„Odeszłam z zakonu i nie wiedziałam, jak mam żyć. Nie byłam gotowa na prawdziwe życie i na to, że mogę się zakochać”

ekszakonnica fot. Vitalii
„Mniej więcej po kilku miesiącach naszej znajomości musiałam podjąć decyzję: albo wciąż spotykamy się bez zobowiązań i bez cielesności, albo zamieszkujemy razem i przechodzimy na kolejny poziom. Nie wiedziałam czego mogę się spodziewać, jak będzie wyglądało moje życie”.
/ 10.07.2023 21:30
ekszakonnica fot. Vitalii

Kiedy postanowiłam opuścić zakon, nie spodziewałam się, że kiedykolwiek będę miała okazję doświadczyć prawdziwej miłości. Szczerze mówiąc, wcale się tego nie spodziewałam. Przez lata odsuwałam od siebie myśli o randkowaniu, to było dla mnie oczywiste. Cała oddałam się wierze i pomaganiu innym. A gdy odeszłam, życie niespodziewanie przyniosło mi Andrzeja.

Myślałam, że mam plan na całe życie

O tym, że chcę wstąpić na ścieżkę duchowną, wiedziałam już od czasów nastoletnich. Całe dnie potrafiłam spędzać w kościele na modlitwie albo na różnego rodzaju wyjazdach rekolekcyjnych. Dlatego pójście do zakonu sióstr było dla mnie pierwszym oczywistym wyborem tuż po zdaniu matury.

Bycie zakonnicą było dla mnie okresem, w którym oddawałam się służbie wierze i innym, ale w głębi duszy zawsze tęskniłam za czymś więcej. Po jakimś czasie zaczęłam rozumieć, że ciągnie mnie bardziej do świata na zewnątrz, niż do kościelnych murów. Poza tym wiele sytuacji, które miały miejsce w zakonie, trochę zniechęcało mnie do tego, by spędzić tam całe życie. Przede wszystkim, niezbyt dobrze dogadywałam się z innymi siostrami i z przełożonymi.

Dlatego po mniej więcej trzech latach służenia, podjęłam decyzję: odchodzę. Po latach modlitw, refleksji i rozmów z przełożonymi, zdecydowałam się opuścić zakon. Było to ogromne wyzwanie, ale czułam, że to jest właściwa droga dla mnie. Nie wiedziałam jednak, co przyniesie przyszłość, czy znajdę to, czego szukam. Zaryzykowałam.

Spotkanie, które wszystko zmieniło

Kilka miesięcy po opuszczeniu zakonu, gdy dopiero zaczynałam układać sobie powoli dorosłe życie, spotkałam jego. Andrzej. Nasze spotkanie było zupełnie przypadkowe. Byłam wtedy na spacerze w parku, zanurzona w swoich myślach, kiedy nagle wpadłam na niego. Dosłownie. Upadłam na ziemię, a on szybko podniósł mnie i zaczął przepraszać.

— Ojej. Przykro mi bardzo. Nic pani nie jest? — pytał wyraźnie zakłopotany, a mnie nie umknęły uwadze jego piękne zielone oczy.

— Nie, wszystko w porządku. Straciłam na chwilę równowagę. Proszę mi tylko powiedzieć, czy nigdzie nic nie wystaje, czy nie ma jakiejś dziury w materiale... — zaczęłam panikować, miętosząc w dłoniach skrawek materiału sukni.

Przyzwyczajona do zakonnej skromności, bardzo obawiałam się tego, że ktoś uzna moją prezencję za nieprzyzwoitą. Zwłaszcza że byliśmy w miejscu publicznym.

— Nie, nie, jest pani cała. Naprawdę, nie ma zniszczeń. — uspokoił mnie łagodnym tonem głosu

Uśmiechnęłam się, ale było mi trochę wstyd. W dodatku nie byłam przyzwyczajona do takich swobodnych codziennych rozmów z młodymi przystojnymi mężczyznami. Ale w jego oczach dostrzegłam ciepło i szczerą troskę. Dlatego trochę przez przypadek zgodziłam się, gdy zaproponował mi kawę.

Była zakonnica na randce

To było dla mnie dziwne doświadczenie. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, w sytuacji nieformalnej, popijając cappuccino i delektując się ciastem. A ja przecież nigdy nie byłam na randce! Nie wiedziałam, co mówić, co robić i jak odgrywać swoją rolę. Cały czas stresowałam się, że mężczyzna w końcu dostrzeże to skrępowanie i niepewność z mojej strony.

Czułam się nieswojo, w końcu od lat byłam przyzwyczajona do rygorystycznej dyscypliny i skromności w zakonie. Ale Andrzej wydawał się inny. Jego obecność była dla mnie jak promień słońca, przebijający się przez szare chmury. Przede wszystkim, nie zmuszał mnie do mówienia, tylko sam starał się jakoś rozluźnić atmosferę.

Mężczyzna był pełen pasji i miał rzadką umiejętność słuchania. Czułam, że mogę być sobą w jego towarzystwie, że nie muszę udawać czy skrywać swoich uczuć.

Z czasem zaczęliśmy spotykać się regularnie. Nasze rozmowy ewoluowały w głębsze dyskusje o naszych marzeniach, pragnieniach i wartościach. Powiedziałam mu, że byłam w zakonie i co skłoniło  mnie do odejścia. Trochę bałam się jego reakcji. Ale chyba niepotrzebnie, bo on zareagował na to dość neutralnie. Andrzej dawał mi pewność siebie i wiarę w to, że zasługuję na szczęście.

Z czasem okazało się, że moja intuicja mnie nie zawiodła. Andrzej był mężczyzną o wielkim sercu, z niezwykłą wrażliwością na potrzeby innych. Dowiedziałam się, że w wolnych chwilach jest wolontariuszem: w schronisku, w szpitalu, na darmowych festiwalach muzycznych. Pomyślałam, że wiele z tych rzeczy moglibyśmy robić wspólnie, działając społeczne. Co zabawne, to on zaproponował mi to pierwszy.

Spędzaliśmy ze sobą coraz więcej czasu, rozmawialiśmy o naszych życiowych doświadczeniach, snuliśmy plany na przyszłość. Jego wsparcie i zrozumienie pozwoliły mi powoli odkrywać siebie na nowo po latach spędzonych w zakonie. Jego obecność dawała mi poczucie bezpieczeństwa i spokoju. Był moim najlepszym przyjacielem i największym adoratorem.

Nie byłam gotowa na życie we dwoje

Mniej więcej po kilku miesiącach naszej znajomości musiałam podjąć decyzję: albo wciąż spotykamy się bez zobowiązań i bez cielesności, albo zamieszkujemy razem i przechodzimy na kolejny poziom. Nie było to dla mnie łatwe, bo przecież nie tak mnie wychowywano i formowano w zakonie.

Wyobraźcie sobie szok, który mi towarzyszył, gdy Andrzej w końcu zaproponował mi, żebym się do niego przeprowadziła.

— Ciśniesz się w tym pokoiku i tracisz pieniądze. Zupełnie bez sensu. Chyba lepiej będzie, jeśli wprowadzisz się do mnie? — powiedział

— Andrzej, ja... Ja jeszcze nie wiem. — odparłam zmieszana.

— Do niczego nie przymuszam. Zrobisz, jak będziesz chciała.

Cieszyłam się, że tylko proponował, a nie naciskał. To dało mi poczucie komfortu i bezpieczeństwa. Miałam pewność, że na cokolwiek bym się nie zdecydowała, on będzie przy mnie i zaakceptuje moją decyzję. W końcu jednak zgodziłam się. Podjęłam ryzyko i... nie żałowałam. 

To było moje miejsce!

Już od pierwszego wspólnego dnia wiedziałam, że TO JEST TO. Mój partner okazał się bardzo ugodowy i od razu był nastawiony na partnerstwo w życiu, związku oraz we wspólnym mieszkaniu. Podobało mi się jego lokum. Wszystko było takie poukładane i estetyczne. Dobrze się tam czułam.
A przede wszystkim, wreszcie zrozumiałam, że właśnie tutaj jest moje miejsce. U boku wymarzonego mężczyzny, któremu zdecydowałam się teraz powierzyć życie.

A sam Andrzej był człowiekiem, który mnie uzupełniał, który podzielał moje wartości i cele. Razem tworzyliśmy związek oparty na wzajemnym szacunku, miłości i zaufaniu

Po pierwszym roku naszego związku, Andrzej zdecydował się zrobić kolejny krok. Był pewny swoich uczuć i wiedział, że chce spędzić resztę życia ze mną. Pewnego romantycznego wieczoru, przy świecach i ulubionej muzyce, wyjął pierścionek z kieszeni i z uśmiechem na twarzy zadał to jedno, najważniejsze pytanie.

Nie mogłam powstrzymać łez szczęścia i bez wahania odpowiedziałam "tak". Chcieliśmy pobrać się skromnie, na naszych warunkach. Dlatego już po miesiącu od zaręczyn zorganizowaliśmy nasz wielki dzień. Niewielka ceremonia była pełna wzruszeń, a przysięga, którą złożyliśmy sobie nawzajem, była najpiękniejszym wyrazem naszych uczuć i zaangażowania.

Niespodziewana miłość, którą znalazłam w ramionach Andrzeja, była dla mnie najcenniejszym darem. Teraz wspólnie kroczymy przez życie, niosąc innym dobro. Bo przecież spełniać można się nie tylko jako osoba duchowa, ale też świecka. I również w tym można znaleźć spełnienie.

Zrozumiałam, że nie muszę iść wydeptaną ścieżką, że mogę samodzielnie decydować o swoim życiu i że prawdziwa miłość może się pojawić w najbardziej nieoczekiwanym momencie. Jestem pewna, że tak musiało być i... że to prezent od opatrzności.

Czytaj także:
„Na widok mojej przyjaciółki, facetom ciekła ślinka. Byłem w szoku, że zmarnowała swój potencjał i poszła do zakonu”
„Celina była miłością mego życia. Pragnąłem jej ciała, duszy i ciepła. Jednak ona bez słowa porzuciła mnie dla... zakonu”
„Po wypadku moja narzeczona poczuła powołanie i poszła do zakonu. Dalej ją kocham, ale nie mogłem jej zatrzymać”

Redakcja poleca

REKLAMA