Rodzice nigdy nie ukrywali przede mną, że zostałam adoptowana. Uznali, że wcześniej czy później i tak bym się o tym dowiedziała. I rzeczywiście tak było. Miałam cztery lata, gdy jakaś dziewczynka na podwórku krzyknęła, że jestem znajdą. Nie rozumiałam, co to znaczy, ale czułam, że to coś złego. Z płaczem pobiegłam do domu i opowiedziałam o tym rodzicom.
– To nieprawda. Dla nas, Krysieńko, jesteś i zawsze będziesz ukochaną córeczką – przytuliła mnie mama.
– Właśnie. A jak ktoś będzie mówił inaczej, to przyślij go do mnie. Już ja mu przemówię do rozumu! – zagroził pięścią tata. To wystarczyło, by osuszyć moje łzy.
Byłam bardzo ruchliwym dzieckiem. Łaziłam po drzewach, biegałam z chłopakami po podwórku. Wracałam do domu brudna jak nieboskie stworzenie, często w podartym ubraniu. Inne dzieciaki zwykle dostawały w takich sytuacjach lanie od rodziców. A moi? Znosili to ze stoickim spokojem. Rozumieli, że nie zrobiłam tego specjalnie, że tylko się bawiłam, bo rozpierała mnie energia. Śmiejąc się, robili z tatą zakłady, ile dni wytrzymam bez podarcia czy ubrudzenia nowych strojów. Starałam się być ostrożna, ale zwykle mi nie wychodziło.
Rodzice byli ze mnie bardzo dumni
Gdy poszłam do szkoły, trochę się uspokoiłam. Znalazłam nową pasję: czytanie. Tata zawsze powtarzał, że jak będę dużo czytać, to będę też dużo wiedzieć. A wiedza to największy skarb. Więc czytałam, pilnie odrabiałam lekcje. Rodzice byli ze mnie bardzo dumni. Któregoś dnia usłyszałam, jak rozmawiają na mój temat z sąsiadami.
– Nasza Krysia jest najlepsza w klasie. Ma same piątki! – chwaliła się mama.
– A czemu się dziwisz? Przecież to nasza córka! Nie może być inaczej! – dodał zaraz tata.
Potem już zawsze starałam się być najlepsza. Nie, nie dlatego, że tego ode mnie wymagali. Kochaliby mnie nawet wtedy, gdybym przynosiła dwóje. Chciałam po prostu, żeby ciągle byli ze mnie dumni.
Nasze małe mieszkanko zawsze było pełne ludzi. Znajomi i przyjaciele lubili przychodzić do mnie w odwiedziny. Mama częstowała ich wtedy domowym ciastem, tata opowiadał kawały, żartował. Wszyscy zaśmiewali się do łez.
– Wiesz, zazdroszczę ci – usłyszałam któregoś razu od koleżanki.
– Tak? A czego? – zdziwiłam się.
– Rodziców. Kochają cię, rozmawiają z tobą, interesują się twoimi sprawami. A moi? Pewnie nawet nie wiedzą, do której klasy chodzę – machnęła zrezygnowana ręką.
Rzeczywiście, miała mi czego zazdrościć. Tata i mama byli przy mnie w każdej chwili mojego życia. Nigdy nie czułam się samotna, niechciana, opuszczona. W dorosłym życiu też wszystko świetnie mi się układało. Wyszłam za mąż z wielkiej miłości, za wspaniałego mężczyznę, urodziłam syna i córkę. Byli zdrowi, chowali się bez problemów. Byłam szczęśliwa i chciałam się tym szczęściem dzielić.
To właśnie wtedy postanowiłam odszukać swoją biologiczną matkę. Złożyłam odpowiednie dokumenty i zdobyłam jej adres. Potem w książce telefonicznej odnalazłam jej telefon. Nie, nie zamierzałam robić jej żadnych wymówek. Wręcz przeciwnie, chciałam jej ulżyć, sprawić, by poczuła spokój.
Wyobrażałam sobie, że może wcale nie chciała mnie oddać, że zostawiła mnie, bo nie miała innego wyjścia, a teraz cierpi i zastanawia się, co się ze mną dzieje. Zamierzałam jej powiedzieć, że nie mam do niej żalu, bo moje życie było i jest wspaniałe. I jeżeli chce, to może w nim uczestniczyć. Tak, byłam gotowa przyjąć ją do rodziny…
Wykręcała się od spotkania
Musiałam się z nią spotkać! Powiedziałam o swoich zamiarach rodzicom. Byli zaskoczeni, ale nie protestowali.
– No cóż, nic się chyba nie stanie, jak twoje dzieci będą miały jeszcze jedną babcię – powiedziała mama.
– Właśnie. Od przybytku głowa nie boli – uśmiechnął się tata.
Potem przyznali się, że chcieli mi odradzić to spotkanie, bo bali się, że moja biologiczna matka mnie zrani, zawiedzie, ale postanowili milczeć. Rozumieli, że gdy posłucham ich rady i zrezygnuję ze spotkania, nigdy nie zaznam spokoju. Zawsze będę miała wrażenie, że ciągnie się za mną niezałatwiona sprawa. A takie potrafią ciążyć jak ołów.
Biologiczna matka początkowo nie chciała mnie widzieć. Gdy do niej dzwoniłam, zawsze się wykręcała. Mówiła, że nie ma czasu, jest chora, wyjeżdża do sanatorium. Ja jednak nie rezygnowałam. W końcu się udało – zaprosiła mnie do siebie.
Szłam na to spotkanie z biciem serca. Pod pachą taszczyłam gruby album ze zdjęciami najbliższych. Łudziłam się, że skoro chce się spotkać ze mną w domu, to powita mnie z otwartymi ramionami. I przegadamy wiele godzin, oglądając fotografie.
Pomyliłam się. Przyjęła mnie bardzo chłodno. Nie uśmiechnęła się ani razu, nie zaproponowała herbaty. Nawet usiadła z dala ode mnie. Jakby się bała, że będę chciała się do niej przytulić.
– Czego chcesz? – burknęła.
– Niczego. Po prostu chciałam cię poznać. I opowiedzieć o swoim życiu…
– Nie jestem ciekawa. Możesz więc sobie darować – przerwała mi.
– Nie? To dlaczego mnie zaprosiłaś?
Jak ona mogła mi to zrobić?!
– Bo ciągle dzwoniłaś i zawracałaś mi głowę. Mimo że wyraźnie dawałam ci do zrozumienia, że nie mam ochoty na spotkanie. Daj mi wreszcie święty spokój! Dawno już zapomniałam o twoim istnieniu i wolę, żeby tak zostało.
– I nigdy nie pomyślałaś, żeby mnie odnaleźć? – spytałam cicho.
– A po co? Byłaś tylko kłopotem, niepotrzebnym balastem. Ludzie palcami mnie wytykali, gdy chodziłam z brzuchem. Nie licz więc na żadne przeprosiny. Prawda jest taka, że gdy się ciebie pozbyłam, odetchnęłam z ulgą – prychnęła.
Zrobiło mi się potwornie przykro, ale powstrzymałam łzy.
– Skoro tak, to chyba rzeczywiście niepotrzebnie przyszłam. Przepraszam, że zawracałam ci głowę – podniosłam się z krzesła.
– Nie wydzwaniaj do mnie więcej ani nie przyjeżdżaj. Bo i tak nie otworzę.
– Nie przyjadę. Możesz być tego pewna – wykrztusiłam i wyszłam, nie oglądając się za siebie.
Po wizycie u biologicznej matki natychmiast pojechałam do rodziców. Czułam się zraniona i zawiedziona. Musiałam się komuś wypłakać.
– Ta kobieta to potwór, pozbawiony wszelkich uczuć potwór! Byłam gotowa przyjąć ją do serca. O ona co? Powiedziała, że nie chce mnie więcej widzieć. Tacy ludzie w ogóle nie powinni się rodzić – łkałam.
– O, przepraszam, mama i ja mamy na ten temat zupełnie inne zdanie – przerwał mi tata.
– Naprawdę? – pociągnęłam nosem.
Od tamtej pory minęło już kilka lat
– Oczywiście. Bardzo się cieszymy, że ta kobieta pojawiła się na tym świecie. I gdybyśmy się z nią spotkali, to serdecznie byśmy jej podziękowali – wtrąciła
się mama.
– Za co? – nie zrozumiałam.
– Nie wiesz? Przecież dzięki niej mamy ciebie – odparła i mocno mnie przytuliła.
Złość i żal do biologicznej matki zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Zamiast tego poczułam wdzięczność. Za to, że mnie oddała.
Czasem jeszcze myślę o kobiecie, która mnie urodziła, zastanawiam się, co u niej. Trochę żałuję, że nie skorzystała z szansy, by poznać mnie i moją rodzinę. Ale cóż, życie toczy się dalej, a wokół mnie tyle się dzieje, że nie mam czasu o tym rozmyślać.
Mój dom jest gwarny i wesoły, często spotykamy się z moimi rodzicami, a moje dzieciaki ich uwielbiają. Miałam to szczęście, że trafiłam na cudownych ludzi, którzy nauczyli mnie, że miłość w rodzinie jest najważniejsza. To przekazałam swoim dzieciom.
Czytaj także:
„Do śmierci rodziców nie wiedziałam, że byłam adoptowana. Siostra wykrzyczała mi, że w końcu nie musi udawać, że mnie kocha”
„Koleżanki pytały, dlaczego córka nie jest do nas podobna. Nie przyznawaliśmy się do tego, że jest adoptowana”
„Po śmierci siostry adoptowałam siostrzenicę z przymusu. Nigdy jej nie kochałam i zniszczyłam jej życie”