„Ojciec był kryminalistą, a mama wychowała się w domu dziecka. Kiedy zmarła, zostałam na świecie zupełnie bez rodziny”

Nie miałyśmy z mamą żadnej rodziny, kiedy zmarła, zostałam sama fot. Adobe Stock, Antonioguillem
„– Po świętach ma tu pani nie być. Proszę się spakować i wynieść – właściciel nie miał żadnych skrupułów. Mama tak bardzo chciała, żebym nie trafiła do domu dziecka. Nie przyszło jej do głowy, że skończę na ulicy. Nawet nie miałam do kogo zadzwonić”.
/ 03.06.2022 17:30
Nie miałyśmy z mamą żadnej rodziny, kiedy zmarła, zostałam sama fot. Adobe Stock, Antonioguillem

Mama zawsze powtarzała, że zrobi wszystko, co w jej mocy, żebym nie trafiła do domu dziecka. Ona wiedziała, jak to jest. Obietnicy dotrzymała. Zmarła 4 dni po moich 18. urodzinach. Tylko co teraz ze mną?

Gdzie mam się podziać?

Babcia zmarła, gdy moja mama miała zaledwie 2 lata. Dziadek zaczął pić jeszcze więcej, niż do tej pory i zaniedbywał ją. Mama chodziła brudna i głodna. W końcu sąsiedzi zawiadomili opiekę społeczną, i mama trafiła do domu dziecka w Białymstoku. Dziadek żył jeszcze kilka lat, nigdy nie został pozbawiony praw rodzicielskich. Zmarł, gdy mama, miała 8 lat. Wtedy była już za duża na adopcję, takich dzieci nikt nie chce. Dom dziecka opuściła po 18. urodzinach. Sama jeszcze nie wiedziała, że jest w ciąży.

Skończyła zawodówkę gastronomiczną. Potem chciała iść do technikum, zdać maturę. Ale na świecie pojawiłam się ja. I kiedy tylko zaczęłam coś rozumieć, wciąż pytałam mamę, kto jest moim tatą.

– Powiem ci, kochanie, ale jak dorośniesz – ucinała te rozmowy.

Gdy dorastałam, nie opowiadała mi o domu dziecka. Wiedziałam, że tam się wychowała – powiedziała mi, gdy pytałam o dziadków, ciotki, kuzynów.

– Julka, słoneczko, mamy siebie nawzajem i to jest najważniejsze. Ja w twoim wieku nie miałam nikogo. Byłam jedynym dzieckiem w całym bidulu, którego nikt nie odwiedzał. Trzeba się cieszyć tym, co się ma. Rozumiesz?

Nie bardzo rozumiałam, ale czułam, że lepiej o nic nie pytać. Miałam 13 lat, kiedy mama oświadczyła mi, że ma jednak żyjącą krewną – ciotkę Krystynę.

– Widziałam, jak ci przykro, gdy mówiłam, że nie mamy żadnej rodziny. Dlatego zaczęłam szukać. Zadzwoniłam do sołtysa wsi, w której się urodziłam. I wtedy się okazało, że we wsi ciągle mieszka siostra mojej babci. Skontaktowałam się z nią. Wzruszyła się i powiedziała, żebyśmy koniecznie przyjechały. Umówiłyśmy się na najbliższy weekend.

W sobotę rano pojechałyśmy PKS-em do małej wioski za Supraślem. Domek cioci był stary i zniszczony, ale w środku wszystko było wypucowane na wysoki połysk. Drzwi otworzyła nam nieduża siwa starsza pani.

– Marysia… Pamiętam pogrzeb twojej mamy. Ciągle żałuję, że pozwoliłam, żeby cię zabrali. Byłam pewna, że twój tata się opamięta, przestanie pić i zabierze cię z domu dziecka. Nie mogłam cię wtedy zabrać, mój Henryk chorował, a musiałam się jeszcze opiekować Jaśkiem… Wiesz, Marysiu, mój jedyny syn od urodzenia nie mówił i nie chodził… – starsza pani zaczęła płakać.

– Ciociu, to było dawno, rozumiem. Już się nie przejmuj. Teraz cieszę się, że cię znalazłam. To jest Julka, moja córka, bardzo chciała cię poznać.

Byłam trochę wystraszona, ale mama wypchnęła mnie przed siebie. Dygnęłam i podałam cioci rękę.

Julka, Jezu, wyglądasz zupełnie jak twoja babcia. No, chodź tu do mnie – ciotka przyciągnęła mnie do siebie, a ja się w nią wtuliłam w nią.

Pachniała drożdżami i plackami ziemniaczanymi.

To był wspaniały weekend

Ciocia wyciągnęła stare albumy. Po raz pierwszy zobaczyłam zdjęcie z chrztu mojej mamy, moją babcię i dziadka. Ciotka i mama co raz ocierały łzy. W niedzielę wieczorem wróciłyśmy do domu zaopatrzone w wielki kawał drożdżowego placka i pudełko rodzinnych fotografii.

– Wpadnijcie koniecznie znowu, jak najszybciej.. Obiecujecie? – zapamiętałam ją, jak stoi na ganku i macha nam wielką białą chustką.

Nie spotkałyśmy się więcej. Ciocia zmarła 3 tygodnie później. O pogrzebie zawiadomił nas bratanek wuja Henryka. Płakałyśmy z mamą cały wieczór.

– Mamo, to nie fair. Przecież dopiero ją poznałam – ryczałam.

Po pogrzebie wszyscy poszli do domku cioci. Oprócz nas była tam tylko rodzina wujka Henryka. Nie czułyśmy się tam dobrze. Wymknęłyśmy się po kwadransie i wróciłyśmy do domu. W szkole miałam mnóstwo zajęć. Do tego kółko teatralne, siatkówka. Mama w ciągu dnia pracowała w restauracji. Wieczorami albo piekła w domu ciasta na zamówienie, albo biegła gotować na jakimś przyjęciu.

Bywało, że nie widywałyśmy się całymi dniami. Nie zauważyłam, że jest chora, dopóki mi nie powiedziała.

– Julka, chodź tu na chwilę, musimy porozmawiać – zawołała.

Chciałam się wykręcić, ale coś mnie zaniepokoiło w mamy głosie. Powiedziała mi, że była na badaniach, że wszystko będzie dobrze, ale będzie musiała iść do szpitala na operację.

– Ale mamuś, co ci jest? – zaczęłam dopytywać, choć bardzo bałam się odpowiedzi, którą usłyszę.

– Nowotwór piersi. Ale to mały guz, nie ma przerzutów. Wszystko będzie dobrze – mama bardzo starała się mnie uspokoić, ale i tak byłam przerażona.

Po operacji zaczęła się chemia

Mama nie znosiła jej dobrze. Wymiotowała. Bywały dni, że nie miała siły wstać z łóżka. W wakacje lekarz uznał, że kolejna chemia nie będzie potrzebna. Pojechałyśmy nad morze. Mama odzyskała humor, na jej policzki wróciły rumieńce. W czasie tych wakacji zaczęła po raz pierwszy opowiadać mi o domu dziecka.

Nikt nas tam nie bił, nie znęcał się. Ale wyobraź sobie, 60 dzieci w wieku od 3 do 18 lat i kilka opiekunek. Robiły, co mogły, żeby dzieci były ubrane i nakarmione. Na czułość nie było czasu i miejsca – mamie drżały wargi, gdy mówiła. – Zawsze byłam spokojnym dzieckiem. Nie umiałam się rozpychać łokciami. Starsze dzieciaki zabierały mi zabawki, słodycze. Nieraz dostałam od nich lanie. A gdy skończyłam 18 lat, z dnia na dzień musiałam opuścić dom dziecka. Urząd pracy znalazł mi pracę w cukierni. Wynajęłam pokój. Chciałam iść do technikum wieczorowego. I wtedy okazało się, że jestem w ciąży. W szpitalu, gdy przyszłaś na świat, namawiali mnie, żebym oddała cię do adopcji. Tak będzie lepiej dla dziecka i dla ciebie – przekonywali mnie. Ale nie potrafiłam. Wreszcie miałam rodzinę.

Pomyślałam, że może to wreszcie dobry moment, żeby zapytać o ojca.

– Julka, nie, kochanie, nie teraz. Nie jestem jeszcze gotowa. Proszę.

Dałam spokój. Widziałam, że jest zmęczona. Kiedyś powie. Mamy czas. Przez 2 lata mama regularnie się badała. Wyniki były na szczęście dobre. Znowu żyłyśmy normalnie. We wrześniu do mojej klasy przyszedł nowy uczeń, jego rodzice się przeprowadzili z pobliskiego miasta.

– Słuchajcie, to wasz nowy kolega. Maciek, znajdź sobie miejsce i siadaj – słyszałam, co mówi wychowawczyni, ale nawet nie podniosłam głowy znad książki, którą czytałam pod ławką.

– Tu jest wolne? – usłyszałam pytanie.

Przy mojej ławce stał wysoki chłopak. Skinęłam głową.

Tak zaczęła się nasza znajomość

Tydzień później doszłam do wniosku, że jestem zakochana. 2 tygodnie później byliśmy parą. Maciek był moim pierwszym chłopakiem. Byłam tak szczęśliwa, że nie miałam pojęcia, co się dzieje dookoła mnie. Raz zdawało mi się, że mama wieczorem płakała u siebie w pokoju. Ale następnego dnia już o tym nie pamiętałam. Zdziwiłam się, gdy w Wigilię mama powiedziała, że nie pójdzie na pasterkę, bo jest zmęczona. Ale przecież miała do tego prawo. Zawsze przed świętami miała mnóstwo zleceń. A jeszcze sprzątała dom, piekła i gotowała dla nas. Po świętach już zaczęłam się szykować na sylwestra. Razem z Maćkiem mieliśmy iść na prywatkę do koleżanki. Pierwszy raz szłam na imprezę z chłopakiem, to miał być wielki dzień.

– Julka, musisz iść na tę imprezę? Pomyślałam, że może posiedziałybyśmy tylko we dwie. Jak kiedyś, gdy byłaś mała…

Spojrzałam na nią takim wzrokiem, jakby się urwała z choinki.

– Mamuś, no co ty. Ja się tej imprezy nie mogę doczekać, przecież się zgodziłaś dawno temu. Muszę iść!

Mama nie naciskała. Ciągle nie mogę sobie darować, że ani przez chwilę nie zastanowiłam się, dlaczego mama składa mi taką propozycję. Powinnam się domyślić, ale byłam tak zajęta sobą i swoim chłopakiem, że na nic innego nie miałam czasu. W połowie stycznia znalazłam mamę na podłodze w kuchni. Wezwałam karetkę. Mama odzyskała przytomność jeszcze przed jej przyjazdem.

– O rany, wystraszyłaś mnie, mamuś. Potknęłaś się chyba o coś i upadłaś – odetchnęłam z ulgą i zaczęłam się uśmiechać, ale mama ciągle nie wstawała.

– Julka. Nie, nie potknęłam się. Jestem chora. Bardzo. Nowotwór wrócił. Mam przerzuty do nerek, trzustki. Na leczenie już za późno. Nic nie mówiłam, bo taka jesteś radosna, szczęśliwa… Ale już pora, żebyś poznała prawdę…

W tym momencie do mieszkania wpadli ratownicy. Położyli mamę na nosze, powiedzieli, do którego jadą szpitala i zostałam w kuchni sama.

Zaczęły do mnie docierać słowa mamy

I zaczęłam sobie przypominać, że mama ostatnio dużo drzemała w ciągu dnia, często nie kończyła obiadu. Od 2 tygodni nie chodziła do pracy. Mówiła, że musi odebrać zaległy urlop z poprzedniego roku. Pojechałam do szpitala. Mama leżała podłączona do kroplówki. Była bardzo blada. Poszukałam jej lekarza. Nie miał dobrych wiadomości.

– Niestety, proszę pani. Tak bywa, że nowotwór, jak wraca, to atakuje z dużo większą siłą. Tak jest w przypadku pani mamy. Proponowaliśmy operacje, chemię, ale mama się nie zgodziła. Mówiła, że chce ostatnie miesiące spędzić z panią w domu. Może pani ją przekona?

Pognałam do mamy.

– Mamuś, co ty robisz? Lekarz mówi, że powinnaś mieć operację, leczyć się. Chemia, naświetlania. Dlaczego się poddajesz? Dlaczego chcesz mnie zostawić?

Rozryczałam się. Mama głaskała mnie po głowie i próbowała uspokoić.

– Kochanie, to nic nie pomoże. Pamiętasz, jak się czułam po tamtej chemii. Teraz będzie tylko gorzej. Wolę spędzić ten czas, który nam został, z tobą w domu. Muszę ci jeszcze wiele rzeczy wyjaśnić. Bardzo nie chcę cię zostawiać. Ale nie mam na to wpływu. Ale jedno wiem na pewno. Nie pozwolę, żebyś choć na kilka dni trafiła do domu dziecka. Nie ma mowy. I obiecuję ci, napijemy się razem szampana w twoje 18. urodziny.

Mama już nie wróciła do pracy. Starała się krzątać po domu, gotować, ale niknęła w oczach. Dostawała coraz silniejsze środki przeciwbólowe, po których zapadała w letarg. Spędzałam z nią każdą wolną chwilę. Maciek tego nie chciał zrozumieć i przy pierwszej okazji mnie zostawił. Gdy ja szłam do szkoły, do mamy przychodziła opiekunka. O moich urodzinach zupełnie zapomniałam. Gdy wróciłam ze szkoły, mama drzemała. Obudziła się koło 18. Przyniosłam jej zupę. Zjadła kilka łyżek.

– A teraz kochanie idź do kuchni i zajrzyj do lodówki – poprosiła.

Dopiero, gdy zobaczyłam butelkę szampana, przypomniałam sobie, co to za dzień. Mama dotrzymała słowa.

To napijmy się za ciebie. Moją dorosłą córkę… Kiedy to minęło? – mama śmiała się i płakała jednocześnie.

Starałam się, jak mogłam, żeby się nie rozkleić, ale i tak miałam łzy w oczach. Otworzyłam butelkę. Stuknęłyśmy się kieliszkami, wznosząc toast.

– Najwyższa pora, żebym ci opowiedziała o twoim ojcu. Długo się zastanawiałam, czy powinnam ci o nim mówić. I o tym, w jaki sposób zostałaś poczęta. Ale może lepiej, żebyś znała prawdę i nie miała mi za złe, że nigdy go nie poznałaś. Twój ojciec miał na imię Grzegorz. Był synem konserwatora, czasem pomagał ojcu w różnych naprawach. To było moje ostatnie lato w domu dziecka. We wrześniu kończyłam 18 lat. Grzegorz zaczął mnie zaczepiać. Koniecznie chciał, żebym się z nim umówiła. Odmówiłam kilka razy. Któregoś wieczoru siedziałam na ławce. Była bardzo ciepła noc. Grzegorz pojawił się nie wiadomo skąd. O tej porze nie miał prawa przebywać na terenie domu dziecka. Był pijany. Chciałam odejść, ale złapał mnie za rękę. Próbowałam się bronić, ale oberwałam w twarz i na chwilę straciłam przytomność. Oszczędzę ci szczegółów, ale zrobił mi krzywdę. Byłam przerażona i zawstydzona, nikomu nic nie powiedziałam. Grzegorz więcej się na terenie domu dziecka nie pojawił. Kilkanaście lat później spotkałam jego ojca. O nic nie pytałam, ale sam mi powiedział, że jego syn nie żyje. Zmarł w więzieniu, gdzie odsiadywał wyrok za napad. Mam nadzieję, że teraz rozumiesz, dlaczego nie chciałam z tobą rozmawiać o twoim tacie.

Mama zamilkła i zamknęła oczy

Była bardzo zmęczona. Okryłam ją kocem, zabrałam butelkę i poszłam do salonu. Resztę szampana wypiłam sama. Rano miałam po raz pierwszy w życiu kaca. Witaj, dorosłe życie!

4 dni później rano weszłam do mamy pokoju. Leżała z otwartymi oczami, lekko się uśmiechała. Nie próbowałam jej szarpać, cucić. Wiedziałam, że to już. Położyłam się koło niej. Tak znalazła nas godzinę później pani Kasia. Wezwała pogotowie. Potem pomogła mi zorganizować pogrzeb i wszystkie formalności. A ja jej nawet nie mogłam zapłacić za ostatni tydzień. Bo pieniądze się skończyły.

3 dni później do drzwi zapukał właściciel mieszkania. Zalegałyśmy z czynszem za ostatnie dwa miesiące.

– Po świętach ma tu pani nie być. Proszę się spakować i wynieść – właściciel nie miał żadnych skrupułów.

Mama tak bardzo chciała, żebym nie trafiła do domu dziecka. Nie przyszło jej do głowy, że skończę na ulicy. Nie wiedziałam, co ze mną będzie, ale zaczęłam się pakować, bo co miałam zrobić. Znalazłam mamy komórkę. Zobaczyłam, że jest na niej kilka nieodebranych połączeń i wiadomości. Zaczęłam czytać. Wszystkie były od kuzyna wuja Henryka, tego, który zawiadomił nas kilka lat temu o pogrzebie cioci Krystyny.

Kuzyn prosił mamę o kontakt w sprawie ostatniej woli cioci. Zdziwiłam się, bo nawet jeśli ciocia chciała przekazać mamie jakieś pamiątki, to dlaczego się odzywał po tylu latach? Postanowiłam, że zadzwonię wieczorem i zapytam, o co chodzi. Zaczęłam sprzątać dalej. Pod łóżkiem znalazłam kopertę z napisem. „Dla Julki”. W środku był krótki list. Mama musiała go pisać tuż przed śmiercią, bo litery były już bardzo nieporadne:

Kochanie. Pamiętasz Andrzeja, kuzyna wuja Henryka? Spotkałyśmy go na pogrzebie. Odezwij się do niego, ma dla ciebie niespodziankę. Kocham cię. Mama”.

Zadzwoniłam od razu

Gdy skończyliśmy rozmawiać, musiałam się kilka razy uszczypnąć, żeby się przekonać, że nie śnię. Kuzyn Andrzej powiedział mi, że ciocia Krystyna zapisała mi swój domek. Miał zostać moją własnością w dniu moich 18. urodzin. Mama wiedziała o wszystkim, ale nie puściła pary z ust. Ciocia zostawiła też dyspozycję, żeby za jej oszczędności dom wyremontować. Od 4 lat co lato dom był wynajmowany letnikom.

– Przyjedź jak najszybciej podpisać dokumenty – powiedział na koniec kuzyn.

Nie zdążyłam mu powiedzieć, że mama nie żyje, a ja nie mam dachu nad głową. W święta wrzuciłam mamy ubrania do pojemnika na używaną odzież. Zostawiłam sobie na pamiątkę tylko jej ulubioną apaszkę. Spakowałam swoje rzeczy, albumy ze zdjęciami, podręczniki i zeszyty do dwóch walizek. Naczynia, książki upchnęłam do pudeł. Dozorca zgodził się przechować je dla mnie przez miesiąc. We wtorek rano zadzwoniłam do kuzyna.

– To ja przyjadę dziś, dobrze?

Zamknęłam drzwi. Klucze wrzuciłam do skrzynki. I pojechałam na wieś. Ciągnąc za sobą walizki, jakoś dotarabaniłam się do domu kuzyna.

– Witaj, miło cię widzieć… – kuzyn urwał, gdy zobaczył moje toboły.

A ze mnie kompletnie zeszło powietrze. Usiadłam na walizce i zaczęłam płakać. Dostałam herbatę, kanapkę i opowiedziałam im całą historię. O chorobie mamy, jej śmierci, stracie mieszkania.

– Boże trzeba było zadzwonić, przyjechałbym po ciebie – kuzyn pokręcił głową. – Nie miałem pojęcia o twojej mamie.

Zapytałam, czy naprawdę dom cioci jest mój i czy mogę tam zamieszkać.

– Tylko ile kosztuje utrzymanie takiego domu? Będę dostawać rentę po mamie, ale nie wiem, czy mi starczy. Do szkoły mogłabym dojeżdżać autobusem. Może znajdę jakąś pracę, jakąkolwiek.

Ten plan, który układałam sobie w głowie od kilku dni, teraz nie brzmiał zbyt realnie. Prąd, gaz, woda, podatki...

Nie ma szans, żebym sobie poradziła…

– Julia. Dom będzie twój, jak tylko załatwisz formalności. Możesz go nawet sprzedać, ale jak zrobisz to teraz, to będziesz musiała zapłacić podatek. Ale wiesz, ja mam chyba lepszy pomysł. Tylko muszę go omówić z mężem. Daj nam chwilę – żona Andrzeja, Magda, uśmiechnęła się, złapała męża za rękę i wyprowadziła do innego pokoju.

Wrócili po kilku minutach.

– To jeśli się zgodzisz, zrobimy tak. Zamieszkasz z nami do czasu, aż skończysz szkołę. Andrzej i tak jeździ do Białegostoku do pracy, będzie cię zabierał. A domek cioci na razie dalej będziemy wynajmować. To, co zarabia się na nim latem, starcza na utrzymanie przez cały rok. Ciotka Krystyna by nam nie wybaczyła, gdybyśmy zostawili jej jedyną krewną bez pomocy. Nie chcemy, żeby nas straszyła po nocach.

To była wspaniała propozycja, ale przecież nie mogłam jej przyjąć. To byli w końcu obcy ludzie, i tak przez lata zajmowali się domem po ciotce, z którego nie mieli żadnych zysków.

Jesteście wspaniali, ale nie mogę was tak wykorzystywać. Może tylko pomóżcie mi znaleźć kogoś, kto wynajmie dom cioci na stałe. Znajdę jakiś pokój w Białymstoku, jakoś dam radę.

– No dobrze, żebyś nie myślała, że jesteśmy tacy bezinteresowni. Mamy 12-letniego syna. Dobry chłopak, ale leniwy. Potrzebujemy kogoś, kto go przypilnuje i odrobi z nim lekcje. A w weekendy przyda mi się pomoc w kwiaciarni. To chyba uczciwy układ. Co powiesz? – Magda wyciągnęła do mnie rękę.

Znowu się poryczałam. Od tygodnia mieszkam z Magdą, Andrzejem i Wojtkiem. Jeszcze nie czuję się jak w domu. Każdego ranka chwilę zajmuje mi zorientowanie się, gdzie jestem. Brakuje mi miasta, sklepów, kin, koleżanek. Ale nie narzekam. Nie chcę nawet myśleć, co by się stało ze mną, gdyby nie Andrzej i Magda.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA