Urodziłam się w niewielkiej miejscowości na wschodzie Polski. Położonej wśród lasów, z dala od uczęszczanych dróg. Podobno jeszcze trzydzieści lat temu wieś tętniła życiem. Ale potem młodzi pouciekali do miast, wyjechali za granicę, a starzy pomarli. Wiele domów opustoszało, pola zarosły chwastami. We wsi zostało tylko kilkunastu mieszkańców. W tym mój ojciec. Przyrósł do tej ziemi. Zawsze powtarzał, że nigdy nie pozwoli, by poszła w obce ręce lub na zmarnowanie.
To on mnie wychowywał. Matka mieszkała z nami dość krótko. Do dziś zastanawiam się, dlaczego za niego wyszła… Odkąd sięgam pamięcią, zawsze była smutna i często płakała. Ojciec bił ją za to, że urodziła mu tylko córkę, a nie dała synów. Jakby to była jej wina! Uczyła mnie pracy w polu, obejściu i domu, odkąd skończyłam pięć lat. I, jak umiała, chroniła przed gniewem ojca. Często miałam wrażenie, że on mnie nienawidzi. Tylko dlatego, że jestem dziewczynką.
Powiedział, że szkoła mi nie potrzebna
Gdy miałam 10 lat, mama nie wytrzymała. Uciekła z domu razem ze mną. Dotarłyśmy do najbliższego miasteczka, do jej krewnych. Ale oni, zamiast nam pomóc, zawiadomili ojca. Przyjechał, zamknął się z matką w pokoju. Słyszałam jej rozpaczliwe krzyki! Do domu wróciliśmy tylko we dwoje…
– Nigdy nie pytaj o matkę. Jeśli to zrobisz, zatłukę! – zagroził.
Nie pytałam. Bałam się go. Wiedziałam, do czego jest zdolny.
Odtąd to ja przejęłam obowiązki mamy. Byłam dzieckiem, a miałam na głowie całe gospodarstwo. Wstawałam o świcie, żeby wydoić krowy, nakarmić kury. Potem szłam pięć kilometrów na piechotę do szkoły. Z powrotem tak samo. Ale nie mogłam od razu usiąść do lekcji albo odpocząć. Musiałam brać się do roboty. Gotować, prać, sprzątać, oporządzić zwierzęta. A w sezonie pielić warzywnik i truskawki. Wolny czas miałam późnym wieczorem. Dopiero wtedy mogłam się pouczyć, poczytać. Uwielbiałam książki. Pozwalały mi przenieść się w świat fantazji i, choć na chwilę, zapomnieć o moim marnym życiu…
Nie przyznawałam się ojcu do swojej pasji. Wyśmiałby mnie albo i zlał. Dla niego to wszystko były bzdury. Pozwalał mi chodzić do szkoły tylko dlatego, że był taki obowiązek. Zawsze powtarzał, że tego, co jest naprawdę ważne w życiu, nauczę się, pracując na gospodarstwie. Przytakiwałam mu, ale w duchu cieszyłam się, że jest takie prawo. Przynajmniej mogłam wyjść z domu, spotkać się z rówieśnikami, pośmiać się, pograć w siatkówkę. No i odwiedzić bibliotekę…
Ale i to się skończyło. Dokładnie w dniu moich 16 urodzin. Uczyłam się wtedy w zawodówce. Chciałam iść do liceum, ale ojciec nie chciał o tym słyszeć. Więc chodziłam tam, gdzie mi pozwolił.
Właśnie pakowałam się do szkoły, gdy wszedł do mojego pokoju.
– Zostaw te książki, nie będą ci już potrzebne – oświadczył.
– Będą. W piątek mam klasówkę z matematyki i muszę napisać wypracowanie – wydusiłam, choć serce ze strachu waliło mi jak młot.
– Zostaw je! Nie będziesz więcej chodzić do szkoły. Szkoda na to czasu. W gospodarstwie jest zbyt dużo roboty – spojrzał na mnie lodowato.
Przeraziłam się. W jednej sekundzie uświadomiłam sobie, że mogę stracić wszystko, co przynosiło mi radość i wytchnienie.
– Ale tato, ja chcę chodzić do szkoły. Poradzę sobie i z nauką, i z pracą. Zobaczysz, nie zawiodę cię – błagałam przez łzy.
Wyrwał mi torbę z rąk i pobiegł do kuchni. Po chwili wrzucał wszystkie moje podręczniki i zeszyty do pieca.
– Czy wreszcie do ciebie dotarło, co powiedziałem? – wycedził przez zęby. – A teraz do roboty! Dość obijania się! Musisz mi pomóc w polu!
Tego wieczoru, kładąc się do łóżka pomyślałam, że wszystko już stracone, że nie mam już nic…
Minęły dwa lata. Pogodziłam się ze swoim losem. Przywykłam do codziennej harówki i wszystko robiłam automatycznie. Początkowo jeszcze łudziłam się, że jakieś władze się o mnie upomną, bo przecież dzieci powinny się uczyć do 18 roku życia. A poza tym byłam na liście w tej zawodówce. Ale nie… Może ojciec to jakoś załatwił, a może po prostu o mnie zapomnieli? Albo moja teczka ugrzęzła gdzieś na urzędniczym biurku w kuratorium? Kto by się tam przejmował jakąś nastolatką ze wsi, której nawet nie ma na większości map…
Ojciec zupełnie odizolował mnie od świata. Zakupy robił w odległym miasteczku i prawie nigdy nie zabierał mnie ze sobą. No, chyba że przekonałam go, że muszę iść do fryzjera obciąć włosy albo kupić jakieś ubrania. Nie myślcie sobie, że fundował mi modne ciuchy, buty albo jakieś kosmetyki. Nic z tego! Spodnie, flanelowe koszule, na zimę gumofilce, a na lato najtańsze tenisówki. Tanie i funkcjonalne! W szafie miałam właściwie tylko dwie porządne sukienki. Po mamie…
Sprowadził do domu jakiegoś mężczyznę
Rzadko widywałam ludzi. Nasze gospodarstwo było na uboczu, dwa kilometry od najbliższych zamieszkałych zabudowań. Ojciec założył na furtce kłódkę i nigdy nie dał mi do niej klucza. Zagroził, że jeśli będę próbowała kontaktować się z sąsiadami, gdzieś wychodzić bez jego wiedzy, to mnie zatłucze. O zabawach, dyskotekach, spotkaniach z chłopakami mogłam sobie tylko pomarzyć. Ojciec mówił, że to tylko zaraza i zgorszenie.
– Młodzi to tylko o jednym myślą… – mówił, patrząc znacząco, jakbym rozumiała, o co mu chodzi. – Potem to ja będę ze wstydu opłotkami po wsi chodził.
Nawet do kościoła przestaliśmy chodzić, bo pokłócił się z nowym proboszczem. W trakcie kolędy ksiądz powiedział mu, że za ciężko pracuję, że powinnam się dalej uczyć. No i podpadł ojcu. Od tamtej pory nikogo do domu nie wpuszczał. Aż do tamtego dnia.
Rankiem, jak zwykle, krzątałam się po obejściu. Podszedł do mnie i oświadczył, że jedzie do miasteczka, załatwić kilka spraw.
– Wrócę około południa. Ogarnij się trochę, przygotuj dobry obiad, ciasto upiecz. Będziemy mieli gościa – powiedział.
– Kogo? – zdziwiłam się.
– Zobaczysz.
Zrobiłam, co do mnie należało, ugotowałam obiad, upiekłam placek z jabłkami i pobiegłam się przebrać. Byłam tak spragniona towarzystwa, że było mi wszystko jedno, kto nas odwiedzi.
Przyjechał po trzynastej. Rzeczywiście, nie sam. Z samochodu wysiadł za nim jakiś starszy mężczyzna, i to z walizką. Obserwowałam ich z góry, ze swojego pokoju. Zeszłam na dół, kiedy ojciec z nieznajomym byli już w pokoju.
– To jest Waldek. Może zostanie z nami jakiś czas – powiedział, uśmiechając się dziwnie.
Gość zlustrował mnie wzrokiem od stóp do głów. Jakby krowę oglądał. Poczułam się nieswojo.
– Pójdę po zupę – powiedziałam i szybko zniknęłam.
Nie podobał mi się ten cały Waldek. Był dużo starszy ode mnie, brzydki, wręcz obleśny. A do tego chamski. W trakcie obiadu opowiadał przez cały czas sprośne dowcipy. A gdy zbierałam naczynia ze stołu, klepnął mnie w pośladek.
– Jędrne! – zarechotał i spojrzał znacząco na ojca.
Byłam przerażona i zaskoczona. Uciekłam do kuchni. Zmywając talerze, zastanawiałam się, po co w ogóle przywiózł go do naszego domu. I dlaczego pozwala mu na takie zachowanie.
Przez dwa dni ostro pili. Nie siedziałam z nimi, nie chciałam. Zresztą nawet mnie nie zapraszali. Mówili, że mają ważne sprawy do obgadania. Kiedy wreszcie otrzeźwieli, ojciec oświadczył, że Waldek będzie pomagał nam w gospodarstwie. Nie miałam pojęcia, jak chce mu za to zapłacić, bo zawsze powtarzał, że nie mamy pieniędzy, ale nie odważyłam się zapytać.
– Oprowadź go po gospodarstwie, pokaż, co gdzie jest. Niech się wdraża – zarządził.
Od tamtej pory spędzaliśmy razem praktycznie całe dnie. Trzeba przyznać, że Waldek znał się na robocie. Po tygodniu uznałam, że może to i dobrze, że ojciec go wynajął, wreszcie ktoś mnie wyręczy i będę mogła odetchnąć. Denerwowały mnie tylko jego głupie teksty. Pocieszałam się, że jak stanie się zbyt natarczywy, poskarżę się ojcu. I ten mu pokaże, gdzie raki zimują. Wkrótce przekonałam się jednak, jak bardzo się myliłam. Bo to ojciec zapalił gościowi zielone światło.
Z początku myślałam, że to tylko żart
Pewnego dnia robiłam porządki w kuchni. Niosłam w rękach stos naczyń. Waldek oparł się o framugę i zagrodził mi przejście przez drzwi.
– Przepuść, nie widzisz, że mi ciężko – powiedziałam.
Nawet nie drgnął. Za to zaczął mnie obmacywać. Nie mogłam go odepchnąć, bo upuściłabym talerze, więc tylko wrzasnęłam:
– Odczep się, bo zawołam ojca!
– Co się tak bronisz, przecież cię nie ugryzę. A tatusia możesz wołać, proszę bardzo! Jeszcze mi przyklaśnie. Zresztą, i tak już niedługo dostanę, co chcę, maleńka – zanucił i uśmiechnął się obleśnie.
– Co ty wygadujesz? – nic nie rozumiałam.
– Naprawdę jeszcze się nie domyśliłaś, o co chodzi? – Waldek pokręcił z niedowierzaniem głową. – Jestem twoim narzeczonym. Tatuś obiecał mi w prezencie niezły samochód za ślub z tobą. No i za to, że spłodzę mu całą drużynę wnuków, dziedziców. Będziemy żyli sobie tu razem długo i szczęśliwie.
Talerze wypadły mi z rąk i rozbiły się w drobny mak. Nie mogłam uwierzyć, że mój ojciec posunął się tak daleko. Zaczęłam krzyczeć, że to wszystko kłamstwo.
– Nie wierzysz? To sama go zapytaj. Chyba właśnie wraca – odparł i chciał mnie przytulić.
Kopnęłam go kolanem w czułe miejsce, a potem wyminęłam i wybiegłam na podwórko.
– Jak zostaniesz moją żoną, to ci pokażę, gdzie twoje miejsce – gonił mnie jego wściekły krzyk.
Ojciec rzeczywiście wrócił z pola. Poszłam za nim do stodoły.
– Tato, czy to prawda, że chcesz mnie wydać za mąż? – zapytałam.
Milczał, więc opowiedziałam mu o tym, co usłyszałam od Waldka. Łudziłam się, że zaprzeczy albo obróci wszystko w żart. Powie, że tylko miał nadzieję, że Waldek mi się spodoba. Ale jak go nie chcę, to nie ma w ogóle o czym mówić. Niestety, nie zaprzeczył.
– Wszystko jest już ustalone. Jutro porozmawiam z kim trzeba i weźmiecie ślub – powiedział.
– Ksiądz nigdy się na to nie zgodzi! – krzyknęłam.
– Nie tylko księża ślubów udzielają. A z urzędnikami to ja już sam wszystko załatwię. Ma się te układy w powiecie – prychnął.
– Ale dlaczego akurat z Waldkiem? Gdybyś pozwolił mi wychodzić, na pewno poznałabym jakiegoś miłego chłopca – zaczęłam.
– I wyjechałabyś z nim do miasta albo za granicę – przerwał mi. – Jak teraz wszyscy młodzi. Wielkiego świata się im zachciewa. A kto na roli zostanie? Waldek kocha ziemię, tak jak ja, i nie pozwoli jej zmarnować. Jak urodzisz mu synów, będzie miał kto przejąć gospodarkę. Wszystko wnuki dostaną po mojej śmierci. I ojcowizna nie pójdzie w obce ręce – grzmiał.
– A jak on jest zwykłym oszustem? I myśli tylko o tym, żeby nas okraść? Ożeni się ze mną, a potem rozwiedzie. I zabierze połowę gospodarstwa! – próbowałam uderzyć w jego czuły punkt.
Tylko się roześmiał.
– Już ty się o to nie martw, podpisze przed ślubem odpowiednie papiery – zapewnił.
– Ale ja go nie kocham, brzydzę się nim! – rozpłakałam się.
– Jak się lepiej poznacie, to się pokochacie – skwitował ojciec.
– A teraz do domu, obiad podawaj, głodny jestem! I nie rycz, bo nie ma ku temu powodów.
W nocy nie zmrużyłam oka nawet na chwilę. Połowę przepłakałam, a przez drugą zastanawiałam się, jak mam wybrnąć z tej sytuacji. Postanowiłam, że się nie poddam. Zawsze ustępowałam ojcu, słuchałam go, ale nie tym razem. Przecież chodziło o całe moje życie! Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym je spędzić z Waldkiem. Był takim samym tyranem, jak mój ojciec. A na samą myśl, że mam z nim iść do łóżka, robiło mi się niedobrze.
wsegtesysrheryer
Musiałam działać. Wiedziałam, że moje łzy i protesty nie zrobią na ojcu najmniejszego wrażenia. Kochał ziemię sto razy bardziej niż mnie, byłam pewna, że zaciągnie mnie do urzędu stanu cywilnego nawet siłą. Jedynym wyjściem była ucieczka. Tylko jak? Kiedy? I dokąd? Ojciec i Waldek przez cały czas mieli mnie na oku. Na pomoc sąsiadów nie miałam co liczyć, bali się ojca tak samo jak ja. A do kolejnej wsi było ponad 7 kilometrów.
Nie przerażała mnie ta odległość. Przecież codziennie pokonywałam ją kiedyś do szkoły. Bałam się tylko, że nie zdążę dobiec, że mnie złapią. A wtedy nie wiadomo, co się stanie. Przecież matka też próbowała uciec… I się jej nie udało…
Potrzebowałam pieniędzy. Na bilety, na przeżycie, dopóki nie znajdę pracy. A nie miałam grosza. W domu była skrytka, bo ojciec nie ufał bankom, ale klucz do niej nosił zawsze przy sobie. Na srebrnym łańcuszku, którego nigdy nie zdejmował. Przez kilka następnych dni starałam się być miła i posłuszna. Już nie reagowałam nerwowo na zaloty Waldka, nie próbowałam przekonać ojca, by nie zmuszał mnie do ślubu. Chciałam, żeby myśleli, że pogodziłam się z tym, co ma nastąpić. A w duchu modliłam się, żeby Pan Bóg wreszcie się nade mną ulitował. I żeby zdarzył się cud.
No i się zdarzył. Tydzień przed moim ślubem. Ojciec i Waldek mocno sobie wtedy popili. Poszli spać dopiero nad ranem. Zeszłam na dół, żeby po nich posprzątać i wtedy coś błysnęło pod stołem. Łańcuszek ojca! Był zerwany. Obok leżał kluczyk do skrytki. Pomyślałam, że to moja jedyna szansa, że jeśli się nie zdecyduję teraz, na zawsze pozostanę niewolnicą.
Otworzyłam skrytkę, i aż zdębiałam. Leżały w niej grube zwitki banknotów. Dolary, złotówki… Wiedziałam, że ojciec ma pieniądze, nie podejrzewałam jednak, że aż tyle. Pomyślałam, że część z nich należy się także mnie. Złapałam dwa, wrzuciłam do torby kilka ciuchów, dokumenty i choć na dworze panowały jeszcze egipskie ciemności, ruszyłam w drogę. Potykałam się, upadałam, ale wstawałam. Byle tylko dotrzeć do sąsiedniej wioski…
Nie wiem, ile czasu to trwało. Godzinę, może więcej. Gdy dobiegałam do celu, wstawał świt. Byłam taka szczęśliwa, pewna, że zaraz złapię jakąś okazję, może autobus. I wtedy… usłyszałam za plecami warkot silnika. Odwróciłam się. Samochód ojca! Przerażona pobiegłam w stronę kościoła. Ale drzwi były zamknięte. Pomyślałam, że nic nie zdoła mnie już uratować. I wtedy nagle drzwi się otworzyły, i czyjaś ręka wciągnęła mnie do środka.
To był nasz proboszcz.
– Masz dziewczyno szczęście! Kościelny zachorował i przyszedłem wcześniej, żeby przygotować kościół do mszy – powiedział.
Proboszcz dał mi adres do swoich przyjaciół w Warszawie.
– Dadzą ci pracę, ciepły kąt i pomogą rozpocząć normalne życie. Już dawno myślałem, żeby ci pomóc, bo widziałem, że krzywda ci się pod dachem ojca dzieje – powiedział na pożegnanie.
Od tamtej pory minęły cztery lata. Nadal mieszkam w stolicy, u przyjaciół księdza. Prowadzę im dom, gotuję… Jest mi u nich bardzo dobrze, traktują mnie jak córkę. Chodzę do liceum wieczorowego. W tym roku matura, muszę się porządnie zabrać do nauki, bo zamierzam iść na studia. Na pedagogikę. Lubię dzieci i chcę z nimi pracować. Nauczyłam się już normalnie żyć, uwierzyłam w siebie. Z ufnością patrzę w przyszłość.
Ojciec nie żyje. Nie mógł pogodzić się z moim wyjazdem i pocieszenia szukał w kieliszku. Dwa lata temu wypił o jeden za dużo i dostał wylewu. Nie zostawił testamentu, więc odziedziczyłam gospodarstwo. Sama nie dałabym rady wszystkiego dopilnować, więc sprzedałam ziemię pod uprawy ekologiczne.
Podpisując umowę u notariusza, myślałam o ojcu. Miałam żal o to, że ziemię kochał bardziej niż własne dziecko. Zrozumiałam jednak, że w gruncie rzeczy był słabym człowiekiem, nie umiał oprzeć się żądzy bogactwa, która nim owładnęła, i na koniec, w głębi serca mu wybaczyłam. Myślę teraz, że całe zło, jakiego od niego doświadczyłam, może obrócić się na dobre. Jeśli kiedyś będę miała męża i dzieci, będę ich mocno kochać, i nigdy nie pozwolę, by stała im się krzywda.
Czytaj także:
„Rodzina chciała jak najszybciej wydać mnie za mąż. Nikogo nie interesowało, czy sama tego chcę i czy kocham Witka”
„Ciotka chciała uwiązać mnie na wsi. Kazała mi wyjść za starego butnego rolnika, bo >>to się wszystkim opłaci<<”
„Ojciec chciał zmusić mnie do ślubu, by zbić na mnie majątek. Gdy odmówiłam, wykrzyczał mi w twarz, że już nie ma córki”