Mój ojciec zmarł, kiedy miałem osiem lat. Słabo go pamiętam – w pamięci zostało tylko kilka wspomnień. Dużo lepiej zapamiętałem pojawienie się w domu ojczyma. Po dwóch latach od śmierci taty mama zaczęła wychodzić z domu na jakieś spotkania, zostawiając mnie w domu pod opieką babci. Po jakimś czasie przedstawiła mi Andrzeja, który po kolejnych miesiącach ich znajomości zamieszkał z nami.
Po roku doczekałem się brata, Marcina. Mieszkałem z nimi krótko, bo kiedy przyszedł czas szkoły średniej, wyjechałem do internatu. Sam już teraz nie wiem, czy marzyła mi się ta samochodówka, czy po prostu chciałem zwiać z domu, bo niespecjalnie układało mi się z ojczymem.
W sumie nie był zły… Nie pił, nie bił, nie krzyczał, ale nigdy też nie doczekałem się od niego takiej serdeczności, jaką obdarzał mnie ojciec. Dlatego wyjechałem.
Mieszkałem w internacie przez pięć lat, a na ostatnim roku znalazłem sobie w mieście pracę. Miałem już dziewczynę, więc szybko założyłem rodzinę. Pracowałem ciężko i po jakimś czasie otworzyłem swój warsztat samochodowy.
Nic wielkiego, do dziś zatrudniam tylko dwóch ludzi, ale stać mnie na utrzymanie domu – na życie na godnym poziomie z dwójką dzieci. Moja historia jest więc prosta i przejrzysta. Znacznie gorzej wygląda życiorys mojego brata.
Od początku były z nim same kłopoty. W szkole nie chciał się uczyć, ciągle wpadał w jakieś tarapaty – papierosy, drobne kradzieże, wagary, szaber na działkach czy bójki z kolegami z sąsiedniego osiedla.
Mama z Andrzejem robili, co mogli, żeby poukładać mu w głowie, ale kiepsko im to wychodziło. Skończyło się tym, że w wieku dwudziestu lat zrobił dziecko jakiejś kobiecie, uznał, że spróbuje z nią żyć, i przyprowadził ją do rodziców.
Wytrzymali ze sobą dwa lata. Po tym czasie dziewczyna wystąpiła o rozwód, a sąd przyznał jej alimenty w kwocie nieco przerastającej możliwości finansowe mojego brata. Bo trzeba wiedzieć, że w pracy Marcin radził sobie tak samo, jak w życiu prywatnym. Co rusz zmieniał robotę, najczęściej go zwalniali, bo zaniedbywał obowiązki albo sam rezygnował.
Kłopoty zawodowe nie przeszkodziły mu w założeniu rodziny po raz drugi. Tym razem znalazł sobie dziewczynę znacznie porządniejszą od poprzedniej, ale równie kiepsko zorganizowaną życiowo. Całe szczęście, że odziedziczyła mieszkanie po babci, bo dzięki temu mieli się gdzie podziać. Poszli na swoje i zrobili bliźniaki. Matka i ojczym byli zachwyceni.
Mijały kolejne lata, a Marcin dalej tułał się po różnych firmach. Czasem popracował gdzieś rok, a czasem dwa miesiące. Podobnie było z jego żoną. Rodzice nie mieli więc wyjścia i musieli ich wspierać finansowo.
Brat brał więc pieniądze od matki i ojca, a do tego zapożyczył się jeszcze w bankach. Nie bacząc na swoje możliwości finansowe postanowił też wyremontować mieszkanie. I to tak gruntownie, na wysoki połysk. „Żeby nie było wstydu” – mówił. Okazało się, że na ten cel wziął kolejną pożyczkę. Wyznał mi to podczas jednej z rodzinnych imprez.
– Jak tam u ciebie? – zapytałem. – Dajesz radę z alimentami?
– No, muszę. Przecież, jak nie dam, to ze mnie ściągną – uśmiechnął się. – Jakoś leci do przodu. Byłoby łatwiej, gdyby nie raty…
– Telewizor? – pokazałem na dużą plazmę wiszącą na ścianie.
– To też. Ale najgorzej z kasą na remont.
– Na to też wziąłeś kredyt?
– Tak.
– Hipoteczny?
– Nie. Konsumpcyjny. Przecież nie zastawię chaty pod malowanie i cyklinowanie.
– Ale oprocentowanie masz przecież straszne. Ileś tego wziął?
– W sumie czterdzieści tysięcy…
Złapałem się za głowę. Gdybym ja miał taki dług, nie zmrużyłbym oka. Musiałem mieć nietęgą minę, bo Marcin zaczął mnie uspokajać.
– Spokojnie, na razie trochę pomagają mi rodzice. A jak już zostawią mi mieszkanie, wszystko pospłacam. Wiesz, połowa kasy na długi, a połowa na konto. Dla zabezpieczenia. Będzie dobrze… – dodał.
Nalał do kieliszków i tak skończył wątek. A mnie trochę zatkało. „Zostawią mi mieszkanie”, „połowa na długi, reszta na konto”… Czyżby Marcin uważał, że wszystko należy się jemu? Nie brał pod uwagę, że ja też powinienem coś dostać? To pytanie od razu zaświtało mi w głowie, ale zanim się otrząsnąłem, było za późno, by je zadać, bo do pokoju weszły nasze żony.
Do końca imprezy nie mogłem przestać o tym myśleć, choć nie miałem odwagi jeszcze raz poruszyć urwanego wątku.
Nie wytrzymałem, zapytałem ich wprost
Nigdy dotąd nie myślałem o spadku. Mama miała już sześćdziesiąt siedem lat, ale trzymała się jeszcze bardzo dobrze. Uprawiała działkę, urządzała rodzinne obiady… Za naturalne przyjmowałem to, że jeśli zabraknie jej i ojczyma, to majątek rodzinny zostanie podzielony między mnie i brata. Ale nabrałem wątpliwości.
Przez długie miesiące nie zdarzyła się jednak okazja, by porozmawiać o tym z rodzicami. Czekałem więc cierpliwie aż do dnia, gdy mama sama poruszyła tę kwestię. A stało się to przypadkiem, gdy rozmawialiśmy o Marcinie i jego kłopotach finansowych.
Byliśmy wtedy w trójkę, bez brata. Jak zwykle dopytywałem, co tam u nich słychać, i zwyczajowo usłyszałem, że wszystko w porządku, ale trochę martwią się Marcinem.
– Znowu pracę stracił – wyjaśniła mama.
– A tam stracił! Zwolnił się, bo go wykorzystywali! – wtrącił Andrzej.
– Poszedł na bezrobotne? – dziwiłem się, choć powinienem się już do tego przyzwyczaić.
– No tak…
– I dobrze, bo robili z niego osła! – złościł się ojczym. – Jego szef był ostatnim palantem. Kombinował tylko, jak go wycyckać. Wyobraź sobie, że nie każdy jest tak dobrym pracodawcą jak ty… – dodał, lecz zamiast pochwały wyczułem nutę złośliwości w jego tonie.
– A długi? Jak będzie je spłacał?
– Napisał podanie o odroczenie rat na miesiąc. A potem my mu pomożemy.
– Tylko dopilnujcie, żeby więcej długów nie narobił. Żeby i was nie puścił z torbami.
– Dostanie po nas mieszkanie, to wszystko spłaci. Już ty się o niego nie martw! – powiedział ojczym i odwrócił się do mnie plecami.
Kroił kapustę na bigos, jakby nie padły ważne słowa. Mama grzebała w szufladach. Siedziałem tam więc nieco zdezorientowany, zastanawiając się, czy dobrze ich zrozumiałem. Czy rzeczywiście mieli zamiar zostawić mieszkanie Marcinowi? Wyglądało na to, że tak.
Nie wiedziałem jednak, jak mam zareagować
Czy siedzieć cicho i robić dobrą minę do złej gry, czy zapytać, o co chodzi. No i pewnie znów bym odpuścił, znów odłożył tę rozmowę, ale emocje wzięły górę. Dotarła do mnie niesprawiedliwość takiej ewentualności, więc zapytałem wprost:
– Mamo, ale czy to znaczy, że mieszkanie przepiszecie tylko na Marcina?
Przestała szperać w szufladach, jakby spodziewała się, że w końcu postawię sprawę jasno. Spojrzała na mnie zawstydzona, a ojczym dalej ciachał kapuchę.
– No tak, synku…
– Ale dlaczego?
– No, jak dlaczego? – fuknął ojczym do kapusty. – Widzisz, że u niego bida aż piszczy, a ty jesteś ustawiony. Tobie niczego nie brakuje…
– No nie. Ale też się nie przelewa.
– No wiesz! – burknął Andrzej.
– Poza tym chodzi o sprawiedliwość. Obaj jesteśmy twoimi synami – powiedziałem do mamy, nie zważając na jego uwagę.
Ale wtedy się obrócił i zaczął wrzeszczeć.
– Różnica między wami jest taka, że ty nie masz nigdy dość! Mało ci?! Jeszcze na nasze ostrzysz sobie pazury?!
– O czym ty mówisz? Czy to ja jestem winny, że Marcin sobie nie radzi? Ja podejmowałem za niego wszystkie idiotyczne decyzje życiowe?
– No, to jest właśnie wasze myślenie, prywaciarzy! Nie każdy ma tyle szczęścia w życiu, co wy! Nie każdemu się wszystko udaje! Może spróbowałbyś to zrozumieć!?
– Rozumiem. Ale tu nie chodzi o szczęście, a o rozum. A tego Marcinowi brakowało!
– Nie obrażaj swojego brata! Nie jest wcale gorszy od ciebie!
On się darł, a mama stała i milczała.
Widziałem na jej twarzy zakłopotanie, widziałem, że nie jest z tą sytuacją do końca pogodzona. Ale nie odezwała się ani słowem. Zrozumiałem wtedy, że już zdecydowali! Że ona też – może wbrew sobie – uznała, że wszystko, co mają, powinno iść w ręce Marcina.
I nie chodziło o to, że bardzo tych pieniędzy potrzebowałem. Chodziło o to, co od zawsze było moją bolączką w stosunkach z rodzicami – o sprawiedliwe traktowanie nas dwóch. O miłość, której jeden otrzymywał od nich więcej niż drugi.
Odpuściłem, ale jedynie ze względu na mamę
Siedziałem tam i patrzyłem na nich w nadziei, że może jednak się opamiętają. Że jak Andrzej się wykrzyczy, to opadną emocje i porozmawiamy na spokojnie. Ale on nie tracił impetu. Gadał jak najęty, aż w końcu uciekł się do ostatecznej niesprawiedliwości.
– A w ogóle to chyba za wcześnie na takie rozmowy?! Ty już byś nas chętnie zakopał!
– Andrzej! – krzyknęła mama.
– Ale to przecież ty zacząłeś tę rozmowę! – zaprotestowałem.
– Bo byś się czaił na coś, co ci się nie należy!
Te zarzuty były już tak absurdalne i krzywdzące, że nie było sensu go dalej słuchać. Wstałem więc i wyszedłem do przedpokoju, żeby ubrać się i wyjść.
– Michał, zaczekaj! – krzyknęła mama i pobiegła za mną. – Nie gniewaj się, synku. Zrozum nas…Bardzo się o niego martwimy. Przecież jak nas zabraknie, on nie będzie miał z czego żyć… – patrzyła na mnie, jakby chciała przeprosić, jakby oczekiwała, że zrozumiem. Miała w oczach łzy.
Uściskałem ją, bo nie chciałem robić jej jeszcze większej przykrości. Rozumiem, że uległa naciskom Andrzeja, że on przekonał ją do takiego postanowienia. Nie zmienia to jednak faktu, że jest mi bardzo przykro. Przede wszystkim ze względu na nią.
Rodzona matka nie powinna traktować swoich synów tak niesprawiedliwie. Nie powinna się też godzić, by jej mąż wygadywał o mnie takie rzeczy. Tak czy siak, odpuściłem walkę o spadek. Nie zamierzam się dopraszać, ciągać ich po sądach. Nie wywalczę pewnie nawet zachowku, bo są sposoby, by uniknąć i jego.
Podpiszą notarialnie dokument, w którym Marcin zobowiąże się opiekować nimi do końca życia, a w zamian dostanie mieszkanie. Takie jest prawo. Dlatego dałem spokój i udaję, że wszystko jest w porządku. Odwiedzam ich jednak znacznie rzadziej, a z bratem widuję się tylko sporadycznie. Nie potrzebuję niczyich pieniędzy, sam zadbam o swoją rodzinę.
Czytaj także:
„Po śmierci żony mój świat się zawalił. Pogrążyłam się w żałobe i rozpaczy. Ocaliła mnie tajemnicza Magdalena”
„Odejmowałam sobie od ust, żeby synowie mieli wszystko. Sama założyłam sobie pętlę na szyję”
„Mąż wyparł się córki, bo nie była wymarzonym synem. Nie uratowała go od śmierci, bo dla niej od dawna był martwy”