Dzieciaki, dorastając, uczą się wielu rzeczy. Na przykład tego, jak opanowywać emocje, szanować innych, bawić się i współpracować w grupie. Uczą się mówić prawdę, okazywać szacunek, kulturalnie się zachowywać. Ale uczą się też, jak zacierać ślady… Tak, tak. Dzieciaki pośród wielu umiejętności, które posiądą przez lata dorastania, przyswoją też te niepożądane.
Każdy z nas kiedyś nauczył się kłamać, a zacieranie śladów, to przecież umiejętność wtórna wobec kłamstwa.
Starsza córka pierwszy raz okłamała mnie, gdy miała bodajże cztery lata
Pamiętam to jak dziś, bo właśnie wtedy dotarło do mnie, że już kombinuje, że wyszliśmy z etapu niewinności.
– Myłaś rączki? – zapytałem, gdy siadła do stołu z palcami brudnymi od kredek świecowych.
– Tak – odpowiedziała, choć bez większego przekonania.
– Na pewno?
– Tak.
– To dlaczego są takie kolorowe?
– Bo się nie zmyło.
– A pachną mydłem? Pokaż – powąchałem te pulchne kolorowe kończyny. – Maja, nawet ich nie zmoczyłaś!
Wstała od stołu i obrażona na cały świat poszła do łazienki. No i właśnie wtedy się zaczęło – pierwszy raz zdaliśmy sobie z żoną sprawę z tego, że mała dorosła do kombinowania. W tym czasie powolutku do kłamstwa dojrzewała też dwuletnia wtedy Zosia. Chwilę zajęło jej dołączenie do Majki, ale szybko nadrobiła braki w tej dziedzinie.
Dziś obie dziewczyny wykręcają nam więc całkiem niezłe numery
Na szczęście, nie chodzi o nic nadzwyczajnego. O nic, co jakoś bardzo by nas niepokoiło. Raczej o drobne, śmieszne i nieudolne kłamstewka. Takie, które zapadają w pamięć, a które opowiada się znajomym na imprezach… Na przykład któregoś razu żona znalazła na ścianie ich pokoju plakat domowej roboty. Wisiał przyklejony maleńkimi skrawkami taśmy klejącej.
– Maja, przecież taśma zniszczy tapetę. Dlaczego nie zapytałaś, czy możesz ją przykleić? – denerwowała się.
– Myślałam, że mogę…
– To źle myślałaś, kochanie. Trzeba to szybko zdjąć, zanim klej na taśmie przyschnie – powiedziała Iza i zaczęła delikatnie odrywać plakat od ściany.
– Nie, mamo! – protestowała mała.
– Maja, uspokój się! Muszę to zrobić. Na szczęście całkiem nieźle schodzi… No, nie jest źle… Nic nie zostaje… A co to…? Co to jest, Maja?
W ten oto sposób Iza odkryła tajemnicę ukrytą za plakatem na ścianie. Okazało się bowiem, że był on sposobem na zatajenie małego aktu wandalizmu. Pod przyklejoną kartką widniały ścienne bohomazy autorstwa naszych córek. Obie bardzo nas przepraszały, a myśmy się nawet specjalnie nie złościli. Plakat był uroczy, a pomysł z jego powieszeniem słodko nieudolny; trudno się było na dziewczyny gniewać.
Innym razem moją uwagę przyciągnął miś w dziecięcym pokoju. Pluszowy i duży, niewiele mniejszy od młodszej córki. Pośród innych zabawek wyróżniał się jednak nie tylko rozmiarem, ale i strojem. Zazwyczaj ubrany był w śmieszne spodenki na szelkach, ale tym razem wystawało spod nich coś jeszcze. Misiek pod portkami miał przycięte nad kolanami rajtuzy. Obok siedział kolega misia, królik, który z odciętych nogawek tych samych rajstop miał zrobione rękawiczki.
– Bo ja je podarłam na kolanach i nie chciałam, żebyście się złościli! – pociągała nosem Zosia, tłumacząc to krawieckie szaleństwo. – Dlatego je obcięłam i przebrałam misia i królika…
Jeszcze innym razem żona wycierała kurze i odkryła, że regał w przedpokoju cały się klei. Był tłusty i lepiący. Złapała za wazon i podniosła go do góry, żeby sprawdzić, czy coś się z niego nie wylało, czy jest szczelny. Gdy go dotknęła, rozsypał się na trzy części.
– Co jest? – popatrzyła na mnie. A ja dotknąłem regału.
– Klej biurowy…
– Co?
– Regał jest wysmarowany klejem biurowy. Popatrz, tutaj się nazbierało. Dotknij… No, widzisz.
– Ale po co?
– Jak to, po co? Stłukły wazon i próbowały go skleić – uśmiechnąłem się.
– Żartujesz? Klejem do papieru?
– Na to wygląda. Chodź, spytamy je.
No i miałem rację. Pierwsza przyznała się Zosia – wykwitła jej na buzi taka podkówka, że od razu wszystko było wiadomo. Maja broniła się tylko chwilę dłużej. Kiedyś o kłamstwie starszej córki dowiedzieliśmy się z nagrania na telefonie komórkowym. Pożyczyłem go im, żeby porobiły sobie zdjęcia, a one przypadkiem włączyły wideo. Zarejestrowała się niemal pięciominutowa awantura. Zośka terroryzowała siostrę. Szantażowała ją, żeby dopchać się do telefonu i też popstrykać fotki.
– Jak mi nie das, to powiem mamie, ze wyjadas cukier z kuchni, jak nikt nie widzi… – wykrzyczała nagle.
– To powiedz, powiedz! Tobie przecież też dawałam!
Zresztą jedzenie to był najczęstszy powód wszelkich oszustw
Zośka na przykład zwinęła kiedyś ciastka z barku i tak się nimi obżarła, że zasnęła, nie posprzątawszy nawet okruchów i pustego opakowania. Zastaliśmy upaćkaną czekoladą czterolatkę pochrapującą w pościeli. Z jedzeniem wiąże się też najnowsza kryminalna historyjka z naszego domu. Przekręt dziewczyn uknuty na naprawdę dużą skalę. Malwersacja cukierkowa, która ciągnęła się od wielu miesięcy. Taka, po której już wiemy, że nasze pociechy trzeba naprawdę porządnie pilnować.
Odkryliśmy wszystko, oczywiście, przypadkiem. Otóż uznaliśmy z żoną, że skoro Zosia wyrosła już z pieluch, to trzeba wyremontować pokój, przystosować go do potrzeb dorastających dziewczynek. Oznajmiliśmy im o tym uroczyście przy obiedzie. No i na samym początku rozmowy dostały szału z radości. Dopytywały, co się zmieni, zgłaszały swoje pomysły, a na wieść, że dostaną łóżko piętrowe, wręcz oszalały. Humor Majki popsuła jednak informacja o przemeblowaniu. I to tak definitywnie – jakby nagle pożałowała, że będą miały wszystko nowe.
– Poprzesuwamy meble i zabierzemy od was jeden regał. Żeby zrobić miejsce na biurka i to wielkie łóżko – wyjaśniła małżonka.
– Może nie trzeba tego łóżka? – wtrąciła Maja z niepokojem na twarzy.
– A czemu? – zdziwiłem się.
– Nie, nic. Tak sobie pomyślałam…
Zosia dalej szczebiotała, dalej dopytywała o szczegóły, ale starsza córka tylko dłubała widelcem w talerzu. Zdziwiło nas to. Na szczęście humor Majki szybko się poprawił, bo po obiedzie przyszedł czas na gry planszowe. Problem się jednak powtarzał. Maja markotniała za każdym razem, gdy wracał temat remontu. Po jakimś czasie w tych nastrojach dołączyła do niej też Zosia. Pytaliśmy wiele razy, co się dzieje, dlaczego tak się zachowują, ale nas zbywały.
Wyjaśnienia zagadkowych nastrojów u dziewczyn doczekaliśmy się dopiero na początku remontu
Już w pierwszą sobotę, kiedy to wywieźliśmy je do babci, a sami zabraliśmy się za wynoszenie mebli z ich pokoju. Gdy zaczęliśmy odsuwać regały od ściany, zza jednego z nich wyleciała tęczowa fala śmieci. Dziesiątki najróżniejszych, najbardziej pstrokatych opakowań po rozmaitych cukierkach. Tęczowa lawina zalała nas jak sylwestrowe konfetti. Potrzebowaliśmy chwili, żeby dotarł do nas sens tego znaleziska.
– Ale śmietnik – jęknąłem.
– Ale dlaczego tutaj? Nie rozumiem… – żona patrzyła z niedowierzaniem, a ja powoli zaczynałem rozumieć.
– Czekaj! To nie jest śmietnik. To jest składowisko dowodów rzeczowych…
– Co ty mówisz?
– To są papierki po cukierkach z twojej tajemnej skrytki ze słodyczami. Nie pamiętasz, jak mówiłaś, że masz wrażenie, jakby ich ubywało.?
– Jasne. Masz rację! To znaczy, że Zosia i Maja… A to cwaniary!
– Na to wygląda… Wyżerały ci słodkości, a opakowania wrzucały za meble, żebyś nie widziała.
– Ja im dam, kłamczuchom małym!
Żona od razu chciała łapać za telefon, dzwonić do babci, żeby poprosiła dziewczyny do słuchawki, ale przekonałem ją, że najpierw powinniśmy się uspokoić. Ocenić rozmiar znaleziska. Pozbieraliśmy więc papierki do worka. A były tam nawet opakowania po słodyczach z poprzedniego Bożego Narodzenia! Oznaczało to, że dziewczyny ukrywały przed nami podjadanie przez co najmniej pół roku. Nie wiedzieliśmy, czy się na nie wściekać, czy raczej się śmiać. W końcu zadzwoniłem do mamy i powiedziałem jej, co znaleźliśmy za meblami. Oczywiście wzięła wnuczki w obronę.
– Ja z nimi tutaj pogadam, nie złośćcie się na nie bardzo – prosiła.
– Mamo, wiesz, ile to jest cukru?
– No wiem, ale przyznasz, że to nieco zabawne – przekonywała nas babcia i nie sposób się było z nią nie zgodzić.
Dziewczyny dostały jednak poważną karę. Przez miesiąc w ogóle nie dostawały słodyczy. Do domu wróciły ze zwieszonymi głowami, a myśmy musieli udawać, że sprawa jest absolutnie serio – że to nie żart ani żadna zabawa! Bo refleksja po tej przygodzie jest naprawdę poważna. Strzeżcie się rodzice w dzień i w nocy, bo nigdy do końca nie wiecie, co wasze dzieciaki kombinują!
Czytaj także:
Postanowiłam uciec z naszego domu na wsi. Wszystko zaczęło się od... awantury o rodzaj makaronu
Szewc bez butów chodzi. Mój mąż był zaangażowanym wychowawcą, ale olewał własnego syna
Zamiast zajmować się dzieckiem siostry, wolałam opiekować się psem mamy