Może gdybym była głupsza, nie zawracałabym sobie głowy marzeniami o lepszej przyszłości. Ale czuję, że naprawdę zasługuję na więcej. Mój każdy dzień wygląda tak samo. Wstaję o świcie, żeby wydoić krowę i nakarmić kury. Potem szybciutko myję się, jem śniadanie i biegnę na przystanek. Nie mogę spóźnić się ani minuty, bo następny pekaes jest dopiero za dwie godziny. Jeśli nie zdążę, czeka mnie ośmiokilometrowy spacer do miasteczka…
Po lekcjach wracam do domu. Obiad i znowu do roboty. Wiadomo, jak to na wsi, zawsze się coś znajdzie. Nawet teraz. A to zwierzętom trzeba posprzątać, a to pranie zrobić, podłogi umyć, bo z podwórka bardzo się nosi. Czas na odpoczynek mam dopiero wieczorem, koło ósmej. To znaczy miałabym, gdybym nie musiała odrobić lekcji. Dobrze, że chociaż jestem bystra i szybko się uczę.
Za to mój młodszy brat, czternastoletni Damian, radzi sobie o wiele gorzej. Groziło mu nawet, że na półrocze będzie miał ze cztery pały. Pomogłam mu wtedy. Codziennie siedzieliśmy do późna nad książkami i udało się. Damian wykaraskał się z kłopotów.
Myślę jednak, że na koniec roku nie będzie już tak pięknie. Idzie wiosna, brat będzie pomagał ojcu w polu i sadzie. No i na naukę nie wystarczy mu już ani siły, ani czasu. Mnie też przybędzie wtedy obowiązków – pielenie warzywnika, pola truskawek…
Ziemia zawsze człowieka wyżywi
Próbowałam rozmawiać na ten temat z rodzicami. Mówiłam, żeby nam trochę odpuścili, że nauki coraz więcej. Mama może zrozumiała, ale tata?
– Ziemia nie poczeka, lekcje tak!
To był jego argument. A potem dodał, że przecież w polu po ciemku nie da się nic zrobić, natomiast lekcje można odrabiać przy lampie. Gospodarstwo jest dla taty najważniejsze. Nawet jedynkami syna się nie przejął. Zamiast gonić Damiana do nauki, kazał mu do skupu jechać.
Ja myślę, że on puszcza nas do szkoły tylko dlatego, że jest taki obowiązek. Kiedy dwa lata temu skończyłam podstawówkę, chciałam iść do liceum i potem na studia. Nawet wychowawczyni mówiła, że jestem bardzo zdolna, że powinnam dalej się uczyć. Ale ojciec tylko się roześmiał.
– Nie widzisz, co się w miastach teraz dzieje? Młodzi uczą się, studiują, a potem i tak szlifują bruki, bo pracy nie ma dla absolwentów tych wszystkich socjologii i innych logii. A ziemia zawsze cię wyżywi. Jeśli będziesz ciężko pracować, nie zginiesz z głodu – uciął rozmowę.
Owszem, ma dużo racji. W miastach rzeczywiście nie jest teraz najłatwiej. Ale przecież niektórym się udaje. Choćby naszej kuzynce. Skończyła ekonomię, znalazła pracę, nieźle zarabia. Nawet rodzicom pomaga finansowo. Ja też chciałabym spróbować…
Niestety, rodzice wysłali mnie do zawodówki. Tu nie ma tylu przedmiotów co w liceum, nie zdaje się matury. Już na starcie jestem przegrana. Mam żal do mamy i taty, że tak lekceważą moje marzenia o studiach. Zrozumiałabym, gdybym nie miała głowy do nauki. Albo gdybyśmy byli bardzo biedni i na gospodarstwie rzeczywiście potrzebna była każda para darmowych rąk. Tymczasem ojca stać na zatrudnienie robotników sezonowych. Nieraz z dumą powtarzał, że ma odłożoną w banku pokaźną sumkę. I że przekaże nam te pieniądze, gdy dorośniemy.
Wiem, że rodzice mi nie pomogą
Ciekawe, co dla niego oznacza słowo „dorośniemy”. Ja mam 17 lat, jestem rozsądną dziewczyną, mimo to nic nie mogę zrobić samodzielnie. Ostatnio zapytałam ojca, czy za rok będę wystarczająco dorosła, żeby decydować o swoim życiu i pieniądzach przeznaczonych dla mnie.
– Zaharowujemy się z matką, żeby wam żyło się lepiej! Nie pozwolę tego zmarnować! – zdenerwował się wtedy, a mnie zrobiło się przykro.
Przecież brat i ja też ciężko pracujemy. Od świtu do nocy. Inne dzieciaki chodzą na zabawy, mają mnóstwo wolnego czasu. A my? Tylko możemy sobie o tym pomarzyć… Wykrzyczałam to ojcu. Powiedziałam, że te pieniądze mi się należą i że chcę je wykorzystać zgodnie ze swoją wolą. Omal mi nie przyłożył.
– Nie zobaczysz ani grosza! Jesteś niewdzięczna! – wrzeszczał.
Trochę rozumiem ojca. Gospodarstwo to całe jego życie. Nic dziwnego, że chce przekazać je dzieciom. Ale ja nie zamierzam zostać na wsi. Gdy tylko skończę 18 lat, wyjadę do miasta. Wiem, że rodzice mi nie pomogą. Ojciec mnie wyklnie i nigdy już nie wpuści za próg. Trudno.
Nie potrafię zrezygnować ze swoich marzeń. Najpierw jednak pojadę do Niemiec, zbierać ogórki. Koleżanka twierdzi, że można na tym nieźle zarobić. Będzie kilka groszy na początek nowego życia. A potem zapiszę się do liceum wieczorowego, znajdę jakąś pracę. Nie jestem wybredna, nawykłam do ciężkiej roboty…
Czytaj także:
„Myślałam, że zez córki to niegroźny defekt, z którego się wyrasta. Teraz Klara będzie płacić za moją naiwność”
„Odcięłam dzieci od rodziny, bo nie mogę znieść obecności szwagra. Kiedy na niego patrzę, widzę... zmarłego męża”
„Prawiłem Kasi komplementy, żeby podnieść ją na duchu. Zrozumiała to opacznie i na firmowej imprezie poszła na całość”