Z sypialni dobiegła muzyczka, która w żadnym razie nie powinna tam zabrzmieć. Ani tam, ani nigdzie indziej w moim domu. W pierwszej chwili poczułem się zdezorientowany: skoczne dźwięki podskakiwały coraz wyżej i wyżej, a ja wpatrywałem się zdumiony w kubek kawy, który trzymałem w ręku. Mam słuchowe omamy? Czy co?
Dopiero po chwili walnąłem się w czoło
Oczywiście, przecież to telefon Bogdanki. Tak ją sobie lubię nazywać, na chrzcie jej dali Bogna. Mąż mówi do niej „Bogucha”. Zawsze, gdy u mnie jest, telefon zostawia w torebce, i dopiero gdy opuszczamy sypialnię, wstydliwie go z niej wyjmuje. Jedno krótkie spojrzenie – i chowa z powrotem. Raczej rzadko kiedy ktoś dzwoni, Bogdanka przyjeżdża do mnie w godzinach pracy, nieważne, jak to się jej udaje zrobić, ważne, że mechanizm działa. A właściwie działał, wciąż nie mogę przyzwyczaić się do czasu przeszłego. Przeszłego dokonanego, a wiele wskazuje na to, że umarłego i na dobre pogrzebanego. Tego feralnego dnia jej smartfon prawie się rozładował, co skonstatowała podczas rutynowej kontroli połączeń.
– Mogę go trochę u ciebie podładować?
– Jasne, najlepiej w sypialni, tam mam włączoną ładowarkę.
I w ten oto sposób telefon Bogdanki znalazł się w mojej sypialni. Nigdy wcześniej tam nie był i chyba mu się spodobało, bo został. W przeciwieństwie do właścicielki, która zjadła coś, zrelacjonowała z pełnymi ustami najważniejsze wydarzenia ostatnich dni i pomknęła dalej, ku własnemu życiu, o którym, jak się wkrótce okazało, wiedziałem mniej niż przypuszczałem.
„Co tu zrobić” – zastanawiałem się.
Postanowiłem napisać mejla, jeśli wróciła do roboty, przeczyta go na komputerze.
Ale po co?
I tak lada moment zauważy nieobecność telefonu w torebce, pewnie jest już znowu w drodze do mnie, bo jak tu żyć bez tej współczesnej smyczy? Bardzo dobrze, przynajmniej jeszcze raz się dziś spotkamy. Wizja nadprogramowej, wyciętej ze sztampy randki bardzo mnie podekscytowała, siedziałem dalej rozmarzony i sącząc zimną kawę – czekałem. Nie miałem nic przeciwko temu, by częściej coś u mnie zostawiła, coś, po co by musiała koniecznie wrócić, nie tylko kolczyki albo bransoletki, które co prawda zostawiała notorycznie, ale zabierała – albo i nie – następnym razem.
Uzbierała mi się kupka z jej biżuterii. Znowu zabrzmiała skoczna muzyczka. Swoją drogą, nie znałem akustycznych upodobań mojej lubej. Jak można słuchać tego kilkanaście razy na dzień? Ja już po drugim miałem dość, a tymczasem telefon dzwonił bezustannie. Nagle olśniło mnie – to ona! Próbuje połączyć się z innego aparatu, pewnie od koleżanki, i wścieka się, że nie odbieram. Jak strzała wyprułem w stronę sypialni, ale nie dobiegłem na czas, dźwięk dzwonka umilkł. Spojrzałem w ekranik: trzy nieodebrane połączenia, wszystkie od niejakiego Krzysztofa. Więc nie od koleżanki dzwoni, tylko od kolegi.
Mąż miał na imię Janek – tyle wiedziałem z pewnością. Okej, oddzwonię więc, nic nie ryzykuję. Już miałem to zrobić, gdy telefon dał mi sygnał przychodzącej wiadomości. Nie zastanawiałem się, ostatecznie działałem w amoku, przekonany, że to sama Bogdanka histerycznie chce się ze mną skontaktować. Otworzyłem i przeczytałem: „Gdzie ty do cholery jesteś?”. Za chwilę drugie piknięcie. „ Czekam już pół godziny, a nie mam wiele czasu. Jak się nie pośpieszysz, to dupa”.
Co u diabła?
Kto mógł w ten sposób do niej pisać?
Znałem Bogdankę cztery lata, ale nigdy w jej opowieściach nie pojawił się żaden Krzysztof. I ten ton pana i władcy! Tak mógł napisać jedynie jej mąż, który rzeczywiście wyglądał mi na niezłego gbura. Wielokrotnie sygnalizowałem, że powinna go rzucić, ale nie chciałem przypierać jej do muru. Liczyłem na to, że sama w końcu dojrzeje do tej decyzji. Rzeczy, które opowiadała, sugerowały, że facet traktuje ją naprawdę źle, tylko że ja nie jestem rycerzem w zbroi na szlachetnym rumaku.
Kobiety pragną samodzielności, więc niech znają jej smak, niech dokonują wyborów, przynajmniej w kwestii własnego losu. Bogdanka wielokrotnie deklarowała się jako feministka i szanowałem to. Mimo że widziałem w niej raczej pogubioną w labiryntach życia myszkę, najchętniej wziąłbym to roztrzęsione zwierzątko w swoje wielkie ciepłe dłonie i bezpiecznie przeprowadził przez wszystkie meandry. Ale nie. To, do czego dojdzie sama, będzie bardziej cenić. Wierzyłem, że tak się kiedyś stanie. Tak sobie to wszystko wyobrażałem, pożyteczny idiota.
Tymczasem do mojej Bogdanki dobijał się facet, który sądząc z imienia wcale mężem nie był, ale chamem jak i on – na pewno. Jakiego rodzaju relacja ich łączyła? Dlaczego zupełnie nic o niej nie wiedziałem?
„Przegięłaś, Boga, dalej nie czekam” – przeczytałem w następnej wiadomości.
„To i świetnie, wreszcie się ode mnie odpieprz” – odpisałem.
Bogdanka mówiła tak często: „spieprzyć”, „wypieprzyć”, „przepieprzyć”. Zasadniczo nie przeklinała, ale coś ją zawsze ciągnęło w stronę niezupełnie ładnych wyrazów. Dziwna skłonność. Moment jeszcze patrzyłem w ekran niezdecydowany, ale mój palec zrobił to sam. „Wyślij”. Po chwili znów usłyszałem nieznośną melodyjkę. To on. Dzwonił i dzwonił w nieskończoność. Wyobraziłem sobie nie bez przyjemności tę męską furię, pianę na obrzydliwej kwadratowej szczęce, niedokładnie ogolonej. Aż wszystko we mnie chichotało.
„Nie dzwoń więcej i nie pisz. Skreślam cię. Amen”.
Naśladowanie stylu Bogdanki przyprawiło mnie o dreszcz, najchętniej napisałbym jej słowami całą epistołę tłumaczącą mu, dlaczego jest aż takim skończonym fiutem, zrobiło mi się jednak trochę głupio.
Mocno przeskrobałem
Lepiej wyłącz tę maszynkę, zanim będzie za późno, mówił mi głos rozsądku. Po prostu najedź na stosowny przycisk i niech się to skończy. Ale przecież już zrobiło się za późno. Spaliłem pierwszy most, równie dobrze mogę wzniecić pożar na następnych. Co za piękna katastrofa. Znów zadzwonił, a ja, bardziej ośmielony swoim nagłym szaleństwem, odrzuciłem połączenie. Czekałem na kolejnego esemesa. Wreszcie przyszedł. „Boga, litości. Przepraszam. Odbierz.”
„Ty odbierz. Wyrazy współczucia, bo właśnie mnie utraciłeś. Kondolencje, bo dla ciebie umarłam”.
Cała Bogdanka w tym była.
„Nie wydurniaj się, mała, proszę. Masz fantazję, doceniam i ciągle jeszcze czekam. Rozumiem, że utknęłaś w korkach. Przepraszam”.
Moje metody odniosły sukces wychowawczy! Co za uprzejmość, jaka zmiana tonu. Nic ci już, mój panie, nie pomoże.
„Nie utrudniaj. To koniec. Mam cię dość i tyle. Nie czekaj.”
W tym momencie zadzwonił dzwonek u drzwi. Wpadłem w panikę. Co teraz zrobić? Najpierw to, co powinienem był dawno temu – wyłączyłem nieszczęsną komórkę. Potem powlokłem się do drzwi. Tak, to była ona. W jej oczach dostrzegłem coś pomiędzy lekkim zakłopotaniem i ciekawością. W milczeniu podałem jej telefon.
– Zapomniałaś. Wyłączyłem, bo dzwonił bez ustanku.
– Ach tak? – teraz już przewagę na jej twarzy wzięło zakłopotanie, a nawet może jakby lęk. – Jak nigdy wcześniej tutaj.
– No to cześć, dzięki, muszę lecieć.
– Może jednak wejdziesz, zostaniesz chwilkę?
To już było głupie, gdyby weszła, z pewnością włączyłaby komórkę i co wtedy? A może nie? Może udałoby się jeszcze ten jeden ostatni raz poczuć ciepło wątłego ciała? Zawahała się. Ale nie.
– No co ty, czekają na mnie w robocie. Zdzwonimy się. Pa!
I już jej nie było
Patrzyłem zdruzgotany na oddalający się, niebieski samochód. I po co mi to było? Zgodnie z przypuszczeniami Bogdanka nie odezwała się. Ja do niej też – po pierwsze nie miałem odwagi, po drugie nakręcałem w sobie nienawiść i tym się głównie zajmowałem w kolejne długie dni i bezsenne noce. Ostatecznie to ona miała jeszcze, oprócz męża, z którego istnieniem godzić się musiałem, tego jakiegoś palanta, miała się z nim spotkać tuż po wyjściu ode mnie, i raczej nie na filozoficznej pogawędce. To jakieś skończone wyuzdanie, prawdziwe świństwo.
Chyba należały mi się wyjaśnienia. Owszem, też narozrabiałem, wkroczyłem buciorami w jej prywatność, ale przecież nie celowo, to stało się przez przypadek. A ona… Zdradliwa bestia, zakłamana i obłudna. Cyniczna. Wredna. Głupia, przede wszystkim strasznie, przeraźliwie głupia. A ja tak ją kochałem, tyle dobrego chciałem dla niej uczynić. Kretyn. Tarzałem się w pogardzie, odrazie, wstręcie. I w tęsknocie. I w miłości, która bezwstydnie mówiła mi: gdyby Bogdanka nie zostawiła telefonu, wszystko pozostałoby po staremu.
Czy nie lepiej być naiwnym durniem odwiedzanym regularnie, choć potajemnie, przez piękną, pogodnego charakteru kobietę, niż durniem samotnym i zgorzkniałym, raz jeszcze doświadczonym przez życie, które ani trochę nie jest bajką? Nie wytrzymałem, zadzwoniłem wreszcie.
Nawet nie spodziewałem się, że odbierze
Raczej, że prześle, tym razem do mnie, te same esemesy, które wysłałem do tajemniczego Krzysztofa. Zapytana o to, jak leci, zaśmiała się.
– Dobrze, fajnie. Wszystko w porządku.
– To znaczy – przyjedziesz?
– Nie. Oczywiście, że nie.
– Dlaczego? Powinniśmy porozmawiać. Przynajmniej tyle mi się chyba należy?
– Guzik ci się należy. Swoimi wygłupami narobiłeś mi kłopotów. Uważasz, że to śmieszne było? Dowcipne? Ha, ha, mało nie umarłam ze śmiechu. Wypieprzaj!
– Dobrze, przyznaję, że zachowałem się głupio, ale wytłumacz mi, proszę: jakich kłopotów? O co chodziło z tym Krzysztofem? Kim jest w twoim życiu? Chcę to wiedzieć!
– To już nie twoja sprawa. Cześć.
Rozłączyła się. Próbowałem jeszcze parę razy z nią pogadać, bezskutecznie. Bogdanka nigdy się nie wytłumaczyła, pozostała harda i krnąbrna, co wcześniej nigdy nie grałoby mi z jej charakterem. Co się z dziewczyną porobiło? To Irek, mój najlepszy kumpel, podpowiedział mi rozwiązanie, pewnego wieczoru przy wódce.
– Mam ją na fejsie. Może przelecimy listę jej znajomych? Poszukamy Krzysztofa?
Coś tak prostego nie wpadłoby mi do głowy, portale społecznościowe nie są moją domeną.
– O, zobacz, jest. Chyba jedyny Krzysztof, twoja pani nie ma przesadnie wielu znajomych. Chcesz zobaczyć, jak facet wygląda? Jest zdjęcie.
Łapczywie chwyciłem telefon Irka. Bardzo chciałem. Wpiłem się oczami w twarz, która kogoś mi przypominała. Ciemne oczy. Było w nich coś z... Spojrzałem na nazwisko. Nazwisko, z którego nieraz się z Bogdanką naśmiewaliśmy, mimo że ona też je niegdyś nosiła. Wspólnie szukaliśmy w niej podobieństwa do pospolitego i niezbyt lubianego zwierzaka. Podobno i ojciec, i brat wyglądali – „wypisz, wymaluj”. Ups, sądząc po wieku – brat.
Nigdy w mojej obecności nie mówiła o nim „Krzysztof”, ani też Krzysio czy Krzysiek. Zawsze po nazwisku. Jest adwokatem i wedle samej Bogdanki – wyjątkowym dupkiem. To z nim się miała spotkać i pewnie w końcu spotkała. Ale dlaczego ukryła to przede mną?
Dlaczego nic nie wyjaśniła?
Czy to mogło mieć związek z jakimś pomysłem na rozwód, na przykład? Który póki co chciała trzymać przede mną w tajemnicy? O rany! Wyobraziłem sobie, jak się musiała nagimnastykować, by wytłumaczyć bratu swoją z nim „korespondencję”. Biedna kochana Bogdanka. Nareszcie dojrzała do decyzji, a ja… Co za głupol ze mnie! Ogarnęła mnie czułość, gdyby nie obecność Irka, rzuciłbym się do telefonu i jeszcze raz błagał o audiencję.
– O, jest jeszcze jeden! – zamruczał kumpel, który ze stoickim spokojem nadal wertował znajomych Bogny. – Z tym chodzili razem do szkoły. Przystojniaczek. Popatrz tylko! Sorry, Grzesiu, zapomniałem…
Nie chciałem spojrzeć na „przystojniaczka”. Nieważne. Spotkała się z bratem, aby porozmawiać o swoim rozwodzie – podpowiadał mi instynkt i wszystko inne.
– Dzięki, Irek. Dajmy temu spokój. Najlepiej idź już sobie…
Mnóstwo razy jeszcze wydzwaniałem do mojej Bogdanki. Nagrywałem się, pisałem esemesy i mejle. Na próżno. Zniknęła w swoim życiu. Swoim tajemniczym życiu, o którym wciąż wiem tak niewiele. I już się pewnie nigdy nie dowiem.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”