś z nich przyłapał ojca na gorącym uczynku. Sprawa trafiła na policję, ale z powodu znikomej szkodliwości czynu została umorzona.
– Co ci przeszkadza, że tak parkują? Przecież jest i tak dość miejsca, żeby przejść – pytałem go po wszystkim.
– Tutaj nie chodzi o żadne miejsce, tylko o zasady! – warczał.
To była jego odpowiedź.
Miałem nadzieję, że coś do niego dotrze
Nic się nie zmieniał, nic do niego nie docierało. Choć miałem już 27 lat, to i mnie się wciąż obrywało. Upominał, ganił… Na przykład, że portfel noszę w tylnej kieszeni, więc mi ukradną, albo że zapuszczam włosy.
Jedną z wojen, które toczył, była batalia z sąsiadami naprzeciwko, którzy się niedawno wprowadzili. Mieli oni niezbyt higieniczny zwyczaj wystawiania śmieci za drzwi na kilka godzin, zanim znieśli je na dół do śmietnika. Ojciec raz czy dwa nawet im ten worek rozerwał i wysypał wszystkie śmieci, ale trafiła kosa na kamień. Sąsiad z naprzeciwka nie zamierzał dać za wygraną i regularnie, chyba już nawet z przekory, te śmieci na zewnątrz wystawiał. I tak oto wojna na śmieci trwała.
W końcu ojciec oszalał ze złości i któregoś dnia podpalił im ten stojący za drzwiami worek. Myślał chyba, że narobi trochę dymu, wystraszy sąsiadów i da im nauczkę. Ale nie przewidział, że ogień się rozprzestrzeni, zajmą się drzwi i w czasie gaszenia ten sąsiad dotkliwie się poparzy.
Nie mogłem w to uwierzyć. Mimo tego, co mnie i mamę przez niego spotkało, nie przypuszczałem, że przez te swoje wariactwa ojciec wyląduje w więzieniu. Bo na początku byłem przekonany, że go zamkną. Ale sąd wziął pod uwagę okoliczności łagodzące. Ojciec nie był nigdy karany, no i miał swoje lata. Dostał więc wyrok w zawieszeniu. Dodatkowo jednak, żeby uchronić ludzi przed dalszymi takimi wyskokami, sąd zarządził nadzór kuratora.
Od tego czasu ojciec bardzo się zmienił. Czy na lepsze? Trudno powiedzieć. Nie była to przemiana, jakiej mógłbym po takich wydarzeniach oczekiwać. Myślałem, że może w końcu coś zrozumie, przeprosi. Ale nie. On po prostu zamknął się w sobie. Nawet ze mną już nie chciał rozmawiać. Nie pouczał mnie, nie marudził, tylko smętnie siedział w fotelu i gapił się w telewizor. Nawet przestał wyzywać prezenterów telewizyjnych.
Nic nie mogłem z tym zrobić...
Nie wiedziałem, czy to depresja, czy oznaka nadchodzącej poprawy, czy po prostu postanowił sobie wszystko przemyśleć. Zapytałem go tylko, czy przeprosił sąsiadów. Popatrzył na mnie wilkiem i ryknął:
– Rzygać mi się chce na ten cały pożar, na tych brudasów z naprzeciwka, na ten sąd, na tego cholernego mądralę, kuratora. Rzygać mi się chce!
– Tato, sam sobie na to zasłużyłeś. Sam! – zdenerwowałem się. – Nie rozumiesz tego, że przegiąłeś!?
– Gdybym miał syna, a nie kalesony, to może by mnie zrozumiał. Ale tak… Nic dziwnego! Przecież ciebie matka wychowywała. Towarzystwa prawdziwego faceta się bałeś!
– Szkoda słów – machnąłem ręką, wychodząc z rodzinnego domu.
– Taki sam jesteś mięczak, jak ten kurator od siedmiu boleści! – wrzeszczał za mną. – Szlag mnie trafia, że mu się muszę spowiadać. Takiego szczyla słuchać! I to na stare lata.
To była jedna z ostatnich rozmów, jakie przeprowadziłem z ojcem. Potem nawet mi drzwi nie otwierał. Na tydzień przed jego śmiercią rozmawiałem z kuratorem. Urzędnik postanowił, że wyśle ojca na przymusową terapię. Istniało bowiem miejsce, gdzie pomagali takim jak on. Wątpiłem, żeby tata poszedł, ale kurator powiedział, że zagrozi mu odwieszeniem kary i będzie musiał.
No cóż, może i by musiał, ale nie zdążył. Zginął potrącony przez samochód. Podobno to był wypadek, ale ja wcale nie jestem tego pewien. Kiedy myślę o tym wszystkim, żałuję, że nie pogodziliśmy się przed jego śmiercią. Ale czy to w ogóle było możliwe? Czy miałem jakikolwiek wpływ na to, że był jaki był i takim pozostał do końca? Chyba nie... Niektórzy ludzie są źli na cały świat, bo tak im się podoba. Choćby nie wiem co, nic się nie da z tym zrobić.
Czytaj także:
„Ojciec zaplanował mi całe życie wbrew mojej woli. Chciałem podbijać świat, a nie przerzucać ziemię na polu ziemniaków”
„Nie miał mnie kto wychowywać. Ojciec był zimnym, zasadniczym mundurowym, a matka całe życie piła”
„Starszy brat był dumą taty, a ja porażką. Nawet, gdy nakryłem Krystiana z moją ukochaną, ojciec miał go za bohatera”