Czego się nie robi dla wielkiej sprawy, jaką jest ratowanie czyjegoś życia?! Ja na przykład złamałem swoje święte zasady...
Można powiedzieć, że jestem sobowtórem
Mam pewną „przypadłość”, która w życiu przysparza mi wiele zabawnych, ale i irytujących sytuacji. Mianowicie jestem szalenie podobny do aktora, który gra główną rolę w popularnym serialu medycznym. A przyjaciele twierdzą, że z wiekiem to podobieństwo jeszcze się pogłębia.
Ponieważ jest to serial, który w polskiej telewizji można oglądać od wielu lat, więc nie zliczę, ile razy byłem „rozpoznawany” na ulicy. Tytułowano mnie przy różnymi imionami, i na nic nie zdawały się moje zapewnienia, że nie jestem ani jednym, ani drugim. Moi rozmówcy nie tylko mi nie wierzyli. Oni się wręcz obrażali, że ich lekceważę!
– No, przecież widzę, że to pan! Ale skoro nie chce pan mi dać autografu dla żony, to nie! – słyszałem.
Panie były równie natarczywe, a zdarzało się, że jeśli nawet uwierzyły, iż mam na imię Janusz i jestem nauczycielem, a nie lekarzem, to machały ręką i mówiły podekscytowane:
– Nie szkodzi! Pan mi się podpisze! Bo pan taki podobny do pana Ż., że to jakby on sam się podpisał.
I były szalenie zdziwione, gdy podpisywałem się: G. Janusz G., tak właśnie się bowiem nazywam, a nie Jakub B. czy Artur Ż. I przez wiele lat nawet do głowy mi nie przyszło, aby się pod niego podszywać. Owszem, czasami byłoby to o niebo łatwiejsze niż tłumaczenie się, że nim nie jestem. Jedno maźnięcie długopisem i mój rozmówca byłby uszczęśliwiony, a ja nienarażony na obrazy czy nawet wyzwiska. Bo i takie za mną leciały. Co ja mówię, „za mną”. Za „panem Ż.”!
– Dałbyś ten autograf i po sprawie – dziwili się czasem znajomi. – To by było nawet zabawne.
– Jak dla kogo… – odpowiadałem.
Mnie to jakoś nie bawiło
Dla mnie bowiem podpisanie się nie swoim, tylko cudzym nazwiskiem, to zwyczajne przestępstwo, jak kradzież. Kto tego nie rozumie, pozostaje mu wzruszenie ramionami, a ja swoich zasad nie zmienię! Tak przynajmniej myślałem do ubiegłego tygodnia, kiedy dostałem telefon od koleżanki, która jest pielęgniarką.
– Janusz, mamy tutaj podbramkową sytuację i jesteś nam potrzebny!
Ja? Potrzebny? W pierwszej chwili sądziłem, że chodzi o oddanie krwi, bo mam dość nietypową grupę 0 Rh- . Ale kiedy dotarłem na miejsce, jej prośba zbiła mnie z nóg.
– Musisz zagrać B.!
– Zwariowałaś? – obruszyłem się.
– Nie – pokręciła przecząco głową. – Mamy tutaj sytuację bez wyjścia.
Może bym i odmówił, kiedy dopadła do mnie młoda dziewczyna. Jej ładną twarz zdobiły sińce i plaster idący przez całe czoło, a poza tym była zalana łzami.
– Błagam pana! Ja… wszystko powiem. Odwoziłam moją babcię do sanatorium i miałyśmy wypadek. Wyjechał mi chłopiec na rowerze, chciałam go ominąć i wpadłam w poślizg. Mnie się nic nie stało, tylko ta głowa, no i ręka… – dopiero teraz zobaczyłem, że rękę ma na temblaku. – Ale moja babcia… Ona ma siedemdziesiąt dwa lata i jest w złym stanie – dziewczynie załamał się głos. – Ona umrze, jeśli natychmiast nie będzie operowana, ale jest przytomna i się nie zgadza na tę operację. Nie wiem, co robić…
Popatrzyłem na nią współczująco.
– Dobrze, ale nie bardzo rozumiem, co ja mógłbym… – zacząłem.
– Janusz, chodzi o to, że ta starsza pani się upiera, że podda się operacji tylko pod jednym warunkiem. Że przeprowadzi ją doktor Jakub B. z Leśnej Góry! – wypaliła moja koleżanka.
Sytuacja była niemal komiczna
Wciągnąłem powietrze. Przecież to szaleństwo, absurd! Powinienem odmówić, mam swoje zasady! Ale z drugiej strony… „Chodzi o życie ludzkie!” – pomyślałem.
– Mam nadzieję, że nie będę musiał faktycznie jej operować – rzuciłem.
– No coś ty! Tylko się jej pokażesz, że jesteś na sali. Jak podpisze zgodę i dostanie znieczulenie, będziesz mógł sobie spokojnie pójść do domu – usłyszałem.
I tak na kwadrans zostałem doktorem. Dostałem biały fartuch i starając się ze wszystkich sił, aby mi się nie trzęsły ręce, podsunąłem starszej pani zgodę na operację.
– Jak pan tu dotarł, panie doktorze – tak szybko? – była szczęśliwa.
– Helikopterem, szanowna pani – odparłem z powagą.
Nie widziałem już nigdy więcej tej zagorzałej miłośniczki serialu „Na dobre i na złe”. Koleżanka powiedziałam mi tylko, że zadziwiająco szybko doszła do zdrowia pełna wiary w to, że skoro operował ją sam pan doktor B., to zrobił to perfekcyjnie i po zabiegu jest „jak nowa”!
Mam nadzieję, że pan Ż.mi to wybaczy, ale nie żałuję, że ten jeden raz złamałem swoje zasady i w pewnym szpitalu zagrałem jego rolę. Rola może nie oscarowa, ale jednak bardzo ważna.
Czytaj także:
„Mąż przyjaciółki okazał się damskim bokserem. Z pomocą przyszedł jej zakapior, bo przecież łobuz kocha najbardziej”
„Sąsiedzi przez własną głupotę odpuścili interes życia. We wsi zazdrościli mi pieniędzy i chcieli się na mnie odegrać”
„Obiecywał mi rozwód i złote góry. Po latach wyszło, że jest tchórzem i traktuje mnie jak łóżkową zabawkę”