„Ojciec hazardzista przepuszczał kasę i wpędzał rodzinę w długi. Mama wybaczała mu z miłości, aż miarka się przebrała”

mąż przeprasza żonę fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„Mama drgnęła jak od uderzenia. Tyle razy już przysięgał… Jej twarz wykrzywił gorzki grymas, ale po chwili wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się smutno. Poddała się. Biedna mama… Chociaż nie. O dziwo, w jej godzącym się z losem uśmiechu nie dostrzegłam śladu dawnej bezradności. Coś się zmieniło. Czyżby, poddając się, wygrała?”.
/ 01.04.2023 16:30
mąż przeprasza żonę fot. Adobe Stock, Prostock-studio

– Dawno powinien wrócić… – wyjrzałam przez okno, za którym mój mąż i szwagier warowali przy samochodach, paląc papierosy. – Już dwie godziny temu. Czemu komórki nie odbiera? Mam złe przeczucia…

– Nie ty jedna! – warknęła moja równie zdenerwowana siostra.

Krążyła po pokoju jak lwica po klatce. Z kolei mama siedziała w fotelu, spięta. Ojciec wyszedł tylko na moment, by odebrać prezent od jubilera. Co się z nim stało?

– Nie pojmuję, czemu wcześniej tego nie załatwił, zamiast zwlekać do ostatniej chwili! – odwróciłam się od okna. – Gdzie on się szwenda, do cholery?!

Kryśka wzruszyła ramionami. Mama pobladła. Czekałyśmy wystrojone, żeby wyjść do kościoła. Goście już dawno tam pojechali. Z restauracji też dzwonili, że wszystko gotowe na przyjęcie. Tylko pana młodego nie było.

Na pomysł odnowienia ślubów małżeńskich wpadł tata i przyznaję – ujął mnie tym. Wspaniały gest, biorąc pod uwagę, że rzadko bywał w kościele. Cóż, grzesznicy unikają konfesjonału, a ojciec miał sporo na sumieniu. Od lat nie mieliśmy do niego zaufania. Nikt nie był pewien, jak się zachowa… Z drugiej strony starał się, co zasługiwało na pochwałę. Sam dogadał się z proboszczem, zaklepał termin w restauracji i zamówił u jubilera prezent, na który od paru miesięcy oszczędzał z kieszonkowego. Wszystko dla mamy, by dowieść, jak bardzo ją docenia, kocha i przeprasza za wszystko.

Pamiętam, jak rozbił mi świnkę skarbonkę

Mamę trochę przytłaczał rozmach imprezy. Zadowoliłaby się pewnie skromną uroczystością – z wiadomych względów wiecznie martwiła się o pieniądze i wolała bez potrzeby ich nie wydawać. No, ale trzydziesta rocznica ślubu to zdecydowanie okazja do świętowania!

Dlatego poparłyśmy z siostrą pomysł ojca i zamierzałyśmy partycypować w kosztach. Oczywiście tata żadnej kasy do ręki nie dostał. Aż tak daleko nasza wiara w jego metamorfozę nie sięgała. Nadal spłacałyśmy kredyt zaciągnięty z powodu ojcowskich długów. Latami balansował na krawędzi, łatał dziury dodatkowymi kursami, a gdy nie starczało – kolejnymi pożyczkami. W końcu przegiął, zadał się, z kim nie powinien, i jakieś podejrzane typy zaczęły nachodzić ich w domu.

Ależ się wściekłam! Gdyby chodziło tylko o ojca, palcem bym nie kiwnęła. Kryśka też. Pomogłyśmy wyłącznie ze względu na mamę. Ona przez cały ten czas wierzyła, że ojciec potrafi się zmienić, a lichwiarze wystarczająco go nastraszyli. Niemniej postawiłyśmy twarde warunki. Po pierwsze ojciec ma się zgodzić na wypłaty przelewem, żadnej gotówki prócz kieszonkowego. Po drugie pełnię władzy nad kontem przejmuje mama. Po trzecie i najważniejsze tata ma iść się leczyć. Ustąpił, bo nie miał wyjścia, choć wciąż twierdził, że kontroluje sytuację.

Akurat! Jak można być tak ślepym, nieodpowiedzialnym i zwyczajnie głupim?! Ano można, mimo pięćdziesiątki na karku. Właśnie na tym polega choroba zwana hazardem.

Rodzice pobrali się młodo z wielkiej miłości. Przysięgli sobie na dobre i złe. Szkoda tylko, że więcej było tego złego niż dobrego, co mama znosiła nad podziw dzielnie i cierpliwie. Kochałam ojca, ale jako żona pogoniłabym go już dawno temu. Potrafił być uroczy, czuły, zabawny. Kiedy nie grał. Bo kiedy wpadał w szpony nałogu, kłamał, kręcił, oszukiwał, nawet kradł.

Jak inaczej nazwać przepuszczenie całej pensji albo opróżnienie mojej dziecięcej skarbonki? Pożyczką? Nie prosił o nią. Wziął i już. Nieważne, że potem oddał z nawiązką ciułane przez rok drobniaki. Fakt pozostawał faktem: okradł własne dziecko. A wstydziła się mama. Pamiętam jej rumieńce i zażenowanie, gdy pokazałam jej rozbitą świnkę.

– Tata ci odda… – szepnęła.

– Ale czemu wziął? Przecież pracuje, jest dorosły, ma swoje pieniądze. Czemu zabrał moje?

– Nie wiem, kochanie. Naprawdę, nie mam pojęcia… – zaczęła płakać, więc więcej nie pytałam.

Moje najżywsze wspomnienie z wczesnego dzieciństwa też wiąże się ze łzami. Miałam pięć lat. Było lato, pojechaliśmy nad jezioro. Niestety z powodu przeziębienia nie mogłam się kąpać i okropnie marudziłam, obserwując z zazdrością bawiącą się w wodzie siostrę. Nawet mama straciła cierpliwość. Wtedy tata przyszedł mi z pomocą i zaproponował „małej damie” spacer.

To mnie obwinił o to, co się stało

Duma mnie rozpierała! Tata, jako kierowca, wciąż w rozjazdach, rzadko bywał w domu i walczyłyśm z Kryśką o jego uwagę. Oraz czas. Wówczas nie miałam pojęcia, że z niego też nas okrada, bo większość wolnego pochłaniało mu „hobby”.

Tamtego dnia nie było inaczej. Ledwo zniknęliśmy mamie z oczu, ojciec skierował się w stronę pobliskiego hotelu, gdzie w holu znajdowały się flipery. Kolorowe, migające, hałaśliwe. Które dziecko się nie skusi? Ale po kilku kolejkach znudziła mi się zabawa. Z trudem dosięgałam do przycisków, niewiele widziałam i rozumiałam.

– Tato, chodźmy już stąd, proszę… – pociągnęłam go za koszulkę.

– Jeszcze chwilkę, księżniczko, nie przeszkadzaj, dobrze mi idzie – mruknął i grał dalej w najlepsze.

Ale ja chcę siku! – oznajmiłam.

– To idź do ubikacji. Duża jesteś, chyba nie muszę cię wysadzać jak dzidziusia, co? – odparł.

– Pewnie, że nie! – oburzyłam się i ruszyłam na poszukiwanie toalety, którą ojciec wskazał mi ręką.

Odpowiedzialność zrzucił na mnie…

Trafiłam do męskiej ubikacji i na widok pisuarów wycofałam się stremowana. Damskiej, znajdującej się pewnie z drugiej strony, nie umiałam znaleźć. Błądziłam po korytarzach, nawet do kuchni zawędrowałam, skąd mnie pogonił spocony, gruby kucharz. Przestraszona, nie potrafiłam wrócić z powrotem do holu. Efekt? Zsiusiałam się w majtki.

Zaryczaną i zasikaną znalazła mnie jakaś pani i zaprowadziła do taty. Wciąż był pochłonięty grą, nieobecny duchem. Tamta obca kobieta wydawała się bardziej przejęta mną niż on. Owszem, przytulił mnie, pogłaskał, ale jakoś nerwowo. I zabronił mi mówić mamie, co się stało. Bo to wstyd, żeby taka duża panna sikała w majtki. Potem w ramach łapówki pozwolił mi się wykąpać w jeziorze. Moje łzy raz dwa obeschły, zaś woda zmyła ślady... Skończyło się zapaleniem oskrzeli. A najgorsze, że to ja czułam się winna! Kłótni rodziców, okłamaniu mamy, chorobie. Gdybym nie marudziła, gdybym się nie zgubiła…

Potrzebowałam lat, by zrozumieć, jak działa nałogowiec. Bezwzględnie. Bezlitośnie. Zrzucając odpowiedzialność za własne błędy na kogo się da, nawet na pięciolatkę.

Może coś mu się stało? – mama spojrzała na nas z nadzieją.

– Jakiś wypadek? – dodała siostra.

– Może – też się łudziłam.

To straszne, ale wolałyśmy zobaczyć go w szpitalu, niż dopuścić do siebie dużo gorszą ewentualność. Że znowu nas oszukał i poszedł grać. Mimo terapii i wielomiesięcznej abstynencji. Tylko za co? Chryste, za co by grał?! Przecież nie miał pieniędzy. Za wszystko płaciłyśmy osobiście ja albo Kryśka. Jemu pozostało tylko kieszonkowe. Oszczędzane na prezent. Na pewno?

Jednak miałam rację. On znowu to zrobił…

Gorączkowo zaczęłam się zastanawiać, czy w pobliżu jubilera znajduje się jakiś salon gry, choćby pub z fliperami. Naiwnym się zdaje, że automaty nie są groźne i na takim jednorękim bandycie nie można przepuścić fortuny. Błąd. Można! Jeśli się gra kilkanaście godzin bez przerwy, niczym zombie, bez spania, jedzenia, nawet bez chodzenia do ubikacji z obawy, że ktoś inny zajmie miejsce i sprzątnie wygraną sprzed nosa.

Co ciekawe, sukces wcale nie cieszy hazardzisty, bo wtedy traci logiczny powód do dalszej gry. To porażka go nakręca, każe próbować wciąż i wciąż. Sama gra, nie wygrana, wprowadza nałogowca w stan upojenia. A gdy spłucze się do podszewki, ogarnia go lęk, czuje wyrzuty sumienia i obrzydzenie do samego siebie. Czyli kac moralny. Urwane filmy też się ojcu zdarzały. Potem nie pamiętał, jak znalazł się na dworcu, na komendzie, w samochodzie mojego chłopaka…

– Co tu robicie, księżniczko? – spytał mnie wtedy zdumiony, jakby właśnie wybudził się ze śpiączki.

– Wieziemy cię do domu, śpiąca królewno! – warknęłam mocno poirytowana, bo ulga z powodu odnalezienia ojca szybko minęła. – Na głowie mamy maturę, a pół nocy cię szukaliśmy! Kryśka też. Mama nas ubłagała, martwi się o ciebie…

– Niepotrzebnie – mruknął.

– Wiem! Powinna cię skreślić i zadbać wreszcie o siebie. Nie zasługujesz na nią! Zabijasz biedaczkę na raty. Jesteś podły i okrutny!

Na dokładkę okazał się także żałosny. W odpowiedzi na moje brutalnie szczere słowa zwyczajnie się wtedy rozpłakał. Zaczął przepraszać i obiecywać poprawę. Jasne, do następnego razu, który nastąpi za tydzień, miesiąc czy choćby pół roku. Jak można tak żyć? Mama jakoś żyła. Wciąż wybaczała, wierzyła, miała nadzieję. Miłość potrafi być ślepa.

Ale my z siostrą nie musiałyśmy się godzić na taki scenariusz. Usamodzielniłyśmy się obie zaraz po maturze i wyniosłyśmy się z domu. Byle dalej od tej bajki, która stała się koszmarem. Co nie znaczy, że uwolniłyśmy się od troski…

Wreszcie usłyszałyśmy skrzyp otwieranych drzwi. Ojciec wrócił! Wpadł do pokoju rozpromieniony z ogromnym bukietem róż i eleganckim pudełeczkiem w drugiej dłoni.

– No, już jestem! – obwieścił radośnie. – Co prawda trochę mi się zeszło, ale przynajmniej warto było. Wiedziałem, że tym razem, w taki szczególny dzień musi się udać!

Co się musi udać w… taki dzień? – natychmiast zrozumiałam. – Grałeś, tak? Do ciężkiej cholery!

– Nie przeklinaj, księżniczko, damie nie przystoi – zbeształ mnie tata, po czym zwrócił się do mamy: – To dla ciebie, królowo moja! – klęknął przed żoną, wyciągając przed siebie róże i pudełeczko.

Zawisły w… próżni.

Mama siedziała niczym skamieniała. Bez ruchu. Tylko patrzyła na ojca. Niemal zachłannie, jakby chciała wyryć w pamięci obraz jego twarzy. Takiej radosnej, szczęśliwej… Raczej fałszywej! Naprawdę, znowu mu wybaczy? Po prostu ręce opadały!

Nigdy nie byłam z niej taka dumna!

– Gdzie byłeś? – spytała cicho.

– No jak to? Po kwiaty i prezent, gapciu – uśmiechnął się czule. – Otwórz. Jubiler się postarał. Zobacz, jaki piękny…

– A skąd miałeś na róże? – mama nie ustępowała. – Bukiet jest olbrzymi i musiał sporo kosztować. Dziewczynki mówiły, że na prezent oszczędzałeś długo. Więc?

– No, wygrałem – ojciec nawet się nie zarumienił. – Nie rób takiej miny. Wiem, obiecałem nie grać i jeżeli chcesz, wrócę na terapię, ale ten jeden ostatni raz musiałem zagrać. Ryzyka nie było. Uwierz mi! W taki dzień jak dzisiaj po prostu musiało mi się udać! – aż mnie zmroziło, gdy uświadomiłam sobie, że wszystko dokładnie zaplanował.

Może był chory, omamiony magicznym myśleniem, ale wywiódł nas w pole po mistrzowsku. Cały ten show z odnawianiem ślubów małżeńskich służył wyłącznie jednemu – zyskaniu pretekstu do zagrania. Czy mama też na to wpadła? „Mamo, błagam cię, przejrzyj w końcu na oczy i ratuj się! Proszę…” – modliłam się duchu.

Ojciec, ignorując ciężką atmosferę w pokoju, trajkotał dalej:

– Zagrałem na trzech automatach i niemal zacząłem wątpić, gdy na ostatnim trafiłem główną wygraną! Największą! Wiedziałem, że tak będzie. Starczy, by oddać wam znaczą część długu, córeczki. Choć może lepiej kuć żelazo póki gorące, nim fart się odwróci… Zwróciłbym całość pożyczki, z procentami… Nie, nie, spokojnie! – roześmiał się sztucznie. – Tylko żartowałem. Od dziś koniec z graniem. Będzie zupełnie inaczej. Przysięgam!

Mama drgnęła jak od uderzenia. Tyle razy już przysięgał… Jej twarz wykrzywił gorzki grymas, ale po chwili wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się smutno. Poddała się. Biedna mama… Chociaż nie. O dziwo, w jej godzącym się z losem uśmiechu nie dostrzegłam śladu dawnej bezradności. Coś się zmieniło. Czyżby, poddając się, wygrała?

Wstała i podeszła do biblioteczki. Wyciągnęła jakąś książkę, ze środka wyjęła kopertę i podała mężowi.

– Tak, będzie inaczej – oznajmiła. – Tym razem na pewno. Jeszcze nie jestem taka stara, poukładam sobie życie. To mój rocznicowy prezent dla ciebie. Miałam inny w zanadrzu, ale zasłużyłeś tylko na ten.

Zdezorientowany ojciec odłożył bukiet i pudełeczko na stół, po czym wziął z rąk mamy kopertę. Otworzył ją, przeleciał wzrokiem pismo.

– Chyba nie… rozumiem – zająknął się. – To… to pozew rozwodowy? Kochanie, przecież wygrałem!

Czyli naprawdę nic nie zrozumiał. Zerknęłam mu przez ramię. Data na dokumencie wskazywała, że mama wypełniła go rok temu. Krótko przed tym, nim tata zgłosił się na terapię. Wstrzymała się, dała mu ostatnią szansę. Nie skorzystał.

Nigdy wcześniej nie byłam ze swojej mamy taka dumna. Wreszcie uwolniła się od ciężaru ponad siły i zaczęła myśleć o sobie. Brawo!

Czytaj także:
„Mąż w sekrecie pożyczył moje pieniądze bratu hazardziście. Trzymałam je na operację mamy, a on je oddał darmozjadowi”
„Mój pierwszy mąż był tyranem, drugi nałogowym hazardzistą. Nic dziwnego, że nie śpieszy mi się do kolejnego ślubu”
„Zazdrościłam jej męża, a okazało się, że ten drań to zwykły hazardzista, który przegrał ich kasę z wesela”

Redakcja poleca

REKLAMA