„Opieka nad chorą matką wysysała ze mnie resztki energii. Przegrałam walkę, oddałam ją do ośrodka i niczego nie żałuję”

Kobieta, która oddała mamę fot. Adobe Stock, Zadvornov
„Najczęściej mnie nie poznaje. Raz jestem jej koleżanką z dzieciństwa, innym razem dawno zmarłą kuzynką. Na początku próbowałam jej przypominać, że jestem jej córką, ale teraz już tego nie robię".
/ 25.05.2022 07:30
Kobieta, która oddała mamę fot. Adobe Stock, Zadvornov

Moja mama zawsze cieszyła się dobrym zdrowiem. Ze wszystkim dawała sobie radę. Nie zmieniło się to nawet wtedy, gdy przeszła na emeryturę. Niektóre jej koleżanki były schorowane. Narzekały na serce, kręgosłup, stawy. Całe dnie spędzały w kolejkach do lekarzy.

A ona trzymała się od przychodni z daleka. Była samodzielna, pełna energii. Udzielała się społecznie, chodziła na zajęcia do klubu seniora. Wydawało mi się, że tak będzie zawsze.

Czar prysł, gdy mama skończyła 70 lat

Jej zachowanie się zmieniło. Stała się dziwnie roztargniona. Gdy wpadałam do niej w odwiedziny i prosiłam o kawę zauważałam, że długo się zastanawia, zanim odnajdzie właściwą puszkę. Cukier też kilka razy pomyliła z solą. Nie przejmowałam się tym zbytnio.

Myślałam, że po prostu ma już swoje lata i dlatego zapomina. Z czasem jej stan zaczął się jednak pogarszać. Gdy tylko przekraczałam próg mieszkania, natychmiast zaczynała się żalić. Twierdziła, że ktoś ją okrada, złośliwie chowa różne rzeczy.

Przekonywałam spokojnie, że to niemożliwe, że jak dobrze poszuka, to na pewno znajdzie, ale mnie nie słuchała. Miała pretensje, że jej nie wierzę, że nie chcę szukać tych złodziei, że nie chcę jej pomóc. Wtedy jeszcze nie podejrzewałam, że to może być choroba.

Ciągle łudziłam się, że wszystkiemu winien jest wiek. Przyjaciółki nie raz, nie dwa opowiadały, jak ich mili i sympatyczni rodzice robili się na starość złośliwi i wiecznie naburmuszeni. Myślałam, że z mamą jest podobnie. Zaciskałam więc zęby, wysłuchiwałam pretensji i oddychałam z ulgą, gdy wizyta dobiegała końca.

Kiedy zrozumiałam, że to jednak nie złośliwość? Mniej więcej pięć lat temu. Gdy jak zwykle zapowiedziałam się z wizytą, poprosiła, bym kupiła po drodze jej ulubiony tygodnik z programem telewizyjnym. Kiedy go przyniosłam, dostrzegłam, że na stoliku leżą już trzy takie same.

– Mamo, po co ci czwarta gazeta? – zapytałam wtedy.

– Jaka czwarta? – zdziwiła się.

– No sama zobacz – podsunęłam jej pod nos tygodniki.

– Dziwne. Nie pamiętam, żebym je kupowała – odparła.

Potem w kiosku dowiedziałam się, że była po te gazety jednego dnia, w odstępie dwóch godzin. I za nic w świecie nie dała się przekonać sprzedawczyni, że już je kupiła.

Zaprowadziłam ją do lekarza

Myślałam, że będę musiała stoczyć z nią o tę wizytę prawdziwy bój, bo jak wspomniałam na początku, mama nie lubiła się leczyć, ale tym razem nie protestowała. Choć się do tego nie przyznawała, chyba czuła, że jest z nią coś nie tak i miała nadzieję, że specjalista jej pomoże. Ja też na to liczyłam. Niestety, wyniki badań i diagnoza pozbawiły nas obu złudzeń. Okazało się, że mama jest chora na Alzheimera.

– I co teraz ze mną będzie? – zapytała przerażona.

– Nie martw się. Zaopiekuję się tobą – odparłam z uśmiechem, choć w głębi duszy chciało mi się płakać. Nie tylko nad losem mamy, ale także nad swoim. W jednej chwili uświadomiłam sobie, że moje życie wkrótce będzie całkowicie podporządkowane opiece nad mamą. Ta myśl mnie przerażała…

Początkowo mama nie chciała się do mnie przeprowadzić. Przekonywała, że jeszcze nie jest z nią tak źle, że sobie poradzi. Każdego dnia po pracy jeździłam więc do niej w odwiedziny. Wracałam do siebie dopiero wtedy, gdy położyła się spać. A i tak nie mogłam spokojnie zasnąć.

Zastanawiałam się, czy wszystko u niej w porządku, czy nie zrobiła sobie jakiejś krzywdy. Z tego strachu kazałam nawet odłączyć kuchenkę gazową w jej mieszkaniu. Bałam się, że zapomni, zostawi włączony palnik i wywoła pożar. Przywoziłam więc jej obiady i podgrzewałam w mikrofalówce. A do tego prałam, sprzątałam… I tak każdego dnia.

Mijały kolejne miesiące. Stan zdrowia mamy stale się pogarszał. Zaczęła mieć trudności z rozpoznawaniem ludzi, miejsc, wykonywaniem nawet prostych czynności. Któregoś dnia zastałam ją siedzącą bezradnie nad kompletem pościeli.

Biedna chciała powlec kołdrę i nie wiedziała jak. Często się też gubiła. Prosiłam, by nigdzie nie wychodziła, mówiłam, że zrobię jej zakupy, albo że pójdziemy na nie razem. Nie słuchała. Nieraz biegałam po osiedlu jak szalona, próbując ją odnaleźć.

Nawet sąsiedzi mi pomagali

Poprosiłam nawet znajomych z mieszkań obok, by mieli ją na oku. Gdy tylko spotykali ją na ulicy, natychmiast do mnie dzwonili lub prowadzili mamę do domu. Byłam im za to bardzo wdzięczna.

Kiedy jednak którejś nocy jeden z nich powiadomił mnie, że mama błąka się po ulicy w koszuli nocnej i za nic w świecie nie chce wrócić do mieszkania, podjęłam decyzję. Spakowałam jej rzeczy i przewiozłam do siebie.

Mąż nie był szczęśliwy, ale nie protestował. Stwierdził, że może dzięki temu będę częściej w domu. Rzeczywiście, przez te wizyty u mamy prawie się nie widywaliśmy. Tyle tylko, co rano, przy śniadaniu i przez chwilę późnym wieczorem. Nie mogłam być jednak z mamą przez cały czas. Musiałam przecież pracować!

Do emerytury brakowało mi jeszcze trochę, a poza tym z samej pensji męża nie udałoby się nam wyżyć. Co prawda wynajęłam mieszkanie mamy, ale pieniądze szły na opiekunkę.

Miałam dużo szczęścia, że udało mi się taką znaleźć, bo rzadko kto chce opiekować się chorym na Alzheimera. Wykonałam chyba ze sto telefonów, zanim znalazłam odpowiednią osobę. Przychodziła trzy razy w tygodniu, gdy ja byłam w pracy.

Mówiła, że jest więziona

W pozostałe dni zamykałam mamę w mieszkaniu na klucz. Specjalnie wymieniliśmy z mężem jeden zamek, żeby nie można go było otworzyć od środka. A i tak przez cały dzień drżałam, czy nie ucieknie…

Chorzy na Alzheimera miewają niesamowite pomysły, by wydostać się z domu. Kiedyś mama rzuciła sąsiadowi przez okno zapasowe klucze i poprosiła, żeby otworzył drzwi. Bo zamek jej się od środka zaciął.

Otworzył, bo nic nie wiedział o jej chorobie, a potem szukaliśmy jej z mężem po całej okolicy do późnego wieczora. Gdy ją w końcu znaleźliśmy, była przerażona i zziębnięta. Innym znowu razem zadzwoniła na policję i powiedziała, że jest więziona. 

Dobrze, że funkcjonariusz był rozgarnięty i zanim rozpoczął działania, wypytał sąsiadów o telefon do mnie. Przez godzinę składałam na komendzie wyjaśnienia. Wolałam już to niż bieganie po osiedlu.

Kiedy postanowiłam oddać mamę do domu opieki? Pół roku temu. Po prostu nie dawałam już rady. I fizycznie, i psychicznie. Nie byłam w stanie jej pilnować, kąpać, karmić, zmuszać do brania leków, znosić jej humorów i złośliwości. Mąż też był na granicy wytrzymałości.

Denerwowało go, że nasze życie kręci się tylko wokół mamy, że nie możemy wyjść do kina, wyjechać na urlop. Coraz częściej dochodziło między nami do spięć. Kiedy mama jeszcze to i owo kojarzyła, i była w stanie się podpisać, postanowiłam ją ubezwłasnowolnić. Choćby po to, by móc decydować o jej leczeniu, a także o tym, by, jeśli będzie to konieczne, oddać ją do domu opieki.

Jak można być tak niesprawiedliwym?

I ten dzień właśnie nadszedł. Kiedy o tym fakcie dowiedziała się dalsza rodzina, prawie mnie zlinczowali. Nasłuchałam się, że jestem wyrodną córką, że nigdy nie kochałam matki, że chcę się jej pozbyć. Gdy tego słuchałam, chciało mi się płakać. Nie rozumiałam, dlaczego są aż tak niesprawiedliwi. Przecież zrobiłam co mogłam. Na więcej nie miałam siły.

Mama jest w prywatnym, bardzo drogim ośrodku. Sprzedałam jej mieszkanie, by móc go opłacać. Ulokowałam pieniądze na oddzielnym koncie, żeby nikt z rodziny nie zarzucił mi, że okradam mamę. Odwiedzam ją raz w tygodniu.

Najczęściej mnie nie poznaje. Raz jestem jej koleżanką z dzieciństwa, innym razem dawno zmarłą kuzynką. Na początku próbowałam jej przypominać, że jestem jej córką, ale teraz już tego nie robię.

Siadam obok, wcielam się w postać, którą mi wyznaczyła i słucham wspomnień sprzed lat… Powoli odzyskuję swoje dawne życie. Na nowo odkrywam spacery, spotkania ze znajomymi, wychodzę do kina, do teatru. Zwyczajne, proste rzeczy, które przez ostatnie lata były dla mnie niedostępne. I wciąż tęsknię za moją dawną mamą…

Czytaj także:
„Mąż odmłodniał, gdy zaczął pracę na uczelni, a ja pękałam z zazdrości. Bałam się, że jakaś studentka mi go zabierze”
„Mąż dostał spadek po matce i niemal od razu rzucił pracę. Rozpił się i rozleniwił, sam sprowadził na siebie nieszczęście”
„Żona traktowała mnie jak żałosnego pantoflarza, a nie ojca naszej córki. Miałem dość życia pod jej dyktando”

Redakcja poleca

REKLAMA