Mamy lubią swoje dzieci… Kochają je, przytulają, głaszczą, dają buziaki… Moja mama robiła tak tylko wtedy, gdy miała dobry humor. Byłam mała i potrzebowałam czułości. Mama była dla mnie królewną z bajki – miała długie blond włosy, niebieskie oczy i czerwone usta. Nie przeszkadzało mi, że jest gruba. Lubiłam czuć jej miękki brzuch, ramiona, piersi… Na jej udach siedziało się jak na poduszce. Dopiero wiele lat później zaczęło mi to przeszkadzać.
– Nie żryj tyle – powiedział kiedyś tata. – Upasiesz się jak twoja matka! Nikt cię nie będzie chciał!
Mama utyła, będąc w ciąży ze mną. Wcześniej ważyła czterdzieści parę kilogramów. Kiedy się urodziłam, dociągała do setki. O rozstępy, wiszący podbródek, bolące kolana i sapiący oddech miała pretensje do mnie.
– Gdyby nie ty – mówiła – byłabym modelką. Mogłam prowadzić zupełnie inne życie, podróżować, zwiedzać, projektować piękne domy, mogłam wszystko! Ty mi to odebrałaś.
Byłam za mała, żeby sobie umieć radzić z odpowiedzialnością za krzywdę własnej matki, ale do dzisiaj pamiętam co czułam, słuchając pretensji. Chciałam, żeby mama mnie mocno zbiła. Kiedyś widziałam, jak sąsiadka tłucze swojego synka i wydawało mi się, że ja bym chyba nie wytrzymała uderzeń szerokiego paska, ale kiedy mama tak do mnie mówiła, myślałam, że lanie byłoby lepsze. Niestety, moja matka nie uznawała fizycznej przemocy. Chwaliła się, że ja nigdy nie dostałam nawet ścierką przez plecy!
Sekretem rodzinnym było, że mama pije… Nigdy się do tego nie przyznała. Gdyby ktoś ją nazwał alkoholiczką, czułaby się urażona, bo uważała, że alkoholik to ten, który zatacza się na ulicy i leży nieprzytomny pod sklepem. Według mamy alkoholik pił najtańsze wino albo nawet denaturat, śmierdział i robił pod siebie. Natomiast moja mama trzymała w barku drogą whisky, koniaki, brandy i najlepsze szampany. W jej łazience stały flakony kosztownych perfum, leżały mydła glicerynowe, lawendowe, różane i wszystkie z najlepszych firm! Mama była zawsze czysta, pachnąca i elegancka. Podobnie jak jej dom.
Właściwie nigdy nie trzeźwiała
Kiedy raz na kilka dni leżała w ciemnym pokoju z kompresem na głowie, mówiło się, że ma migrenę. Kolejne panie gospodynie, które u nas gotowały i dbały o dom, uśmiechały się wtedy kpiąco, a potem patrząc na mnie wzdychały: „Biedne dziecko!”. Mama piła co parę minut, od rana do nocy. Zawsze była na lekkim rauszu, właściwie nigdy do końca nie trzeźwiała…
Podobno alkoholicy nie mają apetytu. Moja mama odwrotnie, zawsze coś żuła, ruszała ustami, gryzła, cmokała. Wszędzie stały pudełka czekoladek, ciastka, owoce i różne przekąski. Czasami mama kazała wszystko pochować, żeby „nie kusiło”, ale i tak nie wytrzymywała i po pewnym czasie szła do kuchni. Prosto z garnków wyjadała – czasami niedogotowane, niedosmażone, niedopieczone, bo miała takie ataki wilczego głodu. Dzisiaj wiem, że to się nazywa bulimia.
Najgorzej było, kiedy mama wyciągała swoje panieńskie sukienki i bluzki. Rozkładała je na kanapie i kazała mi podziwiać, jaka była kiedyś szczupła.
– Może, gdybyś była chłopakiem, tobym tak nie zbrzydła? – zastanawiała się. – Dziewucha zabiera matce całą urodę. Przy synach się ładnieje!
Stałam przed nią przerażona i pełna wstydu. Mama przeze mnie płakała, denerwowała się, mówiła coraz głośniej i robiła się czerwona jak pomidor. Jedynym sposobem uratowania się przed nią było przestać słuchać, więc zasłaniałam uszy rękami, ale to ją wkurzało jeszcze bardziej.
Zaczynała rwać te stare sukienki, szarpać ubranie na sobie i biegać po pokoju, wykrzykując różne okropieństwa. Ja też płakałam, ale cicho. Bałam się pisnąć, a nawet głośniej oddychać. Wreszcie mama siadała na podłodze, zaczynała się kiwać w tył i przód oraz wyć cienkim, przenikliwym głosem. Potem drapała się do krwi po twarzy i tłustych ramionach…
Wtedy gosposia dzwoniła po tatę. Przyjeżdżał, wypuszczał mnie z pokoju mamy, zamykał za mną drzwi i zaczynali się kłócić. Musiałam wciskać głowę w dużą poduchę, żeby tego nie słyszeć, ale i tak dolatywało do mnie plask, plask, bo tata mamę lał po twarzy, kiedy tak szalała!
To też była tajemnica rodzinna, bo na zewnątrz uchodzili za ludzi kulturalnych, spokojnych, tworzących szczęśliwą, wzorową rodzinę. Mieszkaliśmy w ładnym domu z dużym ogrodem, sąsiedzi się do nas nie wtrącali, jeśli ktoś plotkował, to po cichu, bo tata był przedsiębiorcą i mógł dać pracę wielu ludziom. Naprawdę nie warto mu się było narażać!
Zaczęły pojawiać się kolejne gosposie
Mama schudła dopiero na rok przed swoją śmiercią… Po drugiej chemii wyglądała jak kościotrup. Nic nie mogła jeść, wszystko zwracała.
– Co ja bym dała za taką świeżutką bułkę z masłem i pomidorem – szeptała. – Albo za kawałek sernika! Albo za rosół z lanymi kluseczkami… Zrobisz mi coś takiego, córeńko?
Malutką łyżeczką karmiłam ją tym rosołem. Kluski były mięciutkie, żółte, drobne, dokładnie takie, jak lubiła.
– Chciałabym posiedzieć w ogrodzie – mówiła często. – Jak tam hortensje w tym roku? Ładnie kwitną?
Kiedy miał przyjść ojciec, prosiła, żeby jej poprawić chustkę, wygładzić prześcieradło, psiknąć wodą toaletową, żeby zabić szpitalny zapach. Chciała dla niego ładnie wyglądać. Mama dobrze wiedziała, że ojciec od dawna ma inną kobietę. To była nasza kolejna, rodzinna tajemnica…
To ja zobaczyłam, jak tata całuje naszą gosposię. Ściskali się, pojękiwali, sapali, aż zniknęli w jego gabinecie… Miałam chyba sześć lat, może trochę więcej. Chciałam zasłużyć na pochwałę mamy, chciałam, żeby była ze mnie zadowolona, więc natychmiast do niej pobiegłam i opowiedziałam, jak tata rozbierał gosposię, jak z niej ściągał bluzkę, i jak się śmiali. Mama słuchała spokojnie, zapytała tylko, czy to było pierwszy raz. Odpowiedziałam, że nie wiem i obiecałam, że od tej chwili będę tatę śledziła na każdym kroku. Powiedziała, że nie trzeba i kazała mi iść się bawić. Tamtego wieczoru sąsiedzi chyba po raz pierwszy słyszeli awanturę w naszym domu.
Wydaje mi się, że to od tamtej nocy rodzice spali w osobnych sypialniach. Nie rozeszli się, ale prawie ze sobą nie rozmawiali, a mama coraz częściej opuszczała żaluzje na cały dzień i leżała z kompresem na czole. Tamta gosposia odeszła, zaczęła pracować u nas nowa, potem jeszcze inna, młodsza i ładniejsza. Mama nie zajmowała się domem, gosposie czuły się u nas jak prawdziwe panie. Trzeba przyznać, że dbały o czystość i dobrze gotowały. Tata był wymagający, wszystkiego pilnował. Dla mnie były miłe. Pozwalały mi siedzieć w kuchni, nawet lekcje tam odrabiałam i oglądałam różne seriale na małym telewizorku.
Dopiero kiedy poszłam do gimnazjum przestałam się kolegować z gosposiami. Wolałam być sama. W zasadzie nawet samotna… Lubiłam się zamykać w gabinecie taty i szperać w szafach wypełnionych skoroszytami pełnymi dokumentów, rachunków i czarno-białych fotografii. Powoli poznawałam historię mojej rodziny z aktów urodzenia i zgonów, rozmaitych dokumentów, starych listów, zaproszeń na śluby i wesela.
Zastanawiałam się, dlaczego nie mogę znaleźć niczego, co dotyczy mamy i taty. Nigdzie nie było ich ślubnych fotografii, żadnych metryk ani niczego innego. To mnie zastanowiło.
Tamto pytanie skierowałam do taty
Dopiero po pewnym czasie natknęłam się na pudełko po butach szczelnie oklejone szeroką ciemną taśmą i podpisane inicjałami Z. L. Moi rodzice nazywali się Zenon i Lucyna, więc domyśliłam się, że ta paczka właśnie ich dotyczy. Nie od razu ją otworzyłam…
Dopiero kiedy mama zaczęła chorować, a tata rzadko bywał w domu rozcięłam tekturę i rozłożyłam na stole wszystko to, co tam było… Przede wszystkim zdjęcia. Wśród nich ślubne, ale nie takie portretowe, jakie wisiało w pokoju mamy, tylko ujmujące całe sylwetki, od czubka głowy aż do samych stóp. Nie było cienia wątpliwości – moja młodziutka mama, pod luźną suknią i długim welonem chowała duży, ciążowy brzuch!
W głowie mi zaszumiało… Jak to możliwe? Ja przecież urodziłam się prawie dwa lata po ich ślubie! A zatem w tym wypiętym maminym brzuchu musiało się kryć inne dziecko, chyba że rodzice sfałszowali moją metrykę? Ale po co mieliby to robić?
Okrucieństwem byłoby męczyć mamę pytaniami o przeszłość. Dochodziła do siebie po ciężkiej operacji, czekała na wyniki badań histopatologicznych, więc dałam jej spokój. Zadzwoniłam więc do taty i poprosiłam, żeby do mnie przyjechał, bo chcę z nim porozmawiać. Nigdy mi niczego nie odmawiał. Był dla mnie bardzo dobry, tylko daleki, skryty…
Mamę kochałam, chociaż potrafiła być naprawdę okropna. Moje uczucia do taty były bardziej skomplikowane; byłam zazdrosna o jego nowe życie, miałam żal, że się wyprowadził i pretensje, że nie umiał mamy poskromić w jej piciu i wariactwach. Uważałam tatę trochę za ofermę i tchórza!
Nie bawiłam się w dyplomację.
– Co to jest? – zapytałam, pokazując ich fotografię. – Tylko nie kłam. Wystarczająco długo mnie oszukiwaliście.
– Nie mam zamiaru kłamać – odpowiedział spokojnie. – I nikogo nie oszukiwałem. To nie twoja sprawa. Nie muszę ci się spowiadać.
– Musisz! Jestem dorosła, chcę wiedzieć, co się stało z moim bratem albo siostrą, bo przecież to nie ja jestem pod tą białą kiecką!
– Nie ty. To był chłopiec. Urodził się w domu, odbierała go położna. Żył dwa dni. Był chory. Nie miał szans.
– To twój syn?
– Nie.
– A czyj? Mama cię zdradziła?
Wtedy tata zdjął marynarkę, jakby mu się nagle zrobiło duszno. Podszedł do okna, uchylił lufcik i stał tak przez dłuższą chwilę. Wreszcie się odwrócił, usiadł przy stole i powiedział:
– Widzę, że nie odpuścisz. Ale może masz rację? Może dosyć tych tajemnic? Wszyscy jesteśmy od tego ledwo żywi. Najbardziej twoja mama.
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę
Tata otworzył barek, nalał sobie kieliszek wódki i podniósł go w górę.
– Za rodzinne sekrety! Nie bój się, nie będę pijany. Jeszcze jeden i szlus. To tylko twoja matka nie umiała się powstrzymać. Ja potrafię.
Zaczął od tego, że mama faktycznie była najpiękniejszą dziewczyną w całym powiatowym miasteczku, gdzie wówczas mieszkali. Naturalna blondynka z chabrowymi oczami i pełnymi ustami, jakby stworzonymi do całowania, rozkochiwała w sobie chłopaków. Chociaż większość z nich rozumiała, że nie mają szans z młodym studentem AGH, który przyjeżdżał do swoich rodziców i mącił w głowie ślicznej osiemnastolatce. Miał nadzieję, że przy nim odżyje…
To była połowa lat siedemdziesiątych. Edward Gierek podpisał właśnie umowę o polsko-niemieckim łączeniu rodzin, co otworzyło ukochanemu mojej mamy drogę do emigracji. Obiecywał, że wróci, ale tak się nie stało. Nawet rozpaczliwe listy, jakie do niego pisała, że jest w ciąży i nie wie, co robić, pozostawały bez odpowiedzi.
Tata uczył się wtedy fachu w warsztacie mojego dziadka. Córka szefa była dla niego niczym gwiazda na wysokim niebie – można było na nią patrzeć, ale bez dotykania! I nagle okazało się, że ta gwiazda jest w zasięgu jego ręki! Szef wezwał tatę i w kantorku przy butelce zaproponował układ. Jeśli się ożeni z ciężarną Lucyną, potem adoptuje dzieciaka, a wcześniej podpisze u notariusza zobowiązanie, że będzie dbał o rodzinę, dostanie połowę firmy teraz, a resztę po śmierci przyszłego teścia.
Nie mogłam uwierzyć, że ojciec zgodził się na coś takiego!
– Jak mogłeś – pytałam. – Ślub dla kasy?
– Nie tylko. Również dla niej. Była taka nieszczęśliwa, nie wychodziła z domu, bała się ludzi i plotek. Śmiali się, że taka księżniczka i nagle pacnęła w błocko. Było mi jej naprawdę żal. Chciałem sprawić, żeby odżyła.
– I co, udało się? – spytałam, chociaż doskonale znałam odpowiedź.
– Szła do ołtarza jak automat – westchnął ojciec. – Całą noc poślubną przesiedziałem na krześle pod jej drzwiami, bo nie chciała mnie wpuścić do sypialni. Do urodzenia dziecka spałem osobno, dopiero w tej żałobie twoja mama się do mnie przytuliła.
– Potem ja się urodziłam?
Tata długo milczał, po czym zaczął szukać papierosów i zapalił, choć prosiłam, żeby dał spokój.
– Nie tak od razu się urodziłaś – powiedział. – Najpierw twoja mama pojechała do Niemiec. Wróciła po dwóch miesiącach kompletnie załamana. O nic nie pytałem, bo po co? Wszystko było przecież jasne! Gdyby ten jej kochaś chciał z nią być, toby z nim została, prawda? Wróciła, bo ją wyrzucił. Dopiero potem ty przyszłaś na świat...
Od czubka głowy do pięt przeszył mnie zimny dreszcz!
Nie chciałam pieniędzy, chciałam go poznać
– Co ty chcesz mi powiedzieć? – spytałam. – Co to za aluzje?
– Chciałaś prawdy? Masz prawdę. A ona czasami boli.
– Ty nie jesteś moim ojcem?
– Jestem, tylko nie biologicznym. Ale ojcem jestem. Bardzo cię kocham, chociaż nie zawsze umiałem to okazać. Ucieszyłem się, kiedy cię zobaczyłem po raz pierwszy. Byłaś ślicznym dzieckiem, zdrowym, silnym. Dziękowałem Bogu, że pozwolił mi się tobą opiekować. Nie byłaś niczemu winna, a przede wszystkim nie byłaś winna temu, że twój ojciec nie kochał twojej mamy albo raczej kochał ją za mało. Zresztą, po tym jej wyjeździe i ja nie byłem aniołem. Mama przeszła przez prawdziwe piekło.
Wtedy nie chciałam wiedzieć nic więcej. Byłam w szoku, miałam pretensje do wszystkich, a największe do mamy, że była taka głupia, tak się nie szanowała, poleciała za chłopakiem jak ćma w ogień i nie myślała o konsekwencjach, że potem nie radziła sobie ze swoim cierpieniem i tęsknotą, i że ani przez chwilę nie myślała o mnie!
Koniecznie chciałam poznać swego prawdziwego ojca. Po paru dniach wręcz zażądałam jego adresu, zagroziłam, że jeśli mi go nie dadzą, będę szukała sama przez różne instytucje, gazety, radio, a nawet telewizję.
– Narobię wam wstydu, bo przecież wy wolicie tajemnice i kłamstwa. Będzie rozróba na pół Europy!
– Dziecko – usłyszałam. – To nie jest żaden sekret. Dostaniesz ten adres, możesz pisać i dzwonić, jeśli chcesz, ale tam na ciebie nikt nie czeka.
– Skąd wiesz? – oburzyłam się.
– Wiem. Twój biologiczny ojciec nigdy się nie chciał do ciebie przyznać, może ze strachu, bo on też się bogato ożenił i bał się skandalu. To bardzo zamożny człowiek, ma dużą rodzinę, która nie pozwoli, żeby ktokolwiek, oprócz legalnych dzieci miał prawo do majątku. Chcesz się narażać?
– Nie zależy mi na pieniądzach!
– Wiem, ale oni mogą tego nie wiedzieć! Twoje uczucia są czyste, jednak możesz się zderzyć ze złością, niechęcią, zawiścią… Boję się o ciebie.
– Jestem zahartowana – odparłam pewnie. – Nie pamiętasz, jaką gehennę przechodziłam przez mamę?
– Więc może już wystarczy?
– Zamierzam poznać swojego ojca – oświadczyłam jeszcze raz dobitnie.
– Chcę mu popatrzeć w oczy i zapytać, czemu nigdy nie przyjechał? I sprawdzić, czy jestem do niego podobna.
– Jesteś. Nawet bardzo…
– To mi nie przeszkadzaj. Napiszę do niego. Jestem pewna, że odpowie.
– Rób, co uważasz za słuszne – westchnął ojciec. – Tylko proszę cię, na razie nie mów nic mamie. Ona nadal ma żywą ranę w sercu. Jest chora, po co ją dodatkowo męczyć?
Odezwał się do mnie prawnik tej kobiety
Na początku czekałam na list z Niemiec z pewnością, że nadejdzie… Każdego dnia budziłam się z nadzieją, że to właśnie dzisiaj listonosz przyniesie mi zaproszenie do tamtej rodziny, albo że ojciec sam przyjedzie, powie „córeczko”, będziemy gadali o wszystkim, co mnie obchodzi, że się okaże ideałem, że wszystko mu wybaczę.
Ale dni mijały, a skrzynka przy drzwiach była pusta. Nikt nie dzwonił, nie próbował się ze mną kontaktować, nikt mnie nie szukał.
Po paru miesiącach straciłam nadzieję, że ktoś stamtąd się odezwie, jednak pewnego dnia zatelefonował do mnie prawnik z kancelarii adwokackiej i zaprosił na rozmowę. Występował w imieniu żony mojego biologicznego ojca. On sam nie był już bowiem zdolny do podejmowania żadnych kroków urzędowych. Miał zaawansowanego alzheimera i nie funkcjonował normalnie.
Żona mojego biologicznego ojca proponowała układ – sporą jednorazową sumę w zamian za zrzeczenie się wszelkich praw i zaprzestanie dochodzenia ojcostwa na drodze sądowej.
– Radziłbym się zgodzić – przekonywał adwokat. – Ewentualna sprawa będzie się ciągnęła latami. Nie ma pani żadnej gwarancji, że ją wygra. Istnieją testamenty, wydziedziczenia. Moja klientka wyraźnie prosiła, aby o tym panią uprzedzić. No i… po co to pani?
– Ja się chciałam tylko zobaczyć z moim ojcem. Nie zależy mi na jego pieniądzach.
– Więc tym bardziej namawiam do ugody! A z darowizny nie należy rezygnować, tym bardziej że pani biologiczny ojciec nie uczestniczył w żaden sposób w wydatkach związanych z pani wychowaniem i kształceniem… Mówiąc tylko między nami, słusznie się pani należy ta rekompensata.
Ładnie to nazwał – rekompensata! Za co? Za krzywdę mojej mamy i przybranego ojca? Za moją krzywdę? Za własny egoizm i brak serca?
Przyjęłam pieniądze. Sporą część poświęciłam na wycieczkę do Barcelony. Lekarze pozwolili mamie na podróż. Zawsze marzyła, żeby zobaczyć katedrę Sagrada Familia. Kiedyś chciała studiować architekturę… Nie powiedziałam jej o próbie spotkania z ojcem. Po co miała przeżywać ponowny koszmar odrzucenia? To była moja ostatnia rodzinna tajemnica. Przysięgłam sobie, że w moim życiu wszystko będzie jasne i proste…
Czytaj także:
„Dla mojej matki najważniejsi byli mężczyźni. Urodziła mnie, bo ojciec tego chciał, a ona nigdy mnie nie kochała”
„Teściowa całe życie ukrywała, że pragnie innego. Ojciec zmusił ją do wyjścia za teścia, którego nie kochała”
„Z premedytacją zniszczyłam moje 20-letnie małżeństwo i odeszłam do kochanka. Nie kochałam męża, marzyłam o ciele innego”