„Odkąd mój mąż trafił na wózek inwalidzki, stał się straszny. Jest opryskliwy, nie szanuje mnie i wiecznie węszy zdradę”

Odkąd mój mąż stał się niepełnosprawny, jest dla mnie okropny fot. Adobe Stock, VadimGuzhva
Z czasem jego uwagi były coraz bardziej przykre, złośliwe, a zachowanie agresywne. Igor zmieniał się na moich oczach: wszystko go denerwowało, coraz częściej krytykował to, co robię. A przecież pomagałam mu, jak tylko mogłam!
/ 27.10.2021 18:24
Odkąd mój mąż stał się niepełnosprawny, jest dla mnie okropny fot. Adobe Stock, VadimGuzhva

Kocham mojego męża. Mimo wszystko. I wcale nie zamierzałam od niego odejść. Chociaż ostatnio...

Kiedy brałam ślub z Igorem, przysięgałam, że będę z nim na dobre i na złe. I zamierzałam dotrzymać tej przysięgi.

Ale ostatnio jest mi coraz trudniej

Tak naprawdę to myślę o tym, by spakować walizki i odejść. Zwłaszcza że mam pretekst. Nigdy nie zapomnę dnia, w którym dowiedziałam się, że Igor miał wypadek. To było dokładnie w pierwszy dzień wiosny, dwa lata temu.

Właśnie wyciągnęłam z piekarnika szarlotkę. Upiekłam ją specjalnie na jego powrót. Od dwóch tygodni był w delegacji. Gdy po raz ostatni do mnie dzwonił, mówił, że jest już potwornie zmęczony. I że ma jeszcze prawie dwieście kilometrów do domu.

Mówiłam, żeby gdzieś się zatrzymał, przespał, ale nie chciał o tym słyszeć. Tłumaczył, że najbliższą noc chce spędzić już we własnym łóżku. Ze mną… Pomyślałam, że zanim się położy, chętnie zje kawałek ulubionego ciasta. Postawiłam blachę z szarlotką przy oknie, żeby szybciej wystygła i z niecierpliwością odliczałam minuty do jego powrotu.

Miałam nadzieję, że pojawi się lada chwila. I wtedy zadzwonił telefon.

– Pani mąż miał wypadek tuż przy wjeździe do miasta. Stan jest bardzo ciężki – usłyszałam w słuchawce.

Świat zawirował

W tamtym momencie myślałam, że wali się całe moje życie. Nawet nie wiem, jak zbiegłam na dół i wsiadłam do samochodu. Jak dojechałam do szpitala, a potem biegłam przez korytarz na oddział. Na miejscu dowiedziałam się, że mąż jest w stanie krytycznym, że operacja ciągle trwa.

Usiadłam na krześle i czekałam. Modliłam się tylko o jedno: by Igor przeżył. Przecież byliśmy małżeństwem dopiero od czterech lat. Niedawno przeprowadziliśmy się do własnego mieszkania, wiosną mieliśmy się wybrać w wymarzoną podróż po Europie…

Coraz częściej mówiliśmy też o dziecku

I teraz miałabym zapomnieć o tym wszystkim? Miałoby tego nie być? Nawet nie dopuszczałam do siebie takiej myśli. Moje modlitwy zostały wysłuchane. Mąż przeżył. Choć nawet lekarze mówili, że to cud! Jaka ja byłam szczęśliwa!

Myślałam, że skoro wywinął się śmierci, to teraz wszystko będzie dobrze, że szybko wróci do zdrowia. Wierzyłam w niego. Przecież był młody i silny. I nigdy się nie poddawał. Między innymi dlatego za niego wyszłam. Przy nim czułam się bezpieczna.

Wiedziałam, że nawet jeśli pojawią się w naszym życiu jakieś trudności, on stawi im czoła. I zwycięży! Niestety nie było tak pięknie, jak to sobie wymarzyłam. Okazało się, że Igor stracił władzę w nogach i do końca życia będzie się poruszał na wózku inwalidzkim.

Kilka razy pytałam lekarza, czy to ostateczna diagnoza, czy może jest choćby cień szansy. Tylko przecząco kręcił głową.

Byłam w szoku, ale się nie załamałam

Trwałam przy mężu. Pocieszałam go, wspierałam, mobilizowałam do ćwiczeń. Robiłam wszystko, by nie popadł w depresję. Tłumaczyłam sobie i jemu, że wszystko się ułoży. Przecież się kochaliśmy! Wierzyłam w nas.

Byłam pewna, że to wystarczy, że kalectwo męża nie zniszczy naszej miłości… I rzeczywiście, na początku było w miarę dobrze. Łatwo nie, ale dobrze. Gdy po wielu tygodniach pobytu w szpitalach i ośrodkach rehabilitacyjnych Igor wreszcie wrócił do domu, rozpoczęliśmy nasze życie od nowa. Musieliśmy zmienić bardzo wiele – od ustawienia mebli w domu, po plan dnia.

Nawet niektóre przyzwyczajenia i upodobania!

Codziennie wieczorem siadaliśmy i rozmawialiśmy o tym. Igor mówił, co sprawia mu największą trudność, co przeszkadza, ja z ołówkiem w ręku liczyłam, czy możemy sobie pozwolić na przebudowę łazienki, kupno nowego łóżka, poszerzenie drzwi. Były oczywiście i takie dni, kiedy on milczał i gapił się w sufit albo wściekał się i przeklinał cały świat.

A ja uciekałam do kuchni i płakałam

Bywało też, że wieczorami po prostu ze zmęczenia padałam na twarz. Mimo to nie poddawałam się. Tłumaczyłam sobie, że w miarę upływu czasu będzie lepiej i łatwiej. Ale najgorsze miało dopiero nadejść.

Zaczęło się jakiś rok temu. Ja radziłam już sobie całkiem nieźle w nowej sytuacji. Przyzwyczaiłam się, nabrałam wprawy. Wszystko miałam ogarnięte, poukładane, zaplanowane. Mama Igora starała się mi pomagać, jak tylko mogła, więc czasem udawało mi się nawet wygospodarować godzinkę czy dwie na spotkania z przyjaciółkami.

Uwielbiałam te wypady na ploteczki. Mogłam choć na chwilę oderwać się od codzienności, pośmiać się, powygłupiać. Wydawało mi się, że Igor też jest w coraz lepszej kondycji psychicznej. Choć przyznano mu rentę, nie zamierzał spocząć na laurach.

Zaczął rozglądać się za pracą. Przed wypadkiem był handlowcem i to bardzo dobrym. Jego szef śmiał się, że umiałby nawet kota w worku sprzedać. Był więc pewien, że gdzieś się zaczepi. Teraz przecież nie trzeba koniecznie jeździć do klientów. Jest telefon, internet…

Przez wiele dni szperał w sieci

Przeglądał ogłoszenia, wysyłał CV, dzwonił. Kilka razy zaproszono go na rozmowy kwalifikacyjne. Jechał na nie z nadzieją, a wracał zdruzgotany. Okazało się, że gdy pracodawcy zobaczyli, że jeździ na wózku, nawet nie chcieli z nim zbyt długo rozmawiać.

Tłumaczyli pokrętnie, że ich biura nie są przystosowane dla niepełnosprawnych albo bez ogródek mówili, że nie poradzi sobie z obowiązkami. Wściekał się, denerwował.

Przecież ręce i głowę mam zdrowe! – krzyczał.

Nie rozumiał, dlaczego nikt nie chce dać mu szansy. Po miesiącu się poddał. Przestał zaglądać do skrzynki mejlowej, szukać nowych ogłoszeń, wysyłać CV.

– Po co mam to robić? Przecież i tak nikt mnie nie przyjmie! – denerwował się, gdy pytałam, dlaczego nie szuka dalej.

Namawiałam go, żeby może zapisał się na jakieś kursy dla niepełnosprawnych, podrzucałam ulotki i adresy organizacji pomagających takim jak on. Wszystkie lądowały w koszu. Doprowadzało mnie to do szału, ale zaciskałam zęby. Ciągle miałam nadzieję, że to załamanie minie, że się pozbiera. Niestety, nie pozbierał się.

Zamiast lepiej, było już tylko gorzej

Coraz częściej mówił o tym, że do niczego już się nie nadaje, że jest nieudacznikiem, zmarnował mi życie, że to przez niego mam teraz taki kierat. Na początku to nawet śmiałam się z tego. Żartowałam, że wkrótce jakoś to sobie odbiję, że kiedyś to on będzie wokół mnie biegał i skakał.

A ja, jak prawdziwa księżniczka, będę tylko leżeć i pachnieć. Ale z czasem jego uwagi były coraz bardziej przykre, złośliwe, a zachowanie agresywne. Igor zmieniał się na moich oczach: wszystko go denerwowało, coraz częściej krytykował to, co robię. Nie smakowały mu moje obiady. Narzekał, że przygotowuję mu złe ubrania, przynoszę mało interesujące książki z biblioteki, źle robię masaż.

Wiecznie tylko źle i źle! Czasem było mi tak przykro, że aż łzy napływały mi do oczu. Miałam ochotę rzucić w niego tym przypalonym podobno kotletem albo nudną książką. Ale tego nie robiłam. Zaciskałam zęby i uciekałam do kuchni. Tam tłumaczyłam sobie, że przecież los tak go skrzywdził, że ma prawo się wściekać, że muszę to wytrzymać…

Na dodatek stał się zazdrosny

Niedługo po wypadku nie robił problemu z tego, że spotykam się z przyjaciółkami, nie dyktował mi, w co mam się ubrać, nie podsłuchiwał rozmów telefonicznych. Potem to się zmieniło. Uważnie patrzył, co wkładam, wychodząc do pracy, jaki robię makijaż.

– Dla kogo tak się stroisz? Szukasz sobie mojego następcy? A może już znalazłaś? – pytał złośliwie, gdy szykowałam się do wyjścia.

Nie pomagały tłumaczenia, że przecież jestem asystentką dyrektora, na co dzień spotykam się z poważnymi ludźmi i muszę dobrze wyglądać. Że gdybym chodziła zaniedbana, nieuczesana, to po prostu wyrzuciliby mnie z pracy. On wiedział swoje. Więc potem nic już nie mówiłam.

Któregoś dnia zaważyłam, że czyta moje SMS-y. Zostawiłam komórkę na stole, a on po prostu ją wziął i zajrzał do skrzynki z wiadomościami. Ależ się zezłościłam! Podbiegłam i wyrwałam mu ją z ręki. Myślicie, że się zmieszał, próbował się tłumaczyć? Nic z tego. Spojrzał na mnie spode łba.

– No to teraz jestem już pewny, że masz coś do ukrycia. A właściwie kogoś – wysyczał przez zęby.

Wcisnęłam mu komórkę z powrotem do ręki i znowu poszłam do kuchni. Po raz kolejny liczyłam do dziesięciu i tłumaczyłam sobie, że muszę to jakoś wytrzymać.

Dwa dni temu przeszedł już samego siebie

Uprzedziłam go, że wieczorem idę na spotkanie z przyjaciółkami. Nawet specjalnie nie protestował. Powiedział, że poogląda sobie telewizję, albo coś tam poczyta. Zdziwiło mnie to, ale i ucieszyło. Pomyślałam nawet, że może wreszcie normalnieje, zrozumiał, że te jego głupie uwagi, podejrzenia nie mają sensu.

Gdy dotarłam do kawiarni, dziewczyny miały bardzo dziwne miny. Spoglądały na siebie niepewnie, kręciły się. Potem niby wszystko było jak zwykle, rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się, ale czułam, że coś jest nie tak.

– Dowiem się wreszcie, co was tak męczy? – zapytałam w pewnym momencie.

Przez chwilę milczały, jakby zastanawiały się, czy mają mi powiedzieć, czy nie. Wreszcie Kaśka zebrała się na odwagę.

– Chodzi o Igora. Zanim przyszłaś, wydzwaniał do każdej z nas. Wypytywał, czy rzeczywiście umówiłaś się z nami, czy przypadkiem nie spotykasz się z jakimś facetem, a my cię nie kryjemy. Gdy zaprzeczałyśmy, wściekał się. Krzyczał, że kłamiemy, że i tak dowie się prawdy. Słuchaj, on ma jakąś paranoję! Musisz coś z tym zrobić – powiedziała.

Nie dotrwałam do końca spotkania. Zerwałam się od stolika i ruszyłam do domu. Omal wypadku po drodze nie spowodowałam, tak się wszystko we mnie gotowało. Obiecałam sobie, że tym razem nie popuszczę, nie pójdę do kuchni liczyć do dziesięciu.

Wygarnę mu, co leży mi na sercu

Gdy weszłam, Igor oglądał telewizję. Na mój widok spojrzał na zegarek.

– Już wróciłaś? Tak szybko? Spotkanie ci nie wyszło? – zapytał.

– A żebyś wiedział, że nie wyszło! Przez twoje głupie telefony do moich przyjaciółek, bezpodstawne podejrzenia, czepianie się o wszystko. To jest chore! Powinieneś być mi wdzięczny za to, że się tobą opiekuję, że przy tobie trwam. A ty co? Tylko narzekasz, wiecznie masz o coś pretensje! Mam tego dość! Jak się nie zmienisz, to odejdę! Przysięgam, spakuję walizki i się wyprowadzę. Dłużej tego nie wytrzymam! – wypaliłam.

Schował twarz w dłoniach. Długo się nie odzywał. A potem nagle podniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy.

– W porządku, odejdź. Choćby nawet jutro. Nie będę robił ci wyrzutów, zgodzę się na rozwód. Nawet winę na siebie mogę wziąć, żeby szybko poszło. Jesteś młoda, piękna, nie ma sensu, żebyś marnowała życie z kaleką. Szkoda twojego czasu – powiedział.

Zamurowało mnie. Spodziewałam się, że zrobi mi awanturę, zacznie użalać się nad swoim losem albo przeprosi i będzie obiecywać poprawę. A tu…

– Czy ty wiesz, co mówisz? Naprawdę tego chcesz? – dopytywałam się.

– Tak! Mam już dość twojej litości, poświęcenia! Wolę być sam. – krzyknął.

A potem od razu rozkręcił telewizor na cały regulator. Zrozumiałam, że uważa rozmowę za zakończoną. Od tamtej pory Igor się prawie do mnie nie odzywa. Nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. Zastanawiam się, czy tamtego wieczoru mówił szczerze, czy naprawdę chce, żebym się wyprowadziła.

Czyżby mnie już nie kochał?

Nie, to niemożliwe… A może chciał wzbudzić we mnie poczucie winy? Jeśli to drugie, to mu się udało. Chodzę jak struta. Z jednej strony wyrzucam sobie, że w ogóle zrobiłam mu wtedy awanturę… Z drugiej jednak się usprawiedliwiam.

Nie mogę już dłużej tolerować jego zachowania. Przecież są pewne granice! Nie mam już siły znosić jego złośliwości i agresji. Co więc zrobić? Poczekać, liczyć na to, że się zmieni, opamięta, czy wykorzystać pretekst i odejść?

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA