„Do śmierci rodziców nie wiedziałam, że byłam adoptowana. Siostra wykrzyczała mi, że w końcu nie musi udawać, że mnie kocha”

Siostra wykrzyczała mi, że nie chce mnie znać fot. Adobe Stock, Photographee.eu
„– Mama nie mogła mieć po mnie więcej dzieci, a bardzo chciała, więc cię adoptowali. Obiecałam, że nigdy ci nie powiem, ale cóż, tata nie żyje, mama również, więc… obietnica już mnie nie obowiązuje. Boże, jaka ulga! Wreszcie nie muszę udawać, że chcę mieć z tobą cokolwiek wspólnego. Tyle lat czekałam, żeby po prostu się ciebie pozbyć”.
/ 26.09.2022 12:30
Siostra wykrzyczała mi, że nie chce mnie znać fot. Adobe Stock, Photographee.eu

Myślałam, że siostra kocha mnie tak, jak ja ją. Że mamy poprawne, by nie rzec – dobre relacje. Że nasza rodzina to przykład dla innych. Całe życie uważałam Martę za siostrę. A teraz ona mówi, że ukradłam jej rodzinę i nie chce mnie znać! Pomyliłam się.

Kompletnie się pomyliłam

W porządku, nie byłam ślepa i niewrażliwa, jako dziecko wyczuwałam, że Marta jest o mnie zazdrosna. Gdy mama skupiała się na mnie – na przykład pomagając mi odrabiać lekcje, ucząc gotowania albo po prostu rozmawiając ze mną, Marta długo nie wytrzymywała na uboczu i wtrącała się w tę naszą bliskość. Nie pozwalała nam na wspólne wyjścia we dwie, zawsze chciała nam towarzyszyć. Tak samo próbowała zawłaszczać tatę, choć ona już umiała jeździć na rowerze i tata nie musiał jej uczyć, a na noszenie na ramionach czy zabawę w podrzucenie pod niebo była już zwyczajnie za duża. Odnosiłam wrażenie, że chce mieć rodziców tylko dla siebie, ale… wydawało mi się to całkiem naturalne.

Ja czułam dokładnie to samo. Chyba każde rodzeństwo jest o siebie trochę zazdrosne. Starsze, bo młodsze jest rozpieszczane, bo rodzice poświęcają mu więcej czasu, bo ma łatwiej, skoro starsze już przetarło mu drogę; a młodsze, bo starszemu więcej wolno, bo rodzice już tak go nie pilnują, co gorsza wciąż stawiają starszego brata czy siostrę za wzór. Więc owszem, widziałam, że bywam Marcie solą w oku, tak jak ona mnie, ale nie martwiło mnie to specjalnie.

Z czasem to się zmieniło

Jako nastolatki poświęcałyśmy sobie więcej czasu, gadałyśmy przed snem, biegałyśmy do kina i ze znajomymi na miasto. Stałyśmy się prawdziwymi siostrami, zwierzającymi się sobie, mimo pięciu lat różnicy. Ewa i Marta, rodzice wymawiali nasze imiona jednym tchem i mama nieraz powtarzała, jaka jest szczęśliwa, że wreszcie jej dzieci się kochają i wspierają, i jak bardzo na to czekała. Kiedy Marta denerwowała się przed obroną pracy magisterskiej, to ja ją pocieszałam, choć jeszcze nie miałam pojęcia o życiu studenckim. Ona kopała mnie w tyłek na rozpęd przed egzaminami maturalnymi. Obie chichotałyśmy, opowiadając sobie o chłopakach, którzy nam się podobali.

Pod koniec studiów Marta przestała chichotać, bo poznała Mariusza i zakochała się na poważnie. Niedługo potem zostałam druhną, a następnie zachwyconą siostrzeńcem ciocią oraz dumną matką chrzestną.

A potem… rodzice zmarli. Najpierw tata dostał udaru i jego organizm szybko się poddał, jakby utrata sprawności fizycznej była dla psychiki zbyt dużym ciosem. Po jego śmierci mama pogrążyła się w żalu oraz depresji i któregoś dnia po prostu nie wstała, choć przecież nie była jeszcze staruszką. Chyba po prostu nie chciała bez niego żyć. A my? Co z nami? Przecież nam nadal była potrzebna.

Nie mogła postarać się dla nas?

Załamałam się. Jak to wszystko mogło wydarzyć się tak szybko, tak nieodwołalnie?

– Boże, Marta, jesteśmy sierotami… – szepnęłam po powrocie z pogrzebu mamy.

Byłam zszokowana i zdruzgotana. Nieważne, że obie miałyśmy już ukończone studia, że jedna z nas wyszła za mąż i miała dziecko. Zostałyśmy bez rodziców. O wiele za wcześnie. Chciałam przytulić się do siostry, ale powstrzymała mnie, łapiąc za ramiona i odsuwając od siebie.

– Tak, ty już po raz drugi – powiedziała, patrząc mi prosto w oczy.

Skamieniałam. Nie rozumiałam, co miała na myśli. Jak to: ja po raz drugi? Siostra wyszła do kuchni i usłyszałam, że uruchomiła młynek do kawy. Poszłam za nią.

– Co to znaczy, że ja już po raz drugi?

– Boże, Ewka, serio? Naprawdę nie zauważyłaś, że nie pasujesz do rodziny? Że jesteś inna? Adoptowana? – Marta powiedziała to tonem pełnym irytacji, jakbym zawracała jej głowę czymś oczywistym.

Tymczasem ja poczułam się tak, jakby do mnie strzeliła z pistoletu. Uderzenie w serce, nagły ból, skurcz, zaparty dech…

– Jak to… adoptowana? – szepnęłam.

Nie wiem, dlaczego Marta stroiła sobie ze mnie takie żarty, ale to nie mogła być prawda, nie mogła, nie mogła…

No normalnie, adoptowali cię. Mama nie mogła mieć po mnie więcej dzieci, a bardzo chciała, więc cię adoptowali. Byłaś malutka, twoi rodzice zginęli w wypadku. Wiem, bo kiedyś podsłuchałam naszych… moich rodziców, jak o tym rozmawiali. Obiecałam, że nigdy ci nie powiem, ale… cóż, tata nie żyje, mama również, więc… obietnica już mnie nie obowiązuje. Boże, jaka ulga! Wreszcie nie muszę udawać.

– Marta… – łzy stanęły mi w oczach.

Czułam się strasznie. Potwornie. Jakbym po strzale w serce nie zginęła od razu, a szkoda, bo teraz ostatnia pozostała z rodziny osoba rozszarpywała mnie żywcem na kawałki. Zabierała mi wszystko, co miałam, nie tyle materialne rzeczy, co poczucie bezpieczeństwa, pewność siebie, usuwała mi grunt spod nóg. Czekałam, aż zaprzeczy, powie, że to żałoba sprowokowała ją do tego okrutnego żartu. Ale ona milczała. W końcu wyszła z kuchni i wróciła ze skórzaną aktówką. W niej były dokumenty adopcyjne. Stary dowód osobisty mamy, a w nim ja – córka przysposobiona…

– Nareszcie… W końcu nie muszę udawać, że jesteś moją siostrą…

– Chyba mimo wszystko jestem. Rodzice przecież mnie adoptowali….

– Nikt nie pytał mnie o zdanie. Miałam rodziców tylko dla siebie i nagle pojawiłaś się ty. Musiałam się z tobą wszystkim dzielić: rodzicami, pokojem, zabawkami. Musiałam cię uczyć, zabierać wszędzie ze sobą. Nigdy nie mogłam być z mamą sam na sam, pójść z nią na zakupy…

– Przecież chodziłaś… – jęknęłam tylko przez ściśnięte gardło.

– Tylko po to, żeby usłyszeć, że ta bluzka będzie świetnie wyglądała na tobie. Albo że na ten film mama musi zabrać ciebie. Nigdy nie byłyśmy same. Z tatą to samo, nawet gorzej, bo to zawsze ty byłaś córeczką tatusia. Wiesz, jak cię nazywałam? Złodziejką. Kukułczym jajem. Po cichu, by rodzice nie słyszeli, bo bałam się, że wtedy już całkiem się ode mnie odwrócą, przestaną mnie kochać.

– Przepraszam, Marta. Nie wiedziałam, nie miałam świadomości…

– Jasne. Ty byłaś biedną sierotką, która w prezencie pod choinkę dostała rodzinę. Ja w te same święta ją straciłam. Wiesz, czemu nigdy się nie buntowałam? Nawet jako nastolatka? – zaśmiała się gorzko. – Miałam piętnaście lat, a wciąż bałam się, że mogą cię zatrzymać, bo jesteś ich wymarzoną, idealną córeczką, a mnie oddadzą, bo ich zawiodłam, bo się nie sprawdziłam… Boże, nawet na matkę chrzestną cię wzięłam, żeby im nie sprawić przykrości. Idiotka. Ale od dziś koniec z tym. Nie mam siły ani ochoty dłużej udawać. I nie muszę. Nie chcę więcej utrzymywać z tobą jakichkolwiek kontaktów. Mój syn nie potrzebuje takiej kukułczej ciotki.

Wybiegłam z domu

Jedynego domu, jaki pamiętałam i znałam. To tutaj działo się wszystko, co było w moim życiu istotne. I nagle usłyszałam, że Marta mnie w nim nie chce, bo to nie mój dom, nie moja rodzina, a ona nie jest moją siostrą. Myślałam, że po śmierci rodziców będziemy sobie bliższe niż kiedykolwiek. Nic z tego. Zostałam sama na świecie. I to po raz drugi, jak się okazało. Nie wiedziałam, gdzie mam się podziać, więc wieczorem wróciłam. Do domu. Do mieszkania, o którym myślałam jak o domu. W nim były wszystkie moje rzeczy – ubrania, książki, pamiątki… Na drzwiach lodówki Marta przykleiła kartkę, że mam czas na wyprowadzkę do końca przyszłego miesiąca. Tylko tyle. Po dwudziestu sześciu latach bycia moją siostrą i ujawnieniu rewelacji, która zdruzgotała mój świat, tyle miała mi do powiedzenia. Było mi potwornie przykro, wściekłam się na nią, użalałam nad sobą…

Aż któregoś wieczora dotarło do mnie, że w ogóle nie zależy mi na tym mieszkaniu. Nie o to chodziło. Zupełnie nie o to...

– Ewka, przecież ty masz prawo tam mieszkać. Dziedziczysz po rodzicach tak samo, jak Marta. Adopcja była pełna. Twoi rodzice cię kochali, nie mówili ci o adopcji, bo traktowali was z Martą tak samo – przekonywała mnie przyjaciółka. – Na zachowanie Marty nie masz wpływu, ale to mieszkanie jest także twoje. Pół na pół z Martą.

– Nie chcę go – upierałam się. – Wyprowadzę się, skoro tego sobie życzy. Łaski bez.

– Głupia. Nie rezygnuj z takiej kasy, tylko dlatego, że Marta to suka.

Nie mów tak o niej – zaprotestowałam. – Tobie nie wolno. A ja nie chcę.

– Nie rozumiem…

– Właśnie, nie rozumiesz… Ja naprawdę nie chciałam od nich niczego więcej poza ich miłością, a to przecież miałam…

W momencie, kiedy wypowiedziałam na głos te słowa, poczułam, że to prawda, i spłynęła na mnie niesamowita ulga. Kamień z serca, ciężar z barków, baba z wozu, te sprawy. Miałam ochotę rozpłakać się z ulgi i zatańczyć.

– Cholera, mieszkanie warte jest z pół bani. Ewka, to może być potężny kop na start…

– Start to dali mi oni, nie skazując mnie na życie w domu dziecka. Na ile byś to wyceniła? Dali mi wszystko, czego może potrzebować dziecko. I czego może pragnąć, nie mówię tu o lalkach i książkach. Byli najlepszymi rodzicami, jakich mógł mi dać los. To mi wystarczy.

– Ale Ewa… – przyjaciółka nie mogła pojąć, że dobrowolnie rezygnuję ze spadku, który mi się prawnie należał.

Rzecz w tym, że zostałam wychowana tak, by pieniądze nie były dla mnie najważniejsze. Marta miałaby co spłacać, gdybym się uparła, że chcę swoją część. Ale nie chciałam. Spór o kasę mógłby skazić to, co najistotniejsze. Wspomnienia, które powstały w tych ścianach. Wszystkie radosne chwile, momenty wzruszeń, ale też smutków, które z czasem się pojawiały. W tym domu czułam spokój, byłam bezpieczna, kochana i szczęśliwa.

Wiedziałam, że to już nie wróci

Minęło. Bezcenne wspomnienia i uczucia zostały już tylko we mnie. Poza tym było mi żal Marty. Pewnie spłaciłaby mnie co do grosza, bo ją też wychowali ci sami ludzie. Dotrzymywała słowa i płaciła swoje długi. Choć tak naprawdę to ja miałam u niej wielki dług. Jeśli nasi rodzice popełnili jakiś poważny błąd, to taki, że skupiając się na mnie, bym niczego nie zauważyła, nie odczuła różnicy w traktowaniu obu sióstr, zapomnieli o rodzonej córce. Zlekceważyli jej uczucia i to ona poczuła się gorsza. Marta miała rację: ja zyskałam, ona straciła. Rodzice kochali nas obie, ale nie zauważali jej rozżalenia, poczucia krzywdy, odsunięcia na boczny tor albo je ignorowali, licząc, że w końcu z tego wyrośnie. A w niej to narastało, zmieniając się w zapiekłą niechęć, do tego stopnia, że po śmierci rodziców wyparła się naszej relacji.

Może kiedyś złość się w niej wypali, a żal rozmyje, może wtedy spróbujemy znowu być siostrami, może pozwoli mi być ciotką i matką chrzestną jej dziecka, ale póki co… Poszłam do przodu. Zamknęłam za sobą tamten rozdział. Już nie mam rodziny, co nie znaczy, że zapomnę o tym, co zrobili dla mnie rodzice. Najpierw biologiczni, którzy dali mi życie, a potem adopcyjni, którzy sprawili, że jestem tym, kim jestem. Zawsze będę im wdzięczna za miłość, wykształcenie i opiekę. Nigdy nie przestanę ich kochać. Ale od teraz odpowiadam sama za siebie, będę osobiście celebrować sukcesy i opłakiwać porażki. To zupełnie inne życie, dorosłe, mocno samodzielne, na granicy samotności, ale moje.

Dzień pogrzebu mamy był dla mnie punktem zwrotnym. Runął świat, jaki znałam. Zaczęłam budować zupełnie inny. Ponieważ nie miałam już korzeni, a przynajmniej tak się czułam, stwierdziłam, że pozwolę nieść się wiatrom tam, gdzie powieją. Rzuciłam pracę w biurze i zatrudniłam się jako rezydentka biura podróży. Dzisiaj tu, jutro tam. Znajomość trzech języków obcych pomaga. Jestem szczęśliwa, poznając nowe miejsca, nowych ludzi, którzy pojawiają się i znikają, ale zostawiają we mnie małą cząstkę siebie. Być może kiedyś znajdę miejsce, w którym zapragnę zapuścić korzenie. Tam będzie mój nowy dom. Na razie cieszę się każdym dniem. Słońcem. Księżycem. Smakami i zapachami. Raz w roku wracam do kraju, by zapalić znicz na grobie rodziców. Żeby podziękować im za to, co zrobili. A potem frunę w świat, rozpościeram skrzydła i lecę, samotna, ale wolna jak ptak… 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA