Kiedy miałam czternaście lat, trafiłam do domu dziecka. Razem z jedenastoletnią siostrą i dziewięcioletnim bratem. Starałam się o to chyba ze dwa lata – od chwili, gdy tata kompletnie stracił nad sobą kontrolę.
Mieszkaliśmy w niewielkim mieście, kiedyś powiatowym, w domu z ogródkiem, który wcześniej należał do rodziców ojca. Dom jest stary, niewielki (raptem cztery pokoje, strych i piwnica), otoczony zapuszczonym ogrodem. Dopóki mama żyła, dbała o kwiaty i krzewy.
Mama… Kiedyś nią pogardzałam, bo nie stawała w naszej obronie. Zresztą ona nigdy nie przeciwstawiała się ojcu. Musiałam trochę dorosnąć, żeby zrozumieć, że ona także była jego ofiarą. Nawet bardziej niż my. I jak typowa ofiara próbowała tłumaczyć swego oprawcę. Teraz jednak widzę wyraźnie, że mimo tego strachu i bezradności była najodważniejszą osobą, jaką kiedykolwiek poznałam. Dopóki żyła, stała na drodze potwora i ściągała na siebie jego agresję i sadyzm. Kiedy umarła – a miałam wtedy dwanaście lat – jego blade, zimne oczy spoczęły na mnie.
Bił tak, żeby nie zostawiać żadnych śladów
To właśnie wtedy dorobiłam się opinii kłamczuchy, dziecka trudnego i złośliwie konfabulującego. U osób wyjątkowo mi życzliwych pokutowało przekonanie, że niestworzone rzeczy, jakie opowiadam o ojcu nauczycielce, dyrektorowi szkoły, psychologowi i księdzu proboszczowi, to wyraz mojej tęsknoty za matką. Że nie mogę pogodzić się z jej śmiercią i po prostu muszę na kogoś zrzucić winę.
Bo przecież szanowany przez wszystkich kierownik biblioteki szkolnej, człowiek łagodny i delikatny, a do tego nietuzinkowy – był mistrzem szachowym regionu – nie mógł w żaden sposób psychicznie maltretować swojej rodziny!
Ktoś, kto organizował zbiórki na biednych, szkolne koncerty i festiwale, kto prowadził społeczny teatr – nie mógłby przecież dobierać się do swojej dwunastoletniej córki ani łypać lubieżnym okiem na dziewięciolatkę. Nie mógł także zamykać w skrzyni siedmioletniego syna na dwa dni za to, że niedokładnie posłał łóżko lub za długo mył wannę. Musiał tam siedzieć bez wody i jedzenia. A cały smrodliwy bałagan w skrzyni po jego wyjściu miała posprzątać dziewięcioletnia dziewczynka… A już na pewno nie mógł zmuszać najstarszej córki do połknięcia fiolki środków przeczyszczających – za karę, bo ta „wyniosła sprawy domowe na zewnątrz”. Z pewnością sama je wzięła, po to, żeby go fałszywie oskarżyć.
W szpitalu, gdzie trafiłam z odwodnieniem i bólem jelit, podesłano mi psychiatrę, który uznał, że konfabuluję i mam zadatki na socjopatkę. Albo na paranoiczkę.
Mówi się, że są wielkie grupy ludzi, których nikt nie słucha. Emeryci. Biedacy. Nawet kobiety. Ale postawcie się na miejscu dziecka, a wtedy zrozumiecie, co to naprawdę znaczy był pomijanym, pomniejszanym i niesłuchanym. Niby mają swojego rzecznika (praw dziecka), ale tak naprawdę, gdy dorosłym jest to na rękę, są pozbawione wszelkich praw. Bo, jak twierdzą naukowcy, mózg człowieka do szesnastego roku życia wciąż się kształtuje. Dzieci nie kontrolują siebie, często fantazja miesza się im z rzeczywistością. Nie rozróżniają tego, co się stało, od tego, co sobie wyobraziły. I dlatego nie można im ufać.
Starałam się chronić rodzeństwo, jak tylko mogłam. To pozwoliło mi zrozumieć postawę matki – opór rozwścieczał ojca, on stawał się wtedy nieobliczalny, ale jednocześnie nie porzucał logiki i „zdrowego” rozsądku. Bił tak, żeby nie było widać. Rany, jakie powoduje przemoc psychiczna, są niezauważalne, więc w tym zakresie sobie, a raczej nam, nie żałował… Najlepiej więc było się nie bronić. Zgadzać się. Płaszczyć przed nim. Pozwolić się poniżać.
Któregoś dnia, a miałam wtedy 14 lat, zapakowaliśmy plecaki i uciekliśmy z domu. Nie miałam pieniędzy – ojciec nigdy nie dawał mi kieszonkowego ani nie trzymał pieniędzy w domu, jedynie w banku i przy sobie. I nie pozwalał mi dorabiać, chociaż mogłabym sprzątać w sklepie. Pieniądze to wolność, i on dobrze o tym wiedział.
Pojechaliśmy w Bieszczady. Słyszałam, że tam można się ukryć, a miejscowi o nic nie pytają. Niestety, za jazdę na gapę, nakryci przez kolejarzy w pustym wagonie, trafiliśmy na policję. Oczywiście ojciec zdążył już zgłosić nasze zaginięcie i powiedzieć, że to jego walnięta najstarsza córka namówiła rodzeństwo na ucieczkę. Wszędzie nas szukano, przesłano zdjęcia służbom.
Przesłuchiwał nas sympatyczny policjant. Piotruś był zmarznięty, więc okrył go swoją kurtką i dał mu lornetkę, żeby się czymś zajął.
– Dlaczego uciekliście? – spytał, patrząc na mnie i Zuzię.
– Bo nikt z dorosłych nam nie wierzy – powiedziałam, kiedy przełknęłam hamburgera.
Zamówił je dla nas policjant, jak się zorientował, że jesteśmy głodni.
– To znaczy?
Powiedziałam mu to, co innym.
– Pan też mi nie wierzy? On w końcu mnie zabije. Jak mamę.
Wtedy Zuzia i Piotruś zaczęli błagać, by nas nie odsyłał, mówili, że tata jest niedobry i nas krzywdzi. Policjant bacznie nam się przyglądał, uważnie słuchał, a potem…
– Muszę was odesłać – te słowa zabiły w nas nadzieję. – Ale będziemy się przyglądać waszemu ojcu.
Jasne, pomyślałam, i wzruszyłam ramionami. Już nie wierzyłam dorosłym. Mówili, co chciałam usłyszeć, żebym była grzeczna i nie sprawiała kłopotów. Czułam się bezsilna…
Zamykał nas w skrzyni, domowym karcerze
Sądziłam, że ojciec mnie ukarze. Ale nie, on ukarał Piotrusia i Zuzię, a mnie kazał na to patrzeć.
– Tak będzie zawsze – zapowiedział z diabolicznym błyskiem w oczach. – Uważaj więc, co robisz.
Był przekonany, że ma nas w garści. Bo ja nie zrobię już nic w obawie, że ucierpi moje rodzeństwo. Zapomniał o jednym – że żyjemy w erze technologii. Co prawda, kiedy ten horror się odbywał, komórki były telefonami, nawet zdjęć jeszcze nie robiły. Ale koleżanka z klasy przyniosła do szkoły niewielką kamerę, własność rodziców, żeby nagrać przedstawienie. Pomyślałam sobie: gdybym miała tę kamerę, udowodniłabym, jakim „cudownym człowiekiem” jest mój ojciec.
Ukradłam jej tę kamerę, wyjęłam jej z torby. I schowałam w miejscu, gdzie nikt by jej nie szukał: za kratką wentylacyjną w toalecie. Była afera, poszukiwania, ale nikt jej nie znalazł. Wyjęłam kamerę dwa dni później. Tydzień czekałam, żeby sfilmować, jak ojciec dostaje furii, bo coś mu się nie spodobało. Udało mi się włączyć kamerę, którą ukryłam w biblioteczce.
Następnego dnia planowałam uciec z jednej lekcji, wrócić do pustego domu, zabrać kamerę i pojechać do sąsiedniego miasta na policję. Już wiedziałam, że w naszym grajdole nikt ojcu krzywdy nie zrobi. Nie zdążyłam. Nasz kat znalazł kamerę – jak mi potem z satysfakcją powiedział, chciał poczytać poezję i sięgnął do biblioteczki. Przyniósł kamerę do szkoły, bez kasety, i z wielkim żalem powiedział dyrektorowi, że tak cenny sprzęt ukradła jego córka, której się wstydzi.
Zostałam potępiona. Do kłamliwej socjopatki doszła złodziejka. Powiedziałam dyrektorowi, że nagrałam ojca i żeby poszukali kasety, ale oczywiście mi nie uwierzyli. A ponieważ dyrektor szanuje pana Władzia, nie wezwie policji i pozwoli mu zabrać córkę do domu. Rodzice koleżanki też odstąpili od wniesienia sprawy. To chore dziecko… Biedny ojciec.
Zostałam ukarana. Kolejne trzy dni leżałam skurczona w skrzyni, naszym domowym karcerze. Bez jedzenia, picia, bez dostępu do ubikacji. Najgorsze było jednak słuchanie płaczu Zuzi. I błagań Piotrka, żeby tatuś tego nie robił. Umierałam tam w tej skrzyni, nienawidząc siebie, ojca i świata.
W pewnej chwili kucnął przy skrzyni i powiedział:
– To twoja wina, masz na sumieniu płacz twojej siostry. Przemyśl to dokładnie, masz czas. Powiedziałem w szkole, że się wstydzisz swego czynu. I obawiam się – zaśmiał się złośliwie – że kiedy wrócisz, nie przyjmą cię jak bohaterki. A dzieci bywają okrutne, doskonale o tym wiesz.
Miał rację. I tak nie było mi lekko z etykietką kłamczuchy i socjopatki, a teraz jeszcze złodziejki. Nie miałam przyjaciół, jedynie rodzeństwo.
Z początku miałam ochotę wyć z bólu duszy i ciała, ale wiedziałam, że to ojcu sprawiłoby satysfakcję. Potem byłam coraz słabsza, w głowie kręciło mi się od głodu, pragnienia i smrodu. Ból zgiętego ciała przeszedł w tępe odrętwienie. Wiedziałam, że prawdziwy ból przyjdzie, gdy mnie stąd wypuści i każe natychmiast wstać. Bałam się tego, co będzie później – jaką karę wymyśli za to, że jestem brudna, i że robiłam pod siebie. I że ukarze Zuzię i Piotrusia, nie mnie.
Trzeciego dnia byłam już w malignie i nie kontrolowałam tego, co robię. Jęczałam jak ranne zwierzę, a jednocześnie zastanawiałam się, kto wydaje te dźwięki. Nie wiedziałam już, co się wokół mnie dzieje. Niby nie byłam nieprzytomna, ale nie byłam też przytomna.
Tylko on potraktował nas poważnie
Świadomość odzyskałam w szpitalu. Było cicho, leżałam w czystym białym łóżku, do nosa miałam przypięte rurki z tlenem, kroplówka wisiała z boku. Kiedy zrozumiałam, kim jestem i gdzie jestem, zaczęłam krzyczeć. Po chwili na salę wpadła pielęgniarka. Nie znałam jej.
– Czemu krzyczysz? Boli cię?
– Moja siostra? Mój brat? Gdzie są? – to było dla mnie najważniejsze.
– Spokojnie, są bezpieczni.
– Nie w domu? Nie z ojcem? – musiałam to wiedzieć.
– Nie. Spokojnie, są pod dobrą opieką. Nic im już nie grozi.
Dopiero kilka godzin później dowiedziałam się, co zaszło w domu tamtego dnia, kiedy byłam zamknięta w tej skrzyni. Pamiętacie, jak opowiadałam o policjancie, który nas przesłuchiwał podczas ucieczki? Otóż moja opowieść nie dawała mu spokoju. I to, że moje rodzeństwo kiwało głowami, a w ich oczach widział autentyczny lęk. I to, jak prosili, by ich nie odsyłał. I moje zrezygnowane milczenie.
W końcu powiedział o wszystkim swojej żonie, a ona kazała mu to sprawdzić. Wywiedział się więc co mógł o ojcu, o mojej mamie, że zmarła z przedawkowania leków nasennych. I że była cichą, lękliwą osobą, która z nikim nie rozmawiała, a w końcu przestała wychodzić z domu. Zebrał do kupy moje „kłamstwa”, jakie opowiadałam na policji i psychologowi (wszystko było w aktach policyjnych) i z tym pojechał do Warszawy, do znanego psychologa, profesora. A ten mu powiedział, że żona dyrektora wykazywała objawy ofiary psychopaty. I że niekoniecznie dzieci kłamały.
Pojechał więc do naszego miasteczka, zapukał do drzwi naszego domu z mocnym postanowieniem porozmawiania ze mną i z moim ojcem. Otworzył mu Piotruś. Był sam, bo ojciec, jak na dobrego rodzica przystało, zawiózł swoją córeczkę na zajęcia pozalekcyjne. Właściwie Piotrusiowi nie wolno było otwierać nikomu drzwi, ale widział przez okno, że to przyszedł ten miły policjant, który dał mu hamburgera i pozwolił pobawić się lornetką. Więc mu otworzył.
– Nie spodziewałem się tego, co zobaczę – opowiadał mi policjant, aspirant Wojciech. – Spytałem, czy jesteś w domu, a on pokiwał głową, po czym zaprowadził mnie do pomieszczenia, w którym stała skrzynia. Wydobywały się z niej zwierzęce jęki przepełnione bólem. Spytałem, co tam trzymacie, a twój brat powiedział, że to skrzynia kary, i że ty tam jesteś.
– Nie mogłem uwierzyć – powtórzył, kręcąc głową, oszołomiony na samo wspomnienie. – Kiedy rozwaliłem kłódkę i podniosłem wieko, mało nie zemdlałem. Kasiu, tak strasznie przepraszam, że ci wtedy nie uwierzyłem. Obiecuję, że teraz będzie tylko lepiej.
Ojciec został aresztowany. Niestety nie było dowodu na to, że zmusił mamę do połknięcia tabletek. Ale znaleziono też w domu nagraną przeze mnie taśmę. Pewnie sobie ją oglądał dla rozrywki.
Dostał wyrok, ale odsiedział tylko dwa tygodnie, bo ktoś sprzedał mu kosę. Cóż, ci, którzy dręczą najsłabszych, są w więzieniu na dole drabiny społecznej. Nawet przestępcy chronią swoje dzieci, nie znęcają się nad nimi.
A my? Najpierw trafiliśmy do domu dziecka. Po kilku miesiącach wzięła nas na wychowanie nowa rodzina zastępcza, którą stworzyli… aspirant Wojciech i jego żona Aneta. Potem nas adoptowali. Po latach, tak jak mój przybrany ojciec, zostałam policjantką. Bardzo uważnie wsłuchuję się w słowa dzieci. Nawet jeśli niektóre z nich fantazjują, to w ich opowieściach zawsze kryje się ziarno prawdy.
Czytaj także:
„Miałem dość duszenia się w korporacji z nieludzkim szefem dusigroszem. W porę odkryłem, że pasja to też dobry biznes”
„Byłem chorobliwie zazdrosny o ukochaną. Chciałem, żeby żyła tylko dla mnie, a ona chciała się realizować w pracy. Zacząłem ją sabotować”
„Mąż wyśmiewał moje obawy o syna. Narażał go na niebezpieczeństwo, bo chciał poczuć adrenalinę. Byłam kłębkiem nerwów”