Zawsze podobali mi się pulchni mężczyźni. Pewnie to nie jest reguła, ale na ogół byli bardzo namiętni, jakby każda ich komórka chciała kogoś kochać, dotykać, pieścić. Gdy facet był mikry, czułam niepokój, że coś z nim nie tak.
Dlatego bardzo się zdziwiłam, gdy spodobał mi się Ernest, taka chuda tyczka. Minęliśmy się na korytarzu pierwszego dnia mojej pracy. Rzucił mi uważne spojrzenie krótkowidza, ale nic nie powiedział.
– Kto to jest? – spytałam Zośkę, która oprowadzała mnie po szpitalu.
– Lekarz – lekko się skrzywiła.– Uważaj na niego, donosi.
W szpitalu zmieniła się dyrekcja, nastały nowe porządki. Dużo osób zostało zwolnionych, część sama odeszła. Zośka pracowała tu od dwóch lat, dała mi cynk, że jest etat. Oddział dla sercowców. Zawały, choroba wieńcowa, niewydolność serca, wady wrodzone. Szpital był niedaleko przedszkola Kingi, więc się zgłosiłam.
Dyrektorka nie należała do miłych, ale Zośka mówiła, że zespół jest w porządku. Oprócz paru czarnych owiec.
– Generalnie jest spokój. Pacjenci nie mają siły szaleć. Trzeba tylko pilnować, żeby im nie skakało ciśnienie, żeby nie palili i nie pili na oddziale. Tak, zdarzają się tacy. Są też idioci, którzy próbują wyjść na zewnątrz na kawę albo w innym celu. Gdyby coś im się stało, odpowiedzialność spada na nas. Pewnie będą próbować jakichś akcji na twoich dyżurach, bo wiadomo, nowa. Więc na początku musisz mieć, Madzia, oczy dookoła głowy. Co jeszcze… Raz na jakiś czas jest zapaść. Czasem trzeba dać zastrzyk w serce. Nic, czego nie umiesz, spoko.
Z Zośką chodziłam do szkoły pielęgniarskiej. Razem miałyśmy praktyki na różnych oddziałach. Oczywiście najwięcej przygód było w psychiatryku. Tam zresztą zostałam i pracowałam bardzo długo, aż do porodu. Zośka nie mogła sobie znaleźć miejsca, planowała nawet emigrację. Na szczęście zakochała się i została w Polsce.
Spotyka się z siostrą oddziałową? Znowu pech
– Lekarze u nas są okej. Donosi tylko siostra oddziałowa i Chudy, już go widziałaś. Raz na jakiś czas będziesz miała z nim dyżur. Wtedy musisz być świętsza od Matki Teresy. Żadnej kawy, rozmów przez telefon, internetów. Nie daj Boże też, żeby jakiś pacjent dał ci czekoladę albo kawę. Chudy zrobi aferę.
Nie przyznałam się jej, że właśnie to on mi się spodobał od pierwszego wejrzenia.
Zresztą miałam nadzieję, że mi przejdzie. Minął miesiąc, a mnie wciąż nie przechodziło, i to mimo że nie rozmawiałam jeszcze z tym lekarzem.
Mijaliśmy się na korytarzu, on mówił oficjalnie „Dzień dobry”, czasem się nawet lekko uśmiechał. Podczas obchodu raczej mnie ignorował. Szukałam okazji do rozmowy, ale ciągle coś mi przeszkadzało. Może dobrze. Nie czułam się najlepiej z tym, że mi się podoba lekarz.
Tata Kingi był lekarzem i źle wspominam związek z nim. Poza tym Chudy, czyli doktor Ernest W., każdego dnia dawał sygnały, że jest sztywnym służbistą. Niedawno wyrzucił z oddziału pacjenta, którego przyłapał na paleniu w łazience.
– Jeśli chce pan umrzeć, to pana sprawa. Proszę nie blokować miejsca tym, którzy chcą się leczyć – nie dał się przekonać, chociaż pacjent przepraszał, kajał się, obiecywał poprawę.
No i na koniec duży, stary chłop, rozpłakał się przy wszystkich.
Siostra oddziałowa patrzyła na ten obrazek z wyraźną przyjemnością… Po obchodzie ona i Chudy zamknęli się w gabinecie.
– Dalej ci się podoba? – spytała Zośka, gdy siedziałyśmy razem w dyżurce.
– Kto?
– Magda, znamy się od dziesięciu lat… – patrzyła na mnie, śmiejąc się. – Zawsze miałaś fatalny gust, jeśli chodzi o facetów.
– Wiem – nie było sensu jej oszukiwać.
– Wiem, wiem. Jest wolny?
– Magda, proszę cię.
– Jejku, tylko pytam.
– Nie wiem, ale chodzą słuchy, że się spotyka z oddziałową. Dlatego bardzo cię proszę, nie pchaj się w kłopoty.
– Nie strasz mnie oddziałową, Zośka, jestem już dużą dziewczynką.
Sytuacja rzeczywiście trochę się komplikowała. Już właściwie podjęłam decyzję, że przestaję się interesować facetem – na tym etapie było to jeszcze możliwe – gdy do pokoju pielęgniarek weszła oddziałowa. Posłała mi zimne spojrzenie.
– Masz jutro nocny dyżur z doktorem W. To będzie twój chrzest bojowy – powiedziała całkiem poważnie, po czym dumnym krokiem wyszła.
Zośka tylko pokiwała głową. Do dwudziestej wydałam pacjentom lekarstwa. Zaraz potem Chudy wszedł do mojego pokoju. W białym kitlu i chodakach wyglądał jeszcze gorzej niż zazwyczaj. Mimo to musiałam wstrzymać oddech, bo bałam się, że oddycham za głośno. Nie wiem kiedy ostatnio jakiś facet tak na mnie działał.
– Zrobimy wieczorny obchód – na szczęście patrzył gdzieś ponad moją głową.
Gdy wyszedł, odwróciłam się. Na szafce stało pudełko, na oko stało już tam od dawna. Weszłam na krzesło i zajrzałam do niego. W środku było kilkanaście zakurzonych kubeczków z logo szpitala
Mieliśmy pod opieką trzydziestu pacjentów w ponad dziesięciu salach. Kilkunastu było w ciężkim stanie. Dwóch z nich lekceważyło ten fakt. Wiedziałam, że na tych trzeba szczególnie uważać, żeby nie zrobili głupstwa.
Zapisałam sobie w notesiku ich nazwiska i sale. Później Chudy na korytarzu spytał mnie, co notowałam. Nie chciałam wkopywać pacjentów, więc powiedziałam, że pisałam jego zalecenia. Posłał mi długie spojrzenie. Spiekłam raka, bo chyba wiedział, że nie powiedziałam mu prawdy.
Gdy zostałam sama, od razu poszłam do moich podejrzanych. Jeden sprawdzał maile na wielkiej komórce. Drugi spał. Obaj tuż przed pięćdziesiątką, na oko dość przystojni i sprawni. Dla nich zawał to jakiś przypadek przy pracy, równie ważny co katar.
Po dziesięciu latach w psychiatryku pacjenci nie mieli przede mną tajemnic. Wiedziałam, że ten, co spał, tak naprawdę wcale nie spał. Coś kombinował, nie wiedziałam tylko co.
Nie z takimi cwaniakami sobie radziłam
– Proszę otworzyć oczy. Nikt nie jest w stanie oddychać jak śpiący człowiek. Nawet tak dobry aktor jak Robert de Niro. A na przyszłość… już lepiej udawać bezdech, na to ewentualnie początkująca pielęgniarka da się nabrać.
Otworzył oczy z ociąganiem. Jednak Robert de Niro.
– Słucham? Spałem.
– Co pan kombinuje?
– Ja? Ja, siostro miła, nic nie kombinuję. Absolutnie. Ja wiem, że mam leżeć i się nie stresować – bił się w piersi, a oczka mu się tylko świeciły.
Postraszyłam go lekarzem, ale widziałam, że ma to w nosie. Sprawa była więc poważniejsza. Sprawdziłam w karcie i okazało się, że właśnie kończy pięćdziesiątkę. Czyli było jasne, że kilka dni po zawale będzie chciał się zabawić. A
jemu nie wolno było jeść nawet słodyczy! Przekopałam szafki w pokoju pielęgniarek. Czekoladek i kaw było po kokardę, a świeczki żadnej. Może lekarze mieli... Bałam się jednak tam zajrzeć.
Poszłam szybko na portiernię. Cieć spojrzał na mnie jak na kosmitkę, ale znalazł
zakurzoną świeczkę wielkości szklanki. Jak ją umyłam, okazało się, że jest zielona i pachnie jabłkiem.
Pomyślałam, że przydałby się jeszcze jakiś prezent, złapałam więc kubek z logo szpitala. Tak wyposażona poszłam znowu do sali. Okazało się, że u jubilata był doktor W. Podobnie jak ja wręczył mu kubek z logo szpitala. Pacjent był wyraźnie wzruszony.
– Pani wiedziała, że on dziś planował zrobić imprezę? – bardziej stwierdził niż spytał Chudy, gdy wyszliśmy na korytarz. – Proszę na przyszłość ze mną współpracować.
Już wszystko zniszczyłam
Chudy od naszego dyżuru traktował mnie jeszcze obojętniej. Z trudem nawet mówił mi „Dzień dobry”, gdy się mijaliśmy. Bolało mnie, że się tak zachowuje, w sumie miał jednak rację.
Przestałam szukać kontaktu z nim. Skupiłam się na pracy. Trafiali do nas coraz młodsi ludzie. Za dużo pracy, stresu, za mało ruchu na świeżym powietrzu. Prosty przepis na zejście z tego świata. Doświadczenie z psychiatryka pomagało mi w pracy z nimi. Większość z pacjentów dopiero teraz uświadomiła sobie, że są śmiertelni.
– Jak teraz żyć, siostro? – pytali.
Powtarzałam każdemu, że tak naprawdę dopiero teraz zaczną żyć, cieszyć się każdą chwilą. Nie będą już marnować czasu na głupoty, skupią się na tym, co teraz najważniejsze. Czego i sobie życzyłam… Któregoś dnia szłam z pacjentem po korytarzu, gdy dopadł mnie Chudy.
– Pani Magdo, możemy porozmawiać? – był wyraźnie przejęty.
– Zajrzę do pana później, panie Rysiu – uśmiechnęłam się do pacjenta.
Akurat opowiadał mi o swoich dzieciach. Po zawale zdał sobie sprawę, że może nie dożyć ich dorosłości…
– Czy to prawda, że złożyła pani u dyrekcji wypowiedzenie? – spytał mnie Chudy, gdy zostaliśmy sami.
– Tak – odparłam.
– Mogę wiedzieć dlaczego?
Wszystkiego się domyślił!
Co mogłam mu powiedzieć? Złożyłam wymówienie, bo nie mogłam znieść jego bliskości. Za każdym razem, gdy się mijaliśmy, chciało mi się płakać.
– Dostałam dobrą propozycję.
Kłamałam. Jedyne, co znalazłam, to praca w przychodni rejonowej. Wiedziałam, że umrę tam z nudów. Patrzył na mnie uważnie.
– Pani Magdo, czy to przeze mnie?
Ziemia usunęła mi się spod nóg. On wiedział! Wiedział, że się w nim zakochałam… Ale wstyd.
– Wiem, co o mnie ludzie mówią – uciekł wzrokiem. – Nie będę się tłumaczył. Mimo to bardzo panią proszę, żeby pani została. Jest pani bardzo dobrą pielęgniarką.
Mówił o czymś innym! Nie wiedział, że go kocham. Z jednej strony poczułam ulgę, z drugiej smutek, że to zwykła służbowa rozmowa.
– Nie wie pan, co o nim myślę – powiedziałam ostrożnie.
– Wiem. Myśli pani, że jestem bezdusznym służbistą i że donoszę dyrekcji…
Przez jego twarz przemknął nagły cień. Musiały go te podejrzenia bardzo boleć. Wiedziałam już, że nie jest bezdusznym służbistą, może z tym donoszeniem też było inaczej.
Na korytarzu pojawiła się oddziałowa. Rzuciła nam długie spojrzenie. Spłoszył się.
– Bardzo proszę nie odchodzić. Nie wiem, jak panią przekonać… Kontakty z ludźmi to moja słaba strona.
– Panie doktorze, bardzo dziękuję za uznanie, ale jestem przekonana, że znajdzie pan bez problemu inną pielęgniarkę – teraz to ja jego zostawiłam na korytarzu.
Podobnie zaczerwionego.
Nie chce komplikować sobie życia? Dupek
Ostatniego dnia pracy zespół zrobił mi pożegnanie. Pracowałam tylko trzy miesiące, ale zdążyliśmy się polubić. Do pokoju pielęgniarek na ciasto nie przyszli tylko Chudy i oddziałowa. Były wszystkie pielęgniarki, pielęgniarze, lekarze. Przed pokojem zebrali się też pacjenci. Dostałam piękny bukiet.
– Szkoda, że tak krótko – Zośka przytuliła mnie.– I to przez takiego dupka.
– Nie mów tak o nim. On jest jest inny, niż nam się wydaje. Gdybym wcześniej zobaczyła, jaki jest naprawdę…
– Jesteś zakochana.
Wzruszyłam ramionami. Teraz moje uczucia nie miały żadnego znaczenia. Chciałam jak najszybciej stamtąd wyjść.
– Odprowadzę cię.
Szłyśmy korytarzem, na którym tyle razy mijałam się z Chudym. Zośka coś mówiła, nie mogłam się skupić. Nagle znikła, jakby się zapadła pod ziemię. Rozejrzałam się. Musiała wejść do którejś sali, bo na korytarzu jej nie było.
Za to naprzeciwko mnie szedł Chudy. Był zgarbiony bardziej niż zazwyczaj. Zaciskał usta. Na szyi wystąpiły mu czerwone plamy. Stanęliśmy przed sobą. Nic nie mówił, ja też. Nim zdążyłam pomyśleć, dotknęłam jego czoła, jakbym chciała sprawdzić gorączkę.
– Przepraszam – cofnęłam dłoń. – Za wszystko.
– Ja też przepraszam – rzucił cicho.
– Za co?
– Że jestem tchórzem.
Zrobiłam wielkie oczy. Uśmiechnął się szeroko.
– Za to, że przestraszyłem się twojego uczucia. Za to, że chociaż mi się podobasz, i czuję coś do ciebie, nie chcę sobie komplikować życia. Musiałbym zerwać z Ewą… Z oddziałową – wyjaśnił, bo nie wiedziałam, o kogo chodzi. – Nie chcę narazić siebie ani ciebie na nieprzyjemności z jej strony., znowu wszystkiego budować od nowa.
Przeszedł na ty, ja nie zamierzałam.
– Po co mi pan to wszystko mówi?
– Chciałem, żebyś… żeby pani wiedziała.
Czyli wiedział, że go kocham – a teraz czekał, że to powiem? Poczułam jednak przypływ kobiecej dumy. Może nie donosił, może nie był bezdusznym służbistą, ale rzeczywiście był strasznym dupkiem!
– Nie chcę nikomu komplikować życia, szczególnie panu – powiedziałam. – Dziękuję, że mi pan to wszystko powiedział…
„…bo teraz już nie będę się zadręczać, że mogłam być z cudownym facetem, ale to spieprzyłam” – dokończyłam w myślach.
Ten facet wcale nie był wspaniały. Był rozpieszczony i egoistyczny. Cholera, może właśnie dlatego wszystko układało się przeciwko nam?
Czytaj także:
„Zastępowałam siostrzenicy matkę, bo ta wolała latać na imprezy, niż zająć się dzieckiem. Sama się na to zgodziłam”
„Córka chciała zostać zakonnicą, a ja nie potrafiłam pogodzić się z jej decyzją. To wszystko wina moja i mojego męża”
„W oczach ojczyma jestem pazernym prywaciarzem, Marcin zaś ofiarą podłego świata. Więc jemu należy się spadek”