– Jurek, pomożesz? Potrzebuję podwózki, męża nie ma, a na autobus nie zdążę – głos Sylwii dudnił głucho w słuchawce, połączenie było kiepskie.
– Nie ma sprawy, dokąd jedziemy? – spytałem.
Albo coś się stało, albo już z góry założyła, że się zgodzę. Było więcej niż oczywiste, że nie odmówiłbym siostrze kobiety, z którą kiedyś mnie coś łączyło.
– Musimy pojechać po Roberta. Policja go zatrzymała, a ponieważ jest wciąż jeszcze nieletni, zadzwonili do mnie.
– Zaraz, przecież Robert wyjechał z twoją siostrą do Irlandii.
– Ale wrócił. Przyjeżdżaj, po drodze ci wszystko opowiem – powiedziała niecierpliwie i rozłączyła się.
Wyszedłem z kantorka do warsztatu
Stefan pochylał się nad otwartą maską starego audi, słuchając w skupieniu pracującego nierówno silnika. Dotknąłem jego ramienia. Jak on nie będzie wiedział, to chyba już nikt.
– Wiesz coś o Robercie? Podobno wrócił.
Stefan wyprostował się, sięgnął do kieszeni po papierosa, przypomniał sobie, że rzuca palenie i spojrzał na mnie ze złością.
– Zajarałbym, kurde.
– Skup się. Dzwoniła Sylwia, mamy odebrać Roberta z komendy w miasteczku. Nie wiedziałem, że oni wrócili.
– Bo nie wrócili. Znaczy Marianna nie wróciła. Nadal mieszka z mężem w Irlandii, tylko młody nawiał i wprowadził się do ciotki. Sylwia ma z nim przerąbane, chłopak nie chce się uczyć, nie słucha jej i twierdzi, że jest dorosły. Chętnie by się go pozbyła, ale młody nie chce wracać do matki, nie dogaduje się z ojczymem.
Jak przez mgłę przypomniałem sobie chudego wyrostka z poobdzieranymi kolanami, ciągle się o niego potykałem, chyba fascynował go mój motor. Poza tym za mną nie przepadał i pyskował ile wlezie. Nie miałem mu tego za złe, dzieci rzadko lubią narzeczonych swoich matek. Jakiś czas temu łączyła mnie z Marianną płomienna miłość, ale kiedy to było.
Szkoda gadać. Sporo wody w rzece upłynęło, kobiet też przez ten czas nie brakowało. Żyłem tak, jak chciałem, na luzie, spokojnie i praktycznie bez zobowiązań.
– Młody nawywijał? – w oczach Stefana błysnęło rozbawienie. – I akurat ty musisz go odebrać? No, no.
– Weź, nie dokazuj – klepnąłem go mocno w łopatkę. – Ciotka po niego jedzie, ja tylko za kierowcę robię.
– Kiedyś myślałem, że będziecie rodziną – roześmiał się Stefan.
– Nie żartuj, chyba mnie znasz. Nie nadaję się do udomowienia i nie lubię dzieci. – Robert chyba o tym nie wiedział. – Interesował go mój motor.
– Może i tak. Moim zdaniem szkoda, że nie zeszliście się z Marianną.
– Na szczęście jest za późno – powiedziałem pogodnie. – Marianna wyszła za mąż i jest OK. Dla mnie też.
Mówiłem szczerze, wiodłem świetne życie
Miałem dobrze prosperujący warsztat samochodowy i wiele czasu na pasję – motory. Wolność – to było to, na czym mi najbardziej zależało. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem przed sobą bezkres pustej drogi, pomyślałem, że tak właśnie wygląda szczęście. Jak niczym nie skrępowany lot ku horyzontowi.
Postanowiłem, że nikomu nie pozwolę odebrać sobie tego uczucia. Nie chciałem się wiązać, na myśl o małżeństwie i dzieciach robiło mi się zimno. Nic na to nie mogłem poradzić, nie byłem stworzony do zakładania rodziny, zmieniania pieluch, dawania przykładu młodszym i brania odpowiedzialności za kogokolwiek.
Po drodze do miasteczka Sylwia wylewała żale na siostrzeńca.
– Marianna błagała mnie, żebym się nim zaopiekowała, ale ja mam dość. Robert niedługo skończy osiemnaście lat, a zachowuje się jak nieodpowiedzialny gówniarz. O, choćby teraz, policja przyłapała go na piciu alkoholu na rynku.
– Tylko tyle? – parsknąłem śmiechem.
– Zarzutów jest więcej. Znieważanie władzy, zanieczyszczanie murów. Komendant wypuści go za poręczeniem i po starej znajomości, nie chce chłopakowi robić krzywdy. Ale ja nie wiem, co mam z nim zrobić. Wróci do mnie i co dalej?
Pomyślałem z ulgą, że to nie moja sprawa
Jak to dobrze, że nie nałożyłem sobie na kark małżeńskiego jarzma, nie spłodziłem potomstwa i nie musiałem się z nikim użerać. Mogłem wsiąść na motor, dodać gazu i pojechać, gdzie oczy poniosą. Wolny i swobodny.
Robert wsiadł do samochodu, ale niewiele się odzywał, półgębkiem odpowiadał ciotce. Pozbyłem się ich z ulgą, wracając do skrojonego na moją miarę życia.
Rano zszedłem do warsztatu trochę spóźniony i od razu natknąłem się na Roberta. Siedział na moim motorze i przyglądał się mi bezczelnie.
– Złaź i nigdy więcej go nie dotykaj – warknąłem. – Ciotka wie, gdzie jesteś?
– Nie muszę się jej tłumaczyć – przełożył nogę i zsiadł z maszyny.
Od razu mi ulżyło. Szczoteczki do zębów i motocykla nikomu nie pożyczam. Zszedł mi z oczu i wdał się w rozmowę ze Stefanem. Nie chciało mi się za nim ganiać, poszedłem do kantorka.
– Ale masz bałagan w komputerze, ja bym tak nie mógł.
Odwróciłem się. Znowu go przywiało, jakby nie miał nic lepszego do roboty.
– Zmiataj, muszę pracować – starałem się mówić najłagodniej, jak potrafiłem.
Gwizdnął przez zęby.
– Jak chcesz – powiedział i wyszedł.
Warkot motocykla i krzyk Stefana usłyszałem jednocześnie. Wypadłem z kantorka, zobaczyłem tylne światła ukochanego motoru i szybko skojarzyłem fakty. Kluczyki wisiały jak zwykle, na tablicy za mną. Młody musiał je zgarnąć podczas krótkiej wizyty w kantorku.
Nie było go trzy godziny. Przez ten czas biłem się z myślami, czy zawiadomić policję, czy zadzwonić do Sylwii, ale nic nie zrobiłem. Nie chciałem narobić głupiemu szczeniakowi kłopotów. Jednocześnie jednak oblewał mnie zimny pot. Motor był mocny, a chłopak nie umiał jeździć.
Tego dnia pożegnałem stan wolnej od odpowiedzialności beztroskiej swobody, stając w szranki z szalonym chłopakiem, z którym nic mnie nie łączyło, oprócz dawnego romansu z jego matką. Robert zwrócił porwany motor, a ja nie przegnałem go precz.
Powiedziałem tylko, że jeśli powtórzy ten wyczyn, będzie miał ze mną poważny problem. Chyba przyjął do wiadomości, bo nigdy więcej nie tknął pojazdu, za to wyciągał mechaników na piwo i dezorganizował robotę. Miałem go serdecznie dość, ciągle myślałem, co tym razem zmaluje. Dałbym wiele, żeby się go pozbyć, ale jakoś nie mogłem powiedzieć mu tego w oczy.
– Młody jest całkiem sam, potrzebuje kogoś z autorytetem – bąknął kiedyś Stefan. – Padło na ciebie.
– Nie jestem jego ojcem, Robert ma rodzinę – powiedziałem ze złością, bo zalała mnie krew. – Nie zamierzam brać odpowiedzialności za obcego dzieciaka.
– Jest dorosły – rzucił Stefan.
– Ale to wciąż szczaw, niedojrzały projekt na mężczyznę.
– Ktoś mu musi pomóc wyjść na ludzi – zgodził się mechanik.
– Tylko dlaczego mam to być ja?
– Bo cię wybrał i to chyba dawno temu. Jesteś pewien, że nie jest twoim synem?
– Nie słuchaj plotek. Był dużym chłopcem, jak zacząłem być z jego matką.
– Ale sporo czasu mu poświęcasz, nigdy bym się po tobie tego nie spodziewał.
– Szkoda mi chłopaka, robi wszystko, żeby się zmarnować.
– Daj mi go na pomocnika, pobrudzi ręce, to spokornieje i się czegoś nauczy.
Nawet nie zauważyłem, jak zostałem mentorem i opiekunem sprawiającego kłopoty chłopaka. Sylwia była mi wdzięczna, ale to nie łagodziło frustracji. Nie chciałem czuć się odpowiedzialny za Roberta, a jednak tak było.
Wszyscy wkoło pragnęli się go pozbyć
Każdemu przeszkadzał, wprowadzał do życia chaos. Ja zaś miałem niemiłe wrażenie, że dostałem pod opiekę kogoś, kto na mnie liczy, chociaż robi wszystko, by tego po sobie nie pokazać. Któregoś poranka zastałem Roberta w kantorku, siedział na moim krześle z nogami na biurku i spał. Usłyszał mnie, zerwał się i zamrugał nieprzytomnie.
– Zarchiwizowałem faktury na dysku, teraz będziesz miał w kompie porządek – wybełkotał nieśmiało.
Nie dałem się zagadać, zadałem właściwe pytania i dowiedziałem się, że od trzech dni nie wraca na noc do ciotki. Ten chłopak miał talent do stwarzania problemów. Porozumiałem się z Sylwią i oddałem mu pomieszczenie gospodarcze nad warsztatem.
Wysprzątał je, całkiem wygodnie się urządzając i teraz mam go na co dzień. Jednym słowem, załatwił mnie, samotnego wilka unikającego odpowiedzialności za kogokolwiek. Zostałem adoptowany przez Roberta i do tej pory nie mogę zrozumieć, jak to się stało.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”