„Mój pierwszy mąż był tyranem, drugi nałogowym hazardzistą. Nic dziwnego, że nie śpieszy mi się do kolejnego ślubu”

zakochana para na łyżwach fot. Adobe Stock, belyjmishka
„>>Chyba jestem nienormalna, że to robię…<< – pomyślałam i zamknęłam oczy, trzymając się kurczowo Jacka. Jechałam, a on mnie prowadził. Zdałam się całkowicie na niego, podtrzymywana przez jego silne ramiona. Zrobiliśmy tak jedno czy dwa okrążenia i Jacek podprowadził mnie do bandy”.
/ 29.05.2022 08:15
zakochana para na łyżwach fot. Adobe Stock, belyjmishka

W niecodzienny sposób Jacek przekonał mnie, że mogę na nim polegać – zabrał mnie na lodowisko. Zamknęłam oczy i dałam mu się prowadzić!

Przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w leżące przede mną na kawiarnianym stoliku puzderko z pierścionkiem i czułam, jak narasta we mnie panika… W końcu bezradnie spojrzałam Jackowi w oczy, a potem powiedziałam:

– Przepraszam cię, ale nie mogę... Naprawdę. Wybacz...

Na jego twarzy pojawiło się niedowierzanie, a potem ból.

– Ale dlaczego? Może chcesz  inny pierścionek, możemy od razu pójść do sklepu – wyszeptał.

Mimowolnie uśmiechnęłam się na tę jego gotowość.

– Nie, pierścionek jest bardzo piękny! – zapewniłam go. – Tylko… ja nie pasuję do niego.

– Nic z tego nie rozumiem! – przyznał Jacek, jak zwykle prostolinijnie. – Wytłumacz mi, o co chodzi, zanim oszaleję!

– Chodzi o to, że nie czuję się jeszcze gotowa do małżeństwa! – powiedziałam, być może zbyt głośno, bo para siedząca przy sąsiednim stoliku obejrzała się, a dziewczyna uśmiechnęła.

Wiem dlaczego. Zobaczyła czterdziestoletnią babę, która składa takie deklaracje. Z jej dwudziestoletniego punktu widzenia pewnie byłam już zgrzybiałą staruszką, jak więc mogłam być niegotowa na cokolwiek? Cóż… Nie mogłam jej przecież wytłumaczyć, że mój brak gotowości wynika właśnie z nadmiaru doświadczeń. Złych doświadczeń. Byłam już dwukrotnie mężatką. Za każdym razem mój związek zaczynał się jak piękny sen, a kończył jak senny koszmar.

Więcej już za mąż nie wyjdę

Mój pierwszy mąż, Jurek, był typowym domowym tyranem, w dodatku damskim bokserem. Byłam z nim „dla dobra syna”, dopóki tenże syn, już dziewięcioletni, nie zapytał mnie, dlaczego się w końcu nie rozwiodę. Ledwo zamieszkaliśmy sami i nieco odetchnęliśmy od codziennych awantur, pojawił się w moim życiu Karol. Był kompletnym przeciwieństwem Jurka! Cichy i spokojny, wyglądał jakby ciągle przepraszał za to, że żyje. Ujął mnie tą swoją nieporadnością, poczułam, że mam ochotę się nim zaopiekować…

Po kilku latach okazało się, że to tylko poza, żeby uśpić moją czujność. Mój drugi mąż okazał się bowiem ukrytym hazardzistą – ledwo na wiosnę szła bomba w górę, każdy grosz przepuszczał na wyścigach konnych. A na co dzień nie stronił ani od kasyna, ani od jednorękich bandytów. Kiedy się zorientowałam, że mimo mojej harówki ciągle toniemy w długach, postanowiłam z tym skończyć.

Karol obiecywał na kolanach, że się zmieni. Dla mnie i dla naszego dzieciątka, które miało przyjść na świat. Zgodziłam się dać mu drugą szansę, a on kilka miesięcy później postawił na wyścigach becikowe. I przegrał – zarówno pieniądze, jak i nasze wspólne życie.

Miałam dość! Znowu poszłam do sądu po rozwód. Wyszłam z niego goła i wesoła, razem z dwójką dzieci – piętnastoletnim już Pawełkiem i roczną Tosią. Zamieszkałam z tatą, wtedy już wdowcem, bo nawet nie miałam gdzie się podziać.

Po raz trzeci, w wieku czterdziestu lat, zaczęłam wszystko do nowa. Obiecałam sobie, że nigdy więcej nie wyjdę za mąż! „Najwyraźniej nie potrafię wybrać odpowiedniego partnera, więc będę sama, dla dobra swojego i dzieci” – postanowiłam.

Tymczasem po dwóch latach poznałam Jacka… Nie od razu zwróciłam na niego uwagę. Był szkoleniowcem w naszej firmie i jako sekretarka nie miałam z nim zbyt wiele do czynienia. Później uświadomiłam sobie, że gdy tylko był u nas w centrali, to zawsze miał dziwnie dużo spraw do załatwienia w sekretariacie. Pewnego dnia wszedł do mojego pokoju w niebieskiej koszuli i jadowicie zielonym krawacie. To połączenie zwaliło mnie z nóg! Musiałam zrobić dziwną minę, bo od razu zareagował:

– Co się stało, pani Małgosiu? Coś nie tak z tym krawatem? – zapytał z niepokojem.

– Ja tego nie powiedziałam… – zaczęłam, ale mi przerwał.

Błagam, niech pani mi powie prawdę! Jestem daltonistą i nie mam pojęcia, jak wyglądam.

– Jak egzotyczna papuga! – przyznałam szczerze.

– Kurczę! – Wykrzyknął, zrywając szybko krawat z szyi. – Siostra mi pomaga, wieszając je w szafie kolorami, ale czasem spadną z drążka i się poplączą. Wtedy paraduję jak paw podczas godów. Teraz lepiej? – odpiął górny guzik koszuli, chowając krawat do kieszeni marynarki.

– Tak jest bardziej na luzie, ale zdecydowanie lepiej niż z tym krawatem – przyznałam.

Zakochałam się w nim, ale...

Uśmiechnął się z wdzięcznością i pobiegł na spotkanie, a ja… Musiałam lekko ochłonąć, bo zrobiło mi się jakoś dziwnie na widok kilku włosków wystających z rozpięcia jego koszuli. „Ciekawe, czy cały tors też ma tak owłosiony?” – pomyślałam. „I w dodatku najwyraźniej nie jest żonaty, skoro krawaty dobiera mu siostra”. Sama nie wiem, kiedy moje myśli zaczęły krążyć wokół Jacka. A on nie zmarnował okazji i gdy tylko skończył szkolenie, przyszedł ponownie do mojego sekretariatu, zaprosić mnie na kawę.

– To w podziękowaniu za to, że uratowała mnie pani przed kompromitacją – powiedział.

– Skoro tak, to się zgadzam! – uśmiechnęłam się kokieteryjnie.

O tym, że ma pięknie owłosiony tors, miałam się przekonać kilka miesięcy później. Wcześniej było wiele spotkań na kawie, wypraw do kina, wycieczek za miasto i innych przyjemności.

Nawet nie wiesz, jaki jestem szczęśliwy! – wyszeptał mi pewnego razu, kiedy leżeliśmy w pościeli, zwróceni twarzami do siebie. – Nie myślałem, że jeszcze spotkam kobietę, która wprowadzi kolory do mojego życia!

– Kochanie, przecież ty jesteś daltonistą! – zaśmiałam się.

– Tak, ale od kiedy wiem, że masz zielone oczy, cały świat ma dla mnie kolor zieleni. Bo jesteś całym moim światem – odparł.

Popłakałam się wtedy ze wzruszenia. Było mi dobrze z Jackiem, a jemu ze mną. Polubił moje dzieci i one jego także. Szczególnie zależało mi na opinii Pawła, bo był już prawie dorosłym facetem.

– On jest w porządku – potwierdził moje odczucia syn.

Jacek mi udowodnił, że jednak mu ufam

Dlaczego więc teraz nagle zabrakło mi tchu, kiedy Jacek mi się oświadczył? Wybrał taki piękny pierścionek, jedyny w swoim rodzaju, wyszukany gdzieś w komisie, a ja mu odmówiłam!

– Jeszcze nie teraz... Nie jestem gotowa... – wyszeptałam ponownie, czując jakąś gulę w gardle. – Odwieziesz mnie do domu?

– Oczywiście! – poderwał się i z troską otoczył ramieniem.

Mam nadzieję, że cię nie uraziłam – powiedziałam z niepokojem, gdy już znaleźliśmy się pod moim domem.

– Kochanie, ja się tak łatwo nie zrażam  – odparł na to z uśmiechem. – Nie pozbędziesz się mnie tym jednym „nie”!

Mam do Jacka zaufanie

Wiedziałam, że wszyscy będą zawiedzeni faktem, że nie przyjęłam oświadczyn. Paweł, który miał z Jackiem lepszy kontakt niż z ojcem. Tosia, która była „jego małą księżniczką” i mój ojciec, który chciał przed śmiercią zobaczyć mnie „w dobrych rękach”. Ale nie mogłam wyjść za mąż. „Przysięgałam, że już nigdy więcej!” – myślałam. „Jak mam zaufać swojemu wyborowi? Jak mam zaufać temu mężczyźnie?

Wieczorem stanęłam wpatrzona w krajobraz za oknem, z którego rozciągał się widok na lodowisko. Lód się skrzył pięknie w świetle lamp. Gdy rozległ się dzwonek do drzwi, myślałam, że się przesłyszałam. „O tej porze?” – zdziwiłam się. Na progu stał Jacek z… dwoma parami łyżew.

– Idziesz pojeździć? – zapytał, jakby proponował herbatę.

– Ja? Wieki nie jeździłam! Wstydzę się, jestem na to za stara! – zaczęłam się wzbraniać.

– Na lodowisku nikogo nie ma i nie będziesz się musiała wstydzić – stwierdził. – A jazdy na łyżwach się nie zapomina, tak jak jazdy na rowerze!

Dałam mu się poprowadzić na to lodowisko i założyłam łyżwy. „Wyrżnę na lód przy pierwszym kroku!” – pomyślałam wstając. Niepewnie wyjechałam na lodowisko. Dobrze naostrzone łyżwy sunęły jak po maśle…

– Świetnie sobie radzisz! – stwierdził z uznaniem Jacek. Złapał mnie za rękę i poprosił:

A teraz zamknij oczy…

– Nigdy w życiu! – wykrzyknęłam. – Stracę równowagę!

– Zamknij, będę cię asekurował – odparł na to uspokajająco.

„Chyba jestem nienormalna, że to robię…” – pomyślałam i zamknęłam oczy, trzymając się kurczowo Jacka. Jechałam, a on mnie prowadził. Zdałam się całkowicie na niego, podtrzymywana przez jego silne ramiona. Zrobiliśmy tak jedno czy dwa okrążenia i Jacek podprowadził mnie do bandy.

– Przyjemnie było? – zapytał.

– Rewelacyjnie! – przyznałam.

– Nie bałaś się?

– Ani trochę!

– Dlaczego się nie bałaś?

– Bo… miałam do ciebie zaufanie! – odparłam szczerze i… zamilkłam zaskoczona.

– Widzisz, na lodzie masz do mnie zaufanie. Dlaczego więc nie masz go w życiu? – zapytał.

W oczach stanęły mi łzy.

– Mam do ciebie zaufanie także w życiu – przyznałam w końcu. – I… tak, zostanę twoją żoną.

Jacek wyjął puzderko i włożył mi na palec pierścionek. Potem zrobiliśmy jeszcze kilka rund po lodowisku. Już jako narzeczeni.

Czytaj także:
„Na weselu córki żona mojego eks wyglądała jak gwiazda, ja jak uboga krewna. Nawet to przedstawienie mi ukradła”
„Syn wybrał sobie na żonę zołzę, która mówi mi jak mam karmić rodzinę. Ona nawet sałaty nie umie przyprawić”
„Mogłem mieć każdą, lecz serce oddałem zwykłej bibliotekarce. Córka zwietrzyła mezalians i wzięła sprawy w swoje ręce”

Redakcja poleca

REKLAMA