To zdecydowanie nie był najlepszy dzień mojego życia. Za kilka godzin moja młodsza o cztery lata siostra miała wyjść za mąż i, nie ukrywajmy, byłam z tego powodu wściekła, zrozpaczona i najzwyczajniej w świecie zazdrosna. Znowu tej rozpieszczonej smarkuli, jak często ją w złości nazywałam, trafiało się w życiu to, co najlepsze.
Nie było chyba kobiety, która nie obejrzałaby się za moim przyszłym szwagrem i która nie pozazdrościłaby Marcie, że to ona spędzi życie u boku takiego faceta. Marcin nie tylko jest przystojniakiem – tacy zawsze się koło mojej pięknej siostry kręcili – ale też roztacza wokół siebie aurę władzy, którą mają tylko nieliczni mężczyźni. I chociaż teraz nie zarabia jeszcze kokosów, wiadomo, że właśnie wkroczył na drogę wielkiej kariery. Wszyscy, którzy mieli trochę oleju w głowie, zdawali sobie sprawę, że Marta u jego boku będzie miała sielskie życie.
Najgorsze w tym wszystkim dla mnie, kopciuszka obok pięknej siostry, było to, że to ja poznałam Marcina pierwsza! Przyszedł do biura i poprosił, żebym rozliczyła mu podatki. Oczywiście od pierwszej chwili mnie zauroczył, tym bardziej że już nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam na randce i od dawna żyję tylko w rytmie – praca, dom, praca, dom. I właśnie w tej chwili, kiedy – byłam tego pewna – Marcin miał pozytywnie zareagować na moje żartobliwe:
– Tak nudną sprawę jak podatki przyjemniej załatwia się przy kawie... – no i właśnie wtedy do biura wpadła jak burza Marta. Jak zwykle w najmniej odpowiedniej chwili! Zamachała tymi swoimi rudymi lokami, zaśmiała się kilka razy perliście, jak to ona potrafi, rzuciła jakiś żarcik i... – tak, nie mylicie się – Marcin nawet raz już na mnie nie spojrzał. Zachowywał się, jakby raził go piorun. Oczywiście z biura wyszedł z numerem telefonu do Marty w garści. Nie on pierwszy i nie ostatni. Marta taka już jest, że faceci lgną do niej jak muchy do lepu, chociaż przecież żadna z niej piękność. Po prostu ma „to coś”.
Tym razem miało być jednak inaczej
Znajomość z Marcinem, wbrew temu, co przewidywałam, potoczyła się inaczej niż wszystkie dotychczasowe miłości mojej siostruni, która słynęła z tego, że szybko padała ugodzona strzałą Amora i równie szybko swoich ukochanych porzucała. Po kilku miesiącach Marta oznajmiła zdumionej rodzinie, że biorą ślub. Tego już było dla mnie za wiele. To, że Marta zmieniała facetów jak rękawiczki, a ja ciągle byłam sama jak palec i to nade mną stare ciotki kiwały współczująco głową na imprezach – to jeszcze byłam w stanie strawić.
To, że Marta zarabiała więcej ode mnie, miała lepszą figurę i więcej przyjaciół – z tym też musiałam się pogodzić, zaciskając oczywiście z zazdrości zęby i robiąc dobrą minę do złej gry. Ale tego, że jako pierwsza wyjdzie za mąż i być może jako pierwsza przyniesie rodzicom upragnionego wnuka – tego było dla mnie naprawdę za wiele! Gdyby to ode mnie zależało, w dniu tego ślubu spadłoby na nasze miasto gradobicie i usunęło z powierzchni ziemi Martę, Marcina i wszystkich ich gości.
Oczywiście nic takiego się nie stało. Ślub miał się odbyć, a ja mogłam tylko wziąć w nim udział i udawać, że nic złego się nie dzieje. I właśnie wtedy, gdy kolejny raz z niechęcią spojrzałam na wybraną przez moją siostrę (Marta już taka jest, na wszystko w życiu musi mieć wpływ!) kremową kreację, wpadł mi do głowy pewien wstrętny, muszę to przyznać, pomysł. „A gdybym tak udała przed Martą, że z jej idealną sukienką coś się stało i ubrała się tak, jak naprawdę się czuję? Cała na czarno? – przebiegło mi przez głowę.
Początkowo pomysł wydawał mi się absurdalny
Moja rodzina jest bardzo tradycyjna i na pewno byliby zszokowali, zobaczywszy mnie na ślubie rodzonej siostry ubraną jak na pogrzeb. Z drugiej strony… gdybym potrafiła ich przekonać, że to po prostu nowoczesna wersja ślubnej kreacji? „Tak, skoro już muszę stać tam i „siać rutę” jako dyżurna stara panna w rodzinie, to choć będę wyglądać jak człowiek!”, pomyślałam nagle. Przecież i tak te wszystkie stare ciotki będą o mnie gadać, nie dadzą mi spokoju, że przyszłam sama i nikt mnie nie chce. To chociaż dam im więcej powodów!
Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Czasu miałam już niewiele. Ślub był o trzeciej, a musiałam tam jeszcze dojechać. Nie miałam usłużnego narzeczonego, który czekałby na mnie w luksusowym samochodzie. Na rodziców też nie mogłam liczyć, bo zaangażowani byli w pomaganie Marcie w ostatnich ślubnych przygotowaniach.
Nie pozostało mi nic innego jak wcisnąć się w małą czarną. Do tego włożyłam niebotycznie wysokie szpilki, żeby chociaż w ten sposób uzasadnić swój nietypowy strój i tak wystrojona ruszyłam na poszukiwanie taksówki, która zawiezie mnie pod kościół, gdzie Marta i Marcin mieli powiedzieć sobie sakramentalne tak.
Kiedy podjechałam na miejsce, zgodnie z tym, czego się spodziewałam, zostałam powitana w najlepszym razie zdumionymi, a w najgorszym przerażonymi, spojrzeniami zgromadzonych gości.
– Co ty masz na sobie? To nie pogrzeb tylko ślub, zauważ! Gdzie sukienka, którą ci wybrałam? – syknęła mi wprost do ucha Marta i nie bez satysfakcji zauważyłam, że na chwilę moja idealna siostrzyczka straciła swój niezmącony spokój ducha i anielski uśmiech.
– Bardzo cię przepraszam, Martusiu – zaszczebiotałam fałszywie, sama zdziwiona tym, jak dobrze mi to wychodzi. – Wszystko było już przygotowane, ale w ostatniej chwili wylałam sobie kieliszek wina na sukienkę i…
– Dlaczego piłaś wino rano, w dniu mojego ślubu? – zapytała jeszcze podejrzliwie Marta.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, choć musiałam ugryźć się w język, by nie krzyknąć: „Bo nie wiem, czy na trzeźwo zdzierżę tę całą uroczystość”. Na szczęście ktoś zawołał moją siostrę do ważniejszych w tym dniu dla niej zajęć. Zdążyłam jeszcze tylko usłyszeć, jak szepnęła mi do ucha wyraźnie zatrwożona:
– Mam tylko nadzieję, że ten twój strój nie przyniesie mi pecha.
Wzruszyłam ramionami. Jak można być tak przesądnym! Zresztą – też miałam taką nadzieję. Pewnie, byłam zazdrosna. Pewnie, byłam rozdrażniona. Ale przecież nie chciałam dla Marty źle! Nigdy!
Tak się pocieszam teraz, kiedy już mleko się wylało i przekonałam się boleśnie, że starych zasad należy przestrzegać, a na ślub ubierać się na czarno absolutnie nie wypada. Tymczasem jednak ceremonia odbyła się zgodnie ze wszystkimi zasadami, a po uroczystości w kościele przeszliśmy do sali, gdzie odbywało się wesele.
Starałam się bawić na tyle dobrze, na ile okoliczności mi na to pozwalały, choć oczywiście trudno było mi zapomnieć o fakcie, że przyszłam na wesele siostry sama, nie mam narzeczonego i prawdopodobnie wiele wody w rzece upłynie, zanim to na moim ślubie goście uronią łzę wzruszenia.
Tańczyłam to z jednym, to z drugim, rozmawiałam, jadłam i piłam, jak to na weselu, gdy nagle, koło północy, zobaczyłam koło siebie dziwnie zaniepokojoną Martę:
– Nie widziałaś Marcina? – szepnęła mi do ucha, starając się, żeby nikt z pozostałych gości nie zwrócił szczególnej uwagi. – Od kilkunastu minut nie mogę go nigdzie namierzyć, a widziałam, że z nim tańczyłaś. Swoją drogą naprawdę nie rozumiem, jak mogłaś się tak ubrać na mój ślub. Ktoś mógłby pomyśleć, że rozpaczasz, że wychodzę za mąż... – dodała jeszcze, a ja poczułam się, jakby coś się we mnie zagotowało.
– Marta, ubrałam się w pierwszą lepszą elegancką sukienkę, jaką znalazłam w szafie po tej katastrofie z winem – starałam się odpowiadać spokojnie. – Przecież chyba nie sądzisz, że zrobiłam ci na złość!
– Sama nie wiem, co mam sądzić – moja siostra spojrzała gdzieś daleko, ponad moją głową, wyraźnie dalej zaabsorbowana szukaniem swojego męża. – Czasami jesteś tak absurdalnie zazdrosna…
– Ja? Zazdrosna? – powtórzyłam zdumiona, bo Marta do tej pory nigdy tak otwarcie nie mówiła o swoich uczuciach. – O co miałabym być zazdrosna? Jeśli chcesz wiedzieć, to Marcin w ogóle mi się nie podoba. I jeszcze coś ci powiem – byłam tak dotknięta słowami siostry, że postanowiłam wsadzić jej małą szpileczkę, mimo że to był jej wielki dzień. – Na twoim miejscu dobrze bym Marcina pilnowała. On zdecydowanie za dużo pije. Tańczyłam z nim pół godziny temu, był kompletnie wstawiony, a przecież to jego ślub! Pewnie teraz gdzieś leży i…
– Dobrze, dzięki za poradę – Marta odwróciła się gwałtownie. – Lepiej pójdę go poszukać.
Nie zamierzałam sobie dłużej zawracać kłopotem siostry głowy
Wiadomo, jak to jest na weselu – jeden idzie w jedną stronę, drugi w drugą… Normalna sprawa. Zaczęłam się niepokoić dopiero dwie godziny później, kiedy mimo intensywnych poszukiwań nikt nie mógł Marcina znaleźć. W końcu nie co dzień pan młody znika z własnego wesela! Widziałam, że Marta odchodzi od zmysłów i zaczęło do mnie docierać, że może powinnam schować urażone uczucia do kieszeni i jakoś siostrze pomóc.
Zorganizowałam telefonicznie kilku znajomych, którzy mieli dyskretnie przeszukać okolice, szczególnie po tym, jak jeden z gości odkrył, że z podjazdu „zniknął” w tajemniczy sposób jeden z samochodów. Włos mi się zjeżył na głowie. Czyżby mąż mojej siostry był na tyle głupi, żeby na własnym weselu po pijanemu wsiadać do samochodu i na dodatek gdzieś przepaść? Prawda okazała się o wiele bardziej przykra dla Marty…
Dwie godziny po tym, jak wysłałam kilku znajomych na poszukiwania, dostałam od jednego z nich telefon:
– Nie wiem, jak ci o tym powiedzieć – jąkał się Krzysiek, mój kolega z pracy. – Bo to trochę głupia sytuacja. Znaleźliśmy pana młodego…
– I co z nim? Miał wypadek, tak? – byłam przygotowana na najgorsze.
– Nie do końca – Krzysiek najwyraźniej dalej nie wiedział, jak poinformować mnie o tym, co się stało. – Widzisz, on był… On był w takim miejscu, że chyba nie powinnaś mówić o tym jego żonie.
– To znaczy? – teraz poczułam się naprawdę dziwnie.
– Widzisz, znaleźliśmy go w kasynie. Właśnie przed chwilą przegrał resztkę pieniędzy, które on i jego żona… hm, dostali od gości ślubnych…
– Co?! – nie mogłam w to uwierzyć.
Nie przypuszczałam, że Marcin może być hazardzistą. Myślałam, że jest rozsądnym człowiekiem, który ma przed sobą wielką przyszłość! „Jak to teraz powiedzieć Marcie?” – kołatało mi się po głowie.
– Może to jakaś pomyłka? – wydusiłam w końcu z siebie. – Wiesz, był pijany, chciał zaszaleć…
– Sylwia… – Krzysiek miał teraz bardzo poważny głos. – Lepiej, że twoja siostra dowie się teraz, od ciebie, niż kiedy już zamieszkają razem. To nie jest jednorazowy wyskok jej męża. On jest tu świetnie znany. To hazardzista. Spędza tu praktycznie każdy weekend.
Wszystko zaczynało mi się układać w logiczną całość. To dlatego Marcina zwykle nie było w domu w piątkowe wieczory, co tłumaczył nawałem pracy. A ja go tak podziwiałam!
– To jeszcze nie wszystko – Krzysiek najwyraźniej wahał się, czy powinnam znać całą prawdę. – Od ludzi w kasynie dowiedziałem się, że on tu ma… narzeczoną. Podobno są razem od lat. To też hazardzistka. Wszyscy bardzo się śmiali, jak się dowiedzieli, że uciekł z własnego ślubu. Uznali, że to „niezła akcja”…
Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Czułam się tak, jakby świat w jednej chwili zawalił mi się na głowę. „Marta tego nie przeżyje”, przebiegło mi jeszcze przez głowę. A potem, niechciana, zaświtała mi kolejna, z pozoru tylko absurdalna, myśl: „A jeśli to moja wina? Jeśli to ja przyniosłam Marcie pecha swoim głupim strojem?!”. Marta, tak jak się spodziewałam, bardzo źle zniosła wiadomości o tym, gdzie jest jej nowo poślubiony mąż. Wpadła w taką histerię, że musieliśmy wezwać pogotowie. Goście, jak tylko zorientowali się, co się stało, natychmiast wyjechali. Na ich twarzach malowało się współczucie. Marta nie była już tą dziewczyną, która zawsze wygrywa, której wszystko się udaje. Była zdradzaną, upokorzoną, oszukaną publicznie żoną hazardzisty. Nie wiem, czy ktokolwiek potrafi sobie wyobrazić gorszy ślub! Ja nie potrafię.
Choć Marta nigdy nie powiedziała mi złego słowa i nie wróciła do tematu, jak byłam ubrana w najważniejszym dla niej dniu, ja do końca życia będę tkwiła w przekonaniu, że to wszystko stało się przeze mnie, że to ja – swoją zazdrością i tą czarną sukienką – sprowadziłam na młodszą siostrę nieszczęście. Ile ja bym zrobiła, aby cofnąć czas! Marta, czy ty potrafisz mi wybaczyć?
Więcej listów do redakcji: „2 lata po ślubie mój ukochany mąż zginął w wypadku. Teściowa chce odebrać mi mieszkanie, bo było jej syna”„Odszedłem od żony, bo… mi się znudziła. Zamiast nudnej żony miałem teraz w łóżku o 20 lat młodsze dziewczyny”„Zrobiłem dziecko dziewczynie, do której nic nie czułem. Syn miał 2 lata, gdy zginęła w wypadku. Zostałem z nim sam”