„Prawiłem Kasi komplementy, żeby podnieść ją na duchu. Zrozumiała to opacznie i na firmowej imprezie poszła na całość”

Kobieta, która źle zrozumiała intencje fot. Adobe Stock, bernardbodo
„Przytuliłem ją i przez chwilę poruszaliśmy się w rytm spokojniejszego kawałka. Gdy muzyka ucichła, Kasia odchyliła głowę i spojrzała mi prosto w oczy. Zaciągnęła na balkon i tam się zaczęło. Dostałem nauczkę. A przecież miałem dobre intencje!”.
/ 13.03.2022 06:30
Kobieta, która źle zrozumiała intencje fot. Adobe Stock, bernardbodo

Nie nadaję się do niczego! Jestem beznadziejna! Niczego nie umiem – te słowa Kasia powtarzała już od kwadransa.

– Nie możesz tak o sobie myśleć. Jesteś zdolna i utalentowana – usiłowałem pocieszać koleżankę z pracy.

– Tylko tak mówisz…

– Nie, Kasiu. Naprawdę uważam, że jesteś wyjątkową osobą, dużo zdolniejszą od Anki – mówiąc to, rozejrzałem się, by sprawdzić, czy w pobliżu nie ma czyjegoś „ucha”, chętnego donieść o wszystkim szefowej. – Zresztą myślę, że ona też tak uważa. I dlatego ci dokucza.

– Dzięki – Kasia chwyciła moją dłoń i mocno ją ścisnęła. – Gdyby nie ty, rzuciłabym w diabły tę pracę.

– I popełniłabyś błąd, dając Ance satysfakcję. Musisz walczyć o swoje. Pokazać, że się do tej roboty nadajesz!

– Niby jak mam jej to udowodnić?

– Chociażby strojem. Ona się robi na superlaskę, a jest zwyczajną dziewczyną. Nie to co ty. Jesteś od niej dużo zgrabniejsza, masz piękne oczy, zgrabne nogi… Tylko musisz to podkreślić.

Niby nic się nie zdarzyło, ale żonie – ani słowa!

Kasia wydawała się naprawdę podbudowana. A ja tego dnia wróciłem do domu bardzo z siebie dumny. Kiedy żona zapytała, dlaczego mam tak dobry humor, odpowiedziałem, że pomogłem koleżance na złość szefowej. Oczywiście miałem dość rozsądku, by nie przyznać się Magdzie do komplementowania Kasi. Dla mnie to były tylko słowa, jednak moją żonę mogły zranić. Niepotrzebnie.

Tymczasem Kasia od tej naszej rozmowy faktycznie zaczęła walczyć o siebie. Umiejętnie podkreślała swoje wspaniałe kobiece kształty, co okropnie denerwowało Ankę. Tajemnicą poliszynela było to, że szefowa swoją karierę zawdzięczała głównie przelotnemu romansowi z panem B., właścicielem naszej firmy.

Sprawa mało nie zakończyła się jego rozwodem. Pan B. się w porę opamiętał, a chcąc wynagrodzić byłej kochance bolesne rozstanie, awansował ją. Wkrótce jednak zaczął żałować tego kroku, bo Anka okazała się marnym szefem. A tu na horyzoncie pojawił się ktoś młodszy, zdolniejszy – i ładniejszy…

Ja ze swej strony wciąż wspierałem Kasię, nie szczędząc jej słów zachęty i komplementując szczodrze jej wygląd oraz pomysły. Widziałem, że dzięki mnie staje się coraz odważniej promuje swoje projekty. I choć Anka usiłowała je utrącać lub wyśmiewać, to one jakimś cudem trafiały do pana B. Nie będę ukrywał, że nie bez mojej pomocy.

Cieszyłem się, że Kasia zaczęła awansować. Najpierw na samodzielne stanowisko menedżerskie, pół roku później została panią wicedyrektor. Zdesperowana Anka próbowała na imprezie wigilijnej odnowić romans z panem B. Trochę wypiła i była wobec niego natarczywa, a kiedy ten oparł się jej zakusom, publicznie naubliżała mu od impotentów.

To oczywiście przypieczętowało jej los i na imprezie karnawałowej bawiliśmy się już bez niej, oblewając awans nowej dyrektor, czyli pani Katarzyny S. Ona sama zaś po prostu kwitła. Już nie była zahukanym dziewczątkiem sprzed dwóch lat, tylko dojrzałą, świadomą swoich zalet panią menedżer i piękną, pewną siebie kobietą.

Mniej więcej w połowie imprezy Kasia powiedziała, że ma ochotę się przewietrzyć i poprosiła, żebym jej towarzyszył. Wyszliśmy na taras restauracji wynajętej na tę okazję przez pana B. Z wnętrza dochodziła do nas ledwie słyszalna muzyka. Stanąłem dumny obok Kasi, podając jej kieliszek w winem.

– Zatańczmy? – zaproponowała odwracając się w moim kierunku.

Przytuliłem ją i przez chwilę poruszaliśmy się w rytm spokojniejszego kawałka. Gdy muzyka ucichła, Kasia odchyliła głowę i spojrzała mi prosto w oczy. Uśmiechnąłem się, widząc, jaka jest szczęśliwa – i jaka inna od tej dziewczynki, którą znałem.

I pomyśleć, że to zrobiła

– Wiesz, że to wszystko dzięki tobie? – zapytała, przyglądając mi się zalotnie.

– Przesadzasz, wszystko to zawdzięczasz sobie samej.

– A ty wciąż mnie komplementujesz. Pocałuj mnie – zażądała niespodziewanie i zarzuciła mi ręce na szyję.

– Kasiu… Ja mam żonę… I jestem starym facetem – próbowałem obrócić całą sytuację w żart, żeby jej nie urazić

– Przecież wiem, że ci się podobam. Inaczej byś mnie tak nie wspierał… No, pocałuj mnie – natarła mocniej.

– Za dużo wypiłaś…

– Tak, wypiłam. Dzięki temu mam wreszcie odwagę powiedzieć, że mi się podobasz. Zakochałam się w tobie po tej naszej pierwszej rozmowie… – słuchałem jej z coraz większym przerażeniem.

– Wiesz, że bardzo cię lubię, ale kocham moją żonę.

Moje oświadczenie ostudziło jej zaloty. Spojrzała na mnie i spoważniała. Na koniec rzuciła, że tak sobie tylko żartowała i ma nadzieję, że ta rozmowa zostanie między nami – i wyszła.
Dwa tygodnie później sam złożyłem wypowiedzenie. Szczerze mówiąc, nie zmartwiłem się tym szczególnie.

W moim fachu zawsze pracę znajdę, a z Kasią po zajściu na tarasie trudno byłoby mi pracować. Już zacząłem rozglądać się za jakimś nowym miejscem. Jednak po tym doświadczeniu wiem, że powinienem być ostrożny w prawieniu nowym koleżankom komplementów, bo to, niestety, broń obosieczna…

Czytaj także:
„Ja niańczę 7 wnuków, a zięciowi szkoda benzyny, by mnie podwieźć do lekarza. Powinnam była brać pieniądze za opiekę”
„Żona zdradzała mnie z szefem, kolegami i kierowcą z pracy. Jestem rogaczem stulecia. Kłamała od początku małżeństwa”
„Poszłam na imprezę, a dzieci zostawiłam bez opieki. Jestem samotną matką, moja głupota prawie zabiła syna”
 

Redakcja poleca

REKLAMA