Był wtorek po południu, kiedy zadzwoniła moja kuzynka Otylia. Podawałam właśnie obiad mojej dwunastoletniej córce Kasi. Postawiłam talerz z zupą na stole i odebrałam komórkę.
– Siedzisz? – spytała Otylia ponurym głosem.
Serce skoczyło mi lękliwie w piersi.
– Mama? – spytałam słabo i usiadłam na krześle.
– Nie. Mama zdrowa. Maciek. Zawał serca. W sobotę pogrzeb. Przykro mi.
Przymknęłam oczy. Mój starszy brat. Ten, który nosił mnie na barana i uczył oszukiwać w kartach. Ostatni raz widziałam go… piętnaście lat temu? Na jego ślubie.
– O której pogrzeb?
– O jedenastej. Aśka, wiesz, że nic się nie zmieniło.
To niemożliwe, pomyślałam
– Stracił syna – powiedziałam. – Zostałam mu tylko ja.
Otylia westchnęła tak głośno, że usłyszałam to przez komórkę.
– On twierdzi, że nie ma już dzieci. Trzymaj się.
Odłożyłam komórkę i poszłam do sypialni. Z głębokiej szuflady w komodzie wyjęłam pudełko ze zdjęciami. Nie miałam ich wiele z dzieciństwa, nie było wtedy aparatów cyfrowych i każdy liczył się z kliszami. Wyjęłam najstarsze zdjęcia z domu rodzinnego. Na każdym Maciek śmiał się szeroko. Poczułam przypływ tęsknoty i smutku.
– Kto to? – spytała Kasia.
– Twój wujek, Maciej. Dowiedziałam się, że właśnie zmarł.
Kasia usiadła obok mnie na łóżku i przytuliła się do mojego ramienia.
– Mamuś, mam już dwanaście lat. Sama mówiłaś, że jestem dojrzała ponad mój wiek. Może czas powiedzieć mi, dlaczego nie znam swoich dziadków? Czy to naprawdę coś tak strasznego, że się tego wstydzisz? Przecież wiesz, że i tak cię będę kochać. Jesteś najwspanialszą mamą na świecie.
– A ty zdolną pochlebczynią – uśmiechnęłam się przez łzy. – Sralka mądralka. Ja też taka byłam jako dziecko. I mój tata, a twój dziadek, bardzo mnie kochał. Może to dlatego potem tak strasznie się pogniewał…
Kochał konie ponad wszystko
Wychowałam się w T., 15-tysięcznym miasteczku na Warmii. Wokół lasy, pola, jeziora. Raj dla dzieci. Mój ojciec był potomkiem rodu, który kiedyś na tych terenach był najpotężniejszy. Jego historia sięgała XVII wieku, kiedy przodek, odznaczywszy się odwagą na polu bitwy i lojalnością wobec władcy, otrzymał jako nagrodę wielką posiadłość. Kolejne pokolenia wzięły sobie za punkt honoru, by nic ze stanu posiadania nie stracić, a wręcz przeciwnie – pomnożyć majątek.
Czasem jednak honor i wola nie wystarczą. Polityczne i wojenne zawieruchy XIX i XX wieku odebrały rodzinie – kawałek po kawałku – większość majątku. Po drugiej wojnie został nam tylko niewielki dworek na obrzeżach miasta i stadnina koni po drugiej stronie łąki. A i ona przepadła w 1953 roku.
Tata opowiadał, że były to okropne czasy. On ze swoim ojcem i braćmi starali się uratować stadninę, ale koszty były wysokie, a partia niechętnym okiem patrzyła na „wielkopańską” rodzinę koniarzy. Zaczęło brakować pieniędzy na utrzymanie. Przyjaciel dziadka z partyzantki był szychą w lokalnym komitecie partii. Zaproponował dziadkowi interes. Dziadek sprzeda mu stadninę za jakieś grosze, ten wykorzysta swoje dojścia, by utrzymać
konie na odpowiednim poziomie, a gdy czasy zrobią się łagodniejsze, stadnina wróci do rodziny.
Nie było wyjścia. Tak zrobiono. Minęły lata, czasy zrobiły się łagodniejsze, ale sytuacja się zmieniła. Mój dziadek już nie żył, jego przyjaciel też już nie, a jego syn nie chciał oddać stadniny. Zbyt wielkie mu przynosiła profity. A że nie było żadnej spisanej umowy, w której zawarta byłaby obietnica, to i nie było jak iść do sądu. Przez wiele lat mój ojciec negocjował z sąsiadem warunki odzyskania rodowej własności, aż w końcu się
dogadali. Pan U. miał syna. Mój ojciec córkę. Jak dziewczyna dorośnie, to się ich pożeni i w końcu stadnina wróci do rodziny.
Dla mojego ojca to była idée fixe
Przez wiele lat próbował zarazić mnie tą… powinnością. Zdecydowanie udało mu się to z moim bratem Maćkiem, który jak i ojciec dostał obsesji na punkcie stadniny. Skończył nawet odpowiednie studia, by móc potem nią zarządzać. Ale, jak się okazało, najsłabszym ogniwem w tym pokoleniowym planie okazałam się ja.
Gdy miałam szesnaście lat, mój „narzeczony” – który miał wówczas trzydzieści lat – zginął w wypadku samochodowym. Wraz z nim zginęły dwie młode dziewczyny, które poderwał na dyskotece. Podobno kiedy siadał za kółkiem, miał prawie trzy promile we krwi…
Sądziłam, że teraz będę wolna, ale cieszyłam się z tego może przez dwa tygodnie. Potem tata powiedział, że umowa wciąż obowiązuje, tyle że moim narzeczonym będzie sam pan U. Pięćdziesięcioletni starzec. Dla taty i Maćka było oczywiste, że powinnam się poświęcić dla dobra rodziny. Mama… do dziś pamiętam jej słowa:
– Wiem, że nie o tym marzysz, córeczko. Ja jestem z tobą, naprawdę. Ale jestem także żoną twojego taty, któremu przysięgałam wierność i lojalność.
– Wybierasz jego zamiast mnie? – wciąż pamiętam tamten ból.
Ale w oczach i na twarzy mamy ból był chyba większy.
– Ja nie mam wyboru, kochanie. W tym cała rzecz.
Choć od tamtego dnia minęły całe lata, a ja mam już swojego męża i swoje dziecko, to przyznam, że dziś tak samo nie rozumiem jej słów jak i wtedy. Przecież zawsze jest jakiś wybór. Lepszy, gorszy. Ale jest. Przez długi czas uważałam, że mama po prostu uniknęła dokonania wyboru. Gdy będzie stała przy mężu, nikt jej nie odsądzi od czci i wiary. Jej życie się nie zmieni. Tak było łatwiej.
Ale ja nic nikomu nie przysięgałam. A chciałam dla siebie innego życia. Marzyłam o byciu fryzjerką. Ale nie taką ja ta nasza w T., która potrafiła strzyc tylko na jedno kopyto i robić okropne fryzury starszym paniom. Widziałam się w wielkim mieście, w nowoczesnym zakładzie, a nawet na konkursach fryzjerstwa w Mediolanie czy w Paryżu.
W tajemnicy przed rodzicami wysłałam podanie do pomaturalnego studium fryzjerstwa w Warszawie i dostałam się. Załatwiłam sobie pracę w zakładzie fryzjerskim jako sprzątaczka z możliwością douczania się. I stancję – pomogła mi ciotka Janka, mama Otylii. Oczywiście w największej tajemnicy, żeby jej brat, a mój tata, o niczym się nie dowiedział.
I kiedy zdałam maturę, powiedziałam tacie, że jadę do stolicy. I przykro mi, ale nie zmarnuję sobie życia i nie wyjdę za starucha. Nie była to łatwa dla mnie decyzja. Bardzo kochałam całą moją rodzinę. Wiedziałam, że zranię tatę, że będzie się na mnie przez jakiś czas gniewać. Może przez miesiąc, może przez rok. Rzeczywistość okazała się gorsza niż senne koszmary.
Pamiętam tamten wieczór. Mama przygotowała uroczystą kolację z okazji zdania przeze mnie matury. Siedzieliśmy przy stole, najedzeni, w dobrych humorach, kiedy tata wspomniał o stadninie i że jego cel życia wreszcie zostanie osiągnięty.
– Ale to nie mój cel, tato – powiedziałam znienacka. Poniekąd było to niespodziewane nawet dla mnie samej, bo zaplanowałam, że powiem o mojej decyzji dopiero następnego dnia. – Ja chcę pojechać do miasta i zostać fryzjerką. Mieć własne życie. Wyjść za mąż z miłości…
– Masz obowiązki wobec rodu – przerwał mi tata. Spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami. – Myślałem, że to rozumiesz.
– Przecież chyba chcesz, żebym była szczęśliwa? – uśmiechnęłam się do niego.
Byłam naiwna
Myślałam, że dawne chwyty wystarczą. Że wystarczy uśmiechnąć się prosząco, ewentualnie zapłakać.
Nie w tej sprawie. Kiedy tata zrozumiał, że mój upór jest równie silny jak jego własny (zawsze mówił z dumą, że tę cechę mam po nim), coś w nim się zatrzasnęło.
– Jeśli stąd wyjedziesz, to tak jakbyś przestała istnieć. Dla mnie, dla mamy…
– Nie, Władek, nie rób… – włączyła się mama z przerażeniem, ale tata tylko spojrzał na nią, i zamilkła.
– …dla brata. Dla całej rodziny. Nie będzie powrotu. Nigdy.
Myślałam, że tylko tak mówi. Że w końcu zatęskni, zrozumie, że musiałam walczyć o swoje szczęście. Ale mijały lata, a on trwał w swoim postanowieniu. Z początku pisałam listy, ale kuzynka Otylia, z którą utrzymywałam w tajemnicy kontakt, powiedziała mi, że zabierał je od razu i palił. Pilnował, żeby mama ich nie czytała.
Maćkowi gniew w końcu przeszedł i kilka lat później, z okazji swojego ślubu, postanowił sprawić, by ojciec mi przebaczył. Byłam już wówczas fryzjerką z uprawnieniami. Po różnych cennych kursach. Właśnie zatrudniłam się w jednym z lepszych i modniejszych zakładów stolicy. Przyjechałam do T. i zrobiłam narzeczonej brata przepiękną fryzurę. Wszyscy byli zachwyceni. Nawet tata.
– No – powiedział – nie sądziłem, że nasza Helenka potrafi zrobić coś takiego.
Helenka była fryzjerką w T. Brat i jego narzeczona się roześmieli.
– Nie potrafi – powiedział Maciek. – Oto nasza artystka.
I wtedy weszłam do pokoju. Serce biło mi jak oszalałe i nogi miałam jak z waty. Widziałam, jak na twarzy mamy pojawiły się zaskoczenie i radość. Tak bardzo chciałam się do niej przytulić. Ojciec milczał. Stanęłam przy nim.
– Dzień dobry, tato – powiedziałam. – Dobrze widzieć cię w zdrowiu. Mamo…
Ojciec wstał i powiedział do Maćka:
– W takim razie mnie na twoim ślubie nie będzie.
I wyszedł. Tak po prostu. Mama wstała, podeszła do mnie, przytuliła mocno, a potem wyszła za mężem. Lojalna do bólu.
Piętnaście lat rozłąki…
Nie miałam wyjścia. Pożegnałam się z bratem i wyjechałam. To był ostatni raz, kiedy byłam w T. Piętnaście lat. A teraz zamierzałam znów się tam pojawić. Musiałam.
– Ile lat ma dziadek? – spytała Kasia, gdy skończyłam opowiadać jej moją historię.
– Hm. Ja mam czterdzieści, więc on jakieś sześćdziesiąt osiem. Babcia sześćdziesiąt cztery.
– Wiedzą o mnie?
– Na pewno. Kasiu, muszę pojechać na pogrzeb wujka. Twój tata wraca z delegacji dopiero w niedzielę. Zostaniesz sama przez jeden dzień?
– Pojadę z tobą – oświadczyła.
– To nie będzie przyjemna podróż. I pogrzeb. Będę kryć się za drzewami jak jakiś złodziej. Żeby mnie dziadek nie zobaczył. I tak mają dosyć bólu, on i babcia. Jakby dziadek chciał, żebym przyjechała, toby mnie zawiadomił.
Kasia skinęła głową.
– Potrzebujesz mnie, żeby nie być sama. Żeby wiedzieć, że podjęłaś właściwą decyzję. Bo wtedy nie miałabyś mnie.
Sralka mądralka, pomyślałam z czułością. Ale miała rację. Więc pojechałyśmy w piątek do T. razem. Zatrzymałyśmy się na noc w zajeździe trzy kilometry przed miastem. A w sobotę pojawiłyśmy się razem na cmentarzu. Wiedziałam, że pochowają Maćka w rodzinnym grobowcu, tuż obok niewielkiego mauzoleum z osiemnastego wieku wykonanego z marmuru. Leżą tam nasi przodkowie, a sam budynek jest na liście zabytków.
Stałyśmy kilkanaście metrów dalej, za kępą krzewów. Patrzyłam na członków rodziny zebranych wokół grobowca, przyjaciół. Grabarze odsunęli płytę marmuru, by wsunąć w dół trumnę. Moja szwagierka Alicja stała nieruchomo z kamienną twarzą. Trzymała za rękę czternastoletnią córkę. Obok niej moja mama… zrozpaczona. I ojciec z pustą twarzą.
– A którzy to dziadek i babcia? – spytała cicho Kasia.
Powiedziałam jej. Skinęła głową, a potem zrobiła komórką kilka zdjęć. Kiedy wszyscy już poszli, podeszłam do grobu Maćka i położyłam na nim nasz wieniec. „Ukochanemu bratu. Siostra”.
Po drodze do motelu przejechałam obok rodzinnego domu i pokazałam go córce. Przed dworkiem stały samochody, pewnie cała rodzina spotkała się tu na konsolację. Serce ścisnęło mi się ze smutkiem. Ogarnął mnie żal i dopadło poczucie winy. I wtedy Kasia położyła łapkę na mojej nodze i uśmiechnęła się z miłością.
Gdybym się nie zbuntowała, nie miałabym swojego życia, ukochanego męża i córki, która jest w moich oczach ukoronowaniem mojego życia. Dobrze zrobiłam. To mój ojciec popełnił błąd. Szkoda tylko, że wszyscy na tym cierpią. Chciałam wyjechać od razu, ale Kasia poprosiła, byśmy zostały na obiad. Chciała pokarmić kaczki w oczku wodnym za motelem. Zgodziłam się, a sama usiadłam na tarasie pokoju. Piłam kawę i rozmyślałam. Ale nie wiedziałam, jak dotrzeć do taty. Jak sprawić, by mi przebaczył. Bo ja mu tę jego zaciekłość już dawno przebaczyłam.
Gdzie ona jest?!
Trzy godziny później uznałam, że czas, by zjeść obiad i ruszyć w drogę powrotną. Zeszłam do restauracji i zamówiłam dania. A potem poszłam zawołać córkę. Za motelem jej nie było. Przy oczku wodnym też nie. Nie było jej w pokoju, w kuchni, w sali bilardowej. W łazience. Nigdzie jej nie było. Nikt jej nie widział. Zadzwoniłam na komórkę córki, ale nie odbierała. Poczułam lęk. Wzięłam spakowaną torbę i poszłam do samochodu. I wtedy dojrzałam kartkę wsadzoną za wycieraczkę.
„Mamusiu. Poszłam do dziadków. Może kiedy poproszę dziadka, by ci przebaczył, serce mu zmięknie. Tak bardzo chciałabym mieć babcię i dziadka. I kuzynów. I ciocie. Nie martw się o mnie. Kasia”.
W pierwszej chwili ogarnęła mnie ulga. W następnej gniew. Jak mogła mi coś takiego zrobić? Zniknąć bez słowa! To znaczy zostawiła list, ale zanim go znalazłam, prawie umarłam ze strachu. A potem poczułam złość na tatę. To wszystko przez niego! I w takim nastroju wsiadłam do auta i ruszyłam z powrotem do T. Już ja mu wygarnę wszystko! Przestałam się nagle bać. Bo co może się stać gorszego? Wyklnie mnie i wyrzuci z rodziny? Ha!
Nie jechałam szybko, bo szukałam po drodze wzrokiem córki. Myślałam, że dogonię ją w drodze. Ale trzy kilometry to nie tak daleko, a miała dwie godziny, jeśli wyruszyła od razu. Pewnie już jest w dworku i pije herbatę z babcią. Przyjechałam pod dworek, samochody rodziny wciąż stały. Weszłam do domu. Z salonu dochodził gwar rozmów. W korytarzu pojawiła się nagle ciocia Janka. Spojrzała na mnie z zaskoczeniem, które szybko zmieniło się w radość.
– Joasia! Przyjechałaś. Tak mi przykro…
Przytuliłyśmy się do siebie.
– Czy Kasia tu jest? – spytałam.
– Twoja Kasia? Nie – zdziwiła się. – Dlaczego miałaby tu być?
Pokazałam jej kartkę.
– Powinna już tu dotrzeć. Ciocia jest pewna, że jej tutaj nie ma?
Zaciągnęła mnie za rękę do salonu. Kiedy rodzina mnie dostrzegła, rozmowy umilkły. Mama uniosła się z krzesła, z rozradowaną twarzą. Zobaczyłam, że siedzący obok tata chwyta ją za rękę. Usiadła, ale spojrzała na niego ze zmarszczonymi brwiami.
– Słuchajcie – zaczęła ciotka Janka. – Kasia, córeczka Joasi, poszła na piechotę do nas. Żeby rozmówić się z dziadkiem – spojrzała na brata srogo. – Wyszła z motelu prawie trzy godziny temu. Wciąż jej nie ma. Musimy ją znaleźć.
– A jak wygląda ta moja kuzynka? – zapytał jakiś nastolatek podobny do wujka Hirka. Pewnie jego wnuk.
Zanim jednak zdążyłam odpowiedzieć, ponad gwar rozmów wybił się głos mojego taty:
– Teraz opłakujemy mojego syna. Niech dziecka szuka jego matka, co nam do tego.
Wszyscy popatrzyli na mojego tatę ze zgrozą. Mama też. Po chwili się odezwała.
– Stałam przy tobie te wszystkie lata, bo cię kocham i przysięgałam ci wierność. Ale mam już dość. Może ty nie masz już dzieci, ale ja mam jeszcze córkę. I wnuczkę. I wiesz co? Wolę być z nimi, niż do końca życia rozdrapywać rany i kisić się w żalu, że przez egoizm córki nie udało ci się ocalić honoru rodu. Myślę, że honor rodu nie jest wart odrzucenia własnego dziecka. Nie wiem, kto tu jest większym egoistą. Ona czy ty. I tak sobie myślę, mój drogi, że jednak ty. A jeśli tego nie rozumiesz, to trudno – popatrzyła po zebranej rodzinie. – To idziemy szukać mojej wnuczki? Bardzo chciałabym ją wreszcie poznać osobiście, bo – mama spojrzała na mnie, a w jej oczach dostrzegłam łzy – mam wszystkie jej zdjęcia, które mi przysyłałaś.
– Wreszcie – ciotka Janka otarła oczy. Zresztą nie ona jedna. – Już myślałam, że ten idiotyzm nigdy się nie skończy.
Znów byłam częścią rodziny
Szukaliśmy Kasi prawie sześć godzin, razem z wezwanymi policjantami i grupą mieszkańców T. Znalazł ją… dziadek. Okazało się, że zamiast iść szosą prosto do dworku, Kasia postanowiła iść na skróty przez pola. Nie wiedziała, że po drodze jest bagnisko. Chciała je obejść, weszła do lasu i się zgubiła.
– Kiedy nie mogliście jej znaleźć – opowiadał potem tata – pomyślałem, że może obchodząc bagniska, trafiła na starą drogę do chaty drwala na suchej wyspie na bagniskach. Obszar jest odcięty od innych dróg i tylko ten, kto zna las, wie, jak z niego wyjść. Więc tam poszedłem. Znalazłem ją. Siedziała na zwalonym drzewie przy resztkach chałupy i płakała.
– Nie płakałam – zaprotestowała moja córka. Siedziała na kanapie między dziadkiem i babcią, owinięta w miękki koc.
– Fakt, nie płakała. Tylko oczy się jej pociły – przyznał dziadek i przytulił wnuczkę. – Po drodze do domu dogadaliśmy się, że ona bardzo lubi konie. I podobno nieźle jeździ – popatrzył na mnie pytająco, a ja tylko skinęłam głową i westchnęłam w duchu, widząc w oczach taty błysk nadziei. Cóż, ludzie tak naprawdę nigdy się nie zmieniają.
Tata był wnuczką oczarowany. I nawet mnie przytulił. Mocno. W tym uścisku odczytałam przebaczenie. I przeprosiny. Nic więcej nie było mi potrzebne. Moje wygnanie się zakończyło. Znów byłam częścią rodziny. Mam nadzieję, że mój brat o tym wie.
Czytaj także:
„Mój tata wyparł, że mama nie żyje. Dzień po jej pogrzebie rzucał żartami i flirtował z samotnymi kobietami w sklepach”
„Mój tata zginął w wypadku, a matka przelała całą miłość na mojego brata. Ja przez całe życie jestem popychadłem”
„Mój tata miał malucha. W tamtych czasach to było coś. Nie przyszło mi tylko do głowy, co będzie nim wozić”