Wydawało mi się, że wiem o swojej rodzinie i swoim pochodzeniu wszystko. Bo gdzie tu miejsce na tajemnice, gdy twoja historia jest tak zwyczajna, że aż nudna… Urodziłam się rok po ślubie rodziców, to było dla obojga pierwsze małżeństwo. Byli razem aż do śmierci, mama nigdy nie wystawiała tacie walizek za próg ani sama nie „ruszała w Polskę”…
Jak się jest od ponad 20 lat położną w małym mieście, to ciągle ktoś cię rozpoznaje. Dlatego młody człowiek przyglądający mi się w supermarkecie nie wzbudził mojego niepokoju. Kolejny młody tatuś. Pół godziny później zobaczyłam go na targu. Normalka, w sobotę co drugi klient supermarketu kończy zakupy na targu. Twarz chłopaka jednak zapamiętałam.
Dwa dni później, gdy wychodziłam ze szpitala, zobaczyłam go po drugiej stronie ulicy. Gdy zaczęłam mu się przyglądać – odszedł.
Na dobre zaniepokoiłam się następnego dnia. Zauważyłam go, gdy po zaparkowaniu na podwórku zamykałam bramę. Stał na chodniku i patrzył. Pobiegłam do domu i zamknęłam drzwi na wszystkie możliwe zamki. Spojrzałam zza firanki – stał tam dalej. Wpadłam w panikę. Zadzwoniłam do przyjaciółki i poprosiłam jej męża, żeby po mnie przyjechał. Baśka po wysłuchaniu mojej opowieści natychmiast chciała dzwonić na policję.
– Daj spokój, może to pomyłka, wezmą mnie za jakąś wariatkę – tonowałam jej zapędy, więc w końcu zgodziła się odpuścić.
Chłopaka nie było widać przez prawie tydzień. Już prawie uwierzyłam, że to był przypadek albo zwyczajne nieporozumienie.
Tamtego dnia kończyłam dyżur wieczorem. Otwierałam samochód, gdy ktoś dotknął mojego ramienia.
– Przepraszam – usłyszałam cichy głos i jeszcze zanim się odwróciłam, wiedziałam, że to on; zmroziło mnie. – Przepraszam, że panią niepokoję…Ale ja jestem chyba pani siostrzeńcem – wyszeptał chłopak.
Odetchnęłam głęboko. Musiał mnie z kimś pomylić. Przecież byłam jedynaczką!
– Człowieku, zwariowałeś? – w jednej chwili odzyskałam rezon. – Przecież mogłam dostać zawału! Tak się nie robi. To chodzenie za mną, obserwowanie, a teraz mnie zaczepiasz na ciemnym parkingu. Przecież można normalnie, podejść w biały dzień, przedstawić się, zapytać. Zaoszczędziłbyś sobie fatygi, bo już dwa tygodnie temu wyjaśniłabym ci, że nie mam ani nigdy nie miałam żadnej siostry.
– Pani Joanna P., tak? – zapytał, a gdy skinęłam głową, mówił dalej: – Miała pani siostrę. Młodszą. Rodzoną!
To ostatnie słowo powstrzymało moją galopadę myśli, bo już zaczęłam kombinować, że może tata przed ślubem miał dziecko albo może miał skok w bok… Ale rodzoną? Młodszą? Przecież bym zauważyła!
Idziesz ze mną. Mój dom jest też twój
Chłopak podał mi dwa dokumenty. Pierwszy to jego akt urodzenia. Wynikało z niego, że ma na imię Paweł, trzy miesiące temu skończył 18 lat, a jego matką jest Karolina Maria P. To było moje nazwisko!
Gdy wzięłam do ręki drugi dokument – aż zakręciło mi się w głowie… Był to akt urodzenia Karoliny Marii. W rubryce rodzice stało czarno na białym: Teresa Janina P. z domu J. oraz Kazimierz Jan P. I daty urodzenia. Takie same jak moich rodziców. Gdy Karolina przyszła na świat, miałam już 6 lat… Zawsze marzyłam o rodzeństwie – nie zapomniałabym takiego wydarzenia!
Patrzyłam na Pawła – mojego siostrzeńca? – i kręciłam głową.
– Nic nie rozumiem. Nic nie rozumiem – powtarzałam.
Najwyraźniej i on niewiele z tego rozumiał.
– Naprawdę, nie wiedziała pani, że ma siostrę? – dopytywał.
Poszliśmy do kawiarenki za rogiem. Zamówiliśmy herbatę, ja jeszcze wino. Gdy już wysączyłam pół kieliszka, zebrałam się na odwagę:
– Opowiedz mi o sobie i twojej mamie – poprosiłam chłopaka.
Milczał przez chwilę.
– Sam niewiele wiem. Nie znałem jej. Wychowałem się w domu dziecka – przyznał. – Gdy skończyłem 18 lat, dostałem te dokumenty. Udało mi się jeszcze ustalić, że pani siostra… że moja mama nie żyje. Zmarła, jak miałem 5 lat. Ona też wychowała się w domu dziecka. Zresztą w tym samym, w którym dorastałem ja.
Zamilkł.
Spojrzałam mu w oczy. Widać w nich było ogromny smutek. Ten chłopak nie miał łatwego życia. A wszystko to dlatego, że moi rodzice z zupełnie niezrozumiałych dla mnie przyczyn ukryli, że mają drugie dziecko, i oddali je do domu dziecka. Na Boga, dlaczego?! Ich nie mogłam już o to zapytać – nie żyli.
Paweł zaczął jeszcze tłumaczyć, jak mnie znalazł, ale nie słuchałam.
Mieszkam w tym samym domu, w którym się wychowałam, w miasteczku, gdzie prawie wszyscy mnie znają – znalezienie mnie nie było jakoś szczególnie trudne. Zastanawiałam się jednak, co robić. Musiałam tę sprawę wyjaśnić. I musiałam pomóc… swojemu siostrzeńcowi! Zapytałam, gdzie mieszka.
– No, dostałem małe mieszkanie, takie dla odchodzących z domu dziecka. W Słupsku. Tam się wychowałem. Ale od dwóch tygodni jestem tutaj. Spałem w hostelu, tylko że skończyły mi się pieniądze. Od tamtej pory śpię, gdzie popadnie… Nie mogłem się zebrać na odwagę, żeby panią zaczepić.
Decyzję podjęłam od razu.
– Idziesz ze mną. Mam duży dom. W pewnym sensie to i twój dom.
Tego wieczoru Paweł opowiadał mi o sobie. Że był kasjerem w Biedronce. Że wcześniej chodził do liceum, ale jak nie zdał do trzeciej klasy, to dał sobie spokój. Dlatego musiał wyprowadzić się z domu dziecka. Ale kiedy znalazł mój ślad – to zostawił pracę i ruszył na drugi koniec Polski. O matce wiedział niewiele. Tyle tylko że też wychowała się w domu dziecka w Słupsku, i rok po usamodzielnieniu się wróciła w zaawansowanej ciąży.
Po urodzeniu Pawła zostawiła go w szpitalu i zniknęła. Był dzieckiem chorowitym, chyba wcześniakiem. Więc często lądował w szpitalu. I tak między biurokratycznymi procedurami a wizytami w szpitalach – okazało się, że jest już za stary na adopcję.
Nie chcieli jej, bo nie była doskonała?!
– Zostałem w domu dziecka. Nikt nawet nie zawiadomił moich opiekunów, gdy gdzieś na południu Polski znaleziono zwłoki matki. Utopiła się. Nie wiadomo, wypadek czy samobójstwo. Gdyby ośrodek adopcyjny wiedział, że jestem sierotą… Nieważne. To już historia. Teraz chciałbym się dowiedzieć czegoś o mamie i jej rodzinie – rozejrzał się po moim salonie, popatrzył na rodzinne zdjęcia na ścianach. – Wyglądacie na normalną rodzinę. Dlaczego nie chcieliście mojej mamy? – zapytał.
Przejrzeliśmy razem uważnie rodzinne albumy. Z okresu, w którym moja mama powinna być w ciąży z Karoliną – zdjęć jak na lekarstwo. Na kilku stoi tyłem albo widać tylko twarz. Nic nie znalazłam w żadnym pudełku z dokumentami, pamiątkami.
Wzięłam urlop i pojechaliśmy do Słupska – porozmawiać z kimś z domu dziecka, kto mógłby naprowadzić nas na na jakiś ślad. Zamieszkaliśmy w mieszkaniu Pawła. Dyrektorka domu dziecka dała nam namiar na emerytowaną wychowawczynię, która znała Karolinę.
Starsza pani najpierw uparła się nakarmić nas ciastem i napoić kompotem. Potem zaczęła opowiadać.
– Karolina była z nami zawsze, świątek czy piątek, całe wakacje. Nikt jej nie zabierał na weekendy, nikt nie odwiedzał. Większość dzieci w domach dziecka ma jakiś kontakt z rodziną, matką albo babką. Karolina nie miała nikogo. Trafiła do nas, gdy miała 6 miesięcy. Urodziła się z zajęczą wargą. Miała kilka operacji, ale blizna zawsze była widoczna. Do tego Karolina miała kłopoty z sercem. Wiem, że jej rodzice od razu zrzekli się praw rodzicielskich, więc dziewczynka miała wielkie szanse na szybką adopcję. Okazało się jednak, że nikt nie chciał dziecka chorego i lekko oszpeconego.
„Boże – pomyślałam – czy moi rodzice nie chcieli Karoliny, bo nie była doskonała?”. Tylko skąd wiedzieliby o tym przed jej urodzeniem? W tamtych czasach nie było badań usg… A ja byłam pewna, że rodzice z jakichś powodów ukrywali drugą ciążę mojej mamy. Przede mną, przed rodziną, znajomymi, przed całym światem.
– Przez parę lat zabierałyśmy ją z innymi wychowawczyniami na zmianę na Wigilię. Przestałyśmy. Po każdym powrocie do domu dziecka jeszcze bardziej zamykała się w sobie – pani Marii w czasie tej opowieści głos łamał się kilka razy. – Gdy miała 9, 10 lat, zrozumiała, że nikt jej nie zabierze. Z innymi dziećmi miała słaby kontakt. Śmiały się z jej blizny. Dzieci potrafią być bardzo okrutne. Zaczęły się kłopoty w szkole… Z trudem skończyła podstawówkę. Z litości przyjęli ją do szkoły krawieckiej. Zaczęły się imprezy, wracanie po nocy przez płot, ucieczki. Gdy skończyła 18 lat i wyprowadziła się do własnej kawalerki – muszę przyznać, choć mi wstyd, że odetchnęłyśmy z ulgą. I nawet przez chwilę wydawało się, że samodzielność jej służy. Raz przyszła się pochwalić, że dostała pracę w małym zakładzie krawieckim, i że umie już nawet zrobić naleśniki. Wydawało się, że jeszcze wyjdzie na ludzi. Kolejny raz zobaczyłam Karolinę pod bramą domu dziecka. Była skacowana, brudna i w zaawansowanej ciąży. O ojcu dziecka nic nie chciała powiedzieć. Musieliśmy się nią zaopiekować. Została sprzątaczką, dostała kąt do mieszkania… Pilnowałyśmy, żeby więcej nie piła, dobrze się odżywiała, chodziła do lekarza. Paweł nie był wcześniakiem – pani Maria popatrzyła na mojego siostrzeńca.
– Tak ci mówiliśmy później, żeby jakoś wytłumaczyć, dlaczego nikt cię nie adoptował. Twoja mama piła w ciąży, urodziłeś się z objawami płodowego zespołu alkoholowego. Wydawało nam się, że wersja o wcześniactwie jest łatwiejsza do zaakceptowania. Bo ja i ciebie pamiętam, Pawełku. Odeszłam na emeryturę, jak miałeś 4 lata. Patrzyłam na ciebie i widziałam, jak powtarza się historia twojej mamy. Kolejne dziecko, które nie ma nikogo.
Teraz płakaliśmy już we troje… Na pytanie, czy wie, dlaczego moi rodzice oddali Karolinę, pani Maria bezradnie rozłożyła ręce.
– Myślałyśmy, że to z powodu jej chorób. Ale po tym, co pani opowiada – to już nie mam żadnego pomysłu.
Potrafili kochać, ale także krzywdzić
Wróciłam do domu, Paweł został w Słupsku. Umówiliśmy się, że jak znajdzie najemcę mieszkania, przyjedzie do mnie. Tutaj poszuka pracy, zda maturę. Muszę mu pomóc, bo to moi rodzice sprawili, że i on, i jego mama mieli gówniane życie. Dla siostry już nic nie mogę zrobić.
W domu po raz kolejny sięgnęłam po albumy. Nie miałam pojęcia, czego szukam… Zdjęcia ze ślubu rodziców. Mama miała imponujący welon, pomaga go jej ułożyć do fotografii uśmiechnięta brunetka. Na kolejnym stoi za młodą parą i trzyma kwiaty. To ciotka Monika! Moja chrzestna! Jest i na zdjęciach z mojego chrztu. Kolejne zdjęcie, gdy dmucham świeczkę na urodzinowym torcie. Wakacje nad jeziorem. Przeglądam album rok po roku…
Ciotki Moniki nie ma na zdjęciu z komunii. Zniknęła z naszego albumu mniej więcej wtedy, gdy powinna się urodzić Karolina. Próbuję sobie przypomnieć, co o niej wiem. Najlepsza przyjaciółka mamy, znały się z przedszkola. Papużki nierozłączki. Co mama mówiła, gdy pytałam o Monikę? Że ich drogi się po prostu rozeszły. Przestałam pytać.
Powiedziałam Pawłowi przez telefon, że jest ktoś, kto może znać prawdę. Ciotka wyszła za Holendra, więc miała oryginalne nazwisko. Wygooglowanie jej zajęło Pawłowi kwadrans. Okazało się, że mieszka w Holandii, ale ma konto na Facebooku. Na wiadomość, że kontaktu z nią szuka córka Teresy P., odpisała: „Czekałam na tę wiadomość od 35 lat!”.
Teraz sprawy potoczyły się szybko. Okazało się, że za dwa tygodnie Monika planowała przylecieć na wakacje do Polski. Ma swój dom na Mazurach i spędza tam co roku całe lato. Ja i Paweł (podejrzewałam, że Monika pomyślała, że to mój syn) dostaliśmy zaproszenie na drugi weekend lipca.
– Joasia… – Monika objęła mnie i nie mogła przestać płakać. – Gdzie twoje rude warkoczyki? Ale poznałabym cię, nawet gdybyś była kompletnie łysa. Masz oczy matki, i te dołeczki w policzkach. Cała Tereska!
Nie wiem, jak się do niej teraz zwracać. Ciociu? Pani…?
– Mów po prostu Monika – widać, że moja matka chrzestna czyta mi w myślach. – Za to ty możesz zwracać się do mnie ciociu – zwraca się do Pawła. – Bo jesteś synem…
– Karoliny – przerywam jej.
Monika milknie i poważnieje:
– Czyli tę część historii już znasz.
– Mam nadzieje, że ty dopowiesz resztę. Muszę się dowiedzieć, co zdarzyło się 37 lat temu. Dlaczego nie wiedziałam, że mam siostrę. I dlaczego zniknęłaś z naszego życia.
– Joasiu – mówi cicho Monika. – Tak, znam całą historię. Ale to nie jest miła historia. Zaboli.
Siadamy na tarasie. Pierwszy kieliszek wina wypijam duszkiem, ręce mi się trzęsą. Paweł patrzy w podłogę.
– To były piękne wakacje. Miałaś 6 lat. Jak co roku cały lipiec spędzaliśmy razem w obozowisku nad jeziorem na Kaszubach. Namioty, kuchnia polowa, mycie w jeziorze… Każdej nocy biesiadowaliśmy przy ognisku. W ten weekend przyjechali jeszcze znajomi, więc było głośno i wesoło. No i oczywiście było wino. Dużo wina. Nikt z nas nie zauważył, kiedy zniknęła Teresa. Na pewno była już nieźle wcięta, ostatnie, co pamiętam, to to, że uparła się, że będzie śpiewać kolędy… Najpierw myślałam, że poszła za potrzebą. Gdy po kolejnym kwadransie jej nie było, rozejrzałam się za twoim tatą. Spał w krzakach.
Mamy czas, jeszcze zdążę go poznać
Obudziłam go, ale nic nie wiedział. Zaczęliśmy pytać, szukać po namiotach – nigdzie jej nie było. Chodziliśmy po lesie, nawoływaliśmy, nic. Zaczęło świtać. Poszłam drogą w stronę wsi. Znalazłam ją tuż za pierwszymi zabudowaniami. Leżała na trawie, w podartej koszulce. Miała zapuchnięte jedno oko, siniaki na twarzy, podrapane ręce i nogi. „Ja nie chciałam. Chyba zasnęłam. Nie wiem, skąd się wziął. Jak się ocknęłam, był już na mnie. Ja nie nie chciałam, ja nie chciałam” – powtarzała, dygocząc.
Tę część historii znali wszyscy, którzy byli wtedy nad jeziorem. Pogotowie, milicja, zeznania. Ale ponieważ Teresa była pijana, lokalna milicja nie przejęła się sprawą. Śledztwo umorzono z powodu niewykrycia sprawcy. Teresa wyszła ze szpitala i wszyscy wróciliśmy do domów. Uznaliśmy, że o sprawie nie należy rozmawiać. Że tak będzie lepiej dla twojej mamy, twojego ojca… Dla nas temat był zamknięty. Jednak nie dla twojej mamy. Kazik zachował się wspaniale, powtarzał, że to nie jej wina, że nic się nie zmieniło, że kocha ją tak samo, że trzeba żyć dalej. Ale Teresa tak nie potrafiła… Ciągle i w kółko analizowała tamten wieczór. „A gdybym nie wypiła tego kieliszka, a gdybym poszła spać… powinnam się obronić, przecież to takie proste”.
Katowała się tak przez dwa miesiące. Ale najgorsze było dopiero przed nią. Ciąża. Nie było żadnej wątpliwości, że to gwałciciel jest ojcem. I wtedy w Kaziku coś pękło. „Nie ma mowy, żebym wychowywał tego bękarta” – wykrzyczał Teresie w twarz. A twoja mama… Teresa to dziecko kochała i nienawidziła. Jednocześnie. Myślę, że gdyby nie reakcja Kazika, zatrzymałaby Karolinę. Ciężko powiedzieć, co byłoby dalej. Patrzeć każdego dnia na dziecko, które przypomina ci najgorszy dzień w twoim życiu – to może złamać najtwardszego. W końcu twoja mama podjęła najtrudniejszą decyzję w swoim życiu: ukryć ciążę, urodzić dziecko i oddać do adopcji. Po takie dzieci z uregulowaną sytuacją przecież ludzie ustawiają się w kolejce. Tak będzie lepiej dla wszystkich. Tak myślała…
Gdy ciąży się już nie dało ukryć, moja rodzina wyjechała do Słupska. Dziecko zostało w szpitalu, wróciliśmy do domu, życie potoczyło się dalej. Tylko przyjaźń mamy i Moniki tego nie przetrwała… Oprócz mojego taty, chrzestna była jedyną osoba, która wiedziała. To było dla mamy zbyt trudne. Przestały się spotykać, rozmawiać, a w 1982 roku Monika wyemigrowała do Holandii.
– Wiem, że twoi rodzice zostali razem – ciągnie Monika. – Podziwiam ich za to, że się pozbierali, i że miałaś normalny dom i dzieciństwo. Dostaję tu lokalne gazety, widziałam nekrologi. Chciałam się do ciebie odezwać, ale wiedziałam, że zapytasz, dlaczego zniknęłam. Nigdy nie umiałam kłamać. Ale wierzyłam, że mnie odnajdziecie. Karolina skończy 18 lat, dowie się, że została adoptowana, odnajdzie siostrę. Jak w serialach. No i proszę… Ale dlaczego nie ma z wami Karoliny?
Zapada cisza. Paweł, blady jak ściana, wpatruje się w podłogę. Choć on akurat powinien odczuwać ulgę. Poznał prawdę i doczekał się wyjaśnienia, dlaczego moi rodzice nie chcieli jego matki. Ja zaś dowiedziałam się, że nie znałam ani ojca, ani mamy. Byli nie tylko kochający i wyrozumiali, ale także potrafili skrzywdzić. Skrzywdzić dziecko. Może chcieli dobrze…
Ale jak mogli nigdy nie sprawdzić, co się stało z tą dziewczynką? Jak mogli się tak po prostu odwrócić i żyć dalej, jakby nic się nie stało?
– Moniko, nie wszystko poszło – jak to powiedziałaś – zgodnie z planem – odezwałam się cicho. – Karolina nigdy nie została adoptowana. Urodziła się z zajęczą wargą i chorym sercem. Właściwie całe życie spędziła w domu dziecka. Pawła urodziła i porzuciła, jak miała 19 lat. Parę lat później utopiła się… Paweł też wychował się w domu dziecka. To on mnie odnalazł.
Patrzę na Monikę, płaczemy obie. W końcu po raz pierwszy tego popołudnia odzywa się Paweł.
– Nie płacz, ciociu – mówi takim rozbrajającym tonem, że Monika ociera łzy i uśmiecha się lekko. – Nie płacz. Nic na to wszystko nie poradzicie, ani ty, ani Joanna. To już było. I minęło. To już jest historia. Wszyscy musimy z nią żyć, ale pora, żebyśmy zbudowali nową, naszą historię!
Patrzę na niego i zastanawiam się, skąd w tym biednym, porzuconym przez wszystkich chłopaku tyle życiowej mądrości? I nagle do mnie dociera, że wcale nie muszę tego wiedzieć teraz. Że mam czas. Mnóstwo czasu. Przed nami całe życie. Przede mną i moim siostrzeńcem.
Czytaj także:
„Po latach dowiedziałam się, że mam przyrodniego brata. Nasz ojciec porzucił go tak samo, jak kiedyś zostawił mnie”
„Los zabrał mi ukochanego syna, a synowa wnuczki. Myślałam, że nie mam już rodziny, ale okazało się, że jestem w błędzie”
„Zaszłam w ciążę z żonatym, ale wyrzekł się dziecka, więc oddałam je do adopcji. Po latach rozpoznałam córkę w lekarce”