„Odrzuciłem zaloty sąsiadki, więc doniosła na mnie do gminy. Babsztyl zacierał ręce, gdy przysolili mi mandat za samowolkę”

mężczyzna, który dostał mandat fot. iStock by Getty Images, Westend61
„Może i czasami pomogłem pani Danusi w rozmaitych domowych sprawach, tak po sąsiedzku, zwyczajnie, a ona wzięła to za dowód afektu? Grunt, że zaczęła mnie nachodzić, przynosić domowe wypieki, weki, aż w końcu wyjechała z otwartą propozycją, że moglibyśmy w sumie razem zamieszkać, a jeden z domów wynajmować turystom”.
/ 30.04.2023 10:30
mężczyzna, który dostał mandat fot. iStock by Getty Images, Westend61

W spokojnym życiu emeryta każde zdarzenie to wydarzenie! Nawet wizyta listonosza może być okazją do miłej wymiany zdań, szczególnie, że pan Kazio, podobnie jak ja, jest fanem siatkówki i lubimy komentować sukcesy naszych sportowców. Kiedy więc zadzwonił ostatnio do mojej bramki, pospiesznie włożyłem kurtkę i wyszedłem na spotkanie.

– Co tam dzisiaj, panie Kaziu?

List polecony dla pana mam. Z urzędu! – oznajmił smętnie.

– Z urzędu? – zaciekawiłem się, nie podejrzewając niczego złego.

– Ano! – listonosz tym razem jakoś nie był specjalnie rozmowny.

Pokwitowałem i zrobiło się niezręcznie cicho, bo pan Kazio nie zaczynał rozmowy na nasze ulubione sportowe tematy, ale i nie odchodził. Postanowiłem więc przy nim rozpieczętować list.

– O czym to oni do mnie piszą? – zastanawiałem się, rozrywając kopertę.

Pismo opatrzone urzędowymi pieczęciami wyglądało poważnie już na pierwszy rzut oka. A jego treść… No cóż, czytałem i czytałem te kilka zdań, i prawdę mówiąc nic nie rozumiałem. Jakie drzewa? Jaka komisja?

Sam je posadziłem, to i sam wyciąłem!

W piśmie stało czarno na białym, że podobno bezprawnie wyciąłem na swojej działce dwa drzewa! Ma to stwierdzić urzędowa komisja, która przyjdzie do mnie w poniedziałek. Ale po co? Co tutaj stwierdzać? Nie mogli się mnie zwyczajnie zapytać? Owszem, wyciąłem drzewa, bo były moje. Zrobiłem to dwa lata temu! A oni dopiero teraz przysyłają pismo?

– Podobno donos dostali w urzędzie gminy – stwierdził nagle pan Kazio.

Więc jak zwykle był najlepiej we wsi poinformowany, co w trawie piszczy!

– Donos? A co tutaj donosić, przecież ja się z tym wcale nie kryłem, że wycinam! Nawet piłę spalinową od sąsiada pożyczyłem, gdy jeszcze żył! Tego tam! – machnąłem głową w stronę pobliskiej chałupy. – Sam te drzewa sadziłem, to i sam wyciąłem po dwudziestu latach. Nie wolno mi?

Ano nie wolno! – stwierdził pan Kazio. – Niestety, na to wychodzi.

– Ale dlaczego? – zdumiałem się.

– Ja tam nie wiem dokładnie, bo jestem prostym listonoszem, a nie żadnym prawnikiem, ale… Przed czterema laty temu miastowemu, co kupił gospodarstwo po starym Więchu i zrobił tam agroturystykę, siedem tysięcy przysolili za wycięcie drzewa. Bo zrobił to bez pozwolenia z gminy. Ponoć trzeba o takie wystąpić, podać powody, a oni powiedzą, czy wolno…

– Siedem! U mnie razy dwa, to czternaście! – złapałem się za głowę. – Czy ja komu na odcisk nadepnąłem, że na mnie do wójta donos napisał?

Garaż na samochód chciałem sobie postawić, a że dwa jesiony posadzone kiedyś przeze mnie przeszkadzały, to je usunąłem. Do głowy mi nie przyszło, że muszę zapytać kogoś o pozwolenie! Na moim podwórku rosły!

A więc to ona mnie podkablowała

– Nieważne, że na własnym – dowiedziałem się w gminie od asystentki wójta, którą znam od małego, bo jeszcze moja żona uczyła ją polskiego w podstawówce. – Owocowe drzewa można wycinać do woli, a inne podlegają ochronie. Zieleń to nasze dobro!

– Pani Ewuniu, a jak komisja stwierdzi, że tam coś rosło? – spytałem.

– Nie wiem, pewnie pieńków będą szukać – popatrzyła w okno.

– A jak wykopane? A na ich miejscu fundament wylany, to co wtedy?

To może świadek jest, co widział wycinanie… – zastanawiała się.

– Nie żyje! – odparłem.

Pani Ewa odwróciła wtedy twarz od okna i popatrzyła mi prosto w oczy.

– Ale żona została – stwierdziła.

O w mordę! Nagle zrozumiałem…To ja się od wczoraj zastanawiałem, kto na mnie doniósł. Podejrzewałem takiego jednego pijaka i obiboka, bo mu przestałem drobne prace zlecać i nie ma teraz na wino, więc sądziłem, że on mnie wsypał z „życzliwości”. A tu się okazuje, że… ciepła wdówka!

– Może nie trzeba było jej zalotów odrzucać? – dodała pani Ewa.

No tak, w naszej wsi takie plotki roznoszą się z prędkością światła. Faktycznie wdowa po moim sąsiedzie to jeszcze całkiem ponętna kobieta. Była młodsza od męża o osiemnaście lat i pewnie już od dawna ciążyła jej opieka nad schorowanym staruszkiem. Kiedy go zabrakło, z miejsca zabrała się za szukanie następcy. Padło na mnie, sam nie wiem dlaczego…

Może i czasami pomogłem pani Danusi w rozmaitych domowych sprawach, tak po sąsiedzku, zwyczajnie, a ona wzięła to za dowód afektu? Grunt, że zaczęła mnie nachodzić, przynosić domowe wypieki, weki, aż w końcu wyjechała z otwartą propozycją, że moglibyśmy w sumie razem zamieszkać, a jeden z domów wynajmować turystom.

– Ale mnie jest dobrze samemu. A i pieniędzy mi nie brak – odparłem.

Spojrzenie, które mi wtedy rzuciła, powinno mnie zwęglić na popiół.

„O co chodzi tej babie?” – zastanawiałem się, nieświadomy idiota, aż mnie kumpel oświecił, że jak to mawiają „w starym piecu diabeł pali”, a ze mnie to w sumie niezła partia. Jakoś mi się nadal wierzyć nie chciało, ale fakt faktem, że pani Danusia przestała odpowiadać na moje pozdrowienia. A teraz ten donos...

Parę lat temu na szczęście zmienili to głupie prawo, ale w czasach kiedy się to działo, nie dałem się rady wybronić. Danuśka załatwiła mnie na cacy. Cóż, zapłaciłem państwu ten mandat, ale jej propozycji i tak nie przyjąłem. Jeszcze czego!

Czytaj także:
„Jestem kłębkiem nerwów, bo wredne sąsiadki zatruwają mi życie. Codziennie w pierwszej ławce w kościele, a za skórą diabeł”
„Na widok sąsiadki dostawałam palpitacji serca. Złośliwa baba nazywała mnie kurtyzaną i z uśmiechem zatruwała mi życie”
„Na widok sąsiadki dostawałam palpitacji serca. Złośliwa baba nazywała mnie kurtyzaną i z uśmiechem zatruwała mi życie”

Redakcja poleca

REKLAMA