„Ojciec był wojskowym. W domu nie było uczuć i emocji. Zabronił mi płakać nawet na pogrzebie mamy”

mężczyzna, który miał nieszczęśliwe dzieciństwo fot. Adobe Stock, pressmaster
„Największą pochwałą, jaką usłyszałem od ojca, były słowa: >>W porządku, synu<<. To musiało wystarczyć. Gdy tata nie widział, mama mnie przytulała. I mówiła, że coś dobrze zrobiłem albo że jest ze mnie dumna. Zmarła, gdy miałem 10 lat. Na pogrzebie nie umiałem powstrzymać łez. Tata szarpał mnie za ramię”.
/ 25.08.2021 09:21
mężczyzna, który miał nieszczęśliwe dzieciństwo fot. Adobe Stock, pressmaster

W moim domu rodzinnym okazywanie uczuć było uważane za słabość. Nigdy nie usłyszałem od rodziców, że mnie kochają. Nie widziałem też, żeby tata i mama okazywali sobie czułość. Mój ojciec był wojskowym. Rodzinę traktował jak kolejny pluton. Reguły, porządek, posłuszeństwo. Obiad musiał być na stole punktualnie o piętnastej. Przy jedzeniu nie rozmawialiśmy. Dopiero gdy talerze były sprzątnięte, a na stole lądowały herbata i ciasto, wolno było się odezwać. Ja jako dziecko musiałem jednak czekać, aż zostanę o coś zapytany.

W dni szkolne musiałem być w domu do osiemnastej. W łóżku – o dwudziestej. W piątki i soboty, gdy ukończyłem trzynaście, lat mogłem iść do łóżka o dwudziestej drugiej. Tata nie uznawał kar cielesnych. Ale mówiąc szczerze, czasem wolałbym szybkie lanie zamiast np. tygodniowego nakazu jedzenia samemu w kuchni. Albo zakazu oglądania telewizji, wychodzenia na podwórko, jedzenia słodyczy.

Tata mówił, że takie kary kształtują charakter

Od taty od najmłodszych lat słyszałem słowo „powściągliwość”. Gdy kiedyś po wygranym meczu wpadłem do domu, krzycząc: „wygraaaaliśmy!”, tata wziął mnie za ramię, zaprowadził do kuchni i kazał się uspokoić.

– Synu. To dobrze, że wygraliście, ale takie zachowanie jest wulgarne. Mężczyzna umie utrzymać emocje na uwięzi.

Największą pochwałą, jaką kiedykolwiek usłyszałem od ojca, były słowa: „W porządku, synu”. To musiało mi wystarczyć. Gdy tata nie widział, mama czasem mnie przytulała. I mówiła, że coś dobrze zrobiłem albo że jest ze mnie dumna. Niby tylko tyle, ale dla mnie aż tyle. Rodzice poznali się przez wspólnych znajomych. Ciężko mi sobie wyobrazić, w jaki sposób tata przekonał mamę, żeby za niego wyszła. Czy przeszły mu przez usta słowa „kocham cię”? Nigdy o to nie zapytałem mamy. Nie zdążyłem. Zmarła, gdy miałem 10 lat. Na pogrzebie nie umiałem powstrzymać łez. Tata szarpał mnie za ramię, ale ten jeden raz nic sobie z tego nie robiłem. Solidną burę zebrałem dopiero w domu.

– Co to było za mazgajenie? Wstydziłem się za ciebie – grzmiał tata.

Widziałem, że babcia Ala, mama mojej mamy, chciała zareagować, ale powstrzymał ją dziadek.

– Nie wtrącaj się – szepnął jej do ucha.

Po pogrzebie zostaliśmy tylko we dwóch

I prawie przestał mnie zauważać. Dopóki byłem na czas w domu, miałem dobre oceny i nie chorowałem – prawie się do mnie nie odzywał. W podstawówce nie miałem przyjaciół. Nie bardzo wiedziałem, jak funkcjonować w grupie. Na przerwach sam stałem pod ścianą. Dziewczynek bałem się przeraźliwie. Gdy tylko widziałem, że jakaś idzie w moją stronę, panikowałem i uciekałem.

Trochę lepiej było w liceum. Poszedłem do najlepszej szkoły w mieście, do klasy matematycznej. Tam poznałem chłopców trochę podobnych do siebie – zamkniętych w sobie kujonów. Nasze wspólne spędzanie czasu wyglądało dość dziwnie – każdy siedział z nosem w swoim zeszycie – ale jednak byliśmy razem. I mogliśmy nazywać się paczką.

W drugiej klasie pojawiła się nowa uczennica, Agata. Już na pierwszej lekcji matematyki dała nam popalić. Zadanie rozwiązała dwa razy szybciej niż którykolwiek z naszej paczki. Podeszła do nas na długiej przerwie.

– Mogę się z wami uczyć? Reszta klasy to chyba ma IQ poniżej 80 – zagadnęła Agata.

Każdy z nas spłonął rumieńcem. Agata nie wyglądała jak typowa kujonica. Nie miała okularów ani pryszczy. Brązowe, lekko kręcone włosy opadały jej na ramiona. Gdy tak stała przed nami, poczułem, że straciłem dla niej głowę. Podejrzewam, że podobnie czuli wszyscy pozostali. Tylko nikt nie miał odwagi się do niej odezwać!

– Halo, chłopaki! Nie wierzę, że wszyscy jesteście niemowami.

Sam nie wiem, skąd wziąłem odwagę, ale to ja się w końcu odezwałem.

– Cześć. Jestem Adam. Będzie nam bardzo miło. Dziś spotykamy się u Krzyśka, to ten rudy – wskazałem na kolegę.

Twarz Krzyśka z czerwonego przeszła w buraczkowy. Ale wziął się w garść i przemówił:

– Zapraszam. Zaraz zapiszę ci adres.

Żaden z nas do końca roku szkolnego nie odważył się zbliżyć do Agaty. Przychodziła na nasze spotkania i jak my w milczeniu rozwiązywała zadania. Potem porównywaliśmy wyniki. W trzeciej klasie przez całą jesień zastanawiałem się, jak zapytać Agatę, czy poszłaby ze mną na studniówkę. Czekałem na właściwy moment, a jednocześnie umierałem z przerażenia, że któryś z moich kolegów wpadnie na to pierwszy.

Na początku stycznia zobaczyłem Agatę przed sklepem na osiedlu. Rozejrzałem się. Nikogo znajomego. „Teraz albo nigdy” – pomyślałem.

– Cześć – powiedziałem, podchodząc.
– O, cześć. Mieszkasz tu? – spytała. Skinąłem głową. – To może znasz Dominika? To mój chłopak. Mieszka w tamtym bloku – wskazała głową.

W tym momencie ze sklepu wyszedł wysoki brunet. Kojarzyłem go z widzenia. Podszedł do nas i zaborczym ruchem przyciągnął Agatę do siebie. Podaliśmy sobie ręce.

– Dominik studiuje informatykę. Też tam składam papiery – paplała Agata, ale jej nie słuchałem.

Miałem złamane serce. Chciałem zapaść się pod ziemię

Obiecałem sobie wtedy, że dam sobie spokój z kobietami. To widać nie dla mnie. Po maturze poszedłem na politechnikę. Dalej mieszkałem z tatą, ale odkąd byłem dorosły, nie musiałem już przestrzegać reguł. Często nie widywaliśmy się tygodniami. Na studiach nagle się okazało, że nie jestem kujonem. Przynajmniej nie większym niż inni.

Gdy koledzy zaproponowali wyjście w sobotę do klubu, postanowiłem iść z nimi. Głośna muzyka, pulsujące światło – to miejsce sprawiło, że można było udawać kogoś innego. Wypiłem dla kurażu trzy drinki i ruszyłem na parkiet. Nie miałem pojęcia, że umiem się tak ruszać! Nagle się okazało, że razem ze mną tańczą trzy dziewczyny.

Alkohol sprawił, że przestałem się ich bać. Gdy jedna z nich, ruda w czerwonej sukience, położyła mi rękę na ramieniu, przyciągnąłem ją do siebie i zaczęliśmy tańczyć razem. Czułem się jak młody bóg. Pozwoliłem wziąć się jej za rękę i zaprowadzić w jakiś zaułek. Dziewczyna zaczęła mnie całować. Nie bardzo wiedziałem, co robić, więc tylko szeroko otwierałem usta. Kręciło mi się w głowie. Nagle poczułem, że ręka dziewczyny wylądowała na moich pośladkach. Bardzo mi się to spodobało, więc zacząłem ją namiętnie całować. Szaleliśmy na parkiecie razem do rana.

Po tamtym wieczorze uznałem, że jestem królem nocy. I pogromcą niewieścich serc. Dzięki kilku kolejnym anonimowym klubowiczkom zdobyłem doświadczenie. Szybki numerek w toalecie albo na siedzeniu czyjegoś samochodu. Z początku byłem bardzo nieporadny, ale praktyka czyni mistrza. Do końca studiów moje relacje z kobietami ograniczały się do klubowych podbojów. Nie znałem najczęściej imion tych dziewczyn, często nie zapamiętywałem nawet twarzy. Po studiach wyprowadziłem się z domu. Tata jak zwykle zachował kamienną twarz, ale wydaje mi się, że było mu smutno.

Gdyby poprosił, żebym został, rozpakowałbym walizki od razu. Ale nie zdobył się na to. Został sam. Kolega z pracy zaproponował mi podwójną randkę. Jego dziewczyna miała przyjaciółkę, Aldonę. Zgodziłem się. Rozmowa przy kolacji kleiła się, dopóki byliśmy w czwórkę. Gdy Andrzej i Kama poszli tańczyć, zostaliśmy przy stoliku sami. Nagle straciłem rezon. Nie miałem pojęcia, co mówić, jak się zachować. Dziewczyna była ładna, inteligentna. Niczego jej nie brakowało. Może nawet chciałbym ją jeszcze spotkać. Ale nawet gdy się żegnaliśmy, nie umiałem z siebie wydobyć żadnego mądrego zdania.

– Dobranoc – wybąkałem.

Nagle, na początku tego dorosłego życia, zrozumiałem, że pomimo tych wszystkich klubowych podbojów dalej nic nie wiem o kobietach.

Po kilku kolejnych nieudanych randkach zacząłem powoli uczyć się rozmawiać

Załapałem, że one oczekują, że powie się im komplement, miłe słowo. Pierwszy sukces odniosłem z Kaśką, koleżanką z pracy. Po naprawdę miłej kolacji odprowadziłem ją do domu. Poszliśmy do łóżka. Ta noc była naprawę wspaniała. Spotkaliśmy się jeszcze kilka razy. Aż nastąpił ten moment, w którym Kaśka zaczęła oczekiwać jakiejś deklaracji. Może nie od razu wyznania miłości i oświadczyn, ale chociaż zapewnienia, że mi z nią dobrze, że za nią szaleję. Ale ja nie potrafiłem wydusić z siebie takich słów. Choć bardzo chciałem.

Kaśka rzuciła mnie po miesiącu. Potem tak samo było z Beatą, Danką, Iwoną i kolejną Kasią. Mój najdłuższy związek trwał 72 dni. I to pewnie dlatego, że Maria pracowała w innym mieście. Widywaliśmy się więc głównie w weekendy. Maria była dziewczyną nowoczesną. Doskonale wiedziała, czego chce. W końcu powiedziała wprost:

– Adam. Jak chcesz, to dla ciebie rzucę tę pracę i przestanę wyjeżdżać. Ale musisz to powiedzieć. Że tego chcesz.

Zastanawiałem się nad odpowiedzią o kilka minut za długo. Maria się jej nie doczekała. Wstała i wyszła. Więcej jej nie zobaczyłem. Dałem sobie spokój z randkowaniem. Przez jakiś czas żyłem w celibacie. Aż pewnego dnia odkryłem Tindera i uznałem, że to koniec moich problemów. Założyłem profil, napisałem, że nie szukam miłości, tylko przygód. Okazało się, że mam mnóstwo propozycji.

Przez rok spotkałem się z ponad setką kobiet. Byłem zachwycony

Wydawało mi się, że mogę w taki sposób żyć już zawsze. I wtedy spotkałem Monikę. To był piątek, szedłem na parapetówkę do kolegi. Obiecywałem sobie, że wejdę, dam prezent, pokręcę się i zmyję po angielsku. Nie przepadałem za takimi imprezami, ale nie wypadało mi odmówić. Czarek mieszkał w jednym z tych nowych apartamentowców. Po pokonaniu bramy człowiek nagle znajdował się w środku osiedla. Kilkanaście klatek, plątanina chodników. Rozglądałem się bezradnie dookoła, gdy usłyszałem damski głos.

– Przepraszam, pan też do Czarka? Bo ja nie mam pojęcia, gdzie iść.

Odwróciłem się. Za mną stała niewysoka brunetka. W ręku trzymała donicę z jakimś egzotycznym kwiatem.

– Tak, pewnie ten wazon mnie zdradził – uśmiechnąłem się.

Pod pachą miałem wielki szklany flakon przewiązany wstążeczką.

– Też nie wiem, co dalej. To może ja przytrzymam tę roślinę, a pani zadzwoni i poprosi o instrukcje.

Dziewczyna z ulgą wręczyła mi donicę i sięgnęła po komórkę. Przyjrzałem się jej. Prawie nie miała makijażu. Nosiła czarne dżinsy, czarny golf, czarne martensy. Uwagę przykuwały tylko wielkie, kolorowe kolczyki w jej uszach.

Musiałem wpatrywać się w nie odrobinę za długo, bo kiedy dotarliśmy już pod właściwą klatkę i dziewczyna schowała telefon, zapytała:

– Podobają się panu moje kolczyki? Sama je zrobiłam. Z tego żyję.

Uśmiechnęła się i nacisnęła domofon.

– Monika – przedstawiła się w windzie.

Nie podałem jej ręki, bo w jednej miałem wazon, a w drugiej roślinę.

W mieszkaniu był już tłum ludzi. Straciłem Monikę z oczu. Dwie godziny później w końcu ją zobaczyłem na parkiecie. Tańczyła tak, jakby świat dokoła nie istniał. Zdjęła golf i miała na sobie tylko koszulkę na cienkich ramiączkach. Jej nagie ramiona wirowały. Stałem zafascynowany i nie mogłem oderwać oczu.

Zamieniłem z tą dziewczyną zaledwie dwa słowa, ale wiedziałem już, że się zakochałem. Nie miałem żadnych wątpliwości. Nagle poczułem szarpnięcie. Oprzytomniałem. Monika ciągnęła mnie na parkiet. Nic nie powiedziała. Nie musiała. Przypomniałem sobie swoje klubowe życie. I zaczęliśmy tańczyć. To był bardzo zmysłowy taniec. Dopóki nie trzeba było nic mówić, potrafiłem być bardzo namiętny. W końcu zziajani opadliśmy na kanapę.

– Jezu. Niewielu facetów umie się tak ruszać. Jesteś tancerzem?

Zaśmiałem się.

– Przepraszam, ale muszę cię rozczarować. Tylko prostym inżynierem.

Monika westchnęła.

– Nikt nie jest doskonały.

Na chwilę gdzieś zniknęła. Pojawiła się znowu z flamastrem w ręku. Złapała mnie za nadgarstek i na przedramieniu wypisała mi dziewięć cyfr.

– Zadzwoń. Pa – szepnęła mi do ucha, pocałowała mnie w policzek i zniknęła.

Gdy rano się obudziłem, nie byłem pewny, czy to się zdarzyło naprawdę. Spojrzałem na rękę. Numer telefonu, lekko rozmazany, ciągle tam był. Zerwałem się i przepisałem cyfry na kartkę. Boże, jak to dobrze, że w nocy się nie wytarły! Zadzwoniłem jeszcze tego samego dnia. Trzeba kuć żelazo, póki gorące.

Chyba Monika uważała podobnie, bo umówiła się ze mną na wieczór. Poszliśmy na kolację. Tym razem Monika miała na sobie luźną sukienkę w etniczne wzory. Włosy przewiązała chustką. Wyglądała pięknie. Dużo mówiła, dzięki czemu rozmowa jakoś się kleiła.

– A teraz chcę iść tańczyć. Wczoraj się nie wyszalałam!

Dzięki swojemu wcześniejszemu klubowemu doświadczeniu wiedziałem, gdzie ją zabrać. A gdy znalazłem się w środku, poczułem się jak ryba w wodzie. Szaleliśmy do świtu.

– Nie znałam dotąd faceta z takim ciągiem na parkiet – wyznała mi Monika, gdy wyszliśmy na ulicę. – Bardzo mi się to podoba – dodała już ciszej.

Pochyliłem się i ją pocałowałem. Chyba na to czekała. Przywarła do mnie całym ciałem.

– Do ciebie czy do mnie?

Pojechaliśmy do mnie. Obudziłem się w południe.

Na stole w kuchni stała kartka. „Tak słodko spałeś, że nie chciałam cię budzić. Przepraszam, ale muszę iść na obiad do babci. M.”. Nieważne, czy prawdziwa – ale to była bardzo wzruszająca wymówka. Tydzień później Monika zaprosiła mnie do swojej pracowni. Robiła biżuterię, szale, torby. Wszystko w szalonych wzorach i kolorach. Rozejrzałem się i zażartowałem:

– Jezu, co tobie faceci dają w prezencie, skoro to wszystko robisz sama?
– Kwiaty albo… samochody – Monika zaczęła się śmiać. – No dobra, jednak częściej kwiaty.

Przeprosiłem ją na chwilę, wybiegłem na ulicę i wróciłem z bukietem. Monika rzuciła mi się na szyję i zaczęła mnie całować. Dwa tygodnie później zaproponowała mi weekend w domu przyjaciół na Mazurach. Trochę się wystraszyłam. Poznanie przyjaciół – to ten etap w związku, do którego jeszcze nigdy nie doszedłem. Nie byłem pewny, czy jestem na to gotowy.

Tylko że Monika z góry założyła, że jedziemy. Oprócz gospodarzy i nas przyjechała jeszcze jedna para z małym dzieckiem. Było bardzo miło. Nikt mnie nie przesłuchiwał i nie pytał, czy mam uczciwe zamiary. Nie wiem dlaczego, ale głównie tego się bałem. Wieczorem Monika przytuliła się do mnie pod wielką puchową pierzyną.

– Dobrze się dzisiaj bawiłeś? – zapytała. – Bo chyba trochę cię tu zaciągnęłam na siłę…

Zapewniłem, że świetnie się tu czuję. Nie byłem pewien, czy dobrze usłyszałem, ale zdawało mi się, że gdy skończyliśmy się kochać, Monika wyszeptała „kocham cię”. Do rana nie zmrużyłem oczu. Czy powinienem zareagować? Wiedziałem, że nie mogę jej stracić. Cały dzień zastanawiałem się, czy Monika czeka, żebym też wyznał jej miłość.

Czy jak nie zrobię tego dziś, jutro za tydzień – to mnie rzuci? A może się przesłyszałem? A może mówiła przez sen? Dręczyłem się tak aż do powrotu do domu. Odwiozłem Monikę pod drzwi, przeprosiłem, że nie mogę zostać, i pojechałem do domu.

Nie miałem wątpliwości, że jestem zakochany

Ani gdzie. Ani kiedy. Wymyślałem różne scenariusze – każdy wydawał mi się głupi. A może napiszę maila? I wyjaśnię jej, dlaczego mam taki kłopot z wypowiedzeniem tych dwóch prostych słów? Może lepiej taki tradycyjny, papierowy list? A może powinienem poczekać… Dręczyłem się tak cały tydzień. Ani razu nie zadzwoniłem do Moniki. W końcu ona się odezwała.

– Adam? Wszystko w porządku? Czy może już mnie nie kochasz?

Zakrztusiłem się.

– OK, OK, tylko żartuję. Wiem, że zaraz powiesz: „Ależ moja panno, kto tu mówi o miłości” – Monika zaczęła naśladować mój sposób mówienia. – To zapytam inaczej. Nie chcesz mnie już widzieć?

Zapewniłem, że nic z tych rzeczy. Przez miesiąc do tematu miłości nie wracaliśmy już nawet w żartach. Ale cały czas dręczyło mnie, że to już jest ten moment, że powinniśmy jakoś określić to, co na łączy. I czułem, że Monika czeka, żebym to ja wrócił do tematu. Zaprosiłem ją na kolację do siebie. Ugotowałem risotto. W końcu z butelką wina przenieśliśmy się na kanapę. Monika leżała, opierając się o mnie tak, że nie widziała mojej twarzy. To dodało mi odwagi.

– Wiesz, od dawna chciałem ci coś powiedzieć. Tylko wiesz, ja nie umiem mówić o tych sprawach. Nie wiem, jak to zrobić, żeby nie wypadło śmiesznie albo żałośnie, albo patetycznie… Bo boję się, że nie uwierzysz…

Monika się odwróciła. Położyła mi palec na ustach.

– Adam. Nic nie mówisz mówić. Przecież ja wiem, że mnie kochasz. Widzę, jak na mnie patrzysz. I tak, ja też cię kocham, głuptasie.

Nagle wszystko stało się takie proste.

– Kocham cię. Szaleję za tobą. Jesteś miłością mojego życia… – dopiero się rozkręcałem, ale moją erupcję uczuć przerwał pocałunek Moniki. 

Czytaj także:
Uratowałam czyjeś dziecko, ale straciłam własne. Zapłaciłam najwyższą cenę
O mały włos doszłoby do kazirodztwa. Przed ślubem okazało się, że mój ukochany to kuzyn
Beata w 7 dni wakacji miała 8 facetów. Jej narzeczony nie uwierzył i wziął z nią ślub

Redakcja poleca

REKLAMA