„Ojciec chciał mnie oddać sąsiadowi za żonę dla kawałka ziemi. Już sobie wymyślili, co będą sadzić we wspólnej gospodarce”

Dziewczyna mieszkająca na wsi fot. Adobe Stock, De Visu
Dawniej dzieci były przyzwyczajone do posłuszeństwa. Nie mogłam się zbuntować.
/ 24.05.2021 12:30
Dziewczyna mieszkająca na wsi fot. Adobe Stock, De Visu

Oglądałam ostatnio w telewizji film o dziewczynie z afrykańskiego plemienia, która uciekła od swojej rodziny, bo ojciec zaaranżował jej małżeństwo ze starszym facetem. I pomyśleć, że kilkanaście lat temu musiałam zrobić to samo!

Tak, wiem, to brzmi nieprawdopodobnie. W końcu żyjemy w cywilizowanym kraju, w dwudziestym pierwszym wieku, a takie rzeczy, owszem, mogły mieć miejsce, ale 100 lub 200 lat temu. Niestety, to, co zaraz napiszę, jest szczerą prawdą.

Krzyśkowi także chciał narzucić swoją wolę

Mieszkaliśmy – nasi rodzice, mój starszy brat i ja – na wsi. Brat wyjechał do miasta, do szkoły z internatem i uczył się, żeby zostać lekarzem. Nawiasem mówiąc, tata mało nie zszedł na zawał, gdy usłyszał, że jego jedyny syn i dziedzic gospodarki nie przejmie po nim ziemi, tylko woli zostać doktorem. Zapowiedział ostro, że już on Krzyśkowi te fanaberie z głowy wybije i ani grosza nie da.

Tylko mama rozumiała ambicje Krzyśka.
– On tu, na wsi nie będzie szczęśliwy – tłumaczyła ojcu. – Jego do wielkiego świata ciągnie, a i ty będziesz kiedyś zadowolony, że masz lekarza w rodzinie!
Tłumaczyła to wszystko ojcu na próżno. Nic do niego nie docierało.
– Żeby chociaż weterynarzem chciał zostać, tobym jeszcze zrozumiał – powtarzał. – Ale tak? W ludziach grzebać? Mnie się to w głowie nie mieści!

Krzysiek odgrażał się, że i tak z domu ucieknie, żeby studiować medycynę, bo na ziemi nie będzie całe życie harował. Woli w mieście na budowie się zahaczyć, żeby mieć z czego żyć i płacić czesne.
– Tam chociaż wyjdziesz do kina albo potańczyć do klubu – tłumaczył mi, kiedy szliśmy na pole okopywać kartofle. – A tu co? W kółko robota, a w zimie, jak chciałabyś do miasta pojechać, zabawić się, to nie przejedziesz, bo drogę śnieg zawali.

Muszę przyznać, że nie rozumiałam go. Mnie tam do miasta nie ciągnęło, za dużo było tam ludzi i ruchu... Ja wolałam naszą wieś i nie wierzyłam, że ktoś może z własnej woli chcieć stąd wyjechać. Niedługo potem umarła babcia i zostawiła cały majątek naszej mamie. Okazał się niemały. Babcia za życia była skąpiradłem i sekutnicą, lecz zostawiła nam całkiem niezły spadek.

Mama w wielkiej tajemnicy przed tatą od razu wyprawiła Krzyśka na egzaminy do miasta, do liceum medycznego, a kiedy okazało się, że zdał, załatwiła mu miejsce w internacie i posłała do szkoły za babciną kasę. Ale się tatko zdziwił, kiedy wstał pierwszego września i poszedł budzić Krzyśka do kopania ziemniaków, a jego nie było! Nie odzywał się do mamy chyba z miesiąc…

W końcu mu przeszło. Nawet podsłuchałam, jak się chwalił różnym, jakiego to kształconego syna będzie miał. Ja tymczasem skończyłam zawodówkę w pobliskim miasteczku i pracowałam na pół etatu w szkolnej kuchni. Po pracy od razu zabierałam się do roboty w polu, nauczyłam się nawet prowadzić traktor.

Krzysiek wpadał do nas tylko od czasu do czasu, ale jakoś sobie bez niego radziliśmy. Wydawało się nawet, że tata pogodził się z tym, że to dziewczyna kręci się u niego po gospodarstwie, nie chłopak. Nie trwało to jednak długo.

Któregoś dnia, kiedy wróciłam do domu, zastałam w kuchni naszego sąsiada. Waldek był ode mnie zaledwie o kilka lat starszy, ale już w dzieciństwie raczej nie bawiliśmy się razem, odkąd przywiązał mojego kota do cmentarnego płotu. Biedne stworzenia mało nie odgryzło sobie łapki, zanim go znalazłam – chciało się uwolnić. Odtąd ja i Waldek byliśmy wrogami.

Zresztą, nie widywaliśmy się zbyt często. On skończył ledwie podstawówkę, później poszedł do wojska, a kiedy jego ojciec zmarł, powrócił na wieś i zamieszkał z matką w małym domku pod lasem. Czasami tylko, gdy wracałam ze szkoły, widywałam go, jak siedzi pod sklepem z butelką byle jakiego wina. Dlatego zdziwiłam się nieco, widząc go w naszej kuchni w jak najlepszej komitywie z moim tatą. Nawet nie wiedziałam, że się znają.

Do tego siedzieli nad butelką wódki i słoikiem ogórków, jakby dobili jakiegoś interesu.
– O, córcia! – krzyknął tata, kiedy mnie zobaczył. – Popatrz, kto do nas wpadł!
– Widzę, widzę – mruknęłam tylko, chcąc uciec na pięterko.
– Chodź, siądź z nami – zaproponował.
– Muszę wyplewić truskawki – powiedziałam, może niezbyt grzecznie.
– To się dobrze składa, Waldek dotrzyma ci towarzystwa – oznajmił mi tata.
– Ale po co?! – nie wytrzymałam. – Sama sobie doskonale poradzę!

Niestety, nikt mnie nie słuchał. Waldek polazł za mną w pole i usiadł na miedzy. Żeby się choć raz schylił i pomógł mi wyrwać źdźbło perzu albo inny badyl! Nie, on siedział i cały czas gadał,. Jaki to on wielki gospodarz, jak każda dziewczyna poleciałaby na każde jego kiwnięcie palcem, jaki to on mądry i bogaty... I odpalał jeden papieros od drugiego.

Ledwo się od niego uwolniłam, bo w końcu poszedł niechętnie do domu.
– Tato, czemu zaprosiłeś do nas tego przygłupa? – naskoczyłam na ojca z pretensją, kiedy tylko wróciłam z pola.
– Co ty mówisz?! Chłopak przystojny, robotny, z kawałkiem własnej ziemi – zachwalał go tata jak konia na targu.
– I co z tego? – nie widziałam związku.
– Oj, córcia – tata chwycił mnie pod ramię. – Ja żył wiecznie nie będę, a babie samej na gospodarce ciężko. Waldek to dobry chłopak i nasze pola sąsiadują ze sobą, więc nawet dobrze by się składało, żeby ziemię w jedno połączyć...
– Tato, ty chcesz mnie sprzedać?! Dla kawałka ziemi? – nie mogłam uwierzyć.
– Zaraz tam sprzedać – włączyła się mama. – Ojciec tylko dobra twojego chce, żeby ci w życiu lżej było...

Nie miałam nic do gadania. Tata postanowił i zaczął swój plan wcielać w życie. Waldek stał się u nas stałym gościem. Przychodził co wieczór – czasem nawet z jakimś wiechciem dla mnie zerwanym na łące – i razem z tatą robili plany, co będą uprawiać we wspólnym, połączonym gospodarstwie. Wtedy dzieci były przyzwyczajone do posłuszeństwa rodzicom. Nie umiałam się sprzeciwić tacie, który zawsze był dla mnie bardzo dobry.

Akurat Krzysiek wrócił do domu na Wielkanoc. Kiedy usłyszał, co wymyślił tata, najpierw się roześmiał, bo myślał, że żartuję, ale potem zrobił awanturę.
– To nie średniowiecze, żeby dziewczynę wbrew jej woli za mąż wydawać! Zresztą jest jeszcze za młoda! – krzyczał.
Nic to nie dało. Ojciec tylko powiedział, że on lepiej wie, co dla mnie dobre.

Odsiecz nadeszła w ostatniej chwili

Pewnego dnia odkryłam, że ze stolika zniknął mój pierścionek. Wiedziałam, że nadchodzi najgorsze. Potrzebowali go, by mieć miarę na pierścionek zaręczynowy! Brat pojechał akurat do kolegi, więc nikt nie mógł stanąć w mojej obronie. Pod wieczór do mojego pokoju przyszła mama, jakoś dziwnie uroczysta.
– Ubierz się ładnie, może gości dziś będziemy mieć – zapowiedziała. – I żeby ci nic głupiego do głowy nie przyszło…

Wychodząc, zamknęła drzwi na klucz! Wyjrzałam przez okno. Pierwsze piętro, niezbyt wysoko, ale pod domem był chodnik. Dostrzegłam jeszcze, jak Waldek i jego matka szli w stronę naszego domu, oczywiście każde z butelką wódki pod pachą! Nagle słyszę gwizdanie pod oknem. Patrzę, a tam Krzysiek z drabiną!
– Złaź, póki są zajęci – wyszeptał.
Nie trzeba mi było dwa razy powtarzać!
– Leć do starej szopy w lesie, tam przenocuj i nie wracaj do domu przed ranem – przykazał mi mój kochany brat.

Zrobiłam, jak mi powiedział. Kiedy rano wróciłam do domu, tata był śmiertelnie obrażony. Okazało się, że Waldkowa matka nie chce takiej buntowniczej synowej i cały układ legł w gruzach. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Rodzice więcej nie wtrącali się w moje sprawy, a ja sama wybrałam sobie męża, zresztą też gospodarza, z sąsiedniej wsi. Tylko czasem, jak wspominamy z Krzyśkiem stare dzieje, śmiejemy się, jak to uratowała mnie jego drabina. 

Czytaj także:
Moja narzeczona jeździ na wózku. To dlatego matka nie chce naszego ślubu
Moja żona miała obsesję na punkcie wagi. Nawet w ciąży się głodziła
Nieodpowiedzialny tatuś zostawił dziecko samo przed sklepem. Doszło do tragedii

Redakcja poleca

REKLAMA