„Córka sąsiadki ją zaniedbuje, a wnuk - pijaczyna zrobił z niej sobie bankomat. Nie mogłam na to patrzeć, musiałam działać”

sąsiadka zaniepokojona hałasem fot. Adobe Stock, moodboard
„– Jak pani śmie! – odsunęłam telefon od ucha, tak głośno się oburzyła – Na jakiej podstawie pani nas szkaluje?! Bo co, minął panią na schodach i się nie ukłonił? Zemsty pani szuka? Chce mu pani zniszczyć życie?! Niech pani patologii szuka u siebie w domu, a nie w mojej rodzinie! Wypraszam sobie! Wścibskie babsko! – rzuciła, nim się rozłączyła”.
/ 12.12.2022 22:00
sąsiadka zaniepokojona hałasem fot. Adobe Stock, moodboard

– Pani Mario, znowu dała mu pani pieniądze! – zdenerwowałam się na sąsiadkę.

Starsza kobieta mieszkała od śmierci męża samotnie. Odwiedzałam ją, gdy tylko czas mi pozwalał, i słuchałam bardzo obszernych historii o jej córce. Jaka to zapracowana, jak dobrze wiedzie jej się w życiu. Ostatnio podobno zmieniła mieszkanie, bo w poprzednim nie mogła zrealizować swoich ambicji projektanckich, i teraz wszyscy znajomi chwalą jej gust oraz artystyczny zmysł.

Nie ośmieliłam się zapytać panią Marię, czy miała już okazję na własne oczy obejrzeć nowe włości córki. Odkąd ją znałam, sąsiadka żyła życiem swoich bliskich. Najpierw zajmowała się całą rodziną, a gdy córka wyprowadziła się na swoje, mężem. Zachorował wkrótce po tym, jak przeszedł na emeryturę, i pani Maria ofiarnie się nim opiekowała. Byłam pod wrażeniem jej poświęcenia i siły charakteru, bo niejednego by taka sytuacja przerosła. A ona nigdy się nie skarżyła. Przeciwnie, dziękowała za każdy wspólny dzień, jaki los im podarował.

Po śmierci męża całe swoje zaangażowanie przeniosła na córkę i wnuka. Jednak od dłuższego czasu córka już jej nie odwiedzała. Jedynie co jakiś czas przesyłała matce zdjęcia raportujące jej „życiowe” osiągnięcia. Dzięki nim pani Maria zrelacjonowała mi wypad córki na Hawaje, podróż do Austrii na Boże Narodzenie, na Wielkanoc do Rzymu, majowy relaks na Malediwach, zakup nowego samochodu, nowych mebli do salonu, urodziny w gronie znajomych, no i ostatnio zmianę mieszkania.

Z jakich powodów ta wspaniała córka nie chciała, żeby pani Maria uczestniczyła w jej życiu w pełni, osobiście, nie wiedziałam, ale starsza pani ewidentnie cierpiała i tęskniła za nią.

Chłopak wpadał na obiadki i po kasę

Prócz córki do rodzinki należeli też zupełnie niewidzialny dla mnie zięć oraz wnuczek, który w obecnej chwili uczęszczał do liceum. On akurat czasem wpadał do babci, ale nie uznawałam tego za pozytyw. Zjawiał się wyłącznie po kasę, i winę za to ponosiła sama pani Maria.

Zaczęło się niewinnie. Malutki Maruś przy każdej wizycie dostawał na odchodnym to cukiereczka, to batonika, a gdy trochę podrósł, kilka lub kilkanaście złotych. Lata mijały, stawki rosły. Starszy Marek odwiedziny u babci traktował jak wyprawę do finansowego eldorado.

Nie mówię, że kieszonkowe dla młodzieży jest czymś nagannym. Zaś dziadkowie jak świat światem rozpieszczają wnuki, ale dla pani Marii sprawy przybrały zły obrót. Z Markiem od pewnego czasu działy się niepokojące rzeczy. Mówiąc wprost, wydaje mi się, że non stop chodził pijany. W mojej ocenie traktował babcię jako źródło finansowanie swojego nałogu, jeśli oczywiście był uzależniony. Niestety, dostrzegałam w jego zachowaniu wiele sygnałów, które o tym świadczyły. Mam w tym obszarze spore doświadczenie, bo wiele lat przepracowałam w ośrodku odwykowym.

– Ale jak mam mu odmówić? Przecież to… Maruś! – pani Maria patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. – Mój jedyny wnuczek.

Albo naprawdę nie rozumiała, albo wolała udawać, że nie rozumie.

– Tłumaczyłam już pani, że on ostatnio dziwnie się zachowuje, w grę mogą wchodzić używki. Moim zdaniem trzeba porozmawiać z jego matką. To naprawdę poważna sprawa.

Pani Maria ciężko westchnęła.

– Ale Jola ma tyle zmartwień i problemów na głowie… jutro wyjeżdża na konferencję do Londynu… Mareczek zostanie sam, dlatego zaprosiłam go na obiad. Muszę teraz iść do sklepu, zrobić zakupy, kotlecików mu nasmażę. I mizerię zrobię, bardzo lubi mizerię – trajkotała.

Wiedziałam, że mnie nie posłucha. Jeśli Mareczek zażąda, to odda mu wszystkie pieniądze i własną nerkę na dokładkę. Niedawno, gdy poprosiła mnie o pożyczkę tuż po tym, jak wyszedł od niej wnuk, też apelowałam, by nie dawała się wykorzystywać. Jak grochem o ścianę.

Mimo to postanowiłam jeszcze raz spróbować ją przekonać.

– Niech mu pani nie daje pieniędzy. Błagam, pani Mario – złożyłam dłonie jak do modlitwy. – Obiad, ciasto, cokolwiek, ale nie pieniądze! On je wydaje na rzeczy, które mu szkodzą. Czasem z miłości trzeba umieć komuś odmówić…

Pani Maria spojrzała na mnie jak na natrętną muchę, która brzęczy o czymś, o czym ona nie chce słyszeć ani rozmawiać. Ona już była myślami przy jutrzejszych odwiedzinach wnuczka, który może wpadnie do niej także pojutrze. Super. Kochany wnusio będzie miał dwie okazje do naciągnięcia babci.

Wieczorem zwierzyłam się ze swoich obaw mężowi. Adam westchnął głęboko.

– Świata nie zbawisz. Lubię ją, porządna kobieta, ale nie jest dzieckiem. Nawet jeśli według ciebie popełnia błąd, ma do tego prawo.

– Ale tu nie chodzi tylko o nią! – zdenerwowałam się. – Ten chłopak zaraz spaprze sobie życie! Rozpieszczanie dzieciaków bez umiaru, spełnianie każdej ich zachcianki przynosi więcej szkody niż pożytku. On już nie wyciąga ręki po kasę, on jej żąda!

– A kim ty jesteś, żeby się tym przejmować? Pani Maria ma swój rozum, a smarkacz ma ojca, matkę, babkę, pedagogów w szkole…

– Dobre sobie – burknęłam. – Musiałby do niej chodzić.

– Jak wagaruje, chyba o tym wiedzą. Szkoła kontaktuje się rodzicami. Musieliby być ślepi, żeby nie zauważyć, że dzieciak im się biesi. Nie mieszaj się w to, bo oberwiesz rykoszetem. A co do basenu na podwórku – gładko zmienił temat – pora go zwinąć. Upały już raczej za nami. Latem sąsiadom nie przeszkadzał, nawet sami korzystali, jak pamiętasz, ale to jednak spora konstrukcja i zajmuje kupę miejsca…

Gdy usłyszała, z czym dzwonię, wściekła się

Mieszkamy w kamienicy z zielonym podwórzem do wspólnego użytkowania dla wszystkich mieszkańców. Na szczęście dobrze się dogadujemy i bez scysji korzystamy z możliwości, jakie daje nam takie podwórko. Sąsiadka z góry na wiosnę rozkłada dzieciakom trampolinę, sąsiedzi z boku w bezdeszczowe dni robią obiady na grillu, a mój mąż latem rozkłada basen na stelażu. Na tyle duży i głęboki, że zmieści się w nim też czwórka dorosłych osób.

Nasza kamieniczna symbioza przypomina swojską wersję multi-kulti i świetnie się sprawdza. Dlatego tak leżał mi na sercu los pani Marii i jej wnuka. Staruszka była „nasza”, należała do naszej społeczności, a Adam mnie pytał, kim ja jestem dla nich jestem. Sąsiadką jestem!

Skąd się bierze znieczulica? Z tego, że ludzie są z natury źli i pozbawieni empatii? Nie wydaje mi się. Prędzej są leniwi, wygodni i tchórzliwi. Wolą się „nie mieszać”, by nie mieć potem problemów. Ale ja nie zamierzałam wpisywać się w ów trend. Wybrałam numer do córki pani Marii. Dysponowałam nim w razie „gdyby co” i jak dotąd nie miałam okazji z niego skorzystać.

– Dzień dobry, tu Anna W. Jestem sąsiadką pani Marii.

– Tak? Coś z mamą? – w głosie kobiety zabrzmiało zaskoczenie.

– Nie, nie – zapewniłam ją szybko.

Więc o co chodzi? – ton stał się od razu surowszy.

Wzięłam głęboki wdech.

– Jestem specjalistą od uzależnień, choć w tej chwili nie pracuję w zawodzie. Jednak mam doświadczenie i zaniepokoiło mnie zachowanie pani syna. Obawiam się, że może mieć problem z alkoholem.

Po drugiej stronie zapanowała absolutna cisza. Nie wiedziałam, czy to dobrze, czy źle.

– Podejrzewam… – zaczęłam ostrożnie – że pani syn wyłudza pieniądze od babci i wydaje je na alkohol właśnie.

– Jak pani śmie! – odruchowo odsunęłam telefon od ucha, tak głośno oburzyła się moja rozmówczyni. – Na jakiej podstawie pani nas szkaluje?! Bo co, minął panią na schodach i się nie ukłonił? I od razu zemsty się szuka na chłopaku? Chce mu pani zniszczyć życie?! Niech pani patologii szuka u siebie w domu, a nie w mojej rodzinie! Wypraszam sobie! Wścibskie babsko! – rzuciła, nim się rozłączyła.

Wciąż trwałam w małym szoku po jej gwałtownej reakcji, gdy na mój telefon przyszła wiadomość-pogróżka: „Jeśli będzie pani powtarzać te kłamstwa, spotkamy się w sądzie”.

Pięknie.

– Ostrzegałem cię – mówił mąż.

Wnuk wrzeszczał, pani Maria zaczęła płakać

Nie była to jedyna przykra konsekwencja. Nazajutrz Marek nie pojawił się u babci, za co pani Maria obarczyła mnie winą i się obraziła. Kiedy przyszłam do niej z ciastem, które świeżo upiekłam, nie otworzyła mi drzwi, choć wiem, że była w domu. Gryzłam się tym, bo nie taki efekt chciałam uzyskać. Poniewczasie musiałam przyznać mężowi rację: źle się zabrałam do sprawy. Co nagle, to po diable, trzeba było akcję lepiej przemyśleć, zamiast działać impulsywnie. Nie chciałam wojny z sąsiadką. Nie chciałam, by mnie unikała jak zarazy. Adam był zajęty czyszczeniem, konserwacją i demontażem basenu, nic innego go nie obchodziło, więc przynajmniej oszczędził mi gderania „a nie mówiłem”.

Teraz pani Maria siedziała głównie w domu, sama jak palec. Przestała wychodzić na podwórze, gdzie w ciepłe wieczory spędzałyśmy z sąsiadkami czas na pogawędkach. Pewnie bała się konfrontacji z rozsiewanymi przeze mnie plotkami o jej wnuku i rodzinie. A do sklepu musiała przemykać wcześnie rano, bo od kilku dni się na nią nie natknęłam. Czułam się podle, jakbym ją napiętnowała. A nie to było moim celem. Absolutnie.

Po tygodniu nastąpiła pewna zmiana. Pani Maria wyszła do sklepu jawnie, z torbą na kółkach, a gdy wracała, ledwie mogła ją uciągnąć. Założę się, że nakupiła tony wiktuałów, bo wnusio zapowiedział się z wizytą obiadową.

Rzeczywiście, zjawił się koło piętnastej. Z okien pokoju widziałam, jak idzie chodnikiem. O ile można to nazwać chodem. Szedł zygzakiem i coś do siebie bełkotał, jakby z kimś rozmawiał, choć nikogo obok niego nie było. Podobne zachowanie zapamiętałam już z wcześniejszych wizyt chłopaka, ale teraz było z nim gorzej. Nie był już lekko wstawiony, był nawalony jak szpadel!

Przeniosłam się na podwórkową ławkę. Idealny punkt obserwacyjno-nasłuchowy. Otwarte kuchenne okna w mieszkaniu pani Marii wychodziły na podwórze i moją ławkę. Przez krótki moment targnęła mną wątpliwość, czy aby nie przekraczam pewnych granic, ale szybko się jej pozbyłamNa razie panował spokój, dolatywały do mnie jedynie normalne odgłosy obiadowe. Odzywała się głównie pani Maria, a wtórował jej dźwięk sztućców stukających o talerz. Domyśliłam się, że wnusio się posila, a babunia nad nim ćwierka. Złośliwa się zrobiłam, ale to wynik frustracji i troski…

Byłam zła na całą tę rodzinę. Córka i zięć zaniedbują starszą panią, wnuk traktuje ją jak bankomat, a ona daje się wykorzystywać, bo tak ich kocha. No szlag mnie trafiał.

Nagle zapadała cisza. Pani Maria umilkła, sztućce także ucichły. Odezwał się Marek. Cicho, nie słyszałam, co mówi. Potem jego babcia się rozpłakała. Gwałtownie, na głos. Przez jej łkanie doleciało mnie dobitne:

– No kur…, potrzebuję i już!

Wyszło na moje, choć nie mam satysfakcji

Jękliwej odpowiedzi pani Marii nie zrozumiałam, ale musiała zdenerwować Marusia, bo puścił taką wiązankę, że uszy więdły.

– Dajesz mi tę kasę czy nie? Gdzieś skitrała gotówkę? W której skarpecie? Mów, starucho, bo ci chatę z dymem puszczę!

Groził własnej babci, która by mu nieba przychyliła. Co za gnój!

– Ale ja nie mam, już nic nie mam… – chlipała. – Maruś, co w ciebie wstąpiło? Musisz się leczyć. Lepiej już idź, proszę, zostaw mnie…

Sądząc po potwornym rumorze, chłopak wpadł w szał i zaczął rzucać sprzętami. Dobrze, że nie babcią… Ta myśl sprawiła, że przestałam biernie słuchać i zadzwoniłam na policję. Nie zmierzałam się z tym kryć, szeptać. Jak gówniarz usłyszy, że zgłaszam napaść, może nieco otrzeźwieje. Albo zwyczajnie ucieknie. Był nieobliczalny i budził we mnie strach. A co dopiero w pani Marii, która stała z nim oko w oko?

– Maruś, bój się Boga, co ty robisz?! Stój! – rozległ się rozpaczliwy krzyk pani Marii, a potem zobaczyłam, jak z kuchennego okna na drugim piętrze wypada człowiek.

Zamarłam. Nawet gdybym miała czas podjąć jakąś decyzję, nie dałabym rady – sparaliżowało mnie. I dobrze, bo co mogłabym zrobić? Złapać spadającego niczym Superman albo strażak z filmików na YouTubie? Dzielny bohater łapie dziecko? Nie w tej bajce. Nawet lekka, krucha pani Maria mogłaby mnie uszkodzić, a to był Marek. Niby wychudzony, ale wysoki i swoje ważył. Mógłby mnie zmiażdżyć. Na szczęście dla nas wszystkich potknął się o parapet, zrobił niepełne salto i wylądował plecami w gęstych krzakach rosnących wokół podwórka. A że były kolczaste…

Zaraz na podwórzu zrobiło się zbiegowisko. Niebawem podjechała policja, mój mąż wrócił z pracy, więc ja już mogłam sobie spokojnie zemdleć…

Marusia nie trzeba było nawet badać alkomatem. od razu było widać, że jest pijany jak bela. Marna to satysfakcja, że intuicja mnie nie zawiodła, ponieważ wolałabym oszczędzić pani Marii i sobie takich strasznych przeżyć. Tyle dobrego, że Marek nie skończył jako kaleka, poszedł do ośrodka na odwyk i terapię, a pełna skruchy córka zaprosiła panią Marię do siebie. Na cały miesiąc.

Inna sprawa, że nie ufam tej kobiecie. Może to nie sumienie ją ruszyło, a strach o synalka? Nie chce, by matka wniosła oskarżenie o napaść, zastraszanie i próbę wyłudzenia. Już sama nie wiem, czy powinna. Może Adam ma słuszność, gdy radzi: „Nie mieszaj się, dłużej i spokojniej pożyjesz”?

Czytaj także:
„Prawie nikt nie wie, że mam kasy jak lodu. Udaję biedaka, bo nie chcę, by ludzie oceniali mnie przez pryzmat pieniędzy”
„Na myśl, że nigdy nie będę tatusiem, traciłem grunt pod nogami. Myślałem, że gorzej być nie może... i miałem rację”
„Nastoletni syn zamiast latać za dziewuchami, siedział w książkach. Gdy w końcu nam kogoś przedstawił, byłam w szoku...”

Redakcja poleca

REKLAMA