„Po śmierci siostry adoptowałam siostrzenicę z przymusu. Nigdy jej nie kochałam i zniszczyłam jej życie”

kobieta, która adoptowała siostrzenicę fot. Adobe Stock, Photographee.eu
„Przyzwoitość nakazywała ją adoptować. Nie lubiłam jej jeszcze bardziej, gdy zmieniła się w krnąbrną nastolatkę z kolczykiem w pępku i tatuażem. Włóczyła się całe dnie. Wiem, że wychowywała się bez rodziców, ale to nie było usprawiedliwienie”.
/ 12.01.2022 08:59
kobieta, która adoptowała siostrzenicę fot. Adobe Stock, Photographee.eu

Siedziałam na twardym krześle, wpatrując się w kołdrę unoszoną miarowym oddechem mamy.

– Rokowania nie są dobre – odezwał się głos za moimi plecami.

To był lekarz. Pogrążona w rozmyślaniach nie usłyszałam, kiedy wszedł.

– Przy udarach liczy się czas. W przypadku pani mamy zabrakło kilku godzin, może wtedy miałaby większe szanse.

Wyłapałam przytyk, celowy bądź nie, choć i bez niego dręczyły mnie wyrzuty sumienia.

– Da się coś zrobić?
– Nie mogę niczego obiecać. Na pewno czeka ją rehabilitacja.
– Dziękuję – mruknęłam, gdy wychodził.

Wstałam i podeszłam do okna. Wyjęłam telefon z leżącej na parapecie torebki i zerknęłam na wyświetlacz. Od kilku godzin próbowałam dodzwonić się do Sary, mojej siostrzenicy. Właściwie w świetle prawa była moją córką. Adoptowałam ją, gdy Justyna zginęła w wypadku. Nigdy nie wyjawiła nam tożsamości ojca Sary. Urodziła ją, gdy miała siedemnaście lat, i od początku ciężar opieki nad niechcianym dzieckiem spadł na naszą mamę. Po śmierci Justyny musiałyśmy podjąć decyzję, co dalej z małą.

Adoptowałam ją, bo tak nakazywała przyzwoitość

Gdy wyszłam za mąż, Sara wciąż pozostawała pod opieką babci. Była do niej przywiązana i nie chciała wyprowadzić się razem ze mną. Nie nalegałam, odwiedzałam je, kiedy mogłam, zabierałam małą na weekendy, wakacje… Lata mijały i cicha Sara przepoczwarzyła się w krnąbrną nastolatkę z kolczykiem w pępku, języku i tatuażem na lędźwiach.

– Toczka w toczkę jak Justyna – powtarzałam mamie, ale ona zdawała się nie widzieć w dziewczynie żadnych wad.
– Daj spokój, wychowuje się bez matki i ojca, to trudne… – usprawiedliwiała coraz śmielsze poczynania nastolatki.

Miałam wrażenie, że wnuczka zastępuje jej zmarłą córkę. Rzeczywiście Sara była bardzo do niej podobna. Nie tylko fizycznie. Justyna również była niespokojnym duchem. Włóczyła się nie wiadomo gdzie i z kim, robiła, co chciała. Wygłupy – jak to nazywała mama – skończyły się, gdy Justyna zaszła w ciążę.

Oby w przypadku Sary sytuacja się nie powtórzyła

Martwiłam się tym całkiem na serio. Kiedy mama zaczęła chorować, odbyłam ze smarkulą poważną rozmowę. Pracowałam i nie mogłam zaglądać do mamy każdego dnia, poprosiłam więc siostrzenicę, by należycie zajmowała się babcią i pomagała jej w codziennych czynnościach. Miałam nadzieję, że dzięki temu spoważnieje, ogarnie się.

– Odbierz, do cholery… – mruczałam, przyciskając telefon do ucha.

Odpowiadała mi automatyczna sekretarka. Nagrałam kilkanaście wiadomości, bez pewności, czy Sara którąkolwiek odsłuchała. Byłam na nią tak wściekła, że gdyby w tamtym momencie stanęła w progu szpitalnej sali, chyba bym ją uderzyła. Miała się opiekować babcią. Zaufałam jej. Przeklęta gówniara, myślałam ze złością, wciskając komórkę do kieszeni.

Wyszłam na korytarz. Kupiłam kawę z automatu i usiadłam na krześle, wracając wspomnieniami do wydarzeń z rana. Zaniepokojona tym, że poprzedniego dnia mama nie odebrała kilku moich telefonów – podobnie jak Sara – z samego rana wsiadłam w auto i pojechałam do ich mieszkania. Sary nie było w domu. Za to na podłodze w kuchni leżała mama, wpatrując się w sufit. Miała zmoczone ubranie i była zmarznięta. Natychmiast okryłam ją kocem i wezwałam pogotowie.

– Mamo, co ci się stało?! – krzyczałam przerażona, ale ona tylko otwierała usta jak ryba wyrzucona z wody.

Przycisnęłam palce do powiek, jakby to mogło wymazać ten widok z pamięci. Mama musiała leżeć na podłodze w kuchni co najmniej kilkanaście godzin. Przerażona, zmarznięta i bezbronna. Gdy o tym myślałam, ogarniały mnie wściekłość i potworne wyrzuty sumienia.

– Obie zawaliłyśmy – szepnęłam, wślizgując się cicho do sali.

Mama spała, pochrapując cicho, otoczona plątaniną kabli i sprzętem monitorującym. W danym momencie nic nie mogłam dla niej zrobić, więc uznałam, że pora rozmówić się z Sarą.

– Jutro do ciebie zajrzę – pocałowałam mamę w czoło, zarzuciłam płaszcz na ramiona i wyszłam.

Wsiadłam w auto i skierowałam się prosto do domu rodzinnego. Liczyłam, że zastanę tam siostrzenicę.

– Halo? Sara! Jesteś? – zawołałam, zamknąwszy za sobą drzwi.

W mieszkaniu było cicho i pusto, lecz coś wzbudziło mój niepokój. W korytarzu wyczułam woń dymu papierosowego. Weszłam do salonu. Na stole stała pełna petów popielniczka i butelki po alkoholu. Jakby dopiero co ktoś skończył libację. Ja byłam w szpitalu z rażoną apopleksją mamą, a ta…!

Wpadłam do pokoju Sary. Panował tam okropny bałagan. Wszędzie walały się ubrania, opakowania po chipsach, butelki po piwie, inne śmieci. Pokręciłam głową z niesmakiem i torując sobie stopą drogę, podeszłam do biurka. Wysunęłam szufladę i zamarłam. Mniejsza o paczki papierosów, ale znalazłam tam leki, których nazw nie znałam. Skąd ona to wytrzasnęła? Zmarszczyłam brwi, podnosząc jedno z pudełek do światła.

Wyjęłam telefon z kieszeni i wpisałam nazwę leku do wyszukiwarki. Po przejrzeniu wyników zrobiło mi się słabo. Psychotropy. Przemknęło mi przez myśl, że może podała coś mamie bez konsultacji ze mną. A może tylko patrzyła, jak cierpi i, otumaniona tym świństwem, nie udzieliła jej pomocy? Nagle zazgrzytał klucz w zamku, a chwilę później z hukiem otworzyły się drzwi. Zdążyłam tylko spojrzeć przez ramię i poczułam uderzenie w twarz. Moja własna siostrzenica, moja adoptowana córka spoliczkowała mnie.

– Co tu robisz? – Sara odepchnęła mnie od biurka, a potem z wściekłością zatrzasnęła szufladę.

Oprzytomniałam i chwyciłam ją mocno za ramiona.

– Wiesz, co narobiłaś? Babcia miała udar! – wrzasnęłam.

Odwróciła się z obrzydzeniem, jakbym miała nieświeży oddech, i oswobodziła się z mojego uścisku.

– Dlaczego jej nie pomogłaś? Gdzie byłaś, do cholery? – wyrzucałam z siebie kolejne pytania.
– Nie twój interes… – prychnęła.
– Ty podła dziewucho! – wysyczałam przez zęby. – Miałaś się nią opiekować!

Spojrzała na mnie zimno i uśmiechnęła się leciutko. Aż mnie ciarki przeszły.

– No i się zaopiekowałam… – wskazała głową na leżące na biurku opakowania tabletek. – Miała odlot aż miło.

Szok na moment odebrał mi mowę. Czy ona naprawdę podała to babci? Czy tylko pogrywała sobie ze mną? A jeśli podała, chciała jej ulżyć czy pozbyć się kłopotu w postaci chorej staruszki? Bałam się pytać, bałam się drążyć. Sara usiadła na podłodze i zapaliła papierosa. Zaciągnęła się, patrząc mi wyzywająco w oczy. Poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Kim była ta dziewczyna, łudząco podobna do mojej siostry? Uświadomiłam sobie, że się jej boję i nie wiem, czego się po niej spodziewać. Wszystkiego. Niczego.

– Nie udawaj zatroskanej córuni. Miałaś ją gdzieś. Łatwo zrzucić winę na mnie, co? – Sara parsknęła śmiechem, jednocześnie strzepując popiół z papierosa na podłogę.

Zacisnęłam pięści i spróbowałam się uspokoić.

– Niewdzięczna… – zaczęłam.
– A niby za co mam być wdzięczna, co? Za łaskę adopcji? Za cholerny dach nad głową? Za bycie obowiązkiem? – zgniotła niedopałek o ramę łóżka.

Rzucała słowami jak bombami, ale wyglądała, jakby cała ta sytuacja po niej spływała. Ja wprost przeciwnie. Buzowały we mnie wściekłość, żal, poczucie winy, smutek, strach. Wszystko naraz.

– Chciałyśmy ci pomóc…
Nigdy mnie nie kochałyście. Ani ty, ani ona. Ty mnie wręcz nie lubiłaś. W dupę sobie wsadźcie taki dom! – Sara wstała i zaczęła wrzucać swoje rzeczy do torby.
– Babcia cię kocha! – krzyknęłam.

Akurat tego byłam pewna. Moja matka darzyła Sarę miłością, która dla nich obu okazała się zgubna. Bo miłość nie może być bezkrytyczna.

– Jesteś idiotką, jeśli tego nie widzisz… – dodałam ze smutkiem w głosie.

Sara znieruchomiała na moment, ale nic nie odpowiedziała. Wstała, wyjęła z szafy wypchaną po brzegi torbę, którą musiała wcześniej spakować, zarzuciła ją na plecy i skierowała się do korytarza.

– Gdzie ty idziesz, do diabła? – krzyknęłam za nią.
– Do diabła! – odburknęła i wyszła, z hukiem zatrzaskując za sobą drzwi.

No to idź. Czy ja powiedziałam, czy pomyślałam?

Zacisnęłam powieki, spod których wypłynęły łzy. Słowa dziewczyny tłukły mi się pod czaszką. Były bolesne jak wymierzony przez nią policzek. Kto tu był tym złym? Ja czy ona? Może to wszystko moja wina? Bo jej nie kochałam… Nie potrafiłam. Miała rację, była dla mnie niechcianym obowiązkiem. Nawet moja mama… Czy naprawdę kochała Sarę, czy raczej cień Justyny, której się w nim doszukiwała?

I co teraz. Brak miłości okazał się pożywką dla zła, które niepostrzeżenie zamieszkało w naszym domu. Stojąc w zabałaganionym pokoju, jak na zgliszczach, zastanawiałam się, czy kiedykolwiek będzie nam dane zacząć wszystko od nowa. 

Czytaj także:
Namolnej sąsiadce przeszkadzało nawet, że używam dużo czosnku
Miałam być włoską księżniczką, a zostałam workiem treningowym
Siostra ukochanego zginęła w wypadku, więc zaopiekowałam się jej córką

Redakcja poleca

REKLAMA