„Teściowa całe życie ukrywała, że pragnie innego. Ojciec zmusił ją do wyjścia za teścia, którego nie kochała”

Mąż porzucił mnie dla młodej kochanki fot. Adobe Stock, Daisy Daisy
„– Całe życie byłam przykładną żoną dla ojca moich dzieci, a Bóg świadkiem, że dużo mnie to kosztowało. Nigdy żali nie wywlekałam… Teraz co innego, dzieci odchowane, a ten, z którym je miałam, odszedł. Przysięgi małżeńskiej dotrzymałam”.
/ 14.03.2023 15:15
Mąż porzucił mnie dla młodej kochanki fot. Adobe Stock, Daisy Daisy

Wiążą się z nią najlepsze i najgorsze wspomnienia z mojego dzieciństwa. Brzmi zagadkowo, ale to w zasadzie proste: dzięki kuzynce przeżyłam najbardziej odlotowe przygody, a potem, również dzięki niej, dostałam za każdą z nich spektakularny łomot od starego. Gdyby nie fakt, że przyjeżdżała tylko na wakacje, pewnie nie skończyłabym szkoły – chociażby z tego powodu, że nie byłabym w stanie wysiedzieć w czasie lekcji na biednych czterech literach.

Nasze drogi rozeszły się gdzieś w połowie gimnazjum, w czasach licealnych prawie się nie widywałyśmy, tyle, co na spędach rodzinnych. Potem ja wyszłam za Arka, a ona wyjechała na Wyspy szukać szczęścia. Ze dwa lata temu, nie, chyba rok, bo wtedy akurat Blanka szła do komunii, ktoś z rodziny opowiadał, że Kaśka wróciła, kupiła mieszkanie w mieście i zakłada firmę.

Nawet myślałam, żeby ją odwiedzić

Ale się nie złożyło: gdy się ma dwójkę dzieciaków, po prostu brak czasu na spontan. Potem nadeszła zima, a zimą wiadomo: człowiek, jak nie musi, to się spod pieca nie rusza, zwłaszcza gdy mieszka na wsi i musi do tego pieca w kółko dokładać. Całkiem na amen o Kaśce zapomniałam… Jakiś tydzień temu akurat kończyłam lepić pierogi, gdy pies zaczął szczekać pod bramą. Aż się zdziwiłam, bo dawno już Zoltan taki nerwowy nie był.

Że ci się jeszcze, staruszku, chce – podrapałam go umączoną dłonią za uchem. – Kogóż tam takiego groźnego mamy?

– Poczta! – usłyszałam od furtki wesoły kobiecy głos.

Nie od razu ją poznałam, zresztą rodzonego męża bym nie zidentyfikowała, jakby takie paskudztwo na łeb włożył… Czapa kolorowa, z frędzelkami jakaś, dziwna. Coś mi dzwoniło, jej chyba też, bo podniosła do oczu kopertę i gapiła się w nią jak sroka w gnat.

– Bożenka, to ty? – zapytała.

Kaśka listonoszką!

– Więc to jest ten sławny biznes, który rozkręciłaś po powrocie z zagranicy? – odgryzłam się.

Padłyśmy sobie w objęcia i było jak kiedyś – znów nie mogłyśmy się nagadać… Obiecała, że wejdzie na kawę ale jak już objedzie wioskę. Zapytała o starego sąsiada, gdzie taki mieszka, bo ma polecony dla niego. Powiedziałam, że na końcu, pod lasem. I ostrzegłam, żeby, broń Boże, za furtkę się nie pchała, bo tam pies luzem puszczony i zawsze głodny.

– Trąb klaksonem do skutku – poradziłam. – Bo cię bydlę zeżre i nie będzie co zbierać.

Zjawiła się dopiero po godzinie. Jakby ją kto odmienił: milcząca, jakby nieobecna. Zmarzła może – pomyślałam i zakrzątnęłam się przy kawie. Teściowa zaraz przyniosła ciasto, pokręciła się na podsłuchu, ale w końcu zniknęła z horyzontu.

– Bożena, ten stary… – odezwała się wreszcie Kaśka. – Dziwny typ, nie?

– Mama mojego Arka mówi, że to ubecki gad – wzruszyłam ramionami, bo teściowa to sensatka. – Podobno całe lata był tu sołtysem i trzymał wszystkich krótko. Odkąd ja nastałam, prawie z chałupy nie wyłazi, syn z miasta mu zakupy przywozi w soboty. A co, czemu o niego pytasz?

Myślałam, że jej robił jakieś obleśne uwagi, na przykład na temat tej czapki, którą dopiero teraz raczyła zdjąć, ale nie doceniłam Kaśki, bo zasunęła taką bombę, że mało z fotela nie spadłam. Powiedziała, że trąbiła i trąbiła pod bramą, pies szalał, pomyślała więc, że nikogo nie ma i dla pewności zajrzała przez szparę w sztachetach. Zaniedbane podwórze, a w błocie, ze dwa metry od płotu, mały dziecięcy gumowiec. Różowy.

– Nasz Zoltan też ciągle coś wywleka – wzruszyłam ramionami.

Pewnie, ona też tak pomyślała, tyle że stary, który ledwo dokuśtykał do furtki, szybciutko kaloszek sprzątnął, zanim odebrał list.

– Zajrzałam jeszcze raz, gdy odchodził, bo chciałam mieć pewność, że mu się kulasy nie rozjechały po drodze – wyjaśniła Kaśka. – Patrzę, a buta nie ma… Dasz wiarę?

Nie widziałam w tym nic dziwnego

Ale Kaśka, rzecz jasna, już miała koncepcję: przypomniało jej się, że takie same gumowce miała na nogach w dniu zaginięcia dziewuszka, co ją ostatnio pokazywali w telewizji.

– Powinnam była zdjęcie zrobić! – podniecała się. – Przecież to dowód!

Trzydziecha na karku, a ta się nic nie zmieniła, dalej dopatruje się wszędzie sensacji – pomyślałam. – Tak jak wtedy, gdy sobie ubzdurała, że nasz sąsiad jest wampirem i namówiła mnie, żebyśmy rzucały w niego czosnkiem z żywopłotu… Od starego pasem potem dostałam. Mało to różowych dziecięcych gumowców na świecie? Ale Kaśce nie przemówisz, jak już złapała trop… Stwierdziła, że piątek jest, sobotę ma wolną, przyjechałaby i przeprowadziłybyśmy obserwację.

– Można się tam gdzieś zasadzić z lornetką w krzakach, żeby zostać samemu niewidocznym? – zapytała.

– Puknij się w głowę – poradziłam. – Te czasy minęły, jestem matką i nie zamierzam się bawić w Indian.

Tu chodzi o życie dziecka, a nie zabawę, idiotko – zgasiła mnie. – A jakby chodziło o twoją córkę?!

– Ja mam synów – burknęłam. – Zresztą nie ma mowy! Stary ledwo się na nogach trzyma, a ty robisz z niego kidnapera!

Już prawie wybiłam Kaśce z głowy ekscesy, gdy zza futryny wylazła teściowa. I powiada, że tak tego zostawić nie można, bo jakby się okazało, że stary łajdak dzieciątko ukrzywdził, to będziemy się na dnie piekła smażyć. A schować się można w ruinach spalonego domu, które naprzeciwko na górce są, podwórko starego powinno być stamtąd widoczne jak na dłoni – podpowiedziała. Szlag by trafił, niby ma swoją część domu, a głośniej odetchnąć nie można, żeby się nie wtrąciła! A niechże sobie idą razem, jak Sherlock z doktorem Watsonem, proszę bardzo, mogę na to konto jutro obiad dwudaniowy ugotować i nawet ciasto upiec.

Żadna siła mnie spod pieca nie wygoni w takie zimno!

– To ja chętnie pójdę – oświadczyła teściowa, jakby chodziło o wyjście na roraty. – A Bożenka, jak taka chętna, jedzenie uszykuje. Mnie się już znudziło przy kuchni stać.

Noż, kurde, a jak proponowałam sto razy, że ją zastąpię, to twierdziła, że uwielbia gotować! No i przez to, że się tak z teściową zakolegowały, nawet się nie dowiedziałam, co właściwie u Kaśki słychać i czemu listonoszką została! Swoją drogą, miałam matkę Arka za poważniejszą osobę. Pomyślałam, że jak mąż wróci z delegacji, nie omieszkam mu opowiedzieć, co się tu wyprawiało. Miałam nadzieję, że do następnego dnia Kaśka ochłonie, ale gdzie tam! Przyjechała zaraz z rana, z wypasioną lornetką, co jej podobno została po ekschłopaku, który był ornitologiem, i z aparatem fotograficznym – nie wiem czyim, bo nie zdążyłam zapytać, tak się szybko razem teściową zawinęły na akcję. Może i dobrze, bo jak chłopcy zobaczyli babcię w myśliwskim kapelusiku po dziadku, to myśleli, że to jakaś nowa zabawa… Wzięłam się za gotowanie. Kiedy robię w kuchni, lubię mieć włączone radio, żeby sobie grało cichutko w tle. Chodzi mi głównie o muzykę, wiadomości słucham raczej po łebkach, ale tym razem nadstawiłam ucha, kiedy spiker zaczął mówić o porwanym dziecku. Okazało się, że policja odnalazła dziewczynkę całą i zdrową gdzieś w drugiej części kraju. Ot, i po sprawie, westchnęłam z ulgą. Po jakichś trzech godzinach wróciła moja ekipa dochodzeniowa. Zziębnięta i głodna, ale bynajmniej nie w kiepskich nastrojach. Zrelacjonowałam im wiadomości o odnalezieniu dzieciaka, ale ani Kaśka, ani teściowa nie wydawały się tym specjalnie poruszone.

Wiedziałam, że stary by się do tego nie nadawał – teściowa machnęła lekceważąco ręką. – On tylko w gębie mocny… Co najwyżej kogoś zakapować po kryjomu mógłby! To Kaśka się naparła z tym porwaniem, ja tylko z ciekawości poszłam. Ale w sumie to dobrze...

Na jej twarzy błądził tajemniczy uśmiech. Spojrzałam pytająco na przyjaciółkę, ale ta wzruszyła tylko ramionami. Nalałam gorącej zupy i zaprosiłam do stołu. Teściowa, z jakimiś takimi maślanymi oczami jadła wolno i w milczeniu, uśmiechając się do swoich myśli, Kaśka za to żarła, jakby tydzień głodowała, po czym poprosiła o dokładkę. Wyraźnie coś się stało, a ja nie miałam pojęcia co. Zagroziłam więc, że nie dam już nic na stół, zanim nie usłyszę, cóż to się teściowej objawiło po drodze. Przyjaciółka spojrzała błagalnie na wspólniczkę, a ta otrząsnąwszy się z odrętwienia, zaczęła swoją opowieść:

Tyle lat razem mieszkamy, a ja nie znam kobiety

– Całe życie byłam przykładną żoną dla ojca moich dzieci, a Bóg świadkiem, że dużo mnie to kosztowało. Nigdy żali nie wywlekałam… Teraz co innego, dzieci odchowane, a ten, z którym je miałam, odszedł. Przysięgi małżeńskiej dotrzymałam.

Nadstawiłam ciekawie ucha, bo zanosiło się na historię, której nie znałam.

– Z Jurkiem – zaczęła – czyli synem starego, chodziłam do szkoły. Znaczy, on był o rok starszy, ale od podstawówki do końca średniej razem wędrowaliśmy na przystanek i wsiadaliśmy do jednego autobusu. Mnie się zaczął podobać chyba w piątej klasie podstawówki, ale musiałam czekać jeszcze pięć lat, żeby zobaczył we mnie kobietę. Chłopaki dużo później dorastają… No ale, jak już przejrzał na oczy, to się tak zakochał, że i pół dnia nie mógł beze mnie wytrzymać. W niedzielę w ogóle w swojej chałupie nie siedział, tylko u nas. Ojciec mój zięciem go zaczął tytułować i wydawało się, że naprawdę nim zostanie, ale stary  miał inne plany. Znalazł Jurkowi pannę z miasteczka, córkę komendanta policji, tfu, wtedy to się nazywała milicja. Myśmy wtedy wielką ucieczkę planowali, to znaczy ja i Jurek… Na Śląsk chcieliśmy jechać, bo tam pieniądz można było jakiś zarobić i na mieszkanie widoki były lepsze. Tam też chcieliśmy ślub wziąć. Strach trochę był, więc najpierw Jurek wyjechał, by robotę i kąt do mieszkania załatwić, ja miałam dołączyć później…

Stary się wściekł

— Wyniuchał jakimś cudem nasze plany i pierwsze, co zrobił, to do mojego ojca przybiegł. „Wiem – powiada – że bimber pędzicie, za co paragraf jest. Świadków znajdę i tak wam życie umilę, że się za sądy nie wypłacicie. Dziewczyna wasza syna mi zbałamuciła, a ja dla niego już pannę mam, więc albo siksa zerwie z Jurkiem, albo dzwonię po milicję i samogon ze stodoły wyciągniemy. Nawet jak go tam nie ma, to obiecuję, jak tu stoję, że się znajdzie”. List mi kazał do Jurka napisać, że niby już go nie kocham, że nigdy poważnie nie myślałam o wyjeździe i za innego się wydaję. Oj, przepłakałam wtedy całą noc, ale w końcu napisałam, co miałam zrobić, jak oba z tatkiem nade mną stali? Jego ojciec osobiście zawiózł pismo synowi, a potem wszystko potoczyło się zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażałam. Jurek po paru miesiącach wrócił, ale już mnie nie odwiedził, a pół roku później wziął ślub w miasteczku. Rok później i ja wyszłam za mąż i żyłam, jak Bóg przykazał – ot, spełniłam obowiązek, który przypadł mi w udziale. Zawsze chciałam się spotkać z Jurkiem, ale jak byłam mężatką, to nie wypadało, a później też nie było okazji…

Gdy Kaśka nakręciła tę historię ze starym, to pomyślałam, że to znak: dzisiaj jest sobota, a wiem, że Jurek odwiedza starego w ten dzień.

– Wyszłam na koncertową idiotkę – westchnęła Kaśka. – Jak tylko twoja teściowa zobaczyła samochód tego Jurka, to wylazła jakby nigdy nic z krzaków, włosy przygładziła, podeszła do gościa i ściemniła, że niby oprowadza kuzynkę z miasta, która ptaki przyjechała oglądać… Jakie ptaki w taką pogodę?! Chyba wróble pod stodołą! – westchnęła.

– To nic – uciszyła ją teściowa. – Dobrze wypadło! A ja się umówiłam na jutro do kawiarni, Jurek ma po mnie podjechać. Dacie wiarę? Ja w kawiarni!

Dawno nie widziałam tej kobiety takiej radosnej, ale nie byłabym sobą, gdybym nie dodała trochę kwasu do tej sielankowej atmosfery.

– To co? – spytałam. – Teraz rodzinę chce mama rozbić facetowi?

– Jurek już dawno jest po rozwodzie – oznajmiła lekkim tonem, a potem przewróciła oczami, że niby taka ze mnie cnotka przyzwoitka.

Jak rany, tyle lat mieszkamy pod jednym dachem, a nie znałam kobity! Może jeszcze za mąż się wyda… A co tam, niech ma na starość trochę radości z życia, byle męża nie chciała zameldować w naszej chałupie, bo wtedy się poważnie wnerwię. Swoją drogą, strasznie się cieszę, że Kaśka wróciła – już mi się ta wiejska nuda trochę się przejadła. 

Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”

Redakcja poleca

REKLAMA