Chciałem pomagać przy dziecku, ale już mi przeszło. Powód? Cokolwiek zrobiłem, słyszałem tylko: nie tak, źle! Żaden normalny facet tego nie wytrzyma.
Gdy Iwonka oświadczyła mi, że jest w ciąży, omal nie oszalałem ze szczęścia. Od kilku lat namawiałem ją na dziecko, a ona tylko: jeszcze nie teraz, jeszcze za wcześnie, najpierw chcę coś osiągnąć w pracy. Kiedy więc w końcu to „teraz” nadeszło, a po badaniu USG okazało się, że to chłopiec, obiecałem jej uroczyście, że będę dla maluszka prawdziwym, a nie tylko niedzielnym ojcem. I nie powiedziałem tego ot tak, dla świętego spokoju, żeby poczuła się lepiej.
Naprawdę chciałem być przy synku od początku
Przez następne miesiące pilnie przygotowywałem się do tej roli. Zajęcia w szkole rodzenia z powodu pandemii odbywały się tylko on-line, więc aby nabrać praktyki, poszedłem na korepetycje do kuzynki Agaty, która pół roku wcześniej została matką. Była zachwycona! I tym, że w ogóle chcę się czegoś nauczyć, i moimi postępami.
Ba, postawiła mnie za wzór mężowi, który po pracy zasiadał z piwem przed telewizorem i nie miał nawet pojęcia o tym, jaki rozmiar pieluszek trzeba dziecku kupić. Byłem z siebie taki dumny… Kubuś pojawił się na świecie cztery miesiące temu. Zgodnie z obietnicą od razu rzuciłem się do pomocy. Miałem nadzieję, że żona to doceni. Uśmiechnie się, pochwali, powie, jaki to jestem wspaniały i wyjątkowy. Przecież zdecydowana większość facetów zachowuje się w takich sytuacjach jak mąż mojej kuzynki.
Tymczasem zamiast słów uznania, słyszałem tylko krytykę. Do pierwszego zgrzytu doszło zaraz po tym, jak oboje przyjechali ze szpitala. Wziąłem synka na ręce i usiadłem na kanapie. Chciałem mu powiedzieć, jak bardzo go kocham i jak się cieszę, że wreszcie jest. Nie zdążyłem jednak nawet otworzyć ust, gdy do akcji wkroczyła Iwona.
– Co ty najlepszego wyprawiasz?! Nie trzymaj go tak! – napadła na mnie.
– Tak, to znaczy jak? – zapytałem zdziwiony atakiem, bo dałbym sobie głowę uciąć, że trzymałem prawidłowo.
– Ślepy jesteś? Nie widzisz, że mu główka na bok opada? Daj, bo go jeszcze skrzywdzisz! – prawie siłą wyrwała mi Kubusia z rąk.
Byłem tak zaskoczony, że nawet nie zaprotestowałem. Potem było już tylko gorzej. Gdy tylko zbliżałem się do synka, Iwonka obserwowała mnie, kontrolowała i krytykowała. A to chciałem go wykąpać w zbyt ciepłej albo za zimnej wodzie, a to pieluszkę krzywo założyłem, a to smoczka nie wyparzyłem jak należy, pupki pudrem nie posypałem, kołderkę źle ułożyłem. I tak dalej, i tak dalej…
Lista zarzutów nie miała końca
Pół biedy, gdybym rzeczywiście nie wiedział, co robię. Ale ja naprawdę się starałem. Nie po to przecież ślęczałem przy komputerze na zajęciach w szkole rodzenia i chodziłem na korepetycje do Agaty, żeby się obijać. Z milion razy jej o tym przypominałem, przekonywałem, że nie nawalę i powinna mi zaufać. Nic nie pomagało.
– Co ty wyprawiasz! Zostaw go! Zrobię to lepiej! – krzyczała gniewnie.
Początkowo trzymałem nerwy na wodzy, choć nie było to proste, bo wszystko się we mnie w środku gotowało. Ze spokojem wysłuchiwałem wszystkich pretensji i zarzutów, bez słowa sprzeciwu poprawiałem tę niby krzywo założoną pieluszkę i mierzyłem przy niej temperaturę wody w wanience, choć wcześniej zrobiłem to już trzy razy i była OK. Miałem nadzieję, że Iwonka się w końcu uspokoi.
Przecież byłem ojcem Kubusia. Musiała wiedzieć, że prędzej bym siebie skrzywdził niż nasze dziecko. Ale ona rozkręcała się coraz bardziej. Doszło do tego, że dostawało mi się nawet za to, co dopiero zamierzałem zrobić, bo z góry zakładała, że sobie nie poradzę albo coś zaniedbam. Tego było już za wiele. Któregoś popołudnia, gdy znowu zaczęła gderać i mnie pouczać na zapas, postanowiłem dać jej nauczkę.
– Masz rację! Jestem nieodpowiedzialnym idiotą i zupełnie nie nadaję się do opieki nad naszym dzieckiem! Pouczasz mnie, poprawiasz, strofujesz. Dzień w dzień, noc w noc. I co? I wszystko na darmo, bo ciągle nic do mnie nie dociera – westchnąłem.
– Faktycznie… Jak grochem o ścianę. Aż mi się czasem płakać chce, gdy widzę, jaki jesteś bezmyślny i nieporadny przy małym – pokręciła głową.
– No właśnie. Dlatego od jutra ty będziesz głównie o niego dbała. Ja zajmę się pracą i zarabianiem pieniędzy.
– Ale jak to? Żartujesz, prawda?
– Nigdy nie byłem bardziej poważny. Po co masz się denerwować? Bawić w nauczycielkę? Tracić na to czas? Przecież wszystko przy Kubusiu możesz zrobić sama. Szybciej, lepiej… Ja ci do pięt nie dorastam. I nigdy nie dorosnę… – zrobiłem niewinną minę.
– No tak… – zamilkała na chwilę. – Ale nie tak się umawialiśmy. Obiecałeś, że będziesz mi pomagać… i w ogóle…
– I chciałem. Bóg mi świadkiem. Ale jak sama powiedziałaś, zupełnie mi to nie wychodzi. Widać jestem stworzony do innych celów. Nic na to nie poradzę – rozłożyłem bezradnie ręce, a potem wyciągnąłem z lodówki piwo i rozsiadłem się na kanapie.
W telewizji właśnie rozpoczynał się konkurs skoków narciarskich. Nie mogłem tego przegapić. Od czasu tamtej rozmowy minęły dwa tygodnie. Tak jak zapowiedziałem, w zasadzie nie zajmuję się Kubusiem. Gdy zdenerwowana moim zachowaniem Iwonka krzyczy, żebym go przewinął albo utulił do snu, z uśmiechem odpowiadam: Po co, kochanie, przecież ty zrobisz to lepiej. Jest mi z tym ciężko, bo kocham synka nad życie. Nieraz miałem ochotę wziąć go na ręce, przytulić, ale cóż… Muszę być twardy.
Może wtedy moja żona zrozumie, że zamiast tylko krytykować, powinna docenić moje zaangażowanie i chęci. A jak sama na to nie wpadnie, to może moja mama jej to wytłumaczy? Z tego co wiem, Iwona wybiera się do niej ze skargą na mnie…
Czytaj także:
Firma jest na skraju bankructwa, ale moja żona nadal kupuje drogie ciuchy
Po śmierci taty, mama czciła go jak świętego. A on... miał nieślubnego syna
Okradałem dziadka, bo myślałem że mama ma raka. A ona kłamała