„Ojciec się nade mną znęcał, bo nie byłam upragnionym synem. Po latach okazało się, że w ogóle nie byłam jego dzieckiem"

Ojciec wiecznie mnie krytykował, bo nie byłam chłopcem fot. Adobe Stock, Nichizhenova Elena
„W ogóle nie jesteś przydatna. Nawet nie możesz dać mi syna. Ale może zrobić to inna kobieta” - wykrzyczał kiedyś mamie. Tak naprawdę to on nie mógł mieć dzieci, a nie ona. Okłamała go po otrzymaniu wyników, bo wpadłby w szał.
/ 29.07.2021 01:38
Ojciec wiecznie mnie krytykował, bo nie byłam chłopcem fot. Adobe Stock, Nichizhenova Elena

Otworzyłam drzwi. W progu stał wujek Wilk i patrzył na mnie z wyraźną troską. Kiedy wczoraj żegnaliśmy się po pogrzebie, nachylił się do mnie i szepnął, że musimy porozmawiać o czymś ważnym i że wpadnie jutro.

– Jak się czujesz? – spytał, wchodząc.

– Ojciec mnie nie rozpieszczał, więc nie mam za wiele wspomnień, które mogłyby skłonić mnie do nostalgicznego nastroju – odparłam. – Wejdź, właśnie nastawiłam wodę na herbatę.

W rzeczywistości było mi ciężko. Ojciec nie był rodzicem idealnym. Wręcz przeciwnie. Przez całe życie mnie krytykował. Wszystko, co robiłam, było złe. Nieustannie czułam, że byłam dla niego wiecznym rozczarowaniem.

Ale na stare lata zaczął szukać we mnie wsparcia

Jak zawsze ze mnie drwił, ale prosił, żebym pomogła mu wstać. Byłam mu potrzebna. Czy to nie dziwne, że wreszcie w ostatnich tygodniach jego życia czułam się jak jego prawdziwa córka?

Wujek Wilczyński sięgnął do cukiernicy i nasypał sobie trzy łyżeczki cukru. Nie był moim prawdziwym wujkiem. Jednak odkąd pamiętam, nasze rodziny zawsze trzymały się razem. Kiedyś nazwałam go wujkiem Wilkiem i tak już zostało. Zawsze miał dla mnie dobre słowo i dodawał otuchy, gdy ojciec mnie krytykował. Zawsze mi szeptał, że dam radę, że jestem silna.

Ale bardziej wierzyłam ojcu, który kpił z moich marzeń i ściągał brutalnie na ziemię.

Nie ukrywam, że czekałem z tym wyznaniem do śmierci twojego ojca – wujek mówił powoli. – Wciąż jest mi trudno o tym mówić.

Przygryzał kąciki ust, to znów rozchylał wargi, jakby wahał się przed ostatecznym wyjawieniem tajemnicy. Wreszcie zaczął opowiadać spokojnym głosem, jakby relacjonował czyjąś historię.

– Na Mokotów sprowadziłem się z żoną trzydzieści osiem lat temu. Miałem wtedy dwadzieścia siedem lat. Dwa lata później w domku obok zamieszkali twoi rodzice. Niewiele nas to obeszło, wokół ciągle wprowadzali się nowi mieszkańcy. Kłanialiśmy się sobie niczym dobrzy sąsiedzi, ale nic ponad to. Ja i Malwina nie mogliśmy mieć dzieci, chociaż bardzo tego chcieliśmy.

Ja podchodziłem do tego poniekąd filozoficznie, ale moja żona nie

Nie chodziło tylko o dzieci jako takie, ale o to, że według niej bezpłodność oznaczała, że nie jest pełnowartościową kobietą. To gorzej niż kalectwo. Bo jak nie masz ręki czy nogi, wciąż jesteś człowiekiem. Ale bezpłodność zaprzecza sensowi twojego istnienia jako kobiety czy mężczyzny.

Dlatego kiedy dostaliśmy wyniki badań, skłamałem Malwinie, że to moja wina. W końcu jakie to miało znaczenie, które z nas nie może mieć dzieci. I dobrze zrobiłem. Malwina poczuła ulgę. Znów rozkwitła. Znów była dumna, że jest w pełni kobietą. To usprawiedliwiało moje oszustwo.

„Co to mogło mieć wspólnego ze mną?” - pomyślałam.

– Moja żona poznała się z twoją mamą w klinice, gdzie poddano nas badaniom na płodność. Los jakby chciał, żeby obie kobiety spotkały się właśnie w tym miejscu i zaprzyjaźniły. Choć Malwina lubiła twoją mamę, to czuła się jakby lepsza, bo ona mogła mieć dzieci, a twoja mama nie.

Potem zaprosiła twoich rodziców na sąsiedzką herbatę. Wspólny problem zbliżył do siebie obie rodziny. Nie mówiąc o tym, że byłem lekarzem i nie trzeba było biegać do pobliskiej polikliniki, gdy ktoś się przeziębił. Pomogłem też twojemu ojcu pozbyć się powtarzających się migren.

No i w końcu zaprzyjaźniliśmy się. Zaczęliśmy wspólnie wyjeżdżać na wakacje i wzajemnie zapraszać się na uroczystości rodzinne - opowiadał.

Jak mówił dalej, pewnego dnia jego żona zachorowała

Czerniak. Rak rozwijał się szybko. Przerażona zbliżającą się śmiercią, mówiła do niego z wyrzutem: „Przecież to ty nie możesz mieć dzieci, więc dlaczego ja umieram?”.

– Cóż mogłem jej odpowiedzieć. Kochałem ją mocno, ale jako lekarz byłem bezradny. Malwina do końca nie mogła pogodzić się z tą niesprawiedliwością losu. Mówiła do mnie z pretensją: „Gdybym wyszła za innego, zostawiłabym chociaż po sobie dziecko”. Nie zastanawiała się, czy swoimi słowami sprawia mi ból. Na szczęście nie cierpiała długo i odeszła w spokoju.

Kiedy byłaś jeszcze małym dzieckiem, pewnego dnia pokazałem ci jej zdjęcie. Ale to było tak dawno, że chyba już tego nie pamiętasz – bardziej stwierdził, niż zapytał.

Zaprzeczyłam. Przypominam sobie fotografię uśmiechniętej kobiety w jasnym słomkowym kapeluszu. Niosła przed sobą dużą paterę rumianych jabłek. Pamiętam też, że bardzo mi się ten kapelusz podobał i obiecałam sobie, że jak będę duża, też sobie taki kupię.

Po śmierci Malwiny twoja mama pocieszała mnie, wspierała duchowo. Przez to zbliżyliśmy się do siebie. Może to przez samotność? Bo nie tylko ja byłem sam, ale i ona, choć wciąż miała męża. Wkrótce zrozumieliśmy, że oboje związaliśmy się z egoistami, którzy nas przytłaczali. Twój ojciec, choć uważał się za mojego przyjaciela, nie zrobił nic, żeby wesprzeć mnie w trudnych chwilach. A twoją matkę zawsze traktował jak osobę niepełnosprawną.

Raz w mojej obecności krzyknął w złości: „W ogóle nie jesteś przydatna. Nawet nie możesz dać mi syna. Ale może zrobić to inna kobieta”. Adam bardzo chciał mieć dziedzica. Przy każdym spotkaniu mówił o chłopcu, którego kiedyś będzie miał i o tym, jak go wychowa. To była niemal jego obsesja. I nie miał pojęcia, że brak syna jest jego winą.

Wyobraź sobie, że Monika zrobiła to samo co ja

Kiedy w klinice stwierdzono, że jest zdrowa, skłamała mężowi. Teraz mi się do tego przyznała, a ja wyjawiłem jej swoje kłamstwo. Zrobiłem to w imię miłości i tego, by Malwina czuła się lepiej.

Ona – bo bała się męża i jego gniewu. Czy to nie ironia? Chcąc ochronić poczucie wartości naszych ukochanych, skazaliśmy się na poniżające traktowanie.

Wujek Wilk odetchnął głęboko. Emocje wciąż były silne, mimo że upłynęło tak wiele lat.

– Trochę to skomplikowane – powiedziałam z namysłem. Uśmiechnął się smutno. – Takie jest życie. Twoja matka cierpiała w małżeństwie. Ja byłem samotny. Mieliśmy ze sobą wiele wspólnego, no i… – zawahał się, jakby nie mógł znaleźć dostatecznie łagodnego sposobu, by mi to powiedzieć.

– … zostaliście kochankami – dokończyłam za niego.

Moje słowa były stwierdzeniem faktu

A jednak gdzieś głęboko w sobie poczułam gwałtownie narastający niepokój. Do czego prowadziło to wyznanie?

– Tak. Monika była przerażona, gdy zaszła w ciążę. Przecież miałem być „bezpieczny”! – zaśmiał się cicho. – Ja też sądziłem…

Właśnie wtedy wyznaliśmy sobie wzajemnie nasze oszustwo

Monika powiedziała mężowi, że jej dwuletnie leczenie bezpłodności przyniosło rezultat. Adam zaczął traktować ją jak księżniczkę i szalał z radości pewny, że za dziewięć miesięcy na świat przyjdzie upragniony syn.

– Ale to byłam ja – wyszeptałam.

Serce łomotało mi w piersi. Niemal czułam ból rozsadzającego skronie tętna. Patrzył na mnie niepewnie, z lękiem. Czekał na moją reakcję. Szukałam w sobie radości, buntu, zdziwienia, złości. Nic. Jakby czas zatrzymał mnie w stop- klatce, a wszystko dotyczyło nie mnie, ale kogoś zupełnie innego.

– Co było dalej? – spytałam cicho.

Twoja mama kazała mi przysiąc, że tajemnicę zabiorę do grobu. Pozostaliśmy sobie nadal bliscy, ale już się nie spotykaliśmy. Kiedy przyszłaś na świat, sielanka w waszym domu się skończyła. Pewnego dnia twój ojciec odwiedził mnie wieczorem. Był wstawiony. Uważał się za stuprocentowego mężczyznę, którego los połączył z byle kim.

Zaczął ubliżać Monice. Chciałem mu wykrzyczeć w twarz: „To ty nie możesz mieć dzieci, a nie Monika. To ty jesteś kaleką, a nie ona. To ty jesteś bezwartościowym, tępym głąbem”. Ale wiązała mnie przysięga - opowiadał.

Początkowo czułam się kompletnie rozbita. Słuchałam opowieści wujka… nie, mojego prawdziwego ojca (wciąż było to dla mnie emocjonalną abstrakcją) i czułam, jak cały mój świat przewraca się do góry nogami. Mówi się, że matka jest najważniejszą osobą w życiu dziecka. Dla mnie równie ważny był ojciec.

Ale jak wyfrunąć w świat, kiedy stale słyszysz nad uchem o swojej beznadziejności

Jak rozwinąć skrzydła, gdy co dnia wytykają ci beztalencie. Jak odważyć się na ryzyko, gdy od małego słyszysz, że nigdy z niczym nie umiesz sobie poradzić. Poczułam, że wszystkie kule, które wiązały mi nogi i nie pozwalały frunąć, zniknęły. Przytuliłam się do ojca, który kochał mnie przez całe życie w milczeniu i bezwarunkowo. Już się nie bałam, że mogę sobie nie poradzić, że będę gorsza i zajmę ostatnie miejsce w biegu do życiowej mety. Byłam wolna.

Czytaj także:
„Po rozwodzie wszystkie przyjaciółki się ode mnie odsunęły. Bały się, że... ukradnę im mężów"
„Od 20 lat mam kochanki w całej Europie. Myślałem, że Zosia nic nie wie. Miałem ją za głupią gęś”
„Kiedy tata trafił do domu opieki, mama znalazła sobie kochasia. Byłam na nią wściekła. Przecież to zdrada!"

Redakcja poleca

REKLAMA