„Ojciec Amelki chciał, żebym się jej pozbyła. Teraz to niechciane dziecko jest geniuszem i w Ameryce zbija kokosy”

Matka i córka fot. iStock by GettyImages, skynesher
„Moje życie to jedno wielkie zaskoczenie. Tyle mogę powiedzieć, gdy myślę o swojej córce. Nie byłam gotowa na bycie matką genialnej córki, jej wyjazd za granicę i to, że zostałam babcią. Ale czy człowiek zawsze jest gotowy na to, co go spotyka?”.
/ 01.11.2023 22:00
Matka i córka fot. iStock by GettyImages, skynesher

Zanim odkryłam, że jestem w ciąży, nigdy nie zastanawiałam się, czy chcę mieć dzieci. Uważałam, że czas na to przyjdzie, gdy spotkam faceta, z którym zechcę być na całe życie. Sama wychowałam się w pełnej rodzinie i uważałam, że jeśli tylko jest to możliwe, dziecko powinno mieć i mamę, i tatę.

Dobiegałam trzydziestki i ciągle nikogo takiego nie spotkałam. Nie płakałam z tego powodu po nocach. Może założenie rodziny nie było mi pisane?

To najlepsza opcja

Mieszkałam wtedy od dwóch miesięcy z Pawłem. Ale już wtedy to przeczuwałam. Wiedziałam, że to związek z rodzaju tych, który na dziewięćdziesiąt procent zakończy się jak wszystkie poprzednie.

Gdy nie dostałam na czas miesiączki, nie przejęłam się. Nie zawsze byłam regularna jak zegarek. Ale mijały kolejne tygodnie i nic się nie działo.

W tajemnicy przed Pawłem kupiłam test ciążowy. Wpatrywałam się w te dwie różowe kreski i nie mogłam zrozumieć, co się stało. Brałam pigułki, używaliśmy prezerwatyw. Przecież to się nie mogło stać!

Ostatnią nadzieją była wizyta u lekarza. Moja ginekolog potwierdziła: byłam w drugim miesiącu ciąży. Zaczęłam płakać. Lekarka zrozumiała, że nie należy mi gratulować.

Pawłowi odważyłam się powiedzieć po kilku dniach.

– Iwona, no co ty. Mówiłaś, że łykasz pigułki! Ja nie mam zamiaru być ojcem!

Był wściekły. Tłumaczyłam mu, że to nie moja wina, że tak wyszło.

– Jak wyszło? Pewnie zapomniałaś parę razy o pigułce! I teraz masz… Wiesz, ile to będzie kosztowało? – wrzeszczał, a na koniec cisnął wazonem o podłogę.

Byłam sparaliżowana. Wiedziałam, że Paweł nie będzie zadowolony, ale że zareaguje aż taką agresją? Po kilku godzinach miał już gotową receptę: znalazł gdzieś gabinet, w którym bez kłopotu można usunąć ciążę.

– To najlepsza opcja – odezwał się w końcu. – I wcale nie jest tak drogo. Mamy jeszcze kilka tygodni…
Rozumiałam, co do mnie mówi. I wiedziałam, że ma rację. Ale wcale nie byłam pewna, czy na pewno tego chcę.

– Paweł. Poczekaj, porozmawiajmy. Czy go chcieliśmy, czy nie, ono już tu jest, istnieje… To nie jest takie proste…

– Co nie jest proste? Co k… nie jest proste?! Pójdziesz po prostu do tego lekarza, a po kilku dniach możemy normalnie żyć. Chyba że marzy ci się wrzeszczący noworodek przy piersi… Ale to, sorry, nie ze mną. Ja się na bycie tatusiem nie pisałem. I się do tego nie nadaję. Masz czas do jutra. Albo się zgadzasz, albo adieu. Pakuję się i znikam – Paweł złapał kurtkę i wybiegł, trzaskając drzwiami.

Urodzę to dziecko

Zaczęłam się zastanawiać nad swoją sytuacją i zrozumiałam, że ja tego zrobić nie mogę. Nie jestem wprawdzie żarliwą katoliczką, zawsze popierałam prawo kobiety do wyboru. Ale właśnie teraz to ja musiałam dokonać wyboru. To było moje życie i moje dziecko. I ja musiałam na coś się zdecydować. Teraz albo nigdy.

Pojechałam do mamy. Gdy mnie zobaczyła płaczącą na progu, o nic nie zapytała. Po kwadransie powiedziałam jej sama. Mama głaskała mnie po głowie i długo nic nie mówiła.

– Kochanie. Wszystko będzie dobrze. Cokolwiek postanowisz, ja będę z tobą. I ci pomogę. Obiecuję.

Nie spałam praktycznie  całą noc, przewracałam się z boku na bok, myślałam, dręczyłam się. Ale rano już wiedziałam. Urodzę to dziecko. Powiedziałam o tym Pawłowi.

– Nic od ciebie nie chcę. Jeśli moje dziecko nie może mieć ojca, który je pokocha, to lepiej, żeby nie mało żadnego.

Dwie godziny później całkiem zniknął z mojego życia.

Kilka tygodni później na badaniu USG dowiedziałam się, że będę mamą córki.

Zaczęłam wymyślać imię. Co tydzień miałam inne ulubione. Cieszę się, że nie urodziła się wcześniej, bo w siódmym miesiącu ciąży miałam fazę na imię Bibianna. Na szczęście mała wytrzymała jeszcze dwa miesiące i urodziła się jako Amelka.

Mama dotrzymała słowa. Pomagała mi przy malutkiej, wspierała. Dzięki niej mogłam wrócić do pracy po pół roku.

Była ponadprzeciętnie zdolna

Przez prawie trzy lata nie zauważyłam, że moja córka jest wyjątkowa. Mama dla zabawy pokazywała jej literki i cyferki, ale nawet jej nie przyszło do głowy, że ona je zapamiętuje. Na spacerach czasem coś tam sobie mruczała pod nosem, ale nigdy nie zauważyłam, że to ma sens.

Aż któregoś dnia zorientowałam się, że Amelka recytuje numery rejestracyjne mijanych aut! „WB4792I, WI210EG”… Zrozumiałam, że ona umie już rozpoznać wszystkie litery i cyfry!

W domu sięgnęłam po książeczkę dla dzieci. Pokazywałam Amelce poszczególne literki, a ona czytała: K–O–T, D–O–M. Byłam w szoku, ale chyba czytająca dwuipółlatka to jeszcze nic takiego. Próbowałam to bagatelizować. Jednak mama się przejęła. I zaczęła z Amelką pracować.

Rezultat był taki, że moją córkę wyrzucono z przedszkola.

– Pani Iwono, to nie ma sensu. Amelka się tu nudzi. Może proszę poszukać jakiegoś specjalnego przedszkola?

Wiem, że mama chciała dobrze, ale i tak byłam zła. W końcu znalazłam prywatne przedszkole. Musiałam słono płacić, ale tam były małe grupy i dodatkowe zajęcia.

Do pierwszej klasy Amelka poszła w wieku sześciu lat. W połowie roku zaproponowano, żeby ją przenieść do drugiej klasy. Trochę się bałam, jak poradzi sobie z dziećmi starszymi o dwa lata. Szczególnie, czy znajdzie tam przyjaciół. Ale wychowawczyni przekonała mnie, że Amelka w pierwszej klasie marnuje czas.

– Proszę pani. Ona już umie dodawać i odejmować. A inne dzieci ledwie poznają cyfry – przekonywała.
Niestety. Stało się tak, jak się spodziewałam. Amelka miała świetne stopnie, ale żadnych koleżanek.

– Dziewczynki mówią o mnie gówniara. I że mądralińska! – płakała.

Zapisałam ją na judo. Z równolatkami. Odetchnęłam z ulgą, gdy zapytała, czy w weekend może ją odwiedzić Klara, koleżanka z zajęć. Może coś się ruszyło.

Córka miała łeb do interesu

W piątej klasie podstawówki matematyczka Amelki przyznała mi się na jednym ze spotkań, że za nią nie nadąża.

– Ona oblicza w głowie skomplikowane działania tak szybko, że ja nie mam czasu sprawdzać wyniku, pomagając sobie kalkulatorem – żaliła mi się.

W końcu inne dzieci z klasy zaczęły dostrzegać, że z Amelką warto się kolegować. Nawet jak każdy dostał do domu inne zadania, moja córka na jednej przerwie potrafiła je dla wszystkich rozwiązać. Dopiero rok później okazało się, że ma też głowę do interesów, bo kazała sobie za te prace domowe nieźle płacić.

Oczywiście natychmiast jej tego zabroniłam. Ale i tak zdążyła uzbierać na komputer.

Posłałam ją do matematycznego gimnazjum pod auspicjami uniwersytetu. Tam się przynajmniej nie nudziła. Jej nauczyciele byli zachwyceni.

– Takiego talentu dawno nie widzieliśmy – nie mogli się nachwalić.

W liceum Amelka oprócz nauki w szkole chodziła na specjalne zajęcia na Uniwersytecie. Była zachwycona.
A ja zaczęłam się martwić o jej życie towarzyskie. Amelka biegała z zajęć na zajęcia i na nic nie miała czasu. Miała jedną przyjaciółkę, ale o żadnym chłopaku nigdy nie wspominała.

– Iwona, daj spokój. Wolałabyś, żeby wracała po północy, a ty byś ciągle drżała z kim jest, gdzie i czy nie zajdzie w ciążę? Dziewczyna ma swoje zainteresowania, przed nią świetna przyszłość, a ty się zamartwiasz – strofowała mnie mama.

Oczywiście miała rację.

Nauka jest najważniejsza

– Mamo, to jest Jurek. Idziemy razem na studniówkę – Amelka przedstawiła mi w styczniu rudego chudzielca w okularach. – Chodzimy razem na zajęcia na uniwerku. Będziemy razem studiować.

Z Jurkiem – który okazał się bardzo fajnym i dowcipnym chłopakiem – Amelka była aż do licencjatu.

– Mamo, dostałam stypendium na Columbii – wpadła jak burza do kuchni w połowie czerwca. – Rozumiesz? Na Uniwersytecie Columbia! Ale super!

Moja córka przez kolejne dni była cała w skowronkach. A ja – w czarnej rozpaczy. Co ona sobie myśli?
Tak po prostu wyjedzie na trzy lata za ocean? Zostawi mnie? Oszalała?

Ale nie chciałam, żeby Amelka pomyślała, że jestem samolubna.

– A Jurek? Pomyślałaś o nim? Nie będziesz tęsknić? – rzuciłam mimochodem.

Trafiłam jak kulą w płot.

– Jurek jedzie studiować na Sorbonie. Postanowiliśmy się rozstać. Miło było, ale nauka jest dla nas najważniejsza. To nasza wspólna decyzja. Więc się nie martw.

W sierpniu pojechałyśmy razem nad morze. Dwa tygodnie przeleciały w mgnieniu oka. Rok akademicki w Stanach zaczyna się we wrześniu.

Kilka dni po powrocie z wakacji stałam na lotnisku i patrzyłam na plecy mojej córki znikające w oddali. Upewniłam się, że już mnie nie może zobaczyć i dopiero się popłakałam.

Nie umiałam bez niej żyć

Wróciłam do pustego mieszkania. Wszędzie było pełno Amelii. Jej ulubiony kubek w zlewie, zagubiona skarpetka w pralce, książka na kanapie. Upiłam się. Kolejnego wieczora też. I kolejnego… W następną sobotę spojrzałam rano sama sobie w przekrwione oczy.

Weź się w garść – powiedziałam sobie. Musiałam się czymś zająć. Zajęcia jogi, hiszpański, pracownia ceramiczna. Przez trzy miesiące biegałam na wszystkie zajęcia dla dorosłych, jakie znalazłam. W ciągu dnia nie miałam czasu myśleć o córce. Ale w nocy nie mogłam spać. Myślałam tylko o niej. Gdzie mieszka, co robi, co je, jakich ma znajomych.

Amelka dzwoniła do mnie co drugi dzień. Mówiła tylko, że jest super, że czuje się świetnie i całuje. A ja chciałam wiedzieć wszystko. Ile metrów ma jej pokój, jak wygląda jej ulubiony wykładowca. No i oczywiście czy ma chłopaka.

Z tym chłopakiem to sama nie wiedziałam, co myśleć. Z jednej strony chciałam, żeby kogoś miała. Z drugiej – bałam się, że jak się zakocha w Amerykaninie, to już nigdy nie wróci do Polski.

Zobaczyłyśmy się w Boże Narodzenie. Wreszcie dowiedziałam się wszystkiego. Jak wygląda jej pokój, rozkład zajęć, gdzie lubi jeść kolację. O żadnym facecie nie mówiła. Nie naciskałam.

Dopiero gdy znowu ją odwoziłam na lotnisko (miałam wrażenie, że od poprzedniego razu minęło tylko kilka chwil), zwierzyła mi się, że podoba jej się jeden z asystentów.

– Ma na imię Tom i w ogóle nie wygląda jak mól książkowy. W liceum grał w baseball. I jest superinteligentny. Ale na razie tylko wzdycham do niego z oddali. To pa. Zadzwonię, jak wyląduję! – Amelia cmoknęła mnie w policzek i znowu zniknęła.

O Tomie po raz kolejny usłyszałam wiosną zeszłego roku.

– Mamo, pamiętasz tego asystenta, o którym ci opowiadałam. Idziemy dziś na kolację! Zaprosił mnie. Trzymaj kciuki!

Chyba wszystko poszło dobrze, bo w czerwcu Amelia oświadczyła mi, że przywiezie go na wakacje.

– Pożyczysz nam samochód? Bo Tom bardzo chciałby zwiedzić Polskę. Kraków, Gdańsk, Poznań, nawet Częstochowę! Wiesz, że on naprawdę słyszał o tych miastach? Jego prababka była Polką. Z Radomia. Ale jestem podekscytowana!

Ja byłam trochę mniej, bo zrozumiałam, że w wakacje nie będę mieć córki dla siebie. Dobrze będzie, jak w ogóle spędzę z nią chociaż kilka dni!

To naprawdę fajny chłopak

Pojechałam po nich na lotnisko. Amelii miłość najwyraźniej służyła. Wyglądała pięknie. Promieniała. A ten Tom był naprawdę przystojny. I bardzo się starał, żeby zrobić na mnie dobre wrażenie.

– Dzien dobri pani. Naziwam się Tom – wyrecytował przejęty. – Ok? – uradowany zapytał się Amelii. Przytaknęła.

– Mamuś, pochwal go, uczył się przez cały lot! – córka rzuciła mi się w ramiona.

– Very good, Tom. Excellent – pochwaliłam go i podałam mu rękę. – Iwona.

Młodzi spędzili w Warszawie kilka dni. Potem ruszyli zwiedzać Polskę.

– Nie martw się, Tom wraca za dwa tygodnie do Stanów. Jeszcze zdążę cię zamęczyć sobą – uspokoiła mnie.

Przed wylotem Toma młodzi spędzili jeszcze kilka dni w Warszawie. Moja mama była Tomem zachwycona. Biedak po powrocie do domu pewnie będzie się musiał głodzić po tych wszystkich pierogach, naleśnikach i racuchach, które w ciągu tych paru dni w niego wcisnęła.

Spędziłyśmy początek sierpnia razem. A potem znów podróż na lotnisko.

– Mamuś. Nie wracam do akademika. Zamieszkam z Tomem. Jak już się urządzimy, to musisz do nas przylecieć. Nowy Jork jesienią jest piękny – Amelki propozycja była kusząca, ale najpierw upewniłam się, że przyjedzie na Boże Narodzenie. – No pewnie. Wszystko już ustalone. Święto Dziękczynienia u rodziców Toma, Boże Narodzenie w Polsce.

Pomysł wycieczki do Nowego Jorku bardzo mi się podobał. Zawsze marzyłam, żeby zobaczyć to miasto. Załatwiłam formalności, kupiłam bilet i w październiku poleciałam za ocean.

Będę babcią?!

Na lotnisku czekał na mnie Tom. Sam.

– Cześć, gdzie Amelia? Chora? – zaniepokoiłam się.

– Nie, wszystko w porządku. Czeka w domu.

Tego dnia wieczorem dowiedziałam się, że zostanę babcią. Amelia była w drugim miesiącu ciąży.

– Całe dnie wymiotuję. To okropne. Też tak miałaś w ciąży? – moja córka mówiła dalej, ale ja już nie słuchałam.

Babcią? Co ona gada? Ja nie jestem gotowa. A tym bardziej ona nie jest gotowa, żeby być matką! Miała dwadzieścia dwa lata, studiowała. To nie pora na dziecko.

– Kochanie. Ale jak to się stało? – wydusiłam wreszcie z siebie.

– Mamo. Nie wiesz? No jak mężczyzna się przytuli do kobiety – Amelia próbowała żartować, ale szybko zauważyła, że mnie nie jest do śmiechu.

– No stało się. Przecież sama wiesz, jak jest. Może jestem młoda, za młoda, ale mam Toma i on chce tego dziecka tak jak ja. Nie będę sama…

– Sama tak jak ja? To chcesz powiedzieć? Masz rację, wychowywałam cię sama, ale miałam zawód, pracę. I mamę do pomocy. Jak ty sobie chcesz poradzić? Tylko mi nie mów, że rzucisz studia. Przecież matematyka to całe twoje życie…

Byłam zawiedziona i bardzo zdenerwowana. Z tych nerwów aż wybuchłam i po prostu się popłakałam.

– Mamuś. Daj spokój. Mamy dwudziesty pierwszy wiek. A Tom nie jest troglodytą. Będziemy wychowywać dziecko razem. Z niczego nie będziemy rezygnować. Przecież wiesz, że jestem geniuszem. Dam sobie radę ze wszystkim! – Amelka zarzuciła mi ręce na szyję.

Uwierzyłam jej. Umówiłyśmy się, że wiosną wezmę cały zaległy urlop i przyjadę przed urodzeniem dziecka. I zostanę kilka tygodni.

– Teraz pozwiedzaj, bo w kwietniu to nie będziesz mieć czasu – następnego dnia Amelka wypchnęła mnie za drzwi. – Miłego dnia! – zdążyła zawołać i pobiegła do łazienki.

Było mi jej żal, ale nie chciała słyszeć o tym, żebym z nią została.

W dwa tygodnie schodziłam Nowy Jork wzdłuż i wszerz. Był jeszcze bardziej cudowny, niż sobie wyobrażałam. W weekend pojechaliśmy w góry. Amelka została na parkingu, a ja z Tomem poszliśmy na spacer.

– Jesteś pewien, że chcesz być ojcem? – zapytałam.

Potwierdził. Zapadła cisza. Chyba spodziewał się dalszego przesłuchania, ale odpuściłam.

Dopiero przed moim wylotem córka przyznała się, że w tym roku nie da rady przyjechać na święta.

– Lekarz zabronił mi latać dla dobra dziecka. Ale jak przyjedziesz na początku kwietnia, to spędzimy razem Wielkanoc. Rozumiesz, prawda?

Rozumiałam. Po powrocie zaczęłam odliczać dni do wiosny. Amelka przysłała mi zdjęcie z USG. „Będzie chłopak!”.

Moja mama z początku nie była szczęśliwa, że zostanie prababką, ale jak zobaczyła fotkę, to się wzruszyła.

– Zobacz, on ma profil taki sam jak twój tata! Naprawdę!

Boże Narodzenie spędziłyśmy we dwie. Z Amelką i Tomem rozmawialiśmy przez Skype’a. Poznałam też rodziców Toma: Fionę i Clarka. Wyglądali sympatycznie!

Jak ona sobie beze mnie poradzi?

Na początku roku kupiłam bilet do Nowego Jorku na 5 kwietnia. Nic wtedy nie zapowiadało szaleństwa, które rozpętało się dwa miesiące później.

W połowie marca wpadłam w panikę. Próbowałam kupić wcześniejszy bilet, rozważałam nawet podróż statkiem. Byłam zdesperowana.

– Mamo. Załatwiłaś coś? Ja się boję, ja chcę żebyś była przy mnie, ja nie wierzę w to, co się dzieje! – telefony Amelii wpędzały mnie w coraz większą rozpacz.

Ale rozumiałam ją. Pamiętałam, jak się czułam w tych ostatnich miesiącach przed jej narodzinami. W drodze do szpitala ściskałam cały czas rękę mamy. A gdy wróciłyśmy ze szpitala, bałam się przez prawie dwa tygodnie wziąć małą na ręce. Jak Amelka poradzi sobie beze mnie? No jak?

Nic nie wskórałam. Nie było sposobu, żeby dostać się do Stanów. Śledziłam z przerażeniem doniesienia z Nowego Jorku. Rosnąca liczba zakażeń, szpitale polowe. Do kwietnia może się okazać, że Amelia nie będzie miała gdzie rodzić!

Nie chciałam dodatkowo martwić córki, ale napisałam do Toma. Odpisał: „Nie martw się. Od dwóch dni jesteśmy u moich rodziców w New Jersey. Tu jest spokojnie. Będzie dobrze”.

Mój wnuk Antoni Clark Brewster urodził się dwudziestego kwietnia. Amelia zasypywała mnie jego zdjęciami i filmami. Był piękny, ale ja oprócz niego widziałem też Amelkę. Niewyspaną, zmęczoną. 

Wnuka poznałam kilka miesięcy później. Byłam w pierwszym samolocie z Polski, który wylądował w Stanach. Od tamtej pory minęły trzy lata i wreszcie święta Bożego Narodzenia mają spędzić w Polsce. 

Czytaj także:
„Ojciec mojej dziewczyny oskarżył mnie o przestępstwo, żeby nas rozdzielić. W sądzie wywalczyłem prawo do miłości”
„Mój przyszły zięć może zniszczyć życie mojej córce. Marysia musi odejść od tego nieodpowiedzialnego dzieciaka”
„Mój jurny mąż ma 7 dzieci z 3 żonami. Szybko zaczął swoją przygodę z rozmnażaniem, a ja muszę teraz ogarnąć ten patchwork”

Redakcja poleca

REKLAMA