„Ojciec sprasza do domu stare raszple, które lecą na jego portfel. Teraz one doiły od niego kasę, a ja poszłam w odstawkę"

załamana kobieta fot. Adobe Stock, cenchild
„Strasznie mnie też śmieszy ten mój ojciec Don Juan, nabija kobitki na patyk jak kawałki szaszłyka i następnie pożera je, mlaszcząc. Patrzę i ni cholery nie mogę zrozumieć, po pierwsze: co one w nim widzą, że się na ten patyk (hi hi) pchają, a po drugie: na jakiej zasadzie kręcą go te stare raszple”.
/ 07.02.2023 18:30
załamana kobieta fot. Adobe Stock, cenchild

Gdyby tylko ojciec podesłał trochę kaski, od razu rzuciłabym tę debilną robotę. Ale chwilowo się na mnie wypiął. „Nie będę cię utrzymywał ani tym bardziej spłacał twoich długów, królewno, w końcu musisz radzić sobie sama. Kiedyś trzeba zacząć, czas najwyższy”.  I dalej truje w tym tonie, co za mordęga. Ma rację, rzecz jasna, tylko że strasznie mi się nie chce radzić sobie samej.

Pewnie znowu nabuntowała go ta baba, wydaje jej się, że ma na starego zbawienny wpływ. Każdej na początku tak się wydaje, na szczęście to mija. Odchodzą pokonane i nabzdyczone, a ja mam nowy ubaw. Nic mi tak nie poprawia nastroju jak ich złamane serca. Żałosne stare krowy. Strasznie mnie też śmieszy ten mój ojciec Don Juan, nabija kobitki na patyk jak kawałki szaszłyka i następnie pożera je, mlaszcząc. Patrzę i ni cholery nie mogę zrozumieć, po pierwsze: co one w nim widzą, że się na ten patyk (hi hi) pchają, a po drugie: na jakiej zasadzie kręcą go te stare raszple.

Rozumiem, że każda kocha zapach forsy, który od niego płynie, ja też kocham, ale żeby w wieku, w jakim są, poddawać się tyranii i despotyzmowi, ulegać takiej arogancji? Tego „ja wszystko wiem najlepiej, a ty siedź cicho, głupot nie wygaduj”? Po co? Przecież nie z głodu, chyba seksualnego, bo tak poza tym na głodne nie wyglądają. Raczej niewyżyte właśnie. A on się na nie łaszczy, głupi.

Ta ostatnia, Grażyna, ma kałdun wielki jakby była w dziewiątym miesiącu ciąży, prawie tak wielki jak ma stary, łączy ich umiłowanie do słoniny i kiełbas, kaszanek, boczków i piwa. Obrzydlistwo.

– Też byś czasem coś zjadła, wyglądasz jak anorektyczka – mówią do mnie.

A ja wtedy na to:

Od patrzenia na was odechciewa mi się jeść.

Mogę sobie pozwolić, by lecieć otwartym tekstem, bo mam ich wszystkich w swoich małych czterech literach. A jak się damom nie podoba, niech spadają. Są zazdrosne i nienawidzą mnie, bo stary ma do mnie słabość, największą słabość, jaką można mieć, i one natychmiast to łapią.

Walczą heroicznie, ale są na z góry przegranej pozycji. Wyobrażam sobie, ile już pomyj wylało się na moją głowę, ile jadu celowało we mnie. Czasami udaje im się wygrać jakąś bitwę i nieco ostudzić ojcowskie uczucia. Ale nie wojnę. Krew nie woda, wiem, ale nawet najbardziej namiętna kochanka nie zrzuci z piedestału ukochanej córki. Założę się o sto milionów dolarów.

Co prawda, ta jego ostatnia, Grażyna, chyba mocno miesza. Nawet mu się stawia.  Ho, ho.  Żadna dotychczas się nie odważyła, a przynajmniej nic o tym nie wiem. Władza, jaką dają ojcu pieniądze, ale też charakter, bo to jemu zawdzięcza bogactwo, jest absolutna i wyklucza demokrację. Baby mogą używać jego złotych kart, naciągać na knajpy i biżuterię – ale nie pyskować. A ta próbuje, sama słyszałam. Tym gorzej dla niej, bo jak zleci, to z wysokiego konia. Będzie bolał tłusty tyłek.

– Tatko…

Wkroczyłam do pokoju jak zwykle bardzo pewna siebie i gwiazdorskim gestem odrzuciłam włosy z czoła, moje piękne popielate włosy, które odziedziczyłam po matce i które noszę dokładnie tak jak ona: długie, gładkie, rozpuszczone, z grzywką. Ubieram się też tak, jak najbardziej lubiła mama: na ciemno, prosto i bez ekstrawagancji. Nie potrzeba podkreślać takiej urody, wiedziała o tym ona, wiem i ja.

Trzeba za to mieć styl i ja go mam

Choć od trzech lat tu nie mieszkam, to w końcu jest również mój dom, zawsze był i będzie, tak mi sam stary obiecał po pogrzebie mamy. Mój dawny pokój na mnie czeka. Jak mi się zechce, znowu się wprowadzę. Niechętnie, jednakże bardzo lubię straszyć je tą możliwością. Patrzeć, jak pąsowieją albo bledną.

– …nie wymagaj ode mnie cudów – od razu przeszłam do rzeczy, co tu owijać w bawełnę – gdybym miała sama opłacać te głupie rachunki, na chleb by mi nie starczyło. Zarabiam średnią krajową – wiesz ile to? Masz pojęcie, na co wystarcza? Chyba nie jest dla ciebie wielkim problemem uregulować te kretyńskie należności. To dla ciebie drobna sumka, a dla mnie majątek.

No, troszeczkę przesadziłam. Czułam się jak na scenie, w teatrze.

– Z finansowego punktu widzenia nie. Ale widzisz, dziecko, z wykształcenia jestem pedagogiem… – uśmiechnął się zjadliwie.

Stary dureń. Dyplom schował głęboko do szuflady wieki temu, gdy otworzył pierwszy kantor wymiany walut, lubi jednak chwalić się swoim wykształceniem i często to robi. Że niby filozofię nawet studiował, przez semestr aż dwa fakultety! Ach, jak to dobrze brzmi, jakie wrażenie robi na tych głupich babach. Śmieszne. To mama była prawdziwym pedagogiem, z wykształcenia i z powołania, dzieci ją kochały jak wszyscy, a on… On tylko mnożyć forsę potrafi i przechwalać się, mądrzyć.

– Chyba nie zamierzasz mnie już wychowywać, tatusiu? – zapytałam slodziutko. –Bez przesady, miałeś na to wiele lat, było korzystać. Teraz trochę za późno.

– Nigdy na nic nie jest za późno. Zamierzam, bo jesteś, córuś, kompletnie niewychowana i niegrzeczna. Mówi się „dzień dobry”, witając kogoś.

– Powitałam cię przez domofon.

– Ale ktoś tu jeszcze jest w pokoju.

– Ach, sorki, nie zauważyłam.

Oczywiście, że zauważyłam, trudno nie dostrzec takiej góry mięcha, nawet jak siedzi w kącie w fotelu.

– Dzień dobry, pani Grażyno.

Spojrzała na mnie lodowato. Blada, z podkrążonymi oczami. Jak ten mój ojciec stracił gust na stare lata.

– No więc…, bo nie mam czasu, zapłacisz czy nie?

– Nie, Dominiko.

Popisuje się przed nią.

– Ma mnie ganiać komornik? Naprawdę chcesz tego?

– Tak. Dostaniesz nauczkę.

Akurat. Wzruszyłam ramionami.

– No to cześć.

– No to cześć. I bądź łaskawa pożegnać moją przyszłą żonę.

Co takiego?

– Do widzenia pani – skłoniłam się przesadnie w stronę pulpeta.

Za kilka dni przyleci z forsą w zębach, znam go nie od wczoraj. I odszczeka ten głupi tekst o narzeczonej. Przecież chyba biedny nie zwariował. To w końcu nie ja robotę, tylko robota rzuciła mnie, nie pierwsza i nie ostatnia. I dobrze, bo jeszcze trochę, a w depresję bym wpadła. Serio, to z mojej strony nie tylko takie tam gadanie.

Mam słabą psychikę, jestem delikatna, po mamie, ona zawsze wszystko tak przeżywała. Ojciec powtarzał, że ma w domu dwie mimozy i chętnie strzelał oczami w stronę bab bardziej cielesnych, ale kochał tylko nas, ją i mnie. Tego jestem w stu procentach pewna. Kiedy mama zachorowała, zrobił wszystko, by ją ratować.

Woził po najlepszych lekarzach, najdroższych klinikach, a potem, gdy już wszystkie odmówiły leczenia, po znachorach i energoterapeutach. Byłam pewna, że zwycięży, zawsze zwyciężał swoją silną wolą. Tak w niego wierzyłam, ale zawiódł mnie – mamy nie uratował. Oczywiście, że to nie jego wina, że umarła, ale wtedy właśnie pierwszy raz spojrzałam na ojca innym wzrokiem. Przestał być wszechwładny.

Zostałam mu tylko ja, jedyne dziecko, w dodatku tak podobne do żony. Okres żałoby spędziliśmy w symbiozie, udało nam się to przetrwać tylko dlatego, że byliśmy razem, wspieraliśmy się. Myślałam, że mentalnie, duchowo w takiej bliskości pozostaniemy, wspomnienie mamy zawsze nas będzie łączyć. Tymczasem on zaczął szukać pocieszenia. Znienawidziłam go za to, wyprowadziłam się z domu, zaczęłam robić różne głupie rzeczy. Wiedząc jednak, że wciąż się o mnie trzęsie, że nade mną czuwa.

No więc niech płaci, ma forsy tyle, że ja naprawdę nie muszę męczyć się, pracować, znosić na co dzień idiotów i ich wymysły. Zwłaszcza że tak źle to na mnie działa. Gdyby nie ta straszna choroba mamy, gdyby nie jej koszmarne, powolne, długie umieranie, które mnie przetrąciło, sprawiło, że coś we mnie pękło, na pewno normalnie skończyłabym studia, dalej mieszkała w Warszawie i żyła swoim własnym życiem.

Może zrobiłabym wielką karierę, a może wyszła za mąż i miała troje dzieci. Spoko. Ale wypadłam z kursu, zawaliłam rok i zupełnie straciłam wenę do studiowania. Co jakiś czas obiecuję sobie – i staremu – że coś z tym zrobię. Na tym się jednak kończy. Trochę za dużo i za mocno imprezuję, wiem, ale co innego mi pozostaje? Trzeba jakoś walczyć z obezwładniającym smutkiem, który mnie napada, i poczuciem braku jakiegokolwiek sensu w tym głupim życiu.

W sumie lepiej napić się wódki niż faszerować tymi wszystkimi prochami, które zalegają u mnie na półkach. Co jakiś czas wyrzucam je, gdy już mija data przydatności do spożycia. Wykupuję następne głównie dlatego, że robią wrażenie na starym. Ilekroć na nie spojrzy, w jego oczach widzę panikę, strach.

– Naprawdę bierzesz to wszystko, córuś? Nie mam przekonania do tych konowałów. Nic o człowieku nie wiedzą, jak przyjdzie co do czego, są bezradni i głupi.

– Sam mi ich wynajdujesz.

– No tak, prawda… Coś muszę robić, nie znoszę bezczynności.

On sam z psychiką nie miał nigdy problemów, nawet w najtrudniejszych chwilach. Obdarzony mocną budową i krzepkim zdrowiem jest typem kafara, który prze do przodu z wdziękiem słonia. Nie ogląda się za siebie, nie rozkminia. Myślę, że nasza kruchość – mamy i moja – zawsze go wzruszała. Wyzwalała w nim czułość, rozbudzała innego człowieka.

Czyżby naprawdę szykował się do ślubu?

Niemożliwe. Tylko spokojnie, bądź cierpliwa, Dominiko. Na pewno zadzwonił do kumpla, czyli mojego byłego już szefa. Dowiedział się, że wyleciałam. Czuję osobliwą satysfakcję, gdy wyobrażam sobie, jak ten kretyn próbuje wytłumaczyć staremu, dlaczego mnie wyrzucił. Starego boją się wszyscy w tej zapadłej dziurze, którą trzęsie. A on robi się coraz bardziej wściekły.

Różne myśli mi chodzą mi po głowie. Może nadszedł czas, bym znów zamieszkała w domu? Swoją wypasioną kawalerkę wynajmę, będzie parę groszy. Niech mnie karmi ta krowa, która ma zamiar zostać moją macochą. Tak naprawdę nigdy już nie chciałam tam wracać, ale chyba nie mam wyjścia. Skoro ojciec oszalał, skoro nie chce mi pomóc… I lepiej trzymać rękę na pulsie.

Ale nie, to by było przyznanie się do porażki. Ja muszę wygrać tę zimną wojnę, i to na swoim terenie. Muszę zrobić coś, co ojca poruszy, co nim wstrząśnie, raz na zawsze przekona, że nie może mnie zostawić samej sobie. I że jestem dla niego najważniejsza. Won z babami.
Mój wzrok padł na pudełka i buteleczki na półce…

Byle nie przesadzić, na tamten świat aż tak się nie rwę. Trzeba starannie wybrać rodzaj i ilość leków, trochę poguglować. A przede wszystkim trafić w dobry moment. Ktoś musi mnie przecież uratować. Zdecydowałam się na piątkowy wieczór, bardzo odpowiedni na nerwowe załamanie.

Jeśli nie zjawię się w klubie, ktoś się zaniepokoi

Ktoś, z kim wcześniej się umówię, choć niechętnie. Będę się skarżyć na kolejny napad depresji, na wstręt do wszystkiego. Będę się wymigiwać potwornym nastrojem, ale ostatecznie ulegnę namowom, jestem dziewczyną popularną, zawsze przy forsie, przyjaciół mi nie brak. Tyle że się jednak w klubie nie pojawię. Więc zaczną do mnie wydzwaniać, a ja nie odpowiem, raz, drugi, trzeci. Zaniepokoją się – co z tą Dominiką? Taka była ostatnio przygnębiona i wcale nie chciała przyjść… Przyjadą, drzwi zostawię otwarte. Wezwą karetkę.

Wyobraziłam sobie ojca nad swoim łóżkiem i aż się wzruszyłam. Nagle posiwiał nie do poznania. Tak, żałuje, wszystkiego żałuje. Żałuje tego, że zamiast mnie hołubić, przerzucił się na te tłuste wredne baby. Nie spłacił jakichś durnych długów. Nie pomógł dziecku, zostawił je w biedzie, planując w tym czasie własny ślub.

Co za egoizm! A teraz mnie traci, swoją jedynaczkę, owoc wielkiej miłości, dzieło życia, jedyne naprawdę coś warte. Jeśli przeżyje, zrobię dla niej wszystko – przyrzeka sobie w rozpaczy. Wszystko, o cokolwiek poprosi. Gdy lekarz wreszcie mu powie, że mój stan jest stabilny, rozpłacze się jak mały chłopiec. Ulga złamie go do końca i pozbawi władzy. Już mnie nigdy nie zostawi samej sobie. Moje kłopoty się skończą.

Jeszcze raz spojrzałam na półkę i przystąpiłam do dzieła. Nazwy leków, substancji aktywnych, szybkość działania – sprawdziłam wszystko, zanim dobrałam koktajl idealny. Już prawie kończyłam, gdy odezwał się telefon. Mail. Od ojca. O wilku mowa… Otworzyłam i mnie zamurowało.

Kompletnie. „Pozdrowienia ze słonecznej Krety. Parę fotek, popatrz tylko, kochanie, jak wspaniale się z Grażynką bawimy. PS Powinnaś wiedzieć, że wzięliśmy ślub.”

Wolałam nie patrzeć na te cholerne zdjęcia. Resztę wieczoru spędziłam na upychaniu tabletek z powrotem do ich opakowań. Niektóre zmoczyły łzy.

Czytaj także:
„Gdy ja przymierzałam welon, narzeczony zdradzał mnie z 3 kochankami jednocześnie. Wycofałam się, nie chcę męża lowelasa"
„Siostra działa jak magnes na patałachów, co jeden kochanek to gorszy. Był babiarz, pijaczyna, a teraz zadłużony alimenciarz”
„Odeszłam od męża, bo nie było już między nami chemii. Chciałam mieć gorącego kochanka w sypialni, a nie dziada na kanapie”

 

Redakcja poleca

REKLAMA