„Ojciec mojej dziewczyny oskarżył mnie o przestępstwo, żeby nas rozdzielić. W sądzie wywalczyłem prawo do miłości”

Szczęśliwa para fot. iStock by GettyImages, Nastasic
„Rodzice Olgi chcieli stanąć na drodze naszej miłości, stawiając fałszywe oskarżenia. Przez nich niemal trafiłem do więzienia. Byliśmy jak Romeo i Julia, ale nasza historia ma szczęśliwe zakończenie”.
/ 01.11.2023 07:15
Szczęśliwa para fot. iStock by GettyImages, Nastasic

Byłem wówczas uczniem liceum plastycznego. Kochałem Olgę, a ona kochała mnie. I wszystko byłoby super, gdyby nie jej nadopiekuńczy rodzice.

Od początku mi nie ufali i patrzyli krzywo. Że za chudy. Że za wysoki. Że już pełnoletni, więc… za stary. Paranoja! Wspólnie z Olgą próbowałem im wyjaśniać czynem i postawą, że ja tylko tak „groźnie” wyglądam.

Tatuaż ze smokiem zafundowała mi chrzestna na osiemnaste urodziny. Długie pióra miałem, owszem, ale zawsze starannie umyte, wyczesane i związane w kucyk. Browara piłem, zgoda, ale nie na umór, i nie jarałem fajek ani innego badziewia, chociaż miałem ku temu z tysiąc okazji. W końcu ostrożnie, na bezpieczną odległość, przyjęli mnie do wiadomości, co nie znaczy, że zaakceptowali. Nie było tygodnia, żebym im czymś nie podpadł. Ale najgorsze miało dopiero nadejść…

Kombinowaliśmy, jak mogliśmy

Chcieliśmy się wybrać na show naszej ukochanej kapeli, która od paru miesięcy gościła na billboardach, z zapowiedzią jedynego w Polsce koncertu. Akurat w naszym mieście! Z góry wiedziałem, że rodzice Olgi nie zgodzą się na wspólny wypad. My z kolei nie wyobrażaliśmy sobie, że mogłoby nas tam zabraknąć.

Niestety, przewidywałem kosmiczne komplikacje. „A kiedy? A po co? A dlaczego akurat na taką hałaśliwą, agresywną muzykę? Tam z pewnością będzie alkohol i podejrzane towarzystwo”. I tak dalej. Dlatego ustaliliśmy z Olą, że nie powiemy im prawdy, tylko wciśniemy kit, że idziemy na urodzinową imprezę do koleżanki.

Plan wymagał dopuszczenia do tajemnicy osób trzecich: rzeczonej koleżanki oraz moich rodziców, którzy byli nam przychylni. Uruchomiliśmy Lidkę; jej starzy, tacy bardziej życiowi ludzie, też obiecali pomóc. Kasę na bilety zdobyliśmy sami, pracując dorywczo i udzielając korków. Dorzuciliśmy też nasze z trudem zaoszczędzone kieszonkowe.

W przeddzień imprezy spotkaliśmy się wieczorem u Oli, by omówić plan działania i dopiąć wszystko na ostatni guzik. Detale musiały pasować jak kawałki puzzli. Co kto ma gadać i do kogo w razie czego. Żadnej skuchy! Wiedziałem, że jak coś pójdzie nie tak, wywoła to lawinę konsekwencji i otrzemy się o dramat. Nie podejrzewałem tylko, że aż tak wielki, normalnie szekspirowski!

W domu Olgi była tylko jej matka, więc po rutynowym zaserwowaniu nam ciastek, paluszków i herbaty, zmyła się do swoich spraw, a my mogliśmy swobodnie przegadać, co i jak. Matka miewała przebłyski rozsądku. Dużo gorszy był jej stary, który mnie nie lubił i wcale się z tym nie krył. Nim wreszcie z łaski przystał na nasze chodzenie, przeprowadził ze mną męską rozmowę w cztery oczy, mówiąc wprost, że jeśli czymkolwiek mu podpadnę, to mnie zmasakruje – dosłownie i w przenośni. Nie przesadzał…

Kto nie był na takim koncercie, niech żałuje

Koncert był czadowy! Rewelacyjna muzyka i efektowna oprawa sceniczna. Superklimaty na widowni, która składała się z samych, podobnych nam nawiedzonych fanów. Więc oczywiście daliśmy się ponieść i zatonęliśmy w tańcu jak w morzu, nie myśląc o niczym. Mogliśmy odreagować wszystkie nasze lęki i sęki.

Kapela grzała na żywo jeszcze lepiej niż na sterylnych, doskonałych technicznie nagraniach studyjnych, co warte było każdych pieniędzy. Cóż to za boskie uczucie, kiedy rozpoznajesz po kolei gitarowe riffy ze swoich ukochanych przebojów! Byliśmy w ekstazie, pogrążeni w tłumie, ogłuszeni decybelami, wyluzowani, wokół nas inni wariaci, też w euforii, i wzajemnie się tym stanem energetyzowaliśmy. To wyzwalało w nas poczucie niesamowitej siły i wolności.

W pewnej chwili tłum falujących rytmicznie ludzi w pogo porwał ze sobą Olgę i poniósł, aż straciłem ją z oczu. Kto nigdy nie uczestniczył w podobnym szaleństwie, nie zdaje sobie sprawy z tego, jakie to niebezpieczne.

A Oleńka jest drobna i niska. Śliczna jak z obrazka, ale filigranowa. Rzuciłem się w tłum, by ją odzyskać, i trochę trwało, zanim wśród splecionych ciał przebiłem się do miejsca, gdzie „wariowała ta mała”. Była w totalnym transie, nawet nie zauważyła, że pogujący fani nas rozdzielili. Na oko wyglądało, że nic się jej nie stało. Ale na oko to niejeden w szpitalu umarł, niestety.

Nasi idole zaserwowali tylko jeden bis, bo taką zasadę mają od lat. Show zakończył się więc o „przyzwoitej” godzinie. Wracaliśmy szczęśliwi, choć zmachani jak psy. W autobusie trzęsło niemiłosiernie. Oczywiście dzwoniliśmy ze sto razy, tu i tam, by podtrzymać fikcję, a matka Olgi dziwiła się, że tak głośno słuchamy muzy u Lizy. Lizka dzielnie nam w tym oszustwie pomagała, podobnie jak jej wyrozumiali rodzice. To było nawet zabawne, tak kiwać starych Olgi. I na swój sposób satysfakcjonujące.

– Lizka, jesteś the best! – śmiała się do telefonu Olga. – Żałuj, że cię z nami nie było. Koncert epokowy! Te efekty, lasery, bajery. Totalny czad! No, wiem, słuchasz innej muzyki, ale zaczarowaliby cię tak jak nas, gwarantuję!

W tym momencie rzuciło nami na zakręcie. Nie mam pojęcia, jak wygląda szkolenie na kierowcę autobusów, ale ci faceci nie oszczędzają swoich pasażerów, oj nie. Wszyscy się bujają jak na łajbie podczas sztormu, i nie ma kursu bez obrażeń, jeśli się człowiek nie trzyma wszystkim, co możliwe, nawet palcami u stóp. Przytomnie złapałem Olkę w pasie, bo omal się nie wywróciła. Syknęła przy tym z bólu, odruchowo dotknęła swego boku i stwierdziła:

– Chyba mam siniaka.

Po wyjściu z autobusu dokonaliśmy oględzin.

W świetle latarni ujrzałem całą kolonię świeżych siniaków i okazały wiśniowy krwiak na żebrach. Cóż, pogowanie pod sceną to rodzaj tańca-obijańca, adrenalina nie pozwala na uniki, bo się po prostu nic nie czuje. Przytomność wraca po jakimś czasie, wraz z widocznymi obrażeniami. Człowiek się najpierw zatraca, wbija w rytm i odlatuje wraz z innymi. A lądowania i przebudzenia bywają bolesne jak cholera.

Olga właśnie się o tym przekonała, ale i tak uśmialiśmy się po pachy. Wciąż tkwiła w nas moc wcześniejszych doznań. Nie widzieliśmy w tym nic złego, do wesela się zagoi. Będzie taka mała przypominajka pokoncertowa.

– Ale wiesz, lepiej nie chwal się tymi stygmatami przed starymi, bo uznają, że odreagowałem na tobie swoje osobiste traumy jak na worku treningowym. Wiesz, oni tylko czekają, by mnie dopaść i zmiażdżyć.
Olga parsknęła śmiechem.

– Weź, nie świruj i nie rób z nich gorszych niż w rzeczywistości. Mój tata jest narwany, ale muchy by nie skrzywdził.

– No… skoro tak mówisz. Chyba ty najlepiej znasz swoich rodziców…

Nim otworzyła furtkę do ogrodu, przytuliłem ją i pocałowałem. Potem patrzyłem, jak odchodzi, nie przeczuwając, że to na dłużej będzie nasz ostatni kontakt.

Co oni wymyślili!?

Następnego dnia nie mogłem się do niej dodzwonić. Pojechałem pod szkołę, ale tam też jej nie było. Na fejsie i instagramie absolutna cisza. Na messengerze zielona kropka nie zapaliła się ani razu. Gubiłem się w domysłach. Zadzwoniłem, z duszą na ramieniu, na stacjonarny do jej starych. Cisza. Absolutna cisza.

Pojechałem pod jej dom, wciskałem guzik domofonu raz za razem. Widziałem, ktoś był w domu, ale nie reagował. Ponieważ zdarzało się wcześniej, że mnie tam ignorowano i pod nieobecność Olgi po prostu nie wpuszczano do środka jakbym był upierdliwym włóczęgą, dałem spokój.

Z początku nie panikowałem, ale gdy minął mi na niepewności cały dzień, zacząłem się martwić.

Zadzwoniłem do Lizy.

– Wiesz, co z Olgą?

– A ile razy próbowałeś dzwonić? Wiesz, my kobiety lubimy upartych facetów. Zdeterminowanych – zażartowała.

Mnie do śmiechu nie było.

– Może ty będziesz miała więcej szczęścia.

– A jeśli strzeliła focha?

– Niby z jakiego powodu? Poza tym nie jest z tych fochliwych.

Czekałem cierpliwie. Po kwadransie hipnotyzowania wzrokiem telefonu, Lizka oddzwoniła.

– Nie odpowiada. Ale dryndnęłam do jej matki, zapytałam, o co kaman, i… –  odetchnęła jakoś ciężko. – Co ty jej zrobiłeś?

– Komu? Oldze?

Ponoć ją pobiłeś, i to dotkliwie.

– Ja?! Porąbało cię?!

– Nie wiem… jej matka jest w szoku.

A kto by nie był? Też byłem zszokowany. Ale wziąłem się w garść i opowiedziałem kumpeli wszystko. Na spokojnie. Po kolei.
– Brzmi prawdopodobnie. Ale jej rodzice zrobili z ciebie ćpuna i sadystę.

– Olga to potwierdza?

– Nie mam pojęcia. Nie dopytywałam, stchórzyłam, bo jej matka miała wkurwa jak stąd do Ameryki, i raczej nie była skłonna ze mną negocjować. Olga cię kocha, nie nakablowałaby, nawet gdybyś naprawdę ją pobił.

– Chyba w to nie wierzysz – obruszyłem się.

– Pójdę do nich z moją mamą, jak wróci z roboty. Może się czegoś dowiem na miejscu. Inna gadka na lajwie, inna przez telefon, izi boj.

– Może ja też powinienem się tam zameldować, co myślisz?

– Wykluczone. Sorki, ale to najgorszy pomysł, na jaki mogłeś wpaść! Są na ciebie wściekli. Nie dopuszczą cię do głosu, a jej stary wybierze rękoczyny, nim pomyśli. Zabrali Oldze telefon, spuścili szlaban.

– Powiedz im, że mnie znasz.

– Spoko, stary, moja matula wie, jak z nimi rozmawiać, zaufaj.

Wówczas po raz pierwszy poczułem się jak pieprzony Romeo. Tylko jemu przynajmniej nikt nie zarzucał, że jest damskim bokserem czy pedofilem, choć Julia była czternastoletnią gówniarą. Nasze rodziny wprawdzie za słabo się znały, by pałać do siebie szekspirowską nienawiścią, lecz odcięto nam możliwość kontaktu.

Zrozpaczony, opowiedziałem o wszystkim swoim rodzicom. Wiedzieli o koncercie i choć tego nie pochwalali, także o całej mistyfikacji. I teraz żałowali, że tak się sprawy potoczyły.

– Od początku byłem przeciwny tym kombinacjom, ale się uparłeś – powiedział mój prostolinijny, uczciwy tata. – Kłamstwo ma krótkie nogi, synu. Zawsze.

Matka zadzwoniła do domu Olgi.

– Dobry wieczór, jestem mamą Emila, czy możemy porozmawiać?

Jej ugodowa propozycja spotkała się z agresywną reakcją, podniesionym głosem.

– Owszem, w sądzie! Bo zgłaszamy obdukcję córki na policję, z podaniem winnego.

– Proszę pani, syn nie pobił Olgi. Oboje byli na koncercie, wie pani, jak to jest…

Połączenie przerwano bez ochłapu wyjaśnienia. Nie dopuszczono żadnych argumentów na moją obronę, jakby naprawdę starzy Olgi tylko czekali na pretekst do rozdzielania nas. No i dostali idealną broń do rąk. Nie puszczą jej łatwo.

– W tym sęk, mamo, że ta kobieta nie wie, jak jest – prawie płakałem. – Niby skąd ma wiedzieć, skoro nie była na żadnym koncercie? A już na heavy metalowym to na bank!

Dla jej własnego dobra

Zaczęła się dla mnie ciężka era. W szkole nikt się do mnie nie odzywał. Poszła fama, że jestem niebezpieczny, że biję kobiety. Większość nauczycieli spoglądała badawczym wzrokiem, jakbym był osobliwym rodzajem karalucha przytwierdzonego szpilką w gablotce, pod szkłem. Rodzice wywieźli Olgę do babci, przerwali córce naukę, dla „jej własnego dobra”. A gdy natknąłem się na jej ojca w mieście, nawrzeszczał na mnie, kończąc stek wyzwisk stwierdzeniem, że mam szczęście.

– Zajmie się tobą sąd, gnojku, nie ja! Bo gdyby to ode mnie zależało, wylądowałbyś w szpitalu albo na cmentarzu!

Już pomijam fakt, że lżył mnie wobec innych, groził śmiercią i kalectwem, co też chyba podpadło pod jakiś paragraf. Niestety, nikt nie dopuszczał do siebie myśli, że powszechnie szanowani, rozsądni ludzie mogą mieć urojenia. I że nic do nich nie dociera.

Przyszło wezwanie na policję.

Zachodziło podejrzenie o popełnienie przestępstwa, określonego w kodeksie karnym. Zachodziło… Ale przyklepali mnie, przykładnie wdeptali w ziemię, poskakali jak po trupie. Starzy Olgi pogrążali mnie na amen. Zacząłem się bać. Już nie tylko o to, że stracę dziewczynę, ale także o to, że naprawdę trafię do paki.

Musiałem przeżyć przesłuchanie na posterunku. Upokarzające procedury jak objechanie po ustach wacikiem, by zbadać mnie na „okoliczność zażywania zabronionych substancji”. Idiotyczne stwierdzenie. Z pokoju obok przyszły dwie baby, żeby sobie obejrzeć, jak wygląda „artycha z plastyka”, który bije dziewczynki.

Pytali, czy uprawiamy seks. Odbyło się to wszystko w sposób urągający godności. Toteż czułem się parszywie. Zaszczuty. Nikt tam, absolutnie nikt, nie stanął w mojej obronie, nie zająknął się bodaj słowem, że może jestem niesłusznie posądzany. Nie dano mi najmniejszej szansy na wytłumaczenie. Nie rozumiałem, co się dzieje.

Myślałem, że takie rzeczy tylko w filmach. A tymczasem mogły się zdarzyć każdemu, w każdej chwili. Wystarczyło podpaść komu nie trzeba i mieć wizerunek niegrzecznego chłopca. W domu widziałem ból mojej mamy i wstyd ojca. Może też we mnie zwątpili?

Już się nie bałem, byłem przerażony!

Potem była rozprawa w sądzie, gdzie odczytano protokół z obdukcji i pokazano zdjęcia obrażeń. Moja mama jest lekarzem i sugerowała w swoim oświadczeniu, że moja dziewczyna może mieć częsty u nastolatek niedobór witaminy C, który skutkuje takim łatwym nabijaniem siniaków, bo ma nieszczelne naczynia krwionośne. Porywczy ojciec Olgi wyskandował, że to bezczelne pomówienia o złą opiekę nad córką, które dotykają ich osobiście, i na tym się skończyło.

Ja wszystkiemu zaprzeczyłem, nie mając na swoją obronę żadnych dowodów, prócz znalezionego przez adwokata filmu z koncertu, który ktoś z fanów wrzucił na YouTube. Widać było na nim szalejący tłum, a przez ułamek sekundy Olgę, jak niesiona przez pogujących zderza się i poniewiera, wraz z innymi. Niestety, rodzice mojej byłej już, jak wtedy myślałem, dziewczyny nie potwierdzili jej tożsamości.

Powiedzieli, że to jakaś inna osoba, nawet niespecjalnie podobna, ich zdaniem. Próbowałem przekonać sędziego, że mnóstwo ludzi nas znało, widywało razem i nikt nigdy nie zaobserwował, bym się do Olgi źle odnosił. Niestety, rodzice naszych – co za pech – niepełnoletnich kolegów i koleżanek nie wyrazili zgody na ich świadczenie za mną w sądzie. Z góry uznali moją winę, a mój czyn za odrażający.

Nie wiem, czemu musiałem udowadniać swoją niewinność. Czy nie powinno być odwrotnie? Ale w tej dziwnej sprawie na opak wszystko było możliwe. Nawet to, że naprawdę pójdę siedzieć za coś, czego nie zrobiłem. Dlaczego? Bo rodzice Olgi mnie nie lubili i uważali, że mogłem ją pobić. Bo chyba nie robili tego celowo, choć wiedzieli, że to nie moja wina… A może? Panika złapała mnie za gardło, gdy uświadomiłem sobie, co mnie może czekać w więzieniu. Przypomniały mi się wszystkie straszne opowieści i spociłem się jak mysz. Serce zablokowało krtań. Zacząłem ciężko dyszeć. Chyba dostałem napadu paniki.

Nagle drzwi się otworzyły i weszła zapłakana Olga

Zeznawali też w mojej sprawie nieliczni nauczyciele, chwaląc za osiągnięcia w nauce, za poszczególne projekty. Nie czułem z tego tytułu żadnej pociechy, choć teraz, z perspektywy czasu, zdaję sobie sprawę, jakie to musiało być wtedy trudne, by pójść pod prąd. I że tym gestem okazali cywilną odwagę, a mnie wiele serca.

Ale nawet to mogłoby nic nie dać, gdyby sędzia się uparł widzieć moją winę. Z odsieczą przybył ktoś, kogo zupełnie się nie spodziewałem. Znienacka otworzyły się drzwi i na salę wtargnęła Olga, w towarzystwie swojej babci staruszki, krzycząc, że chce zeznawać jako świadek.

Zaczęto nas wszystkich pouczać o procedurach, o uprzednim złożeniu wniosku w kancelarii, bla, bla, bla. Oldze nikt nie mógł już zamknąć ust. Powiedziała, a raczej wywrzeszczała, jak było naprawdę. Wspomniała koncert, płacząc przy tym i co rusz spoglądając błagalnym wzrokiem w moim kierunku. Wreszcie zabrała głos babcia Oli. I tym razem nikt nie ośmielał się jej przerywać.

Zwróciła się nie do sędziego, mimo pouczenia, lecz do rodziców Olgi.

– Bywają rozmaite zbrodnie na tym świecie, ale najgorszą z nich jest zabić miłość. Nie ja to powiedziałam, ale dość długo żyję na tym świecie, by wiedzieć, że to prawda. Tych dwoje młodych spotkało się i pokochało, a potem poszli razem na koncert. I to ich cała wina. Zasługują za to na karę? Niech sąd zadecyduje. Nim jednak to uczyni, proszę, popatrzcie na te dzieci, zajrzyjcie w ich smutne oczy, zajrzyjcie w głąb ich serc. Co tam widzicie? Bo ja miłość. Pytanie, czy także do was, tyranów bez litości? To wasze dzieci, ale są już dość dorosłe, by umieć odróżniać dobro od zła i prawdę od kłamstwa. Czy nauczyli się tego od was? Od kogoś w tej sali?

Zaległa głucha cisza. Nawet Olga się uspokoiła i przestała płakać. Po chwili sędzia poprosił wszystkich o opuszczenie sali, by przygotować werdykt.

Zostałem uniewinniony.

W pierwszym odruchu padliśmy sobie z Olgą w ramiona. Już nikt i nic nie mogło nas powstrzymać. A potem podziękowaliśmy babci, mówiąc, że minęła się z powołaniem, bo byłaby doskonałą adwokatką.

– No to w ramach wynagrodzenia kupcie mi czekoladki z adwokatem. Całą bombonierkę! Bardzo je lubię – zaśmiała się, ocierając ukradkiem łzy, bo śmiałe wystąpienie kosztowało ją jednak sporo nerwów.

Pięć lat później poślubiłem moją dziewczynę i planujemy mieć trójkę fajnych, bystrych dzieciaków, którym na pewno nigdy nie będziemy blokować drogi do szczęścia. Z kimś, kogo sami wybiorą.

Babcia Olgi już nie żyje. Mama Olgi przyszła na ślub. Jej ojciec nie. I nie przeprosił mnie do dziś, ale już na to nie czekam.

Czytaj także:
„Mój przyszły zięć może zniszczyć życie mojej córce. Marysia musi odejść od tego nieodpowiedzialnego dzieciaka”
„Mój jurny mąż ma 7 dzieci z 3 żonami. Szybko zaczął swoją przygodę z rozmnażaniem, a ja muszę teraz ogarnąć ten patchwork”
„Na rozprawę rozwodową odstawiłam się tak, że mąż mnie nie poznał. Aż mu oko zbielało. Pewnie żałuje, że odszedł do kochanki”

Redakcja poleca

REKLAMA