„Przyjaciółka ukradła mi faceta. Chciałam zemsty, ale byłam w szoku, gdy moje złorzeczenia same się spełniły”

Zasmucona młoda kobieta fot. Getty Images, bymuratdeniz
„Agnieszko, weź się wreszcie w garść. Są na świecie większe dramaty, niż to, że przyjaciółka odbiła ci faceta i zawrotnym tempie wyszła za niego za mąż, jeszcze proponując ci rolę świadkowej! – mówiłam sobie w duchu”.
/ 15.04.2024 07:15
Zasmucona młoda kobieta fot. Getty Images, bymuratdeniz

Wyjazd z kraju nie był najlepszym rozwiązaniem. Bez względu na to, gdzie się udasz, nie uciekniesz przed burzą w twoim umyśle ani sercu, i nawet Glasgow, z jego mnóstwem pokus i rozrywek, nie ochroni cię przed tobą samym. Siedziałam samotnie w moim małym wynajętym pokoju, przeglądając fotki z lepszych czasów. 

Wspominałam czas przeżyty z Mateuszem

Teoretycznie wszystko było w porządku: miałam pracę, grono przyjaciół, blisko do kręgielni i pubu. Ale w rzeczywistości z każdym kolejnym dniem coraz bardziej się zamykałam. Jeszcze chwila, a zamknęłabym się jak wieko na trumnie. Wzięłam kolejne piwo, na ekranie komputera zaznaczyłam folder ze zdjęciami i przeniosłam go do kosza.

„Agnieszko, weź się w garść, na miłość boską. Są na świecie większe dramaty, niż to, że przyjaciółka ukradła ci faceta i zawrotnym tempie wyszła za niego za mąż, jeszcze proponując ci rolę świadkowej” – mówiłam sobie w duchu.

Chociaż prawda jest taka, że reszta świata i ich kłopoty były mi zupełnie obojętne. Otworzyłam kosz, przywróciłam zdjęcia i ponownie zatraciłam się w tych wspomnieniach. Nasze pierwsze wspólne wakacje w Szwecji, wspaniałe spacery po leśnych mokradłach, spanie w śpiworach na ogromnych polodowcowych kamieniach...

Wtedy nosiłam jeszcze długi warkocz, który Mateusz tak lubił zawijać wokół swojej szyi i nazywać mnie swoją Roszpunką. Następnie było nasze pierwsze wspólne mieszkanie – rodzice nigdy nie dowiedzieli się, że dzieliłam je z chłopakiem, a nie z innymi dziewczynami z mojego rocznika. Żółta lampa, którą kupiliśmy na targu, miała być początkiem urządzania naszego wymarzonego domu, który chcieliśmy zbudować i w którym zamierzaliśmy zamieszkać.

A ta, co tu robi?! – syknęłam i przeszedł mnie nagły dreszcz po plecach. 

Setki razy przeglądałam te zdjęcia i zawsze myślałam, że usunęłam już wszystkie, na których cokolwiek zdradzało obecność Martyny, nawet gdyby to był tylko jej cień na ścianie! Była moją przyjaciółką od najmłodszych lat, znałyśmy się przecież od przedszkola...

I po tym wszystkim, co się wydarzyło, moja matka miała jeszcze tupet powiedzieć, że jestem niesprawiedliwa, bo to w końcu Mateusz jest odpowiedzialny za co najmniej połowę tego bałaganu! A jeszcze niedawno dodała nawet, że dramatyzuję: kto to słyszał, żeby przez prawie dwa lata nie znaleźć chwili, aby odwiedzić rodziców? Nawet na święta? Oczywiście, jeszcze sobie zajrzę po pasterce do nowego domu Martyny i Mateusza z gałązką oliwną, by pod choinką im symbolicznie wybaczyć, w duchu chrześcijańskich wartości. Niech ich szlag trafi!

Oświadczyłam mamie, że mnie nie będzie

To przykre, że nawet najbliższym nie można się wygadać, ale co zrobić, kiedy twoi rodzice są pedagogami, nie możesz oczekiwać zbyt wiele zrozumienia. A teraz już te irytujące święta minęły, pozostawało tylko przetrwać sylwestra, a potem wszystko wróci do normy.

Nagle rozdzwonił się telefon. Do licha, Ewa. Jak przewidywałam, ma do mnie zastrzeżenia: jest już jedenasta, a miałam być po dziesiątej! Blondyn z piekarni nie przestaje o mnie pytać, nie wiadomo, co mu powiedzieć. Musiałam uświadomić Ewie, że nie jest moją opiekunką, tylko współlokatorką. Co do gościa, to wcale nie planowałam z nim spotkania i mnie nie interesuje. Tak, miałam zamiar pójść na imprezę, ale ból głowy mnie pokonał. Poza tym, czemu miałabym obchodzić koniec roku, który nie przyniósł mi absolutnie nic pozytywnego? Wręcz przeciwnie.

Z irytacją się rozłączyła. Ledwie zdążyłam zrobić sobie herbatę, jak telefon znowu dał o sobie znać. To znowu Ewa, tym razem z przełomowym pomysłem: przecież sylwestra nie muszę odbierać jako żegnania starego roku, mogę to widzieć jako powitanie nowego. Ta magia, która niesie spełnienie wszystkich planów, to właśnie jest sedno noworocznych życzeń... Gdy tak gadała, włączyłam telewizję i zaczęłam oglądać sylwestrowe świętowanie w różnych częściach świata.

„Jaka głupota! – myślałam sobie. – Czy ludzie naprawdę są przekonani, że coś się zmieni tylko dlatego, że pojawi się inna cyfra w roku? Czy na wyspach Pacyfiku, gdzie nowy rok już nastał, wszyscy są szczęśliwsi, czy tylko zmagają się z kacem?”.

Wysłuchałam jej, pochwaliłam za pomysłowość i zostawiłam iskierkę nadziei, byle tylko dała mi chwilę spokoju. A potem pomyślałam, że najlepiej będzie po prostu pójść spać. Czy naprawdę muszę siedzieć do północy i czuć się jak jedyna osoba na świecie, która nie ma kogoś bliskiego obok siebie? To jakiś obowiązek?

Wyłączyłam całą elektronikę, złapałam swoją piżamę z misiami i skierowałam się w stronę łazienki.

Wychodzę, a tu co? Telefon!

Na dodatek numer, którego zupełnie nie kojarzę. Kto mógłby uznać, że jestem na tyle istotna, że zdecydował się poświęcić na mnie swoje cenne chwile przed toastem? Mogłam zignorować, ale wiadomo jak to jest, nadzieja zawsze umiera ostatnia, może to...

– Agnieszka? – odezwało się w słuchawce i wtedy mnie zamurowało.

– Martyna? To musi być jakiś żart. Ale bezczelność! – wykrztusiłam. – Skąd, do cholery wzięłaś mój numer? Kto ci go dał?

– Nie rozumiem, o co ci chodzi – odparła, a ja poczułam, jak we mnie wrze.

No jasne, kiedy pytania są niewygodne, najlepiej udawać, że nic nie rozumie!

– Chciałam cię poprosić o wybaczenie, Agnieszko. Zdaję sobie sprawę, że zachowałam się okropnie, egoistycznie...

Jeśli myśli, że złapie mnie łzami i żalem, to jest w dużym błędzie. Czasy otwartych wyznań dawno się skończyły, do diabła, koniec!

– Nic się nie stało, zapomnij – odparłam. – Teraz żyję sobie lepiej, możesz mi zaufać.

– Nie ma usprawiedliwienia dla tego, co zrobiłam... – usłyszałam z daleka jej zasmucony głos i, gdybym już nie miała z tym doświadczenia, mogłabym pomyśleć, że ten żal jest prawdziwy.

Coś zgrzytnęło mi w słuchawce, w tle usłyszałam szumy i jakieś głosy w obcym języku... Zdołałam jeszcze wychwycić jakieś „przepraszam”, a potem połączenie się urwało. No tak! Złapało jędzę na półprzytomne przeprosiny, a teraz pewnie leży na podłodze w jakimś barze. Jak można się tak upić przed północą? A nie, u nich już po północy, tak czy inaczej, zrobiła to na szybko.

Czyżby topiła jakieś małżeńskie problemy?

– Mam to gdzieś, to nie jest moje zmartwienie – warknęłam z irytacją, a następnie poszłam spać i zasnęłam jak dziecko.

Nawet nie usłyszałam, kiedy Ewa wróciła do domu, chociaż później utrzymywała, że próbowała mnie obudzić, bo ten chłopak z piekarni poszedł za nią. 

A potem jakoś łatwiej wróciłam do codzienności. Nie zawracałam już sobie głowy Martyną i Mateuszem, a nieszczęsny folder z fotkami ponownie trafił do kosza. W firmie, w której pracowałam, planowano reorganizację, więc musiałam się skupić na teraźniejszości, zamiast grzebać w odmętach przeszłości.

Gdyby nie telefon od mamy z życzeniami urodzinowymi, zapewne zapomniałabym o własnych urodzinach. Porozmawiałyśmy przez moment, ale odniosłam wrażenie, że coś ją gryzie… Pomyślałam, że mają problemy z pieniędzmi i zastanawia się, czy poprosić mnie o pożyczkę. Albo może kolejny z kuzynów planuje wyjechać za granicę i szuka miejsca mety.

– Co tak naprawdę cię trapi, mamo? – zapytałam.

Westchnęła ciężko. 

– No dalej, mów – namówiłam ją. – Przecież nie jestem potworem z Loch Ness.

– Agnieszko, Martyna i Mateusz mieli wypadek w sylwestrową noc.

– No i widzisz, co się dzieje, kiedy kierowca jest pod wpływem – odparłam, przypominając sobie ich bełkotliwe rozmowy przez telefon.

Mama natychmiast rozpoczęła wyjaśnienia:

– Nie, to miało miejsce wcześniej, przed wieczorem, kiedy jechali do rodziców Martyny. Było ślisko, stracili kontrolę na zakręcie i uderzyli w drzewo.

– Wiesz, Martyna dzwoniła do mnie w sylwestra po północy – wyznałam. – Musiała być naprawdę przerażona. Ledwo ją słyszałam, mówiła jakby...

– Oboje nie przeżyli tego wypadku, Agusiu – przerwała mi mama. – Teraz nie jest czas na żarty, odpuść sobie ten czarny humor, dobrze?

– Ale ona naprawdę do mnie dzwoniła! – broniłam się. – Akurat pokazywali w telewizji toast w Londynie!

Mama przeklęła i rozłączyła się, a ja pozostałam w szoku.

Połączenie prosto z zaświatów?!

No bez jaj, ale w takie bajki przestaje się wierzyć, kiedy już kończy się chodzić do przedszkola... Mimo to ta sytuacja trochę mnie przeraziła i sprawdziłam jeszcze raz numer, z którego dzwoniła Martyna. Był jakiś dziwny, a mój telefon szalał, kiedy próbowałam na niego zadzwonić.

Po tygodniu skonsultowałam to z moją kuzynką, która jest zatrudniona w miejskim szpitalu i potwierdziła mi, że wypadek Martyny i Mateusza miał miejsce po południu 31 grudnia. Ona sama była na nocnej zmianie i kiedy przyszła, ciała obojga już znajdowały się w kostnicy. W ogóle tego nie rozumiem i mówiąc szczerze, nie planuję dalej grzebać w tym temacie.

Nie jest to kwestia wybaczenia byłej koleżance, po prostu nie zamierzam już o tym rozmyślać. Opróżniłam kosz na moim komputerze, spędzam więcej czasu na zewnątrz, a nawet zdecydowałam się na randkę z tym gościem z piekarni. Ale nie planuję jeszcze zabierać go do Polski.

Czytaj także:
„Mój mąż chciał ze mnie zrobić kurę domową. Tak mu dałam popalić, że teraz nie wpuszcza mnie do kuchni”
„Po śmierci męża spadły na mnie jego długi. Straciłam dach nad głową i trafiłam z dziećmi na garnuszek matki”
„Oddałam mężowi serce, a on wyczyścił mi konto i zwiał. Już od dawna grzał sobie miejsce w łóżku kochanki”

Redakcja poleca

REKLAMA