„Los zabrał mi ukochanego syna, a synowa wnuczki. Myślałam, że nie mam już rodziny, ale okazało się, że jestem w błędzie”

kobieta, która straciła syna i wnuki fot. Adobe Stock, Tatyana Gladskih
„Czasami myślę, co by było, gdyby wtedy Julian dowiedział się o Konradzie. Jak ułożyłoby się życie nas wszystkich? Czy ożeniłby się z Agnieszką, a nie z Olą? Czy byłby z nią szczęśliwszy? Czy nie rozwiódłby się i nie wpadł w nałóg po rozstaniu? Czy… dalej by żył? Może to dobrze, że nigdy nie poznam odpowiedzi na te pytania”.
/ 29.03.2023 18:30
kobieta, która straciła syna i wnuki fot. Adobe Stock, Tatyana Gladskih

Zawsze bardzo się bałam, że zostanę typową teściową, dlatego byłam więcej niż uprzejma dla dziewczyn mojego syna, przewidując, że któraś z nich w końcu zostanie moją synową. Na Olę akurat nie stawiałam. Julian niemal bez przerwy się z nią kłócił, Ola nie przychodziła więc na moje imieniny, nigdy nie zjadła z nami kolacji wigilijnej, nie pojawiała się latem na proszonych grillach.

A mimo to właśnie ją mój jedynak poprosił o rękę. Fakt, była wtedy w ciąży, a syna wychowałam na przyzwoitego człowieka, który bierze odpowiedzialność za swoje czyny, ale nikt nie pisnął na ten temat słówkiem. Wszystko odbyło się jak należy: pierścionek z diamentem, który pomagałam mu wybrać, ślub w parafii panny młodej z udziałem znajomego księdza, obiad rodzinny zamiast wesela, bo trzeba było kupić wyprawkę dla dziecka i wyremontować mieszkanie.

– Żebyście, dzieci, zawsze byli tak szczęśliwi jak dzisiaj – takie życzenia złożyłam Oli i Julianowi.

Zauważyłam, że w tym momencie syn łypnął na mnie okiem, a Ola uśmiechnęła się jak stewardesa podająca szampana: szeroko i sztucznie.

Julian nie był szczęśliwy w tym małżeństwie, czułam to wyraźnie. Nigdy jednak nie skarżył się na żonę. Kiedy pytałam, co u nich, zawsze podawał ogólnikowe informacje, okraszając je optymistycznymi uwagami. Sprawę ułatwiły mu narodziny córki; wtedy na pytanie „co u was?” mógł rozwodzić się nad urodą, mądrością i słodyczą swojej pierworodnej.

Pamiętam pierwszy rok życia Zuzi. Syn przywoził ją do mnie niemal co weekend, ale pierwsze skrzypce w domu młodej rodziny grała matka Oli. To ona decydowała, w jakim wózku będzie jeździć nasza wnuczka, jakie pieluszki należy jej kupować, do którego lekarza zapisać i kiedy odstawić od piersi. Julian jako ojciec nie miał nic do powiedzenia, bo Ola dyskutowała o takich sprawach wyłącznie ze swoją mamą. Tamtą babcię Zuzia widywała codziennie i szybko się do niej przywiązała. Mnie przypadła rola „babci od święta” i za każdym razem, kiedy widziałam wnuczkę, miałam wrażenie, że mnie nie pamięta.

Albo się kłócili, albo tylko się mijali

Kiedy Zuzia poszła do przedszkola, zapytałam Olę, czy mogę ją odbierać raz w tygodniu zaraz po obiedzie.

– Mogłaby przychodzić do mnie, zabierałabym ją na spacer, bawiła się z nią. Bo w weekendy to wy zwykle nie macie czasu do mnie wpadać i Zuzia prawie mnie nie zna – mówiłam.

Julianowi ten pomysł nawet się spodobał, ale Oli nie bardzo. Uznała, że popołudniowe zajęcia w przedszkolu są dla dziecka bardziej rozwijające niż chodzenie do babci. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że synowa mnie nie lubi, ale kiedy napomknęłam o tym Julianowi, zbył mnie.

– Mamy teraz z Olą trudny okres – wyjaśnił, nie patrząc mi w oczy. – To nie chodzi o ciebie, mamo, naprawdę. A Zuzię będę przywoził w niedzielę, dobrze? Też mi zależy, żeby znała swoja drugą babcię…

Niedługo po tej rozmowie przypadała ich rocznica ślubu. Podarowałam im zaproszenie do hotelu na Mazurach.

– Ja się zajmę Zuzią przez weekend, a wy sobie odpoczniecie we dwoje – sugerowałam, wręczając im voucher.

Pamiętam, że po tym weekendzie między Julianem i Olą jakby się poprawiło. Kilka razy przyszli do mnie na obiad i zdołali się nie pokłócić przez bite dwie godziny. Cieszyłam się, że mój prezent pomógł im poprawić relacje w małżeństwie.

Nie spodziewałam się jednak, że poprawili je tak znacząco.

– Mamo, jesteśmy w ciąży – oznajmił syn trzy miesiące po pamiętnej rocznicy w hotelu.

Pół roku później urodziła się Natasza. Myślałam, że teraz Ola i Julian nie będą mieli czasu na kłótnie, ale się pomyliłam. Synowa niemal zupełnie odcięła męża od młodszej córeczki, w ich domu zamieszkała jej matka. Dobra strona tej sytuacji była taka, że Zuzia więcej czasu spędzała u mnie, bo teraz w centrum zainteresowania znajdował się noworodek. Starałam się nigdy nie mówić do syna złego słowa o jego żonie, ale w pewnym momencie nie wytrzymałam.

– Dlaczego ty jej na to wszystko pozwalasz? – zapytałam. – Przecież jesteście małżeństwem, to nie może tak być, że o wszystkim decyduje jej matka! No i masz prawo zajmować się własną córką. To bardzo ważne, żeby ojciec od pierwszych dni dziecka je kąpał, usypiał, przytulał. Nie możesz pozwalać jej tak tobą…

– Mamo, daj spokój, nie wtrącaj się! – przerwał mi nieoczekiwanie ostro. – Nic nie wiesz o tym, co jest między mną a Olą! Proszę cię, nawet tego nie komentuj, to sprawa wyłącznie między nami.

Zapamiętałam tę lekcję i nigdy więcej nie próbowałam mówić synowi, jak ma rozmawiać z żoną. Wiedziałam jednak, że na tym polu jest coraz gorzej. Bardziej od Zuzi niż od Juliana wiedziałam, że jej rodzice albo się głośno kłócą, albo w ogóle ze sobą nie rozmawiają. Raz wnuczka zapytała mnie, co to jest „rozwieć”.

– Nie ma takiego słowa, rybko – roześmiałam się. – Coś musiałaś źle usłyszeć. Może to był „niedźwiedź”?

– Nie – mała z namysłem pokręciła główką. – Mama mówiła, że chce „rozwieć”. Taty „rozwieć”.

I nagle dotarło do mnie, co usłyszała w domu Zuzia. Spanikowana zadzwoniłam do syna.

– Julek… Czy wy się chcecie rozwieść? – zapytałam. – Rozmawiacie o tym przy Zuzi?

Odpowiedziała mi długa chwila ciszy. A potem Julian łamiącym się głosem przyznał, że owszem, słowo „rozwód” padło miedzy nim a Olą, i to już niejeden raz…

Nie wierzył w sprawiedliwość dla ojców

Nigdy nie ośmieliłam się zapytać, dlaczego nie chcieli ratować tego małżeństwa. Może zresztą próbowali, tylko ja nic o tym nie wiedziałam. W końcu miałam się nie wtrącać w ich sprawy. Grunt, że tej miłości nie dało się wskrzesić, i sędzia rozwiodła mojego syna i synową na trzeciej rozprawie. Dzieci oczywiście zostały przy matce. Julian miał płacić alimenty i raty kredytu za mieszkanie, z którego się wyprowadził. Na jego miejsce – tym razem już na stałe – wprowadziła się jego była teściowa.

Nagle wszystko się zmieniło, nie tylko dla Juliana. On został byłym mężem Oli, a ja miałam wrażenie, że z dnia na dzień stałam się byłą babcią. Aleksandra nie miała najmniejszej ochoty zapraszać mnie do siebie ani przywozić mi wnuczek. Zaczęła też utrudniać Julianowi spotkania z dziećmi. Syn walczył z nią o prawa do widywania się z córkami – najpierw polubownie, potem złożył pozew do sądu. Nie chciał wiele, jedynie dwóch weekendów w miesiącu, ale Olę to rozsierdziło. Sprawa ciągnęła się miesiącami, bo synowa nie stawiała się w sądzie, jej prawniczka wymyślała jakieś bzdury, a Julian i ja w tym czasie byliśmy zupełnie pozbawieni kontaktu z dziewczynkami.

W końcu syn teoretycznie wygrał to, o co wnosił do sądu, ale w praktyce różnie to wyglądało.

– Nie, nie zabrałem ich w sobotę do parku – relacjonował mi zrezygnowanym głosem. – Ola „zapomniała” – wyraźnie usłyszałam cudzysłów w jego tonie – o mojej wizycie i pocałowałem klamkę.

– A co na to sąd? Przecież powinieneś to zgłosić! Ona nie może uniemożliwiać ci spotkań z własnymi dziećmi! – denerwowałam się.

Ale Julian nie wierzył w sprawiedliwość dla ojców. Uważał, że założenie kolejnej sprawy sądowej nic nie da, a tylko jeszcze bardziej rozzłości Olę. Pozostał więc przy próbach obłaskawiania jej, grzecznego proszenia, wręcz – w mojej ocenie – skomlenia.

Nie miałam pojęcia, dlaczego tak się wobec niej zachowywał. Zupełnie, jakby to nie ona była winna temu wszystkiemu. A przecież to ona złożyła pozew o rozwód, ona zabrała dzieci, ona praktycznie wyrzuciła go z domu.

Najgorsze jednak miało dopiero nadejść. Ola spotkała nowego mężczyznę i postanowiła się z nim związać. A ten mężczyzna miał biznes w Londynie, dokąd po roku zabrał ją i wywiózł też dziewczynki.

– Nie widziałam Zuzi i Nataszki od zeszłych wakacji – zwierzyłam się raz sąsiadce ze smutkiem. – Nawet nie dostaję ich aktualnych zdjęć, nie wiem, jak teraz wyglądają…

Julian nikogo sobie nie znalazł. Przeciwnie, zaczął izolować się towarzysko, zrobił się z niego typ zgorzkniałego samotnika. Wiedziałam, że topi smutki w alkoholu.

Los zabrał mi syna, a synowa wnuczki

Nawet nie pamiętam, kto do mnie zadzwonił tamtej nocy. Usłyszałam, że syn został poważnie ranny w wypadku. Jeszcze większym szokiem była wiadomość, że Julian spowodował ten wypadek pod wpływem alkoholu. Moje dziecko przeżyło wielogodzinną operację, ale po kilku dniach wdało się zakażenie. Julian zmarł na sepsę, nie zdążył nawet pożegnać się z córkami, które matka przywiozła z Londynu dopiero kolejnego dnia…

Na pogrzebie płakałam, ale miałam też moment, który przypominał promyk w ciemnej celi. Zobaczyłam moje wnuczki, dwie śliczne, wyrośnięte już dziewczynki, które przywitały się ze mną z uprzejmymi uśmiechami.

– To babcia Lusia – przedstawiła mnie Ola. – Pamiętacie babcię?

Pokręciły przecząco głowami na znak, że nie, a ja poczułam się nagle bardziej przybita niż podczas całej ceremonii pogrzebowej.

Ola, jej partner i moje wnuczki wyjechali dzień po pogrzebie. Zostałam sama. Nie miałam złudzeń, że utrzymam kontakt z dziewczynkami.

– Jeśli będę mieć szczęście, zaproszą mnie na swoje śluby – powiedziałam do sąsiadki. – O ile tego dożyję…

Niestety, miałam rację. Kontakt z Olą, Zuzią i Nataszą całkiem się urwał. Nawet nie wiedziałam, czy była synowa wyszła ponownie za mąż. Kto by informował byłą teściową o takich sprawach? Albo wysyłał świąteczne kartki do „byłej babci”?

Ja jednak pamiętałam o urodzinach każdej z moich wnuczek. Nie znałam ich aktualnego adresu, więc nie mogłam wysyłać prezentów, ale zawsze w dniu urodzin każdej z nich odmawiałam specjalną modlitwę w intencji jubilatki, a potem szłam do cukierni i zamawiałam kawałek najlepszego tortu, wyobrażając sobie, że jem go na przyjęciu Zuzi albo Nataszy.

Urodziny Nataszy, już szesnaste, postanowiłam obchodzić nad morzem. Wybrałam miejscowość, do której kiedyś co roku jeździliśmy z moim Władkiem i Julianem. Ostatni raz syn zawiózł mnie tam jeszcze przed swoim ślubem z Olą. Pamiętam, że byli wtedy mocno pokłóceni, Julian mówił nawet o definitywnym rozstaniu. Widząc, jaki jest podenerwowany, zabroniłam mu wracać od razu do domu, dopłaciłam właścicielce pensjonatu za jeszcze jedno łóżko i kazałam mu iść się trochę rozerwać do miasteczka. Wrócił nad ranem, w dużo lepszym nastroju, wyglądał wręcz na szczęśliwego. Domyśliłam się, że był na jakiejś dyskotece, może trochę wypił. Cieszyłam się, że złapał dystans do tej sprawy z Olą.

A potem okazało się, że ona jest w ciąży, więc Julian podjął decyzję, której skutki oboje ponosili przez kolejnych kilkanaście lat.

Po latach po raz pierwszy byłam w tym nadmorskim miasteczku wczesną wiosną. Ludzi jak na lekarstwo, znalazłam jedyną otwartą smażalnię ryb – tę samą zresztą, w której lubiliśmy przesiadywać całą rodziną za dawnych czasów.

– Poproszę flądrę z frytkami – zamówiłam, ale starsza kobieta za ladą odrzekła, że akurat nie ma i dodała: – Ja panią pamiętam, pani tu przyjeżdżała kiedyś z mężem, potem z synem. Miał na imię zaraz… Juliusz?

– Julian – przyjrzałam się jej. – Naprawdę mnie pani pamięta?

Okazało się, że tak. Bardzo chciała wiedzieć, co u Juliana i wstrząsnęła nią wieść o jego śmierci. Zaraz po tym, jak to usłyszała, zaczęła zbierać się do zamykania smażalni.

Wmówiła innemu, że to jego dziecko

Wieczorem moja gospodyni przyszła zdyszana do pokoju i powiedziała, że ktoś czeka na mnie na dole, w bawialni. Miała dziwną minę.

– Dobry wieczór – przedstawiła się jakaś kobieta, bardzo ładna brunetka. – Jestem Agnieszka. Chciałabym pani o czymś powiedzieć

I Agnieszka opowiedziała mi o nocy, którą spędziła z moim synem. To było wtedy, kiedy przywiózł mnie tam ten ostatni raz. Po nocy z tą dziewczyną wrócił do pensjonatu taki zrelaksowany i szczęśliwy.

– Nie pamięta mnie pani, ale ja panią tak. Podobnie jak moja ciocia, ta ze smażalni. Rodzice sprzedawali na deptaku owoce, a ja im często latem pomagałam. Chodziłam z Julianem przez dwa sezony

Coś mi zamajaczyło w pamięci. Agnieszka – dziewczyna z malinami… zapatrzona w niego jak w obrazek. Faktycznie, chodzili ze sobą, ale mogli mieć wtedy może z piętnaście, szesnaście lat.

– Dokładnie tyle – zgodziła się z tą uwagą. – Ale ostatni raz spotkaliśmy się właśnie wtedy, prawie siedemnaście lat temu. Zadzwonił i wyciągnął mnie na wycieczkę na wydmy. Zgodziłam się, chociaż byłam wtedy zaręczona, miałam wychodzić za mąż dwa miesiące później… Wie pani co? Nie wiem, jak to pani powiedzieć… Proszę, niech pani obejrzy. To zdjęcia Konrada, mojego syna. I syna Juliana.

Dziwię się, że w tej chwili nie dostałam zawału. Ani chwilę później, kiedy patrzyłam na twarz do złudzenia przypominającą twarz mego syna, gdy miał szesnaście lat. Nie było wątpliwości: chłopak uśmiechający się z ekranu smartfona Agi był moim wnukiem.

– Nie powiedziałam o tym ani jemu, ani mojemu ówczesnemu narzeczonemu, a potem mężowi – wyznała Agnieszka. – Kiedy miałam już pewność, zadzwoniłam do Juliana, ale zanim się zebrałam, żeby mu to wyznać, wypalił, że jego dziewczyna jest w ciąży, i że się z nią żeni… Zrobiłam więc to, co uznałam za najlepsze dla mojego dziecka i dla mnie: wmówiłam mojemu narzeczonemu, że to jego syn.

– I on do dzisiaj tak uważa? – wyrwało mi się niedyskretne pytanie.

– Nie wiem, co on uważa – Agnieszka odwróciła wzrok. – Rozwiedliśmy się dziesięć lat temu. Od dziewięciu nie płaci alimentów. Wychowuję Konrada sama.

W nocy nie mogłam spać. Ciągle myślałam o moim wnuku. Jaki on był? Jaki miał charakter? Czy przypominał Juliana? Czy polubiłby mnie, gdyby się dowiedział, że jestem jego babcią?

Odważyłam się poprosić Agnieszkę, by przyprowadziła Konrada do smażalni. Chciałam go poznać, nic więcej. Nawet nie ośmieliłam się marzyć, że dowie się, kim naprawdę jestem.

– A więc pani jest moją babcią? – przywitał mnie młody, przystojny chłopak w grubej bluzie. – Fajnie. Moja babcia umarła, kiedy byłem mały, nie pamiętam jej. Drugiej nigdy nie miałem. Lubi pani mirunę?

Konrad to najlepsze, co mnie spotkało

Uwielbiałam mirunę, więc zamówiłam dla siebie i dla Konrada. Agnieszka wzięła tylko herbatę. Chociaż na początku rozmowa z Konradem się nie kleiła, potem oboje się rozluźniliśmy. Wnuk opowiadał o swojej szkole i o tym, że codziennie musi wstawać o piątej, żeby dojechać do miasta na ósmą. I że wraca po dziewiętnastej tak zmęczony, że ledwie jest w stanie odrobić lekcje.

– A za dwa lata chcę iść na studia w Gdańsku – dodał. – Nie wiem, jak tam będę dojeżdżał, chyba przyjdzie mi wstawać o czwartej…

Kiedy wróciłam do domu, nadal utrzymywałam kontakt z Agnieszką. Czułam się odpowiedzialna za Konrada, więc kiedy tylko mogłam, wysyłałam mu jakieś drobne sumy. Myślałam, że kupuje za nie ubrania czy gadżety, ale Agnieszka powiedziała mi, że wszystko wydaje na kursy. Uczył się angielskiego i chodził po lekcjach na jakieś zajęcia matematyczne. Chciał iść na politechnikę.

Postanowiłam zaprosić go do siebie na wakacje. Agnieszka trochę podreperuje rodzinny budżet, bo nie będzie musiała łożyć na chłopaka, a on rozejrzy się po dużym mieście – tak im powiedziałam. Ale tak naprawdę bardzo chciałam, żeby wnuk trochę ze mną pobył. Chciałam lepiej go poznać, stworzyć więź.

Gdy wakacje dobiegały końca, miałam wrażenie, że znam Konrada od urodzenia. Doświadczyłam też jego młodzieńczych humorów, raz nawet poważnie się pokłóciliśmy. Przeprosił mnie potem z bukietem groszków. Był naprawdę uroczyRok później zaproponowałam Agnieszce, by wysłała syna do mnie do miasta. Chciałam, by ze mną mieszkał, gdy już dostanie się na studia, bo to wstawanie o czwartej rano, żeby dojeżdżać do Gdańska, wydawało mi się absurdalne!

I tak moje życie całkowicie się odmieniło. Mieszkam teraz z wnukiem, który od kilku miesięcy jest dumnym studentem. Nie zawsze jest róż i plusz – jak mawiała moja mama – ale dajemy sobie radę. Konrad wie, że ma dwie przyrodnie siostry – w tym jedną, która obchodzi urodziny tydzień przed nim. Chce je poznać, ale nie wiem, czy to kiedykolwiek nastąpi. Nie mam kontaktu z byłą synową i – jak czasem o nich myślę – „byłymi wnuczkami”. Nie mam pojęcia, na jakie młode kobiety wyrosły, i czy w ogóle mnie pamiętają. To nigdy nie przestało mnie boleć.

Ale mam Konrada i jestem dla niego – jak sam mówi – „najlepszą babcią ever”. To taki żart, trochę po angielsku, bo chłopak świetnie mówi w tym języku. Jest inteligentny, zdolny i pracowity, a ja mam powody do dumy! Czasami myślę, co by było, gdyby wtedy Julian dowiedział się o Konradzie. Jak ułożyłoby się życie nas wszystkich? Czy ożeniłby się z Agnieszką, a nie z Olą? Czy byłby z nią szczęśliwszy? Czy nie rozwiódłby się i nie wpadł w alkoholizm po rozstaniu? Czy… dalej by żył? Może to dobrze, że nigdy nie poznam odpowiedzi na te pytania. Bo moje prawdziwe życie jest tu i teraz.

Aktualnie przy kuchennym stole, na którym leży stos jakichś wykresów matematycznych, a obok niego talerz kanapek. Konrad niedługo wróci z zajęć, a ja muszę jeszcze pokroić pomidory. I właśnie takie proste czynności, jeśli mogę je wykonywać dla ukochanego wnuka, sprawiają, że uważam swoje życie za wspaniałe!

Czytaj także:
„Synowa to rogata dusza. Chciałam pomóc przy wnukach, ale ta, zamiast podziękować, to ciągle tylko wbijała mi szpile”
„Tyle panienek chodzi po świecie, a syn wybrał rozwódkę z dzieckiem. Chciałam normalną synową, a nie kobietę z odzysku”
„Synowa złamała moje starcze serce. Dla nowobogackiej lali jestem zbyt staroświecki, żeby wychowywać jej wychuchane dziecko”

Redakcja poleca

REKLAMA