„Ojciec Marcina zemdlał na mój widok, bo okazało się, że jestem córką jego ukochanej. Przyszły teść jest teraz moim ojczymem”

kobieta fot. Adobe Stock, Hero Images
– Chciałbym cię przytulić, Olgo – powiedział serdecznie. – Wyglądasz całkiem jak twoja mama. Miłość moja największa i ból mój największy – głos mu zadrżał.
/ 29.08.2023 11:17
kobieta fot. Adobe Stock, Hero Images

Skąd tak dobrze znasz rosyjski? – Marcin patrzył na mnie z nieukrywanym zainteresowaniem.
– Właśnie miałam cię  zapytać o to samo – odpowiedziałam ze śmiechem.
Szliśmy ulicą Bracką w Krakowie, w którym studiowałam od kilku miesięcy. Marcin był moim kolegą z roku. Lubiliśmy spędzać ze sobą czas, więc tego dnia postanowiliśmy zajrzeć po zajęciach na Rynek, żeby zobaczyć, jak posuwa się remont Sukiennic.

Studiowaliśmy historię sztuki, oboje mieliśmy hopla na punkcie zabytków. Potrafiliśmy godzinami włóczyć się po Krakowie i oglądać dziesiątki razy ten sam szczegół jakiejś fasady czy bramy.
Gdy tego dnia maszerowaliśmy w stronę Sukiennic, zaczepiła nas grupka turystów. Po rosyjsku spytali, jak dojść do Muzeum Czartoryskich. Jak na komendę jednocześnie otworzyliśmy buzie i zaczęliśmy im tłumaczyć drogę. A po chwili tak samo nagle urwaliśmy, patrząc na siebie ze zdziwieniem. Nie wiedzieliśmy wcześniej, że oboje tak dobrze znamy ten język!

Pierwszy otrząsnął się Marcin. Powiedział turystom, jak dojść do muzeum. Dodał jednak, że jeżeli chcą obejrzeć słynną „Damę z łasiczką” Leonarda da Vinci, to się nie uda. Obraz pojechał na tournée w świat i prędko do Krakowa nie wróci. Turyści nie kryli rozczarowania. Wtedy Marcin podsunął im, żeby zajrzeli do znajdującego się nieopodal domu Jana Matejki, w którym można na własne oczy przekonać się, jak los bywa przewrotny.
W jednej z gablot widnieje świadectwo gimnazjalne mistrza, na którym są niemal same dwóje!
– W końcu wyrzucili go z tego gimnazjum – powiedział turystom, a oni, już uśmiechnięci, popędzili zwiedzać dalej.
Potem spytał mnie o znajomość języka.
– Moja mama jest Rosjanką – uśmiechnęłam się.
Marcin stanął jak wryty.
– Ale numer! – wykrzyknął zdumiony. – Mój tato jest Rosjaninem!
– To już wiesz, czemu się lubimy od pierwszego wejrzenia – zażartowałam.

Rzeczywiście tak było

Na pierwsze zajęcia, wstyd przyznać, wpadliśmy oboje spóźnieni, usiedliśmy więc razem w pierwszej lepszej wolnej ławce i tak już zostało. Świetnie się dogadywaliśmy, spędzaliśmy ze sobą coraz więcej czasu. Zauważyłam, że Marcin powoli staje się dla mnie kimś więcej niż tylko kolegą. Ja też nie byłam mu obojętna, czułam to. Jednak chyba oboje należeliśmy do kategorii nieco staroświeckich młodych ludzi i czuliśmy, że na ważne deklaracje jest jeszcze zdecydowanie za wcześnie.
– Skoro oboje mamy polsko-rosyjskie korzenie, trzeba to uczcić. Zapraszam cię na pyszne ciacho – zakomenderował Marcin, skręcając do cukierni. – Opowiesz mi o swojej mamie? – spytał po chwili, pałaszując ptysia, z którego pachnący białożółty krem aż się wylewał.

Moja mama... Pewnie, że mu opowiem, tylko jak ubrać w słowa tak potężną miłość, przyjaźń, szacunek – to wszystko, co czułam do mojej mamy? Do mojej Wiery – jak ją często nazywałam. Ale dobra, spróbuję.
– Wiera jest mądra, piękna, bardzo ją kocham i jest dla mnie największym autorytetem – powiedziałam do Marcina.
I trochę posmutniałam. Bo tęskniłam za mamą ogromnie. Wprawdzie wiedziałam, że już wkrótce będę ją znów miała „na przytulenie”, nie tylko na telefon, ale i tak było mi przykro, że dzieli nas kilkaset kilometrów.

To Wiera kilka miesięcy temu głośno powiedziała to, o czym ja może i w duchu marzyłam, ale czego nie planowałam, bo nie wyobrażałam sobie rozłąki.
Jadłyśmy właśnie obiad w naszym niewielkim mieszkanku w Olsztynie.
– Córeczko – oznajmiła mi Wiera z tym jej cudnym wschodnim zaśpiewem, który mimo tylu lat spędzonych w Polsce wciąż nie zniknął.  – Obie wiemy, że zakochałaś się w Krakowie na pierwszej wycieczce, czyli kiedy miałaś siedem lat. I że marzysz o studiach w Krakowie, ale się na to nie zdecydujesz, bo tak samo jak ja nie chcesz, żebyśmy mieszkały daleko od siebie. Znalazłam więc rozwiązanie.

Dalej mama powiedziała mi, że w Olsztynie niewiele ją trzyma. Rodziny tu nie mamy, a pracę księgowej znajdzie w każdym mieście.
– Jeśli więc nie masz nic przeciwko, to ja, twoja matka, nakazuję ci złożyć papiery na studia w Krakowie. A mnie daj trochę czasu. Spróbuję sprzedać nasze mieszkanie i kupić coś pod Krakowem, będzie taniej. I od przyszłego roku będziemy blisko siebie. Oczywiście nie musimy mieszkać pod jednym dachem, chcesz, to zostaniesz  w akademiku, ale wpadaj czasem do starej matki. I tak już dawno chciałam coś zmienić, w końcu mnie też się coś od życia należy...

Moja kochana mama!

Nie zdążyła dokończyć swego przemówienia, bo rzuciłam się jej na szyję i omal nie udusiłam z radości.  Zawsze taka była. Odkąd pamiętam, szanowała mnie i traktowała najpoważniej na świecie. Pewnie dlatego nigdy nawet nie przyszło mi do głowy, żeby spróbować ją oszukać czy zawieść. A przy tym dawała mi wolność wyboru i niczego nie narzucała. Wychowała mnie na dziewczynę rozsądną, świadomą swojej wartości, może trochę staroświecko uczciwą. Jednak było mi z tym dobrze. Wiedziałam, że w razie wątpliwości mam się do kogo odwołać. Mam na świecie bezpieczny port. Skałę, na której zawsze mogę się oprzeć.
Teraz ze wzruszeniem opowiadałam o tym Marcinowi. Tak za nią tęskniłam! Marcin przejęty pogładził mnie po dłoni.
– A twój tato? – zapytał.
– Wiera wychowywała mnie sama. Od mojego urodzenia. To smutna historia – odparłam, nie chcąc ciągnąć tematu.
Marcin jednak patrzył na mnie z takim przejęciem, że po chwili się poddałam.
– No dobrze, opowiem.
Wiera przyjechała do Polski w latach 80. Do pracy do Legnicy, gdzie stacjonowali radzieccy żołnierze. W jej rodzinnej wsi była bieda, a w Legnicy pracował zaprzyjaźniony z rodzicami Wiery oficer. Załatwił jej pracę w wojskowej stołówce, czyli zakusocznej.

Tam poznała Olega. Młodego ciemnookiego oficera. Miłość, która między nimi wybuchła, mogłaby skały niszczyć. Nie widzieli poza sobą świata. Ale świat widział ich. Ktoś nieżyczliwy doniósł przełożonym Olega, że Wiera jest wtyczką polskich władz. To była oczywiście bzdura, ale nie miało to znaczenia: komiendanty już wiedzieli, co robić.

Niemal z dnia na dzień odwołali Olega ze służby w Polsce. Nie zdążył się nawet z Wierą pożegnać. Zdążył tylko napisać list i przekazać go jej przez zaprzyjaźnionego kierowcę. Napisał między innymi, że zawsze będzie ją kochał.

Wierze załamał się świat. Chciała natychmiast wracać za Olegiem do kraju, ale i o tym pomyślano. Zanim Wiera spakowała walizkę, do ogrodzonego murem radzieckiego miasteczka w Legnicy dotarła straszna wiadomość: wracając do ojczyzny, Oleg zginął w wypadku samochodowym.

Wiera podnosiła się po stracie ukochanego latami. W jej sercu już nigdy nie było miejsca na miłość do mężczyzny. Ale zapragnęła mieć dziecko. Pamiętam, jak pewnego dnia szczerze mi wyznała, że kilka lat po śmierci Olega umówiła się z pewnym mężczyzną, Polakiem. Zrobiła to tylko dlatego, że wiedziała, iż po spędzonej z nim nocy ma szansę zajść w ciążę.

Tak się stało. Z tym mężczyzną nigdy więcej się nie spotkała.
Gdy lekarz potwierdził przypuszczenia o ciąży, Wiera opuściła Legnicę. Mimo wciąż przeżywanej rozpaczy w jej sercu pojawiła się radość.

Będzie miała kogoś, kto sprawi, że zacznie nowe życie

Wyjechała do Olsztyna. Znajomy oficer, ten sam, który ściągnął ją do Polski, pomógł załatwić jej nową pracę, mieszkanie i pozwolenie na pobyt. I mimo odległości między Legnicą a Olsztynem, w tajemnicy przed wszystkimi  nadal utrzymywał z nią kontakt. Odwiedzał, pomagał. Prawdę, która nie dawała mu spokoju, a która mogła zaszkodzić i Wierze, i dziecku, wyjawił jej dopiero, gdy szczęśliwie urodziłam się ja. Dostałam na imię Olga.

– Wiero – zaczął niepewnie któregoś wieczoru, kiedy ja smacznie spałam, o ona posadziła go nad szklanką mocnej herbaty. – Teraz, kiedy Olga przyszła na świat i masz kogo kochać, muszę ci o czymś powiedzieć. Inaczej nie zaznam spokoju. Wiero, Oleg żyje... Sam się o tym niedawno dowiedziałem. Skłamali ci o wypadku, żebyś go nie szukała.
Niestety, ten oficer nie wiedział, co się stało z Olegiem. Opuścił wojsko – podobno zdezerterował – i słuch po nim zaginął.
– Może się kiedyś odnajdziecie – pocieszył mamę na zakończenie znajomy. – Życzę ci tego z całego serca.

Mama mówiła mi, że w tamtym momencie jej serce zaczęło bić jak oszalałe. Chciała jechać natychmiast, szukać ukochanego. Ale dokąd? Jak?
– To były inne czasy niż teraz. Bez Internetu, Naszej-Klasy, mało kto miał telefon,o komórkach nikt nie słyszał. Wiera próbowała szukać Olega przez Polski Czerwony Krzyż i prywatnie, ale nigdy go nie odnalazła – zakończyłam opowieść.
Marcin patrzył na mnie zasłuchany.
– To straszne – wyszeptał.
– Wiem – westchnęłam. – Ja już się oswoiłam z tą historię, a jednak za każdym razem, kiedy pomyślę, co Wiera i ten Oleg musieli przeżyć, jest mi ich strasznie żal. Ale powiedz lepiej coś o swojej rodzinie – uśmiechnęłam się do niego ciepło.

Upłynęła chwila, nim zaczął opowiadać

– Mój tato, jak już wiesz, jest Rosjaninem. Ma na imię Aleksander – powiedział. – Zostaliśmy sami, bo moja mama zmarła, kiedy byłem mały. Tato nigdy potem się nie ożenił. Niewiele wiem o jego przeszłości. Jest świetnym facetem, mamy bardzo dobry kontakt, ale kiedy go pytam, co, gdzie i kiedy robił, milczy jak zaklęty. Obiecał, że wszystko opisze w testamencie, który otworzę po jego śmierci. Takimi czarnymi żarcikami raczy mnie mój tatko – pokręcił głową Marcin.

Snując nasze opowieści przy kawiarnianym stoliku, nawet nie zauważyliśmy, jak zrobiło się późno. A następnego dnia czekało nas ważne kolokwium. Byliśmy pilnymi studentami, trzeba było powtórzyć materiał. Każde z nas ruszyło więc do swoich zajęć.

Potem czas zaczął płynąć jak szalony. Mama dopinała nasze sprawy w Olsztynie, bo po wakacjach miałyśmy do Krakowa przyjechać już razem. A ja próbowałam się uczyć, ponieważ wielkimi krokami zbliżała się sesja letnia.
– Może przyszłabyś do mnie i pouczylibyśmy się wspólnie? – zaproponował Marcin
w któryś piątek.
Wiedział, że nie jadę na weekend do domu, bo chcę maksimum czasu poświęcić nauce.
– Moglibyśmy posiedzieć dłużej – ciągnął. – Już rozmawiałem z tatą, przenocowałabyś u nas w gościnnym pokoju. A od rana znów siedlibyśmy do książek.
Jego pomysł wydał mi się świetny. W akademiku w weekendy trudno o ciszę i spokój,
a poza tym lubiłam się uczyć razem z Marcinem. Lepiej mi wtedy wszystko do głowy wchodziło. W jego domu byłam już kilka razy, ale taty Marcina nie miałam okazji dotąd poznać. Często podróżował służbowo. Więcej nie było go w domu, niż był.
Po piątkowych zajęciach pojechaliśmy więc do mojego akademika po kilka drobiazgów
i książek, a stamtąd do domu Marcina.

Drzwi otworzył nam wysoki ciemnooki mężczyzna

Tato, poznaj Olgę. W połowie Rosjankę! – z uśmiechem przedstawił mnie Marcin.
Że dzieje się z nim coś dziwnego, zauważyłam już w następnej sekundzie. Tata Marcina na mój widok dosłownie struchlał. Gwałtownie zbladł, pot wystąpił mu na czoło, żyły zaczęły pulsować. A potem... najzwyczajniej zemdlał, upadając całym ciężarem na twarde kafle przedpokoju.

Przerażeni wezwaliśmy karetkę i taksówką popędziliśmy za nią do szpitala. Izba przyjęć, blade światła, stukot drewniaków pielęgniarek. I w końcu dojmująca cisza szpitalnego korytarza, na który nas wyproszono.

Lekarz wyłonił się z sali po dwóch godzinach. Miał pogodną minę. Tony kamieni spadły nam z serc.
– To wygląda na silny szok – oznajmił. –  Pana tato ma dobre wyniki i jest zdrowy jak dąb. Czymś się po prostu mocno przejął. Wracajcie już do domu, niech pan Aleksander dziś odpoczywa. Jutro go wypiszemy. Przyjedźcie po niego rano, po dziewiątej – zakomenderował, wskazując nam szpitalne drzwi.

To była dla nas wszystkich trudna noc. Oczywiście oboje z Marcinem nie mieliśmy głowy do wkuwania. Gorączkowo rozważaliśmy, co tak wstrząsnęło jego tatą. Nad ranem doszliśmy do wniosku, że chyba już wiemy.

Byłam bardzo podobna do mojej mamy z czasów jej młodości, natomiast tato Marcina miał za sobą jakąś skrywaną, pewnie traumatyczną przeszłość. Wszystko składało się w logiczną całość. Aleksander musi być Olegiem! A imię i nazwisko pewnie zmienił, kiedy opuścił wojsko, może po tej dezercji, żeby go nie odnaleziono. Zapewne to dlatego Wiera również nie mogła trafić na jego ślad.

A on, czy jej szukał? Co się z nim działo, gdy zniknął? Wyjechał do Związku Radzieckiego, czy jakimś cudem udało mu się zostać w Polsce? Pewnie raczej to drugie... Tylko jakim? Inna sprawa: małżeństwo z mamą Marcina. Pobrali się z miłości? A może to miał być właśnie sposób na to, żeby tu pozostać? Albo i jedno, i drugie. I czy nasze przypuszczenia w ogóle mają sens?

Rano, po nieprzespanej nocy, stanęliśmy z Marcinem w progu szpitalnej sali. Pan Aleksander już siedział na łóżku, gotowy do wyjścia.
– Tato, Olga jest córką Wiery. Domyśliliśmy się wszystkiego – powiedział Marcin bez ogródek, kiedy tylko się przywitaliśmy.

Aleksander wyciągnął do mnie ramiona.
Chciałbym cię przytulić, Olgo – powiedział serdecznie. – Wyglądasz całkiem jak twoja mama. Miłość moja największa i ból mój największy – głos mu zadrżał.
Oboje z Marcinem słuchaliśmy jak zaczarowani.
– Boże, nie umiem nawet powiedzieć, jak bardzo ją kochałem i jak bardzo cierpiałem
– podjął pan Aleksander. – Kocham i cierpię do dziś. W domu wszystko wam opowiem. Kiedy cię zobaczyłem Olgo... Usłyszałem, jak ci na imię... Przeżyłem wstrząs. Przepraszam was, dzieci, za ten szpital i wasze nerwy – powiedział i ukrył twarz w dłoniach.
On płakał! Musiałam mu natychmiast powiedzieć coś ważnego.
Objęłam go niezgrabnie.
– Panie Aleksandrze, chcę, by pan wiedział, że jest pan i zawsze był jedyną prawdziwą miłością Wiery. Moja mama nigdy nie przestała pana kochać, ani za panem tęsknić.

Do Wiery, do Olsztyna, pojechaliśmy wtedy wszyscy troje. Nie chciałam przekazać mojej mamie wieści, która mogła się okazać najważniejsza w całym jej życiu, ot tak, przez telefon. Powiedziałam tylko, żeby ją jakoś mimo wszystko przygotować, że przyjadę do domu z kimś bardzo ważnym.

Kiedy mama otworzyła nam drzwi i zobaczyła Olega, czyli pana Aleksandra.... Nie, nie zemdlała, kobiety są jednak silniejsze psychicznie. Za to padła na kolana i zaczęła rozpaczliwie szlochać. A potem głośno się śmiać. I znowu szlochać.
Płakał też pan Aleksander. Tulili się do siebie, płakali, śmiali, krzyczeli... To była eksplozja uniesienia, radości, wzruszenia. Mimo upływu lat – uczuć gorących jak wulkan. Nie da się tego opisać.

Od roku Wiera i Aleksander są małżeństwem. Gdy tak na nich patrzę, na sercu robi mi się ciepło. Wszędzie razem, ciągle w siebie zapatrzeni, wciąż o czymś zagadani. Chichoczą jak dzieci i wciąż się wygłupiają: wdają się w wojny na poduszki, piszą do siebie liściki, lepią razem pierogi, które ciągle się w garnku rozpadają. Są tak zakochani, że raczej fruwają nad ziemią, niż po niej chodzą.

Musimy więc z Marcinem radzić sobie sami z większością przygotowań do naszego ślubu. Jednak nie narzekamy. Niech nasi staruszkowie będą nieprzytomnie szczęśliwi do końca świata i jeszcze dłużej. Należy im się to! A nasz ślub? Odbędzie się za miesiąc. Dokładnie w rocznicę ślubu Wiery i Aleksandra. Skoro miłość zapukała do naszej rodziny dwa razy, to i śluby muszą być dwa.

 

Czytaj także:
„Dla kochanki byłem tylko bankomatem. Gdy zachorowałem, zestresowała się, że straci moją kasę, a nie mnie”
„Dla rodziny byłem bankomatem. Kiedy straciłem pracę i nie miałem na chleb, nazwali mnie żebrakiem i zostawili samego”
„Córka sąsiadki ją zaniedbuje, a wnuk - pijaczyna zrobił z niej sobie bankomat. Nie mogłam na to patrzeć, musiałam działać”

Redakcja poleca

REKLAMA