Byłam przyzwyczajona do bogatego i luksusowego życia. Straciłam ojca, a z nim wszystko, co miało wartość. Musiałam wziąć sprawę w swoje ręce. Moje ciało zostało narzędziem pracy.
Opłacała mi się ta praca
Miałam w planach kolejny wypad do Emiratów Arabskich. Jakiś następny książę, dziesiąty czy piętnasty syn bajecznie bogatego szejka, wybrał mnie z katalogu modelek i bez wysiłku mogłam zgarnąć parę tysięcy euro.
Za to co zawsze. Leżenie nad basenem w pałacu, udawanie zauroczonej, zakochanej, zafascynowanej księciuniem i chodzenie z nim po jakichś balach.
W ostatniej chwili okazało się, że jednak nie jadę. Gina, organizatorka naszych wyjazdów, powiedziała, że książę w ostatniej chwili wymienił mnie na jakiś młodszy model, ale ja wiedziałam swoje. To koleżanki wykolegowały mnie z biznesu.
Szkoda. Forsa bardzo by mi się przydała, bo narobiłam sobie ostatnio trochę długów, a coraz rzadziej dostawałam zlecenia jako normalna modelka. Wiadomo, kariera w tej branży trwa tyle, co życie motyla. I przemija szybciej niż kariera wyczynowego sportowca.
Zresztą, prawdziwe pieniądze zarabiają najlepsze dziewczyny. Inne, takie jak ja, dorabiają, występując w reklamach, statystując w filmach, pozując fotografom i – przynajmniej niektóre – robiąc za luksusowe hostessy.
Tak naprawdę, żeby żyć na poziomie, wystarczyłaby tylko ta ostatnia fucha. Ale i tu konkurencja była duża, a ja trochę za dużo ostatnio wydawałam.
Pomyślałam, że skoro tym razem lukratywna eskapada na Półwysep Arabski nie doszła do skutku, to właściwie, czemu nie, pojadę pożegnać się z matką. Nie żebym wierzyła w jakieś tam życie po życiu czy inne bzdury, nie byłam też specjalnie sentymentalna, ale dobra, niech będzie. To tylko sto pięćdziesiąt kilometrów od W. Wsiadłam do swojego mini i pojechałam aż za Ł., do miasteczka, które kojarzyło mi się z największym rozczarowaniem mojego życia i pożegnaniem dziecięcych marzeń.
Czułam się jak księżniczka
Mocne słowa, co? Ale jak byście się czuli, gdybyście pierwszych trzynaście lat swojego życia spędzili w raju, a potem nagle spadli do piekła? Tak właśnie było ze mną. Urodziłam się w najpiękniejszym miejscu na świecie. Mój tata był współwłaścicielem banku, który wraz z paroma kumplami założył jeszcze w latach dziewięćdziesiątych. Zarabiał gigantyczne pieniądze. Zanim jeszcze przyszłam na świat, kupił kilka hektarów łąk niedaleko Ł., zbudował tam dom i posadził park. Tam się wychowywałam. Mama wtedy nie pracowała, miała do pomocy panią Leosię i kucharkę do gotowania.
Jako mała dziewczynka całe dnie spędzałam, bawiąc się na tym ogromnym terenie, słuchając ciekawych opowieści cioci Leosi lub objeżdżając nasze włości na Czesławie – kucyku, dla którego i paru innych koni, tatuś kazał zbudować stajnię.
Tata, jejku, jak ja go uwielbiałam. Dość rzadko bywał w domu, ale jak już przyjeżdżał swoim ogromnym czarnym mercedesem z kierowcą, spełniał każdą moją zachciankę. Był na każde moje zawołanie. Cudowny facet. Uwielbiałam jego wielkie dłonie, którymi mnie podrzucał, szerokie ramiona, których dosiadałam, jeżdżąc „na barana” szeroki uśmiech, którym kwitował wszystkie moje dziecięce smutki i złości. Byłam całym jego światem.
Czułam się jak księżniczka. A on był moim najprawdziwszym księciem. Prawdziwym księciem, nie takim jak ci frajerzy w białych dżalabijach i turbanach na głowie, z których doję od czasu do czasu pieniądze.
Jednak kiedy skończyłam trzynaście lat, czar prysł. Tatusia zastrzelili w Ł. jacyś bandyci.
Zostałyśmy z niczym
I zaraz do naszego domu przyjechała policja. Funkcjonariusze nie byli przyjemni. Twierdzili, że tatuś wysługiwał się jakiejś mafii, prał brudne pieniądze gangsterów, i wszystko to, co tak kocham – dom, park, łąki i stajnia z konikami – zostanie nam odebrane, bo zdaniem prokuratury był to majątek, który pochodził z przestępstw.
Sąd przychylił się do wniosku organów ścigania i nagle zostałyśmy z mamą zupełnie bez pieniędzy. Musiałyśmy się wyprowadzić do B., zamieszkać w zwykłym w bloku. Mnie już nie woził do prywatnej szkoły ochroniarz tatusia, lecz musiałam sama zasuwać do publicznego gimnazjum na piechotę.
Powiecie: dostała, na co zasłużyła. Może i tak, ale ja byłam tylko zwykłą nastolatką, która nie miała pojęcia o drugim życiu swojego ojca! Kochałam go, wręcz ubóstwiałam! I nagle straciłam nie tylko jego, ale wszystko, co mi się z nim kojarzyło. Zostały mi odebrane miejsca, w których byłam szczęśliwa, moje wspaniałe koniki, Leosia, z którą byłam tak mocno związana. A nawet… mama, która z uroczego anioła zamieniła się nagle w zapracowanego, sfrustrowanego, rozżalonego na świat i ludzi kocmołucha. Podjęła pracę w sklepie, przygasła, zbrzydła. Zrobiła się też strasznie religijna i moralizatorska.
„Córeczko, nie maluj się, włóż dłuższą sukienkę, wracaj do domu o dwudziestej”. A ja chciałam żyć! Tak jak kiedyś! Wymykałam się jej, uciekałam, szukałam towarzystwa ludzi z fantazją, gestem, którzy nie muszą się martwić o pieniądze. A ponieważ odziedziczyłam po mamie urodę, a po ojcu wzrost, trafiłam do modelingu. Ku zgrozie i oburzeniu rodzicielki.
Początki były obiecujące. Najpierw Warszawa, potem Mediolan, Barcelona, Nowy Jork. Szybkie tempo, duże wyzwania, brutalne rozpychanie się łokciami. Dlaczego nie przebiłam się do pierwszej ligi? Może byłam za młoda? Może nie miałam charyzmy? Może inne były ładniejsze? Ani się obejrzałam, jak peleton odjechał beze mnie. I wtedy pojawiła się propozycja pierwszego wyjazdu do Emiratów.
Wiedziałam, że nie mam już nic
Pojechałam na pogrzeb matki, bo nie miałam nic ciekawszego do roboty. Podobno zmarła na serce. Cóż, trochę za wcześnie, ale bywa. Spóźniłam się na mszę i poszłam od razu na cmentarz. Nad grobem stało najwyżej pięć osób. I wtedy, niespodziewanie, wszystko do mnie wróciło. Cały ten ból, żal i trwoga po śmierci ojca. Upokorzenie, kiedy wyprowadzałyśmy się z domu. Płacz za końmi, które zabierali obcy ludzie.
Tam, nad jej grobem, uświadomiłam sobie, że straciłam już absolutnie wszystko. Wraz z jej śmiercią została przecięta ostatnia nić łącząca mnie z dobrym, cudownym światem, w którym to byłam kochana i najważniejsza.
Nie musiałam się w nim przepychać z młodszymi ode mnie i bezczelniejszymi dziewuchami w kolejce do łóżka śniadego szejka.
Z rozpaczy aż zgięłam się wpół. Zanosząc się płaczem, wybiegłam z cmentarza, wsiadłam w samochód i pojechałam przed siebie. Nie zastanawiałam się, dokąd zmierzam. Zdziwiłam się, kiedy po zmroku uświadomiłam sobie, że parkuję na uliczce przebiegającej obok mojego domu z czasów dzieciństwa. Okolica bardzo się zmieniła. W miejscu parku wyrosło nowe osiedle. Ale dom i stojąca za nim stajnia pozostały te same. Na piętrze, w moim dawnym pokoju, paliło się światło!
Siedziałam zapatrzona w to rozświetlone okno do późnej nocy. Kiedy uliczka kompletnie opustoszała, wyszłam z auta i przekradłam się za ogrodzenie. Chyłkiem wbiegłam do stajni. W środku był jeden koń. Oczywiście żaden z tych, które zabrano nam przed kilkunastu laty, ale i tak wzruszyłam się na jego widok. Pogłaskałam po chrapach i przytuliłam do pyska.
Nagle rozbłysło światło.
– Co pani tu robi?! – krzyknął jakiś mężczyzna.
Nie miałam siły kłamać, powiedziałam prawdę, że kiedyś tutaj mieszkałam i zwabiło mnie światło w moim dawnym pokoju. Spodziewałam się, że mnie wyrzuci albo wezwie policję, ale on zaprowadził mnie do domu. Jego żona posadziła mnie przy stole i podała kolację.
– Odkąd dzieci wyjechały na studia, a potem znalazły pracę za granicą – opowiadała kobieta – mieszkamy tutaj sami. Do tego pokoju na piętrze, właściwie nigdy nie wchodzę. Tylko dzisiaj, wyjątkowo, musiałam coś stamtąd zabrać. I wychodząc, zapomniałam zgasić światło. Niezwykły zbieg okoliczności! – stwierdziła i zaproponowała mi nocleg w moim dawnym pokoju.
Wiedziałam, że powinnam odmówić, ale nie miałam siły. Zostałam.
Położyłam się w łóżku na górze i spałam jak suseł. Śniły mi się obrazy z dzieciństwa. A kiedy zbudziłam się rano – już wiedziałam. To, że zobaczyłam wczoraj tu światło, to nie żaden zbieg okoliczności. To był znak od mamy! Chciała mi przekazać, że choć zboczyłam z trasy, mogę jeszcze wrócić na właściwe tory i odbudować swoje życie. Postanowiłam, że znajdę normalną pracę. I założę rodzinę. Zrozumiałam, że jeszcze nie wszystko stracone!
Czytaj także:
„Trudno było nam uwierzyć, że dziadek zakończył ziemskie pielgrzymowanie. To, co stało się na pogrzebie, jest niepojęte”
„Mój wygląd był dla mnie przekleństwem. Los odmienił się, gdy uratowałem komuś życie”
„Mąż dorabiał nocami, bo potrzebowaliśmy kasy na leczenie córki. Gdy nie odebrał telefonu, wiedziałam, że coś się stało”