„Ojciec uczył mojego 12-letniego jeździć autem. To niebezpieczne, ale dzięki temu Jasiek uratował dziadkowi życie”

Mężczyzna, który poucza syna fot. Adobe Stock, fizkes
„Kazałem ojcu jednak obiecać jedno: że jak będzie chciał nauczyć czegoś Jaśka, to najpierw to ze mną skonsultuje. No bo co będzie, jak mojemu synowi zamarzą się nagle skoki spadochronowe?”.
/ 12.12.2021 05:36
Mężczyzna, który poucza syna fot. Adobe Stock, fizkes

Kiedy dwanaście lat temu Jasiek przyszedł na świat, mój ojciec wprost oszalał na jego punkcie. Byłem zaskoczony, bo nigdy nie przepadał za dziećmi. Nie zrobił wyjątku nawet dla własnego syna, czyli dla mnie. Owszem, dbał o to, by niczego mi nie brakowało, ale na tym koniec. Gdy wracał z pracy, pytał tylko: „Jak w szkole?”, i nie czekając nawet na odpowiedź, zasiadał przed telewizorem. Żadnego okazywania uczuć, żadnych wspólnych wypraw na rower, gry w piłkę czy choćby zwykłych rozmów, jakie prowadzą ze sobą ojcowie i synowie. Pewnie dlatego nigdy nie miałem z nim dobrego kontaktu. Szanowałem go, ale to do mamy biegałem ze wszystkimi problemami. Nauczyłem się, że ojcu nie ma co zawracać głowy. Bo ciężko pracuje, bo nie ma czasu, bo musi odpocząć…

Tymczasem dla mojego syna okazał się najwspanialszym i najbardziej kochającym dziadkiem. Poświęcał Jaśkowi cały swój czas i uwagę, a on był wpatrzony w dziadka jak w obrazek. Wystarczyło, że tamten zaproponował wspólne majsterkowanie, wyprawę do zoo, na rower lub ryby, a syn już gotował się do wyjścia. Przyznaję, byłem trochę zazdrosny, bo starałem się być dobrym tatą, ale nie miałem z moim ojcem najmniejszych szans. Tak jak on kiedyś pracowałem od świtu do nocy.

Tymczasem ojciec był już na emeryturze. Z czasem więc pogodziłem się z tym, że dla Jaśka dziadek jest najważniejszy. Ba, cieszyłem się, że zamiast włóczyć się z kolegami po osiedlu i szukać guza lub siedzieć z nosem w komputerze, spędza wolne chwile właśnie z nim. Byłem przekonany, że pod opieką dziadka jest bezpieczny.

Policjant powiedział, że mam natychmiast przyjechać

To było dwa tygodnie temu. Ojciec postanowił zabrać Jaśka na ryby na Mazury. Było to nam z żoną bardzo na rękę, bo właśnie chcieliśmy zrobić niewielki remont w mieszkaniu. Wczesnym rankiem zapakowaliśmy więc syna do dziadkowego samochodu i pomachaliśmy na pożegnanie. Nie minęło jednak nawet pół dnia, gdy zadzwoniła komórka. Nieznany numer.

– Czy pan Wojciech Wierzbicki? – usłyszałem męski głos.

– Tak. To ja. A kto mówi? 

– Dzwonię z komendy powiatowej policji w S. (tu padła nazwa znanej miejscowości na Mazurach). Pański syn jest u nas – odparł rozmówca.

Nogi się pode mną ugięły.

– Jasiek? Ale jak to? Dlaczego?

– To nie jest rozmowa na telefon. Proszę jak najszybciej przyjechać. Wtedy wszystkiego się pan dowie – powiedział i rozłączył się.

Byłem w szoku. Przez dłuższą chwilę nie mogłem wydusić z siebie nawet słowa. Dopiero potem wyjaśniłem wszystko żonie. Wpadła w panikę. Chciała od razu jechać ze mną i ratować Jaśka, ale ją powstrzymałem. Bałem się, że jak mi tak będzie płakać nad uchem, to tylko ciśnienie mi skoczy i w ogóle nie dojadę. Kazałem jej więc zostać w domu i czekać na wiadomość, a sam ruszyłem na Mazury.

Przez całą drogę próbowałem dodzwonić się do ojca. Miałem nadzieję, że wyjaśni mi, co się stało. Przecież miał być z wnukiem na rybach! Powierzyłem mu nad nim opiekę. Ale on nie odbierał. A w końcu usłyszałem komunikat, że abonent jest niedostępny. W zasadzie jestem spokojnym człowiekiem i radzę sobie całkiem nieźle w stresowych sytuacjach, ale wtedy myślałem, że się rozsypię.

Na miejsce dotarłem tuż przed wieczorem. Cud, że wypadku po drodze nie spowodowałem. Dyżurny bez słowa zaprowadził mnie do jakiegoś pokoju. Po chwili zjawił się w nim starszy stopniem policjant.

– Chcę się natychmiast zobaczyć z synem! Nie pozwolę, by go bezprawnie przetrzymywano! – wrzasnąłem, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć.

– A nie chce pan najpierw się dowiedzieć, co się stało? – uśmiechnął się.

– Chcę… Pewnie, że chcę – odparłem trochę ciszej, bo zaskoczył mnie ten uśmiech.

– Pański syn jest u nas, bo nie mogliśmy pozwolić, by dalej prowadził samochód.

– Słucham? Jasiek siedział za kierownicą? To niemożliwe! A w ogóle gdzie jest jego dziadek?

– Pański ojciec jest w szpitalu. Jego stan jest ciężki, ale stabilny.

– Że co? W jakim szpitalu? O Boże, nic nie rozumiem… Zaraz zwariuję – złapałem się za głowę.

– No dobrze. To może ja zacznę od początku…  – powiedział policjant.

Co? Uczył go prowadzenia auta?! 

To, co potem usłyszałem, omal nie zwaliło mnie z nóg. Okazało się, że Jasiek i dziadek szczęśliwie dotarli nad jezioro. Gdy jednak się rozpakowali i rozstawili wędki, mój ojciec złapał się ze serce. Miał zawał. Jasiek przytomnie zadzwonił na numer ratunkowy, ale bał się, że ratownicy nie znajdą ich w głuszy. Nie zastanawiając się ani chwili, pomógł dziadkowi wsiąść do samochodu, a sam usiadł za kierownicę i ruszył naprzeciw karetce. Przejechał prawie dwadzieścia kilometrów, zanim się spotkali.

– Ale jakim cudem? Przecież on ma dopiero dwanaście lat. Nie umie prowadzić! Nie siedział nawet w gokarcie.

– Też nas to zainteresowało. Kręcił, kręcił, ale w końcu przyznał, że dziadek go nauczył. Bo to było jego wielkie marzenie. Ale zaraz szybciutko dodał, że nie jeździli po publicznych drogach, tylko po prywatnej. Niezły z niego mądrala! – policjant uśmiechnął się pod nosem.

– Nie rozumiem, co w tym zabawnego! Mnie wcale nie jest do śmiechu. Jak ojciec wydobrzeje, to mu powiem w prostych żołnierskich słowach, co o tym sądzę. Jasiek jest jeszcze za mały na lekcje jazdy samochodem! Co mój ojciec sobie wyobrażał? Przecież to niebezpieczne i głupie! Wystarczył jeden błąd i mogło dojść do tragedii. Rozumiem, że świata poza nim nie widzi i spełnia wszystkie jego zachcianki, ale co za dużo, to niezdrowo! A i Jaśkowi się dostanie! – zdenerwowałem się.

– Syn podejrzewał, że będzie pan zły. Dlatego poprosił, bym z panem porozmawiał. Może tym razem nie warto się awanturować? Oczywiście zrobi pan, jak zechce, ale kto wie, co by się stało, gdyby karetka krążyła po tych naszych leśnych bezdrożach.

– Niby tak… – przyznałem.

– No właśnie. Dla nas pański syn jest bohaterem. Nie każde dziecko umiałoby zachować zimną krew w takiej dramatycznej sytuacji. Dlatego, choć popełnił kilka wykroczeń, nie nadamy sprawie żadnego biegu. Umówmy się, że takiego wydarzenia w ogóle nie było. Nie chcemy, żebyście mieli kłopoty – uśmiechnął się.

Jasiek czekał na mnie w stołówce w towarzystwie kilku policjantów. Gdy wszedłem, właśnie pałaszował ze smakiem kanapkę i popijał colą. Kiedy mnie zobaczył, zerwał się od stołu i ruszył w moją stronę.

– Bardzo się gniewasz, tato? – patrzył na mnie niepewnie.

– Już nie. Ba, jestem z ciebie bardzo dumny! – przytuliłem go.

Bo jak mogłem się gniewać? Przecież nie wsiadł za kierownicę dla zabawy, żeby zaimponować kolegom, tylko po to, by ratować ukochanego dziadka. Lekarz powiedział mi później, że gdyby nie ta jego jazda, to na ratunek byłoby prawdopodobnie za późno…

Na ojca też nie jestem zły

Co prawda miałem ochotę pogrozić mu palcem, ale jak sobie wszystko na spokojnie przemyślałem, to mi przeszło. Ba, doszedłem do wniosku, że powinienem mu podziękować. Przecież to o dzięki niemu mój syn wyrósł na tak mądrego i przytomnego chłopaka. Ma więc nadzieję, że kiedy już na dobre wróci do zdrowia, nadal będą spędzać razem czas.

Kazałem mu jednak obiecać jedno: że jak będzie chciał nauczyć czegoś Jaśka, to najpierw to ze mną skonsultuje. No bo co będzie, jak mojemu synowi zamarzą się nagle skoki spadochronowe?

Czytaj także:
„Moja bratowa nie miała pracy, ale domem i dzieckiem też się nie zajmowała. Wszystko było na głowie mojego brata”
„Latami żebrałem o czułość i zainteresowanie ze strony żony. Uważała, że miesiące bez seksu to coś normalnego”
„Siadam codziennie w tym samym miejscu i żebrzę. O 16 syn mnie odbiera. Oddaję mu pieniądze”

 

Redakcja poleca

REKLAMA