„Dla kochanki byłem tylko bankomatem. Gdy zachorowałem, zestresowała się, że straci moją kasę, a nie mnie”

załamany meżczyzna fot. iStock, Marjan_Apostolovic
„W słuchawce zapadła cisza. A potem usłyszałem płacz. Dziś myślę, że Kingę najbardziej wtedy wystraszyło, że może stracić swój „bankomat”. Ale wtedy jeszcze wierzyłem, że naprawdę się przejęła moją chorobą”.
/ 06.07.2023 10:30
załamany meżczyzna fot. iStock, Marjan_Apostolovic

Mam dwie starsze siostry. Czasem zmuszały mnie grania w taką dziewczyńską grę. Z jednej kupki karteczek losowało się pytanie, a potem z drugiej – odpowiedź. Wychodziło czasem zabawnie, szczególnie kiedy losowałeś pytanie: „Gdzie spotkasz swoją żonę/męża”, a odpowiedź brzmiała: „Na śmietniku”. Śmiechu było co nie miara. Gra moich sióstr nie przewidywała jednak odpowiedzi: „Na oddziale onkologicznym”. A to właśnie tam spotkałem Olgę.

Z Adrianem, przyjacielem jeszcze z piaskownicy, w ogólniaku założyliśmy kanał na YouTubie. Z początku dla beki. Zaczepialiśmy na ulicy ludzi, zadawaliśmy im jakieś durne pytania. Potem to montowaliśmy i publikowaliśmy.

Podobało się, ktoś o nas wspomniał na Facebooku, ktoś gdzieś napisał. Pojawiły się pierwsze pieniądze. Ale zanim przyszło nam do głowy, że z tego można żyć, jakaś kobieta pozwała nas do sądu za publikację wizerunku bez zgody. Musieliśmy jej zapłacić odszkodowanie. Oddaliśmy jej wszystko, co zarobiliśmy.
Wtedy pojawił się Inwestor. Zawsze chciał pozostać anonimowy. Dał nam pieniądze na prawników, szkolenia, profesjonalny sprzęt. I zajął się szukaniem reklamodawców.

Przestaliśmy z Adrianem zajmować się błaznowaniem. Zostaliśmy poważnym youtuberami. Obaj zdecydowaliśmy, że na studia nie idziemy. Bo teraz jest nasz czas i nie możemy go przegapić.

Traktowała mnie jak bankomat

Pięć lat później nasz kanał to już było poważne przedsiębiorstwo. Zatrudnialiśmy mnóstwo ludzi i zarabialiśmy mnóstwo kasy. Na początku robiliśmy z Adrianem wszystko sami. Pisaliśmy scenariusze, wybieraliśmy lokalizacje, nagrywaliśmy, montowaliśmy, promowaliśmy.

Teraz od wszystkiego mamy osobne zespoły. Choć obiecaliśmy sobie, że będziemy mieć zawsze nad wszystkim kontrolę, w praktyce zdarzały się takie odcinki, o których nie wiedzieliśmy nic. Wtaczaliśmy się na plan prosto z imprezy, ubranie, makijaż i czytaliśmy teksty z promptera. Na nasze szczęście zatrudniliśmy wcześniej właściwe osoby, więc interes się kręcił.

Miałem dwadzieścia cztery lata, wypasiony apartament z widokiem na Wisłę, w którym mieszkałem z Kingą. I kawalerkę na Nowym Mieście, gdzie spotykałem się z innymi dziewczynami…

Jasne, to ja zdradzałem Kingę, ale nie miałem wątpliwości, że ona nie jest ze mną dla moich pięknych oczu czy przymiotów mojego charakteru. Poznałem ją, kiedy była hostessą na jakimś evencie. Uważała się wtedy za modelkę, choć jej kariera ograniczała się do fotek z wypiętym tyłkiem na Instagramie. Kiedy zamieszkała ze mną, zarabianie pieniędzy i jakakolwiek praca przestała ją jednak interesować. Wystarczyło jej wydawanie mojej kasy. A w tym była mistrzynią świata. Co gorsza, te wdzianka i torebki po kilka tysięcy złotych wydawały mi się wyjątkowo szpetne i tandetne. Ale co ja wiem o modzie?

A kilkanaście miesięcy temu przekonałem się, że miałem rację co do Kingi – że traktuje mnie tylko jak bankomat. Oprócz Adriana nie miałem przyjaciół. Za to mnóstwo przypadkowych znajomych, zawsze chętnych, żeby się zabawić na mój koszt. Wtedy wydawało mi się, że za pieniądze można kupić wszystko: miłość, przyjaźń, szczęście.

To był środek pandemii. Wszyscy mówili tylko o jednej chorobie. Dlatego kiedy zacząłem się źle czuć, myślałem, że to koronawirus. Test był negatywny, ale ja czułem się coraz gorzej. Uznałem, że za dużo baluję, że wystarczy że odpocznę i wszystko wróci do normy.

– Kinga, może gdzieś pojedziemy na kilkanaście dni? Odpocząć. Nagram jeden program górką, kolejny Adrian sam pociągnie – zaproponowałem mojej ukochanej.

Kinga aż pisnęła i zaczęła planować: Ibiza, Zanzibar, Dominikana.

– Wiesz, raczej miałem na myśli jakieś miejsce, gdzie będzie cisza i spokój. Muszę odpocząć od imprez.

Kinga od razu się naburmuszyła.

– Misiu, no co ty? Zaraz powiesz, że chcesz się zaszyć w lesie i żywić korzonkami. Co to za urlop bez balangi? O, a może wynajmiemy jacht! Zaraz zadzwonię do kilku osób i je zaproszę! – Kinga szybko zapaliła się do nowego pomysłu.

Nie zdążyłem jej wyjaśnić, że chcę odpocząć, bo się źle czuję. Pamiętam tylko, że nagle bardzo mocno zakręciło mi się w głowie. Ocknąłem się karetce.

– O, jest pan z nami. To dobrze – uśmiechnęła się ratowniczka.

Widziałem ją jak przez mgłę. Świat cały czas wirował. A ja przecież od dwóch dni nie piłem, nic nie brałem. Co się ze mną dzieje, do cholery?!

Choroba cały czas postępuje…

Przez dwa dni przeszedłem więcej badań niż w całym dotychczasowym życiu. Z powodu pandemii nikt nie mógł mnie odwiedzić w szpitalu. Komórka mi się rozładowała, a ładowarka była w paczce, którą przyniosła Kinga i która czekała w kwarantannie. Pomiędzy badaniami leżałem na łóżku i patrzyłem w sufit. Pielęgniarka przyniosła mi jakiś kryminał.

– Mamy trochę książek zostawionych przez pacjentów, może pan chce?
Podziękowałem, ale po jej wyjściu odłożyłem książkę na szafkę. Ostatni raz przeczytałem coś więcej niż scenariusz programu chyba na początku liceum! Potem to już tylko streszczenia lektur.

Po kolejnych godzinach nudy jednak sięgnąłem po książkę. Przeczytałem za jednym zamachem i poprosiłem pielęgniarkę o kolejną. A potem przyszła diagnoza. Rak.

– To musi być pomyłka – wycedziłem przez zaciśnięte szczęki. Cały się trząsłem. – Ja mam dwadzieścia cztery lata, nie mogę mieć raka. Za dużo ostatnio balowałem, przystopuję i będzie dobrze. Proszę mnie wypisać! Zacząłem wstawać z łóżka i otwierać szafkę.

– Panie Robercie, proszę się uspokoić. I posłuchać uważnie, co mówię – lekarz położył mi rękę na ramieniu. – To nie jest pomyłka, jest pan ciężko chory. Ale choroba jest we wczesnym stadium. Ma pan silny organizm. Przy odpowiednim leczeniu ma pan spore szanse na całkowite wyleczenie. Tylko to się nie stanie jutro albo pojutrze. Zajmie nam sporo czasu. Najważniejsze, to zacząć leczenie jak najszybciej. Już dziś. Musi pan podpisać zgodę.

Skuliłem się na łóżku i się rozryczałem jak dzieciak.

– Muszę zadzwonić do mamy – wypaliłem.

Nie przyszło mi wtedy nawet do głowy, żeby dzwonić do Kingi. Chciałem porozmawiać z mamą, chociaż nie widziałem jej od kilku miesięcy, bo nie miałem dla niej czasu.

– Proszę porozmawiać i pomyśleć. Wrócę za dwie godziny. Ale proszę pamiętać, ta choroba cały czas niszczy kolejne zdrowe komórki pana organizmu. Musimy zacząć walczyć jak najszybciej.

Trzymałem telefon w ręce, ale nie miałem odwagi zadzwonić. Bo jak powiem to słowo głośno, to stanie się rzeczywistością. Tak mi się zdawało. Kiedy w końcu się odważyłem, udało mi się tylko powiedzieć „mamuś” – i się poryczałem.

Podpisałem zgodę na leczenie

Mamie udało się słowo po słowie wydobyć ze mnie prawdę. Wiedziałem, że gdyby nie pandemia, to już byłaby w drodze do szpitala. Tak bardzo chciałem, żeby mnie przytuliła… Tak jak zawsze, kiedy byłem chory. Nie miałem pojęcia, jak sobie poradzę bez niej.

– Robert, synku, podpisz jak najszybciej te papiery i pozwól lekarzom działać. To jest teraz najważniejsze.

Podpisałem. Pierwszą chemię dostałem jeszcze tego samego wieczoru. Czułem się po niej gorzej niż na najgorszym kacu, jaki dotąd miałem. Było mi na przemian zimno i gorąco. Usnąłem dopiero nad ranem. Obudził mnie telefon od Kingi.

– No co tam misiu, wracasz dziś do domu? I do pracy? – spytała. – Adrian się niecierpliwi.

No tak. Kinga, Adrian. Jeszcze nic im nie powiedziałem.

– Nie wracam dziś ani jutro. Zostanę w szpitalu co najmniej kilka tygodni. Kinga, to nie żarty. Okazało się, że jestem ciężko chory. 

W słuchawce zapadła cisza. A potem usłyszałem płacz. Dziś myślę, że Kingę najbardziej wtedy wystraszyło, że może stracić swój „bankomat”. Ale wtedy jeszcze wierzyłem, że naprawdę się przejęła moją chorobą. I to ja pocieszałem ją.
Porozmawiałem też z Adrianem. Zmartwił się, że może mnie nie być przez kilka tygodni.

– Inwestor nie będzie zadowolony. Jeden program nagrałem sam, scenarzyści wymyślili jakąś bajkę o twojej nieobecności. Ale nie wiem, co z kolejnym. Może ci podeślę sprzęt i nagrasz ze szpitala – powiedział Adrian.

Kiedy mu powiedziałem, że to niemożliwe, naburmuszył się.

– No to ja nie wiem, może być różnie. Pewnie będę musiał poszukać zastępstwa na jakiś czas.

Było mi strasznie niedobrze, więc powiedziałem mu, że to świetny pomysł, i się rozłączyłem. Chwilę później znowu zadzwoniła do mnie Kinga.

– Robert, nie wygłupiaj się. Musisz pracować. Adrian mówi, że jak nie będzie cię jeszcze na trzech nagraniach, to koniec. Wylatujesz.

– Kinga, opanuj się, jak mogę wylecieć z mojego własnego programu?

– Tak jest podobno w umowie z Inwestorem. Adrian mi powiedział. Koniec z kasą, rozumiesz? Tak że ogarnij się i wyjdź na jakąś przepustkę czy coś. No wymyśl coś, pa.

Przez kolejne dni czułem się tak źle, że w ogóle nie włączałem telefonu. Dzwoniłem tylko do mamy, codziennie, chociaż na kilka minut. Ona myślała tylko o mnie, Adrian martwił się o program, a Kinga o kasę. Taka była prawda. Po tej chemii spędziłem jeszcze kilka tygodni w szpitalu w izolatce, dochodząc do siebie. Jak już zacząłem czuć się jako tako, kilka razy dzwoniłem do Kingi. Nie odbierała. Adrian też nie.

Przed szpitalem czekała na mnie mama

Przytuliła mnie mocno. Bardzo mocno. Pojechaliśmy do mojego apartamentu. Tego, w którym mieszkałem z Kingą. Jak tylko otworzyłem drzwi, wiedziałem, co się stało. W przedpokoju nie walały się jej buty, w szafie było pusto. Na stole w kuchni leżała kartka. „Odeszłam. Życzę ci zdrowia”. Bardzo wylewna wiadomość, prawda?

Mama uparła się, że ugotuje mi rosół. Poszła do sklepu, a ja zadzwoniłem do Adriana. Nie odebrał. Nagrałem mu wiadomość. Oddzwonił po kwadransie.

– No cześć, stary, co tam? – spytał.

– Wyszedłem do domu, do kolejnej chemii mam kilka tygodni. Odpocznę i za dwa dni mogę przyjść do pracy.

– Pracy? Robert, nie czytałeś maili? Inwestor rozwiązał z tobą kontrakt. Mam już nowego współprowadzącego. Z castingu. Spoko kolo, tylko strasznie stremowany. Przepraszam, ale wiesz, no nic nie mogłem zrobić. Kurczę, powinniśmy dokładniej przeczytać tę naszą umowę z Inwestorem. Lecz się, a jak będziesz już zdrowy, to może razem wymyślimy jakiś nowy program.

Odpaliłem komputer i obejrzałem ostatni odcinek naszego programu. Blond cherubinek sztywnym głosem odczytywał żarty z promptera. Mnie nie śmieszył, ale może byłem uprzedzony…

Kilka tygodni później dowiedziałem się, że Kinga zamieszkała z Adrianem. I że nawet zdążyli się już zaręczyć. Nawet się zdziwiłem, że tak mało mnie to obeszło.

Zawołała mnie jakaś dziewczyna

Po kolejnym cyklu chemii mama doprowadzała mnie do stanu używalności przez miesiąc. Kiedy stanąłem na nogi, zająłem się moimi finansami. Wyglądały słabo. Oszczędności nie miałem, ostatnie poszły na pospłacanie kart kredytowych, których używała Kinga. Na koncie miałem 800 zł. Nie mogłem pozwolić, żeby utrzymywała mnie mama.

Postanowiłem sprzedać apartament. Po spłacie kredytu zostanie mi jeszcze kasy na spokojne życie do końca choroby. Zamieszkałem w tym drugim mieszkaniu. W zupełności mi wystarczało.

Trzecia chemia. Podawanie leków zniosłem bardzo słabo. Myślałem, że tym razem już nie wytrzymam. Kiedy zacząłem dochodzić do siebie, pielęgniarki pozwoliły mi posiedzieć na tarasie. Opatuliły mnie kocami jak staruszka i zostawiły na słońcu. Zamknąłem oczy.

– Nikt ci nie powiedział, że nie można zasypiać na słońcu? Można sobie nosek spalić – usłyszałem.

Przez chwilę nie byłem pewien, czy ten miły damski głos mi się nie śni. Otworzyłem oczy.

– Halo, tutaj, kilka mil na wschód.

Podobnie okutana w koce dziewczyna siedziała na drugim końcu tarasu. Na głowie miała turban, wiele więcej nie widziałem.

– Wstałabym się przywitać, ale po pierwsze, nie mam siły, a po drugie, chyba nasze systemy odpornościowe mogłyby się zdenerwować. Jestem Olga.

– Robert.

Nasza pierwsza rozmowa dotyczyła oczywiście naszych chorób. Jednak w naszej sytuacji ciężko rozmawiać o czym innym. Ale ile można roztrząsać chorobę? Na kolejnych spotkaniach (miłe pielęgniarki zgodziły się nas „werandować” codziennie w tym samym czasie) okazało się, że mamy i inne wspólne tematy.

Odkryliśmy też, że oboje lubimy szachy. Ja wprawdzie ostatni raz grałem w liceum, ale okazało się, że coś pamiętam. Graliśmy z Olgą przez komórki, każde na swoim końcu tarasu. Było naprawdę zabawnie.

Ja wyszedłem ze szpitala trzy dni przed Olgą. Jak zawsze odebrała mnie mama. Dopiero pod domem zorientowałem się, że całą drogę mówiłem o Oldze. Jeszcze przed moim wyjściem umówiliśmy się z Olgą, że przyjadę ją odebrać ze szpitala. Olga w Warszawie nie miała rodziny, pochodziła z małej wsi pod Rzeszowem. Większość jej przyjaciół w czasie pandemii wyjechała z miasta – pracowali zdalnie ze swoich rodzinnych domów, zamiast płacić za wynajem mieszkań.

To właściwie była randka…

To było nasze pierwsze spotkanie twarzą w twarz. Wcześniej wysyłaliśmy sobie tylko różne selfie, zazwyczaj z głupimi minami. Podaliśmy sobie ręce.

– Już chyba można, prawda? Pani Aniela nie widzi – zażartowałem.

Aniela była przełożoną na naszym oddziale. Bardzo pilnowała, żebyśmy na naszym tarasie nie siedzieli za blisko siebie.

– Masz rację. To ja zaryzykuję nawet to – Olga wspięła się na palcach i pocałowała mnie w policzek. Dopiero teraz zauważyłem, jaka była niziutka.

Odwiozłem ją do jej mieszkania. Wiedziałem, że musi odpocząć, wykąpać się we własnej wannie, nacieszyć się własnym łóżkiem. Znałem to uczucie. Umówiliśmy się na następny wieczór. Restauracje były już otwarte, więc poszliśmy na kolację. Olga przyszła bez turbanu, za to starannie umalowana i z cudownymi kolorowymi kolczykami w uszach. 

– Mam chustkę w torbie, na wszelki wypadek, gdyby się za bardzo gapili. Ale chyba dam radę – zwierzyła mi się.

Ja miałem fryzurę podobną do niej, ale jednak dla faceta brak włosów jest dużo łatwiejszy do przełknięcia. Rozmowa znowu zeszła na nasze choroby. Przede mną był jeszcze jeden intensywny cykl chemii w szpitalu. Dla Olgi to był ostatni pobyt w szpitalu. Lekarze uznali, że jej nowotwór został skutecznie unicestwiony.

– Ale dla bezpieczeństwa mam jeszcze dostać kilka cykli, tyle że już w ambulatorium.

To była wiadomość, którą warto było uczcić. Zamówiłem butelkę wina. Nie piłem żadnego alkoholu od kilku miesięcy. To chardonnay smakowało bosko! Oldze też, więc jak wyszliśmy z knajpy, trochę szumiało nam w głowie. Musieliśmy się wziąć za ręce, żeby się nie zataczać.

Odprowadziłem Olgę pod dom. Ale nie zachowałem się jak dżentelmen. Zamiast się ukłonić, podziękować za uroczy wieczór i sobie pójść, pochyliłem się i pocałowałem ją w usta. Nie cofnęła się. Całowaliśmy się tak przez kilka minut.

– Chcesz wejść na górę? Ja wiem, że to nasza pierwsza oficjalna randka, ale na co mamy czekać?

Po pobycie na onkologii człowiek wie, że nie każdemu jest dane dożyć stu lat. Kochaliśmy się powoli i delikatnie, jak na rekonwalescentów przystało. Ale było lepiej niż z Kingą czy tymi wszystkimi dziewczynami, których imion nawet nie próbowałem zapamiętać. Lecz rano, kiedy popatrzyłem na śpiącą koło mnie Olgę, wystraszyłem się.

Przecież ja nie mam pojęcia, ile miesięcy życia mam przed sobą… Przeszczep to ryzykowny zabieg. Tyle rzeczy może pójść nie tak. Olga sama ledwie wylizała się z choroby, czy mam prawo obarczać ją swoją? Zacząłem się ubierać. Chciałem zniknąć po angielsku i potem jakoś się wykręcić od tej znajomości.

– Uciekasz? – usłyszałem. – Mam nadzieję, że chciałeś tylko wyskoczyć po bułki, ale jeśli uciekasz, to zrozumiem.

Opadłem na łóżko. Musiałem jej powiedzieć prawdę. Przynajmniej tyle byłem jej winien.

Przetrwałem tę chemię dzięki niej

Kiedy skończyłem, płakaliśmy oboje.

– Robert, najgorsze, co możesz mi zrobić, to umrzeć – powiedziała. – Ale jeśli będziesz żył, to ja z kolei nie mogę dać ci dzieci. Wiem, mówienie o dzieciach po jednej nocy to gruba przesada. Ale skoro karty na stół… Może spróbujmy po prostu żyć tu i teraz, a nie zastanawiajmy się, co będzie za miesiąc, rok. Ja wiem, w co się pakuję, i się nie boję. Więc jeśli chcesz spróbować…

Odwróciłem się i zacząłem ją całować. Do swojego mieszkania wróciłem dopiero następnego dnia rano. A tydzień później zabrałem Olgę do mamy na obiad.

– To jest Olga, o której trochę ci opowiadałem.

– Trochę? No tak, odrobinkę – mama się uśmiechnęła i mrugnęła do Olgi.

– Tylko przez całą drogę ze szpitala i potem codziennie, jak tylko rozmawialiśmy.

Ostatni cykl chemii przetrwałem jako tako dzięki Oldze. Codziennie rozmawialiśmy, graliśmy w szachy i planowaliśmy długą podróż. Na razie musieliśmy się zadowolić Bałtykiem. Pojechaliśmy tam, jak tylko wyszedłem ze szpitala. Będziemy tu jeszcze dwa dni. A potem wracam do szpitala. Jak wszystkie badania wyjdą dobrze, dostanę szpik siostry. I wierzę w to, że zacznę nowe życie. Z Olgą.

Czytaj także:
„Mąż od razu zakochał się w córeczce, na mnie jej widok nie zrobił większego wrażenia. Nie czułam do niej miłości”
„Po śmierci mamy, tata zakochał się… w naszej niani! Panicznie bał się mojej reakcji. W końcu sama się o tym dowiedziałam”
„Szaleńczo zakochałem się w koleżance z pracy. Jej znajome kpiły, że patrzę na nią jak szczeniak i wyglądam żałośnie”

Redakcja poleca

REKLAMA