Wiedziałam, że w domu czekają na mnie Mateusz i Nina, ale strasznie nie chciało mi się wracać. Ciężko ostatnio pracowałam, uznałam więc, że mam prawo do małych wagarów i po pracy pojechałam do przyjaciółki na pogaduszki. Niedawno teściowa przywiozła jej z Włoch cudowne likiery, do tego Beata miała kominek i zawsze się cieszyła, kiedy wpadałam.
– O rany, muszę się zbierać – mruknęłam koło dziewiętnastej, przeciągając się na głębokim fotelu i zerkając na do połowy opróżniony kieliszek z likierem brzoskwiniowo-miętowym. – Chociaż słowo daję, że chętnie bym tu u ciebie została do rana.
– To zostań jeszcze! – zawołała Beata.
– Nie mogę – wstałam z niechęcią. – I tak czuję się winna, że od nich uciekam. No wiesz, od Mateusza i Niny. Zupełnie jak mój stary… Rany… – nagle zupełnie poważnie się zaniepokoiłam. – Myślisz, że mam to po nim? Że to jakiś cholerny gen, że człowiek ma ochotę uciec od swojej rodziny?!
Beata uspokajała mnie, że to na pewno nie to samo. Bo czym innym jest urwanie się na półtorej godzinki i spędzenie czasu z przyjaciółką, a czym innym porzucenie żony i dwójki małych dzieci na zawsze. Mimo to, wracając do domu nie byłam pewna, czy miała rację. Może to jakaś taka chęć ucieczki od obowiązków i odpowiedzialności?
Tata zostawił mamę, Basię i mnie, kiedy miałam sześć lat. Przez jakiś czas potem przyjeżdżał do mnie i siostry, przywoził nam słodycze i zabierał nas na festyny, ale z biegiem lat te wizyty były coraz rzadsze, aż w końcu zupełnie się skończyły. Długo nie wiedziałam nawet, że on i mama się rozwiedli, bo mama ciągle mówiła o nim w czasie teraźniejszym. „Mój mąż jest inżynierem”, „Mój mąż lubi ogórki małosolne, a ja kiszone” i tak dalej w ten deseń. O tym, że pewnie nigdy więcej nie spotkam taty, powiedziała mi Basia, kiedy była już dorosła, a ja prawie.
– Matka jest żałosna – westchnęła.
Tego dnia ścięły się z mama, bo ta nie chciała wyrzucić grubego płaszcza taty od lat zajmującego wieszak w przedpokoju.
– Nie chce przyjąć do wiadomości, że on ma pewnie nową rodzinę i nawet nas nie pamięta. Sama siebie krzywdzi – dodała siostra.
– Ciekawa jestem, gdzie on jest i co robi… – mruknęłam.
Basia wzruszyła ramionami. Orzekła, że ojciec pewnie nieźle sobie radzi i zarabia kasę gdzieś za granicą, a nie chce się kontaktować z mamą, żeby nie zażądała zaległych alimentów. Po namyśle się z nią zgodziłam.
Zerwał z nami kontakty i nie zamierzał się więcej pojawiać w naszym życiu, a mama uparcie ignorowała ten fakt. W domu wciąż były jego rzeczy, nawet rachunek za telefon przychodził ciągle na nazwisko ojca. Mama nie chciała się pogodzić z tym, że od lat nie jest już jego żoną, chociaż Basia podsłuchała, że ojciec wysłał jej papiery rozwodowe parę lat po porzuceniu nas, a ona je podpisała.
Ale nie powiedziała nam o tym…
Miałam wrażenie, że nikomu innemu też. W jej języku zdania ze słowem „mąż” wciąż były artykułowane w czasie teraźniejszym. Po tamtym popołudniu u Beaty miałam poczucie winy i dużo czasu spędzałam z córeczką. Wiedziałam, że nie zrobię tego, co mój ojciec, ale gdzieś z tyłu głowy wciąż czułam niepokój, że rzeczywiście odziedziczyłam jego geny – geny tchórza i egoisty.
Tydzień później wychodziłam z pracy równo o osiemnastej i zamierzałam jechać prosto do domu. Nina dostała nowe klocki i chciałam spędzić wieczór na budowaniu z nią zamku dla kucyków, które namiętnie zbierała. Nie zdążyłam jednak dojść do przystanku, bo ktoś mnie zaczepił.
– Pani Ewelina? – zapytał wysoki chłopak w bluzie z kapturem. – Mogę zająć pani chwilę? Tylko minutkę, dobrze?
Nikt nie lubi być zaczepiany przez obcych, ale ten chłopak jakoś nie wydawał mi się namolny ani groźny, nawet biorąc pod uwagę to, że znał moje imię, a ja widziałam go po raz pierwszy w życiu.
Skąd on mnie zna
– No to zaraz pani powiem – odpowiedział lekko łamiącym się głosem.
Przełknął nerwowo ślinę. Było już ciemno, staliśmy w świetle latarni i widziałam odblaski tańczące w jego zielonych oczach. Jak dla mnie wyglądał jak typowy szkolny kujon. Oceniłam go na jakieś siedemnaście lat.
– Nazywam się Gabriel M. – powiedział i poczułam, jak ściska mi się żołądek; chłopak wymienił moje nazwisko panieńskie.
– Jesteśmy spokrewnieni? – zapytałam, przeczesując w myślach twarze krewnych ze strony ojca.
Znałam tylko dziadków oraz jego dwie siostry i ich dzieci. Może ten chłopak był synem jakiegoś kuzyna po linii męskiej.
Nagle coś przyszło mi do głowy.
– Znasz mojego ojca? – zapytałam.
– No i właśnie tu jest problem… – chłopak poprawił nerwowo kaptur. – Bo z tego, co ustaliłem, to pani ojciec i mój ojciec to jedna i ta sama osoba. Och, rozumiem, że nie miała pani pojęcia o moim istnieniu?
Bystry był. Albo też szok na mojej twarzy był tak wyraźny do odczytania. W każdym razie nie mogłam wydusić słowa, chociaż przecież nie powinnam była być zaskoczona. Domyślałyśmy się z Basią, że ojciec miał nową rodzinę, a więc i pewnie nowe dzieci. To nie była rozmowa na środek chodnika. Zaprosiłam dzieciaka do małego baru z kebabem tuż obok. Zapytałam, czy jest głodny. Najpierw chwilę się krygował, ale kiedy powiedziałam, że sama chętnie coś zjem, zamówił największe danie z menu wyświetlanego na neonowej tablicy.
Zanim podali nasze dania, zapytałam, czy tata z nim mieszka i gdzie. Oraz poprosiłam, żeby mówił mi po imieniu. W końcu byłam jego siostrą, a nie jakąś „panią”.
– Nie bardzo go pamiętam – odpowiedział Gabriel smutnym tonem. – Kiedy miałem cztery i pół roku, wyjechał na jakąś robotę na Bałtyku i już nie wrócił. Ale w sumie to nie wiem, czy mama tego nie wymyśliła. Może po prostu z nią zerwał, tylko nie chciała, żebym o nim źle myślał.
Rozmawialiśmy przez ponad godzinę. Gabriel odnalazł mnie przez media społecznościowe. Jego matka, kobieta, z którą związał się ojciec długo po porzuceniu nas, znała imiona jego żony i córek, więc Gabriel miał od czego zacząć poszukiwania. Szukał też oczywiście naszego ojca, ale on najwyraźniej nie miał konta na Facebooku.
Podziękowałam chłopcu, że mnie znalazł. Naprawdę cieszyłam się, że mam przyrodniego brata. W końcu rodzina to rodzina. Nie mogłam się doczekać, żeby opowiedzieć o nim Basi, może go do niej zabrać. Zapytałam, ile ma lat i odpowiedział, że dwa miesiące temu skończył osiemnaście. Zadałam kolejne standardowe pytania: o szkołę i plany na studia.
– Posłuchaj… muszę ci coś powiedzieć – przerwał mi w końcu ten wywiad. – Chodzi o to, że moja mama zmarła miesiąc temu. Dlatego szukam ojca. Nie za bardzo mam z czego żyć, a on nigdy nie płacił alimentów. Jestem w liceum, nie wiem, co mam zrobić… Naprawdę nie wiesz, gdzie on jest?
Kawałek falafela rósł mi w ustach. Nie mogłam się zmusić, żeby przełknąć, aż w końcu go wyplułam w serwetkę. Było mi autentycznie niedobrze na myśl o tym, że ojciec zniszczył życie kolejnej kobiecie i dziecku. Wypytałam Gabrysia o wszystko. Jego mama miała nowotwór, późno postawiono diagnozę, nie miała czasu, by przygotować syna na to, z czym się zderzył po jej śmierci.
– Muszę załatwić sprawy z mieszkaniem, chyba w spółdzielni – mówił chłopak, czyszcząc talerz z resztek sosu kawałkiem bułki.
Dotarło do mnie wreszcie, że musiał być strasznie głodny.
– Mama załatwiała też sprawy w banku, bo mamy kredyt na mieszkanie, ale nie wiem, co dokładnie ma się teraz stać. Rachunki umiem opłacać, bo zostawiła mi wszystkie numery kont, ale… kurczę, nie sądziłem, że pogrzeb tyle kosztuje…
Odwrócił głowę i zobaczyłam, że mimo sypiącego się wąsa, wciąż ma delikatne rysy. Dziecko osierocone przez matkę i porzucone przez ojca… I nie miał znaczenia fakt, że formalnie Gabryś był pełnoletni.
– Słuchaj, pomogę ci to załatwić – zaoferowałam się. – Zbierz wszystkie dokumenty, jakie mama ci zostawiła. Zrobimy z tym porządek. Masz pieniądze na jedzenie?
Popatrzył na mnie z ogromnym zdumieniem. A potem powoli zapytał, czy nie chcę chociaż zobaczyć jego aktu urodzenia, bo przecież nie muszę mu wierzyć na słowo.
Nie martw się. Razem na pewno coś wymyślimy
Miał ze sobą odpis. Zobaczyłam na własne oczy imię, nazwisko i datę urodzenia mojego ojca. Ale i bez tego bym uwierzyła Gabrysiowi. Dzieciak był załamany, zagubiony, a ja cholernie dobrze go rozumiałam. Sama też kiedyś chciałam szukać naszego ojca. Pewnie miałabym w oczach tę samą nadzieję co Gabryś.
Dałam mu swój numer telefonu i całą gotówkę z portfela. Widziałam, jak jadł swoje danie. Jak ktoś, kto niecodziennie je do syta. W domu opowiedziałam wszystko Mateuszowi. Był wstrząśnięty i chciał poznać Gabriela. Nalegał, żebym go zaprosiła na obiad. Niestety, moja siostra była mniej entuzjastyczna. Zareagowała złością.
– Nic nie jesteśmy mu winne! – przybrała od razu obronny ton. – Nasz ojciec może mieć setkę dzieci z różnymi kobietami na całym świecie. Nie musi nas to obchodzić!
Wytłumaczyłam jej, że Gabriel o nic mnie nie prosił, a pieniądze dałam mu sama z siebie. On chciał tylko odszukać ojca, bo nie wie, co ze sobą zrobić i nie ma za co żyć. Basia jeszcze przez chwilę się denerwowała, że z naszego ojca jest taki drań, ale w końcu przyznała, że przyrodni brat nie jest niczemu winien i że możemy mu jednak pomóc. Moja siostra zawsze łatwo wpada w różne emocje, ale kiedy ochłonie, jest najwspanialszą osobą pod słońcem. Oczywiście też chciała poznać Gabrysia i zaprosiła nas wszystkich na obiad.
Mój młodszy brat właśnie skończył studia…
Kiedy zadzwoniłam do brata, był zdumiony i wzruszony. Okazało się, że z całej rodziny mamy żyła tylko siostra dziadka, starsza kobieta, z którą nigdy nie był związany. A rodziny taty oczywiście nie znał.
– Mam jakichś dziadków? – zapytał, kiedy jechaliśmy moim samochodem do Basi.
Pokręciłam ze smutkiem głową. Żadne z naszych dziadków już nie żyło. – Ojciec miał dwie siostry. Obie żyją i mają dzieci, ale widziałam się z nimi chyba z piętnaście lat temu – dodałam.
– Ale fajnie, że mam chociaż siostrzeńców – Gabryś i tak się cieszył.
Trzeba przyznać, że moja Nina i dwójka dzieci Basi od razu się z nim zaprzyjaźniły. Ciekawił je wujek, który wcale nie był tak do końca dorosły, a kiedy dziesięcioletni syn Basi odkrył, że Gabriel zna się na grach komputerowych, oniemiał z zachwytu. Podczas rozmowy przy stole nasz przyrodni brat trochę nam o sobie opowiedział. Dobrze go oceniłam przy pierwszym spotkaniu – miał świetne oceny i pierwsze miejsce w olimpiadzie z fizyki. Pasjonowała go robotyka, chciał iść na politechnikę. Mimochodem pomyślałam, że to pewnie geny ojca: mama mówiła, że był wybitnym inżynierem.
Niestety, w ciągu kolejnego tygodnia okazało się, że pani Olga, matka Gabrysia, od wielu miesięcy nie płaciła rat hipotecznych. Miała też zaległości w spółdzielni, jedynie za prąd, kablówkę i telefony płaciła w terminach. Kiedy z Basią przeanalizowałyśmy sytuację finansową brata, okazało się, że nawet jeśli sprzeda mieszkanie, większość uzyskanej sumy trzeba będzie oddać bankowi.
Z drugiej strony, stało się dla nas jasne, że nie będzie go stać na płacenie rat. Matka nie zostawiła mu żadnych oszczędności, a że dowiedziała się o nowotworze bardzo późno, żadna firma ubezpieczeniowa nie sprzedała jej polisy na życie. Tak więc Gabriel był praktycznie bez środków do życia…
Długo rozmawiałam najpierw z Mateuszem, potem z Basią.
– Nie możemy go zostawić samemu sobie – powtarzałam obojgu. – Nie mogłabym sobie wybaczyć, gdybyśmy się nim nie zajęli. Nie chcę być jak ojciec.
Mateusz mnie rozumiał, Basia i jej mąż zgodzili się, że po prostu nie godzi się zostawić brata w potrzebie. Ustaliliśmy plan: sprzedaż mieszkania Gabriela i wpłacenie tej części sumy, która mu zostanie po spłaceniu kredytu i odsetek, na lokatę.
– Chcemy, żebyś zamieszkał u nas – powiedziałam. – Nina jest jeszcze mała, przeniesiemy jej łóżeczko do naszego pokoju. Przeniesiesz się tutaj do szkoły, co ty na to?
Na początku było trochę dziwnie mieć w domu w sumie obcego nastolatka, ale wszyscy szybko przywykliśmy do nowej sytuacji. Gabryś mieszkał u nas przez osiem miesięcy, potem zdał maturę i dostał się na politechnikę. Pieniądze ze sprzedaży mieszkania pomogły mu się utrzymywać w czasie studiów, chociaż i tak pracował w jakiejś firmie informatycznej.
Kiedy wyjechał na studia, miałam wrażenie, jakbym wysyłała na uczelnię syna. Chociaż jestem tylko o siedemnaście lat starsza, jakoś zawsze widziałam w nim dziecko. Ale wiem, że już za tydzień zobaczę młodego mężczyznę, który niedawno uzyskał tytuł magistra inżyniera. Nasz Gabryś skończył studia i oświadczył się swojej dziewczynie. Za tydzień świętujemy te dwa fakty.
To nie będzie duża impreza. Raczej kameralna, rodzinna. Będzie nawet nasza mama, która zachowała się przepięknie wobec naszego brata i traktowała go przez te lata jak swojego syna, chociaż może bardziej jak wnuka. Wczoraj zastanowiłam się głośno, co by powiedział tata, gdyby się dowiedział, że troje jego dzieci się poznało i utrzymuje dobre relacje.
– Pewnie by się zastanawiał, czy na pewno dziedziczenie genów istnieje – mruknęła Basia z brutalną szczerością. – Bo żadne z nas w niczym go nie przypomina.
– No, może poza tym, że Gabryś też został inżynierem – skomentowałam. – Ale masz rację, jesteśmy zupełnie inni niż on. Uff!
Czytaj także:
„Syn stracił najlepszego przyjaciela i zamknął się w sobie. To niedorzeczne. Nawet po śmierci babci tak nie rozpaczał”
„Szwagierka podrzucała mi swoje dzieci jak kukułka jaja. Nawet gdy byłam w ciąży, zajmowałam się jej rozwrzeszczanym synem”
„Nie miałem kasy, więc zostałem dawcą. Chciałem uszczęśliwić jakąś parę, a nie być ogierem rozpłodowym dla desperatki”